Pisać o tej żółtej i grubej księdze szalenie niezręcznie temu, kto czuje się częścią tego, co ma opisywać i oceniać. Po pierwsze, widnieję w spisie autorów. W „Rozkładzie jazdy. Dwadzieścia lat literatury Dolnego Śląska po 1989 roku” piszę o twórczości Krzysztofa Śliwki. Po drugie, mój dorobek (a ściślej prozę, gdyż jako poeta debiutowałem przed 1989 rokiem, więc nie zakwalifikowałem się do opisu) omawia w jednym ze szkiców Jacek Bierut. Po trzecie, przez jakiś czas wespół z redaktorami – Jackiem Bierutem, Wojciechem Browarnym i Grzegorzem Czekańskim – oraz koordynatorem projektu, Karolem Pęcherzem, podróżowałem po Dolnym Śląsku, promując tę antologię. Do tego stopnia utożsamiono mnie z nią, że – po czwarte – zacząłem otrzymywać listy z pretensjami o to, że ten czy inny autor w antologii się nie znalazł. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wyjść z sieci powiązań i rozprawić się z poczuciem niezręczności. To, że mocno uczestniczę w projekcie i przygodzie, nie powoduje zaniku zmysłu krytycznego. To i owo sobie oraz kolegom do zarzucenia jednak mam. Ale po kolei.
Wypadałoby zacząć od chronologii. Nie twierdzę, że znam świetnie dzieje dolnośląskiej antologistyki po 1945 roku. Ważna jest dla mnie symboliczna klamra, jaka łączy lata powojenne z końcówką XX wieku. Chodzi o antologię młodej poezji wrocławskiej z 1957 roku zatytułowaną „Imiona niepokoju” i podobny zbiór z 1997 roku, prezentujący poetycką młodzież z całego Dolnego Śląska, który ukazał się pod tytułem „Imiona istnienia”. Można by wskazać na jeszcze inne antologijne próby dotyczące poezji i prozy, jednak żadna z nich nie osiągnęła poziomu „Rozkładu jazdy”. I nie chodzi o wybitną jakość tekstów, lecz o sposób prezentacji. Przez sześćdziesiąt kilka powojennych lat nikomu nie przyszło do głowy, by połączyć w jednej książce wypowiedzi artystyczne z wypowiedziami dyskursywnymi. Stąd niezwykła grubość „Rozkładu jazdy”, który byłby co najmniej o połowę szczuplejszy, koncentrując się tylko na tekstach literackich. To trzeba wyraźnie podkreślić: wyjątkowość tej pozycji zasadza się na fakcie, że łączy w sobie dwie intencje, mianowicie literacką i krytycznoliteracką. Jest to antologia poetycka, prozatorska i krytycznoliteracka w jednym. We wszystkich do tej pory wydawanych antologiach wrocławskich czy dolnośląskich występowały jedynie teksty literackie, tutaj mamy coś więcej – wierszom i fragmentom prozy towarzyszą szkice, recenzje, felietony i noty. Samoopisujący się, skończony świat…
Nie demonizujący jednak literatury najnowszej, nie przywiązujący przesadnej wagi do 1989 roku i jego rzekomej cezury. Sam tytuł wskazuje na kontynuację, osadzenie w tradycji. Co ciekawe, młodzi na patrona i mistrza wybrali Tymoteusza Karpowicza. To od jego utworu zaczyna się prezentacja. Wiersz „Rozkład jazdy” użyczył również tytułu dla całego przedsięwzięcia, określając zamierzenia redaktorów, w których imieniu przemówił Grzegorz Czekański: „Tytuł, który zapowiada utwór o harmonogramie odjazdów i przyjazdów środków komunikacji publicznej staje się od pierwszych słów czymś zupełnie innym – sfingowaną zapowiedzią wiersza o rozkładzie pewnego zjawiska na czynniki pierwsze. W tym sensie rozkład jest raczej rozbiorem niżrozpadem – zakłada prędzej próbę analizy niż opis procesu obumierania. Nam takie założenie odpowiada – patrzymy na Dolny Śląsk jako strukturę żywych aktywności, a nie muzealnych eksponatów za śmieszną szybką z napisem: NIE DOTYKAĆ. Dolnośląskość to nie przestrzeń muzealna, chcemy tego zjawiska dotknąć, poczuć, wdać się z nim w pogawędkę. Uaktywnić”[1].
