Geneza "Sokoczłowieka"

wróć


 

Anna Kubinka: Geneza "Sokoczłowieka"

 

Sklep ogólnospożywczy – niby nic szczególnego. Przystanek na trasie rutyny, miejsce ze wszech miar oczywiste, przyziemne, powszednie, o jasno określonej funkcji. Nie ma tu magii i tajemnicy „Sklepów Cynamonowych”, jest za to przymus codzienności, ergonomia czasu i środków. Prozaiczna funkcjonalność zdominowała na dobre sklepowe regały i coraz trudniej jest znaleźć sklepik z duszą, taki sklepik w starym, dobrym stylu. Nie jest to jednak niemożliwe. W Sokołowsku, pod przykrywką wiejskiego spożywczaka kryje się centrum życia towarzyskiego, punkt zbiorczy mieszkańców, pisząc górnolotnie – sokołowska agora. Od świtu do nocy przychodzą do sklepu ludzie: starzy i młodzi, tutejsi i przyjezdni, mieszkańcy i turyści, porządni, podejrzani i podejrzliwi w różnych konfiguracjach. Słowem: wszyscy.

Nie każdy przesiaduje godzinami na ławeczce, odwiedza wiejską świetlicę czy kawiarnię. Ba, nie każdy chodzi do kościoła, ale każdy (każdy!), chociaż raz na kilka dni, musi się wybrać do sklepu przy Szkolnej 2, jedynego już sklepu w Sokołowsku. Podstawowa funkcja – zapewnienie pożywienia, zaspokojenie potrzeb najbardziej podstawowych, demokratyzuje tę przestrzeń, otwiera ją w równej mierze na każdego, a przez to skupia przekrój społeczny tej liczącej sobie nieco ponad dziewięćset osób wspólnoty.

 

Fot. Anna Kubinka.

 

Gdy więc chce się choć trochę poznać i zrozumieć lokalną społeczność, usłyszeć kim są ludzie ją tworzący, jak myślą, z jakich środowisk się wywodzą, i jakie są ich wzajemne relacje, nie ma miejsca nad ten sklep lepszego. Małą przestrzeń użytkową, po sufit wypełnioną produktami, rozdziela lada z przeszklonymi gablotkami. Po wewnętrznej jej stronie króluje pan Zygmunt aka Cukiernik aka Rene (René z ‘Allo ‘Allo!, poczciwy właściciel kawiarni nawiedzanej to przez niemieckich okupantów, to przez francuski ruch oporu). Sokołowski Rene nie tylko gości skrajnie różną klientelę, lecz co godne podziwu, potrafi zaspokoić większość jej zakupowych fanaberii. Kasza jaglana? Kotlety sojowe? Jeśli teraz nie ma, to będzie popołudniu, najpóźniej jutro rano. Rene bowiem prowadzi sklep dla swoich klientów – fakt niby oczywisty, ale coraz rzadszy w erze dyskontów i hipermarketów, przedkładających ilość nad jakość produktów i obsługi.  

Z regałów wypełnionych różnościami można czytać dietę sokołowszczan. Odkąd zaczęli się tu sprowadzać młodzi z dużych miast, u Renego zagościły produkty nietypowe i spożywcze nowinki, które to jednak nie wypierają ponadczasowych klasyków: lodów Śnieżek w sreberku czy andrutów z Gawexu. One z kolei nadają sklepowi nutę sentymentalną, przenosząc klienta w mniej lub bardziej odległe czasy sklepików szkolnych wypełnionych wspaniałościami za kilkadziesiąt groszy. Wewnątrz tej skondensowanej przestrzeni toczą się rozmowy zakupowe, kolejkowe i życiowe. A to że przyjechała grupa narciarzy, a jacyś Czesi pytali o drogę; a to że trawniki przy Głównej powinno się raz w tygodniu kosić; a to że pani kierowniczce światełko w samochodzie nie działa. „Tak? A które? – No to z lewej przecież. – No nie działa, trzeba jechać do Wałbrzycha naprawić...”.

 

Fot. Anna Kubinka.

