I want to believe

wróć


 

Bartosz Norbert: I want to believe
Jak funkcjonuje pojęcie tożsamości lokalnej w Jaworzynie Śląskiej
       

 

Szum medialny wokół Złotego Pociągu jest prawdziwym skarbem dla całego regionu. Tajemniczy obiekt pozostawiony pod Wałbrzychem przez wycofujących się z terenów Śląska Hitlerowców nie tylko odpowiada na bieżące trendom turystyczne, przejawiające się zamiłowaniem do zabytków techniki i militarystyki, ale też wpisuje się w strategię promocyjną regionu, który za sztandarowe hasło obrał „tajemniczość”. Chociaż Złoty Pociąg wciąż nie został odkopany, to tajemniczy obiekt z Wałbrzycha jest najbardziej chwytliwym od lat leitmotivem promocyjnym w regionie. Znajziemy go w książkach, na breloczkach i koszulkach. Mój ulubiony gadżet to Złoty Pociąg z podpisem „I want to believe”.

Poszukiwania pociągu mają też duże znaczenie lokalne, dla samych wałbrzyszan. Historia ta okazała się na tyle głośna, że zmieniła tendencyjny sposób kojarzenia ich miasta. Wałbrzych wreszcie przestaje być przykrym symbolem, zmaterializowaniem niepowodzeń transformacji. Pierwszym skojarzeniem nie są już biedaszyby, ale skarb nazistów. Taka zmiana wizerunku jest dla miasta, w bieżącej sytuacji, korzystna, niezależnie od towarzyszącej jej fali absurdów i kiczowatych materiałów promocyjnych. Historia Złotego Pociągu obrazuje sposób, w jaki współcześnie myślimy o kulturze regionu. Zdarzenie pozornie dotyczące jedynie Wałbrzycha zostało podchwycone w całym regionie i wpisało się w tutejszy krajobraz.

Przykład Złotego Pociągu został przywołany przez uczestników organizowanej w ramach naszego projektu debaty w Bagieńcu. Temat ten padł w kontekście budowania spójnej tożsamości regionalnej, a w tym temacie należy wyróżnić dwie zasadnicze kwestie. Po pierwsze, owa tożsamość tworzy się na bazie „mocnych punktów” nierozłącznie kojarzonych z danym regionem. Mogą to być, przykładowo :ważne wydarzenia, tradycje kulinarne, rzemiosło, motywy zdobnicze i architektoniczne, etc. Elementy te składają się na pejzaż regionu i pozwalają na określenie jego odrębności kulturowej. Drugą kwestią jest sposób, w jaki współcześnie funkcjonują wobec siebie pojęcia tożsamości regionalnej i lokalnej, w kontekście miejsc znajdujących się w sferze naszych zainteresowań, a do nich zalicza się Jaworzyna Śląska. Granice pomiędzy tymi dwoma pojęciami w większości wypadków stają się płynne. Główna różnica pomiędzy sposobami opisywania profilów tożsamościowych społeczności lokalnej i regionalnej polega na tym, że w tej pierwszej szczególną rolę przypisuje czynnikom, które fizycznie zbliżają ze sobą przedstawicieli danej grupy. Mogą to być większe zakłady pracy zatrudniające znaczną część mieszkańców miasta albo miejsca spotkań, które są czymś typowym dla lokalizacji oraz jednoczącym społeczność (np. podwórka przy kamienicach, plaże, popularne lokale). W wyniku przemian kulturowych i ekonomicznych społeczności lokalne oddaliły się od siebie, a wymienione czynniki straciły moc integrowania. Z kolei dla tożsamości regionalnej istotniejsze są zjawiska, których występowanie pozwala na wyodrębnienie regionu. Gdy czynniki integrujące mieszkańców na poziomie lokalnym przestają działać – następuje zwrot w kierunku poczucia wspólnotowości na szerszym, regionalnym poziomie.

Ujednolicenie obu pojęć – tożsamości lokalnej i regionalnej – jest dobrze widoczne na przykładzie społeczności mieszkańców Jaworzyny Śląskiej. Debata, którą zorganizowaliśmy w pobliskim Bagieńcu w ramach naszego projektu, dowodzi, że mówienie o zbiorowej tożsamości nie jest wyłącznie naszą fanaberią. Uczucie potrzeby przynależności do społeczności jest nadal silne. Współcześni mieszkańcy Jaworzyny Śląskiej jako Dolnoślązacy znajdują się w tej specyficznej sytuacji, że wciąż zmuszeni są do poszukiwania istoty więzi regionalnych. Bo co to tak naprawdę znaczy – być Dolnoślązakiem? Nie można mówić w naszym kontekście o jednolitej społeczności etnicznej. Mieszkańcy tego obszaru zjeżdżali w te strony ze wszystkich regionów przedwojennej Polski. Do tego dochodzi znaczny udział przybyszów z zagranicy i niemal całkowite zatarcie się tradycji ludowych. Wcześniej uczucie wspólnotowości było zaspokajane przez silne więzi łączące społeczności lokalne. W ostatnich dwóch dekadach stały się one wyraźnie słabsze. Czasy, gdy większość jaworzynian pracowała w kolei albo Karolinie, już dawno minęły. Dziś pracuje się w innych miastach albo zakładach Wałbrzyskiej SSE. Również spora część młodzieży wynosi się stąd bardzo szybko, bo zaraz po skończeniu gimnazjum. Z braku lepszej oferty szkół, naukę kontynuuje się w Świdnicy albo Wrocławiu. To samo tyczy się spędzania wolnego czasu. Brak kin, pubów, klubów i restauracji powoduje, że i w tym celu wyjeżdża się z miasta. Nawet na Żwirowni spotyka się już samych rybaków, bo po co tu chodzić, skoro aquaparki z prawdziwego zdarzenia są dzisiaj w Świebodzicach i Strzegomiu...