Właśnie „dolnośląskości” przygląda się w swojej wypowiedzi wstępnej Jacek Bierut. Nurtuje go pytanie dotyczące regionalizmu w ogóle, na ile w naszych warunkach (na tzw. „ziemiach odzyskanych”) jest produktem animatorów kultury, a na ile autentyczną wartością duchową eksplikowaną przez teksty autorów zaproszonych do antologii. „I nawet jeśli po lekturze ani odrobinę nie zbliżysz się, Czytelniku, do zrozumienia pojęcia dolnośląskości, to zapewne uda Ci się ten fenomen choć trochę lepiej poczuć. Bo jest to dość dziwaczny twór mentalny, trudny do zracjonalizowania, dokarmiany nie tylko polityką lokalnych władz, ale także naturalnymi, spontanicznymi emocjami ludzi, którzy potrzebują i poszukują naprawdę swojej, tutejszej, śląskiej tożsamości (a może szląskiej, bo to część Śląska, która nie przestała być Schlesien”[2]. Omawiana antologia nie sili się na kreację nieistniejącego bytu kulturowego. Po lekturze wierszy, prozy i krytycznoliterackiej otoczki dochodzi się do wniosku, że dolnośląska literatura na ogół niczym nie różni się od ogólnopolskiej. Dla mnie najciekawsze jest jak zawsze dzielenie włosa na czworo, nieufny ogląd tego „na ogół”, czyli wyjątków potwierdzających regułę. Bo jakaś część tekstów zdaje sprawę z istnienia w lokalnych – czy to przestrzennych, czy historycznych – ramach, ich bohaterowie żyją tu i teraz, kręcąc się po uliczkach dolnośląskich miasteczek. Czy coś z tego wynika? Jakaś szczególna nowość bądź odmienność? Rośnie świadomość miejsca, poczucie przywiązania do ziemi nie tak dawno niemieckiej, buduje się z wolna tożsamość miejsca i przestrzeni. Nie wiem, czy u czytelników, u niektórych z tych pisarzy na pewno. Według mnie, obok procesu estetycznego zachodzi proces społeczno-kulturowy; te utwory wypełniają lukę, nawet bez jakiejś szczególnej świadomości czy poczucia misji.
Hierarchia wartości tych dzieł tworzy się obok kwalifikacji regionalnej; aluzje tożsamościowe nie są w tym sensie gwarancją sukcesu. Z czterech najwybitniejszych, zdaniem redaktorów, pisarzy tej ziemi, w zasadzie tylko u Olgi Tokarczuk i Marka Krajewskiego, znaleźć możemy demonstracyjnie świadome gesty osadzania świata przedstawionego w realiach dolnośląskich czy wrocławskich. Michała Witkowskiego dotyczy to w mniejszym stopniu, zaś Zbigniew Kruszyński osiedliwszy się w Laskach pod Złotym Stokiem znalazł się w tej antologii na zasadzie adresu wpisanego do dowodu osobistego. Oto eksportowy towar literatury dolnośląskiej. Redaktorzy określili ich mianem „śląskiego kwartetu”. Dlaczego do tej czołówki nie zaliczyli Joanny Bator, Agnieszki Wolny-Hamkało, Krzysztofa Śliwki czy Jacka Bieruta? To prawdopodobnie kwestia liczby nominacji do nagród i ilości nagród otrzymanych. Ogólnopolskie uznanie, a nie rodzaj regionalnego zaangażowania, wyłoniło czołówkę.