 

Na obstawionym z lewej winami, a od dołu piwami telewizorze ogląda się mecze. Na kilku metrach kwadratowych powierzchni mieszczą się kibice, obserwatorzy i komentatorzy, młodzi ojcowie z synami i starsi panowie o lasce, stali bywalcy przedsklepowej ławeczki i zmęczeni pracujący, szukający tu chwili relaksu. Obsłużeni już klienci bezwiednie włączają się do kibicowskiej braci, a klienci właściwi zerkają z ukosa, co by uszczknąć nieco grupowych emocji zanim przyjdzie im zrealizować cel nadrzędny – zakup kefiru i jajek. Na ladzie na styropianowym talerzyku leżą paluszki – zakąska meczowa, dopełnienie atmosfery wieczoru. Emocje rosną, podobnie jak temperatura w pomieszczeniu. Piłka setowa i jest... wygrali, trochę przetrzymali widzów w niepewności, trochę na końcu przeciągali, ale pierwsze dwa sety wyśmienite. Trzeba mecz i to wspólne oglądanie zgrabnie podsumować, podziękować sobie, życzyć ponownego zobaczenia i dobrej nocy, i w końcu rozejść się w swoich kierunkach, nie pierwszy i nie ostatni raz.

Meczowe zagęszczenie w sklepie przebić może tylko to festiwalowe, którego sprawcą jest Fundacja Sztuki Współczesnej In Situ. Latem w Sokołowsku odbywają się trzy imprezy: Festiwal Sztuki Efemerycznej Konteksty skupiony głównie wokół działań performatywnych, Sanatorium Dźwięku poświęcone eksperymentalnej muzyce współczesnej i Festiwal Filmowy Hommage à Kieślowski. Wtedy to Sokołowsko wypełnione zostaje po brzegi przyjezdnymi koneserami wrażeń i doznań, którzy – podobnie jak mieszkańcy – muszą w końcu do sklepu zajść. Między kolejnymi wydarzeniami festiwalowymi kolejka wylewa się na schodki przed wejściem i zakręca ogonkiem na chodniku. Swoje trzeba odstać, ale o dziwo nie jest to tak irytujące jak oczekiwanie w miejskim dyskoncie. W końcu każdy ma tu czas, z drobnymi wyjątkami, bo na przykład trzeba szybko kupić wodę dla artystów, póki mają przerwę. „Czy zechcą mnie państwo przepuścić? Potrzebna woda dla artystów, na teraz, na przerwę woda w butelkach, tych małych, niegazowana jeśli można. Przepuszczą państwo? Dziękuję najmocniej, będzie piętnaście, jak nie będą takie same to nie szkodzi. Dziękuję jeszcze raz, wiedzą państwo, to dla artystów…”.

 

Fot. Anna Kubinka.

 

Tak toczy się życie śródsklepowe Sokołowska, czasami przyspieszając na kilka dni festiwalowych, by potem zwolnić do swego naturalnego tempa. Przez Art. Spożywcze przewijają się kolejni klienci, tak od siebie różni, a jednak wspólni temu miejscu. Nikt tu nie jest anonimowy, nie jest jednym z wielu, wręcz przeciwnie: każdy ma swoją wartość, jest jednym z kilkuset klientów, którzy to miejsce utrzymują, którzy wręcz odpowiedzialni są za jego istnienie. Dlatego też przychodzą tutaj, zamiast jechać do Mieroszowa, choć tam może kilkadziesiąt groszy taniej, dlatego piszą na Facebooku, że się pojawiły nowe, zabójczo pyszne ciasteczka u Cukra. Wszyscy wiedzą, że tutaj ciastka zawsze pyszne, w końcu miano Cukiernika, popularniejsze wśród miejscowych od Renego, zobowiązuje. Jednak nie zaszkodzi podkreślić, żeby ludziska spróbowały i zasmakowały, a Cukier nie wycofał. Tak pocztą pantoflową załatwia się w Sokołowsku sprawy  – ot urok małej społeczności.

 

Fot. Anna Kubinka.

 

Wychodząc poza sklepowe progi, co i raz trafi się na swej drodze na któregoś sąsiada, w końcu na wsi wszyscy są sąsiadami. Krótka pogawędka: „a może wpadniesz na zupę? Właśnie się gotuje, pyszna będzie, z soczewicą. A może na kawkę? Mam te nowe ciastka od Cukra, to spróbujesz sobie”. W Sokołowsku chodzą głosy, że kiedy by się z domu nie wyszło, to zawsze się wyląduje u kogoś na zupie. Ot kolejne uroki małej społeczności, choć w sumie coraz rzadziej na wsi spotykane. W Sokołowsku zaś takie współkupowanie, współjedzenie, współtrwanie ma się bardzo dobrze, a może i coraz lepiej. Szczególna symbioza panuje w tym miejscu, gdzie przed laty zjeżdżali się kuracjusze z całej Europy, a nawet Azji, nierzadko wykupując tu mieszkania i osiedlając się na stałe, a dzisiaj prócz tychże przyjeżdżają także wielbiciele górskiej rekreacji oraz rosnąca w siłę grupa młodych ludzi z miast, z wolnymi zawodami, kreatywnych, szukających alternatywnych ścieżek życia. Poszukiwania kierują ich do Sokołowska, gdzie osiadają, do pewnego stopnia stając się częścią społeczności i jednocześnie kształtując ją na nowo.