Problem oddalenia się od siebie społeczności lokalnej w Jaworzynie Śląskiej nie jest, oczywiście, niczym wyjątkowym. Podobną sytuację można by zaobserwować w większości miasteczek regionu. Największą bolączką tych miejscowości jest fakt, że za mało jest tu ludzi, którym zależałoby na pielęgnowaniu walorów miejsca, w którym żyją. Najzwyczajniej Jaworzynie brakuje grupy studentów – aktywistów, którym chciałoby się nasmarować mural na jednym z budynków kolei czy pomóc ratować lokalną plackarnię. Mogłoby to tchnąć nieco świeżego ducha i nieważne, jaki miałby być tego rezultat. Jaworzyna nigdy nie będzie Wrocławiem ani nawet Świdnicą. Nie będzie też kolejną arkadią aka Sokołowsko czy Wolimierz, brakuje jej ku temu rajskiego położenia i grupy doświadczonych działaczy uciekających od świata. To miasto może wydawać się szare – bez ryneczku z podcieniami, położone na równinie; Sudety majaczą tutaj jedynie w panoramie. Jest co prawda muzeum kolei, ale ile razy można do niego chodzić... Potrzeba, by działo się tutaj coś, do czego warto byłoby się pofatygować. Chodzi o sam fakt dziania się czegoś przyjemnego w pobliżu.

Jak w obecnej sytuacji jest zapełniana luka w przynależności do wspólnoty? Reakcja na oddalanie się od siebie członków społeczności lokalnej jest jak najbardziej naturalna i logiczna. Te same czynniki, które osłabiły więzi lokalne, pozwoliły na zbliżenie się do szerszej – mieszkańców regionu. Dzisiejsi mieszkańcy Jaworzyny są bardziej mobilni i lepiej skomunikowani niż kilkadziesiąt lat temu. Są bardziej świadomi tego, co dzieje się w całym regionie, co więcej, uczestniczą w jego życiu gospodarczym i kulturalnym. Zmieniło to sposób myślenia o swoim pochodzeniu i rzeczywistości, która ich kształtuje. Za część swojego dziedzictwa kulturowego przyjmują wszystko, co mieści się w spektrum spuścizny kultury regionu. Świetnie obrazuje to przykład mody na niektóre produkty lokalne i elementy folkloru. Za przykład mogą posłużyć domy przysłupowe, które w ostatnich latach cieszą się wielką popularnością, są uważane za dolnośląską osobliwość, pomimo tego, że ich występowanie jest ściśle związane z łużycką kulturą ludową.

W dyskusji padł więc przykład możliwości, jakie daje szał na wspomniany Złoty Pociąg, aby wypromować kolejarską przeszłość Jaworzyny. Chodzi o wykorzystanie prostej konotacji tematyki. Daje to lepsze warunki, niż może się wydawać, zarówno na gruncie turystycznym, jak i lokalnym. Można w tym celu wykorzystać wojenną przeszłość jaworzyńskiego węzła jako punktu wyjścia.