Cenne i inspirujące są wstępne eseje rozpoznające wartość i charakter prozy, poezji i dramatu tworzonych w naszym regionie po 1989 roku. Wojciech Browarny w szkicu „Nie tylko Breslau. O współczesnej prozie z Dolnego Śląska (1989-2010)” stara się oddać sprawiedliwość dużej grupie autorów. O każdym, kto w omawianym okresie zaznaczył swoją obecność w prozie, ma coś do powiedzenia. Inaczej postępuje Paweł Mackiewicz w eseju „Piosenka o moim Wrocławiu. Poezja na Dolnym Śląsku w latach 1989-2009”, koncentrując się na wybranych autorach. Mackiewicz rodzajem komentarza i samym wyborem namaszcza określonych autorów na wybrańców historii literatury. Jak więc wygląda ten pierwszy przyczółek, kto zdaniem badacza przetrwa? Biorąc pod uwagę to, o kim w szkicu mówi się najwięcej, są to: Krzysztof Śliwka, Dariusz Suska, Tomasz Majeran, Jacek Bierut, Piotr Czerniawski, Julia Szychowiak. Brakuje mi tu kilku nazwisk, a przede wszystkim postaci i wierszy Radosława Wiśniewskiego konsekwentnie budujących współczesną mitologię dolnośląską. Jeszcze inaczej wygląda stan posiadania dolnośląskiego teatru i dramaturgii w wydaniu Magdaleny Gołaczyńskiej, która wychodzi poza opis tekstów, autorów i nurtów, dotykając mocno tego, co tworzy się na gorąco w formie nigdzie niedrukowanych scenariuszy. Jej narracja wskazuje na rozsiane inicjatywy i projekty rozpisujące „dolnośląskość” na autentyczne głosy, eksplorujące ducha miejsca. „Istotną rolę w kształtowaniu dramaturgicznych sensów pełni nie tylko słowo, ale także przestrzeń, w której jest wypowiadane, przy czym reżyserzy wykorzystują tzw. przestrzenie znalezione o pierwotnie innych niż teatralne funkcjach – dworce, pociągi, stare kina, synagogę itd. Podobnie jak w okresie kontrkultury dramaty i scenariusze nie powstają tylko przy przysłowiowych biurkach pisarzy, ale blisko sceny, na teatralnych deskach, niekiedy na ulicach, w knajpach i podczas trudnych rozmów ze świadkami historii”[3].
Trzonem książki wydaje się być część zatytułowana „Od A-mejko do Z-awady”, którą nazwałem na własny użytek „literackim czyśćcem”. Chodzi o autorów, którzy nie dostąpili zaszczytu tworzenia czołówki, nie załapali się do „kwartetu”, a z drugiej strony już wyszli z anonimatu, obdarzonego jeno lichą wzmianką w innych częściach zbioru. Wejścia do „czyśćca” strzeże Lidia Amejko, zaś ostatnie drzwi zamyka Filip Zawada. Myślę, że należy wymienić wszystkich autorów tej części. Być może przyszłość dolnośląskiej literatury do nich należy: Amejko, Bator, Bierut, Borowski, Brasse, Budrewicz, Czerniawski, Góra, Grabkowski, Hamkało, Hrynacz, Inglot, Jurczak, Klimko-Dobrzniecki, Kłos, Kurek, Łukosz, Majeran, Makowski, Maliszewski, Mirahina, Myszkiewicz, Nowakowska, Piotrowicz, Podczaszy, Poprawa, Sadulski, Sarzyński, M. Sośnicki, J. Szychowiak, M. Szychowiak, Śliwka, Tryzna, P. Witkowski, Wolny-Hamkało, Zając, Zawada. I tu mogą pojawić się następne znaki zapytania. Na tej szerokiej liście jest na przykład Mikołaj Sarzyński, zapomniany autor przeciętnego tomiku sprzed 14 lat, a nie ma Grzegorza Tomickiego, bardzo aktywnego krytyka i poety z Legnicy, autora kilku świetnie przyjętych książek. Zastanawiam się, czy to przypadkowa niekonsekwencja, czy symptom większej niespójności, skłaniający do mniemania, że nie do końca panowano nad chaotycznie rozszerzającym się materiałem. Chciano ogarnąć, lecz nie domknięto?