 

Fot. Anna Kubinka.

 

Przez Lokalsów nazywani Warszawką, wiodą żywot z goła odmienny od przyjętych wiejskich norm. Ich sposób bycia i myślenia o świecie wzbudza nieufność, bo jak to możliwe, że ktoś na tę wiochę zabitą dechami się sprowadza i się nią zachwyca, skoro każdy normalny chciałby mieszkać w mieście, żyć wygodnie, świetnie zarabiać, mieć wszystko pod ręką.  A jednak oni tu przyjeżdżają, zostają, działają; chyba kochają to miejsce, chyba nie jest to tylko na pokaz, przecież o nie dbają, chcą rozwijać, upiększać, oczyszczać, chronić. To może rzeczywiście coś w tym Sokołowsku jest? Może te rudery mają swój urok, może to nie jest wrak, a jedyny w swoim rodzaju retro okręt, który jeszcze daleko zapłynie, o ile załata się mu kilka dziur? Inna perspektywa, którą przywożą nowi mieszkańcy, odkrywa przed tymi zasiedziałymi od dziesięcioleci świeże oblicze Sokołowska, restytuuje je, wzbudza poczucie wyjątkowości, dumę, która umarła przed laty wraz z upadkiem sanatorium. Warszawka, niekoniecznie warszawska, mimo że traktowana z pewnym dystansem, wtłacza w Sokołowsko nową energię, w pierwszej kolejności rewitalizując samą społeczność.

 

 

Osiadłe w Sokołowsku Stowarzyszenie Kulturalno-Ekologicznego Filtrator promuje zrównoważony rozwój, rozwija postawy ekologiczne i podnosi poziom świadomości ekologicznej i kulturalnej społeczeństwa. Za ich sprawą powstała w Sokołowsku Multimedialna Pracownia Orange, która aktywizuje i integruje mieszkańców w każdym wieku, poprzez różnorodne działania kulturalne, ekologiczne, edukacyjne czy rekreacyjne. Wspólna nauka języków obcych czy obsługi komputera, warsztaty typograficzne, turnieje w piłkarzyki, wycieczki krajoznawcze, produkcja pocztówek sokołowskich, to wszystko ożywia, daje impuls do kolejnych działań, a co najważniejsze buduje świadomość społeczną, wspólnotę ludzi nieobojętnych, odpowiedzialnych i aktywnych – takich szczególnych – „Sokoludzi”.

 

Fot. Anna Kubinka.

 

Sokoludzie są gatunkiem unikatowym w skali Polski, występującym w ściśle określonym sokołowskim mikroklimacie. Cechuje ich zdolność do koegzystencji ponad podziałami: brodaty weganin z wąsatym mięsożercą żyją tu w sąsiedzkiej zgodzie. Nikt nie jest lepszy, nikt nie ma monopolu na rację. Sokoludzie mają też skłonności do życia w komunie, mimo że charakteryzują się wysokim stopniem zindywidualizowania. Posiadają jednak tę szczególną zdolność łączenia przeciwności w proporcjach zapewniających równowagę. Lubią działać i tworzyć bardziej dla procesu i jego efektu niż dla zysku. Zajmują się nierzadko zbieractwem runa leśnego, starych mebli, ludzkich myśli i ulotnych wrażeń. Trzeba im przyznać, są w tym całkiem dobrzy. Mają wiele do powiedzenia, choć potrafią też pięknie milczeć. Milczenie wpisane jest bowiem w trwanie, stan naturalny każdemu Sokoczłowiekowi. Sokoludzie są też szczególnie uwrażliwieni na istnienie pod każdą postacią: od przedmiotów, przez rośliny, zwierzęta po innych ludzi, choć dwa ostatnie zwykło się wśród nich traktować na równi. Koegzystują oni w pokoju niezmąconym przez zawirowania w kraju czy na świecie. W sumie nie muszą ich one obchodzić, żyją przecież na końcu świata, szczególnie z popularnej wśród nich, perspektywy warszawskiej. Sokoczłowiekiem nie trzeba się urodzić, choć pewne predyspozycje są wskazane. Każdy ma jednak szansę doświadczyć tych odmiennych stanów ciężkości, wziąć głęboki wdech, poczuć bardziej, zasiąść przed Kinem Zdrowie i od czasu do czasu zajrzeć do Renego po bułkę z poziomkami i butelkę czerwonego wina. Każdy bowiem, w końcu, do sokołowskiego sklepu zajść musi.

 

 

Fot. Anna Kubinka.

 

 

 

Anna Kubinka