Zastanawiać mogą też porządki przyjęte w „czyśćcu”. Okazuje się, że i tam są równi i równiejsi. Niektórzy godni zaledwie jednego szkicu interpretacyjnego, inni (szykowani chyba do desantu na następny „kwartet” lub „kwintet”) zaszczyceni szerszą interpretacją w postaci dwóch omówień, a tacy młodzi poeci, jak Przemysław Witkowski i Kamil Zając, świecą nagimi wierszykami, potraktowani tylko zdawkowym komentarzem w zbiorowym omówieniu. To wszystko woła o większą konsekwencję. Co w tym samym stopniu odnosi się do części zatytułowanej „Połączenia lokalne”. Nad antologią pracowano ponad 2 lata, było więc dość czasu, by dotrzeć do wszystkich ośrodków literackich i określić charakter zachodzących w nich po 1989 roku przemian. Wojciech Browarny wyraźnie pisze we wstępie, że „Namysłów, Brzeg, Grodków i Nysa są miastami dolnośląskimi”[4]. Jakoś zupełnie o tym zapomniano, opisując życie literackie regionu. Nie ma też Oławy, Kamiennej Góry, Boguszowa-Gorc, Oleśnicy, Bolesławca i kilku innych zacnych dolnośląskich grodów. W czym one gorsze od wnikliwie opisanych Jeleniej Góry, Wołowa, Kłodzka, Świdnicy, Strzelina czy Nowej Rudy?
Żółtą księgę podręczną – tak ją nazywam, polecając na zajęciach studentom – kończy dział dotyczący czasopism. Nie tak znów wiele rozsławiło po 1989 roku bujne życie literackie Wrocławia i regionu. W pamięci następnego pokolenia pozostały nieliczne. O tych innych inicjatywach czasopiśmienniczych wspomina się w „Połączeniach lokalnych”. Na przykład o świdnickiej „Arytmii” czy „Stronicy Śnieżnickiej” ze Stronia Śląskiego. Ano właśnie – następne pokolenie i jego pamięć… To, co tu najważniejsze, mimo drobnych niedoskonałości, wiąże się z mijającym czasem i jego strażnikami, następnym pokoleniem twórców, krytyków i czytelników. Jak oni czytają to, co minęło, jak widzą 25 lat z życia i twórczości nieco starszych uczestników historycznoliterackiego procesu? Zaangażowanie studentów i doktorantów, młodych krytyków z różnych szkół metodologicznych zaowocowało czymś świeżym i wiarygodnym. Ufa się ich surowej narracji. Powstał dokument nieodzowny w pracy ze studentami zgłębiającymi niuanse „dolnośląskości”, lecz mamy również do czynienia z czytelniczo atrakcyjną, żywą i barwną „księgą przemian”. Coś się tu miało po latach podsumować, czyli zamknąć. Drzwi okazały się obrotowe – zamykając, otwierają na następne odczytania, poprawki i nieustające dopowiedzenia. Nie każdy literacki region w kraju ma tego typu świadomość. I to zapisaną w Księdze.
Karol Maliszewski
„Rozkład jazdy. Dwadzieścia lat literatury Dolnego Śląska po 1989 roku”. Redakcja: J. Bierut, W. Browarny, G. Czekański. Fundacja na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2012.
Tekst ukazał się w czasopiśmie „Znaczenia” (nr 9/ 2013).