Uczestnicy debaty w Bagieńcu entuzjastycznie odnieśli się do idei popularyzowania dziedzictwa historii i kultury lokalnej. Otwarcie przyznają też, że tożsamość zbiorowa mieszkańców tych terenów nie jest do końca zdefiniowana. Przyczyny tego faktu są upatrywane w realiach politycznych. Cieszy duża świadomość – uczestnicy rozmowy wskazywali na potrzebę identyfikacji z dziedzictwem poniemieckim, co w okresie PRL było niedopuszczalne. Dostrzega się również hamujący wpływ tychże władz na kształtowanie się wszelkich przejawów regionalizmów. Zastanawiające jest więc, dlaczego większość rozmówców dobiera tak wąskie spektrum czynników historycznych i kulturowych, które byłyby wspólne dla dzisiejszych mieszkańców tych terenów. Uderzająca jest w tej narracji przewaga czynników politycznych nad typowo kulturowymi. Najwięcej uwagi przywiązuje się do wydarzeń z kilku pierwszych lat powojennych. Czas wysiedlania autochtonicznej ludności niemieckiej i napływ nowych osadników był bez wątpienia procesem kluczowym dla historii regionu. Zastanawia jednak fakt, dlaczego w tych opowieściach pojawiało się tak nie wiele odniesień do realiów późniejszych. Te, nawet gdy się pojawiały, miały formę aluzji do ogólnokrajowej polityki i sytuacji gospodarczej. Okres znany z opracowań historycznych okazał się w relacjach naszych rozmówców istotniejszy dla kształtowania się tożsamości niż czas, który kształtował jego współczesnych mieszkańców. Można z tego wysnuć wniosek, że współcześni Dolnoślązacy mają problem z dostrzeżeniem wpływu bieżących okoliczności kulturowych na pejzaż regionu lub miasta. Pomija się rolę czynników mniej donośnych: lokalnych świąt i tradycji, miejsc spotkań w czasie wolnym, postaci ważnych dla środowiska lokalnego... Pomija się również znaczenie czasów wcześniejszych (do 1945 r.), co również wydaje się dużym niedopatrzeniem. Wszak to na przestrzeni tych kilkuset lat miały miejsce wydarzenia, które zadecydowały o wyglądzie naszych miast i wsi oraz wykształciły się wszystkie lokalne tradycje i produkty regionalne, które częściowo zostały już zaadaptowane na grunt polski. Tożsamość według takiej recepcji zjawiska jawi się jako odbicie okoliczności politycznych i nie uwzględnia kultury mieszkańców regionu.

W takim rozumieniu tożsamości zauważalna jest analogia ze sposobem przedstawiania idei narodowych. Podstawą narracji patriotycznej nie są tradycje, regionalizmy w kuchni, rzemiośle czy architekturze ani też wielkie postaci świata kultury, lecz doniosłe wydarzenia o poważnych konsekwencjach politycznych. Powstania listopadowe i styczniowe, Cud nad Wisłą, powstanie warszawskie, "Solidarność"... Nie chodzi nawet o sposób przedstawiania ich przebiegu, uczestników i roli w naszej historii. Istotnym jest tutaj fakt ukazania pojęcia tożsamości jako czegoś odległego od człowieka; abstrakcyjnego zagadnienia oznaczającego sumę ideałów. W dyskusji o tożsamości panuje narracja historyczno-polityczna, przy takim przedstawianiu idei wspólnotowych trudno się dziwić, że lokalne tradycje cieszą się mniejszą popularnością. Poszukujemy doniosłości, najlepiej takiej, by dało się ją uzasadnić prostymi argumentami: przesunięciami granic, ważnymi konfliktami i wielkimi postaciami. W stosunkowo krótkiej przynależności Dolnego Śląska do Polski wystarczającą doniosłość odnajduje się tylko w przesiedleńczej przeszłości. To wydarzenie nie pozostawia nikogo obojętnym ani wątpiącym, że mamy prawo do czucia się wspólnotą. Jak długo mieszkaniec Jaworzyny Śląskiej nie będzie świadom znaczenia np. kolei świebodzkiej dla rozwoju swojego miasta, tak nie będzie można liczyć na rzeczywiste zainteresowanie lokalną spuścizną kulturową. Podobna prawidłowość dotyczy tak samo wszystkich pozostałych miejsc w regionie. Taka zmiana wymagałaby jednak poważnych modyfikacji w działalności lokalnych instytucji kultury i programie nauczania historii.

Niesprawiedliwie byłoby nie wspomnieć o pewnym trendzie, który pojawił się na Dolnym Śląsku kilka lat temu, a polega on na zainteresowaniu lokalnym dziedzictwem i propagowania pojęć tożsamości lokalnej i regionalnej. Nasz projekt czy portal internetowy Dolnoslaskość.pl – nie są, oczywiście, jego jedynymi przejawami. W całym regionie można zaobserwować rosnące zainteresowanie grami miejskimi czy wycieczkami alternatywnymi – nieoczywistymi z turystycznego punktu widzenia. Coraz łatwiej dostępne są piwa z regionalnych browarów i rzadziej – lokalne potrawy. Na uwagę szczególnie zasługuje inicjatywa magazynu literackiego „Cegła”, a dokładnie jej 32. numer zatytułowany "Dolny Śląsk. Pamiętam, że...". Jest to zbiór pojedynczych wspomnień z dolnośląskich miejscowości. W tej serii sentymentalnych wspomnień można dopatrzyć się próby określenia dolnośląskiej estetyki, wiążącej się z nieodłącznym towarzystwem Sudetów jako dominanty krajobrazu i życiem w scenerii pozostawionej przez poprzednich mieszkańców regionu. Cała przaśność małomiasteczkowej rzeczywistości zostaje tutaj skondensowana do postaci np. dziecięcych wspomnień, przez co otrzymuje znamiona ludycznej mityczności. Miejscowe kina czy lodziarnie grają tutaj rolę centrów dziecięcego świata. Myślę, że jako osoby podejmujące się prac nad opisaniem tożsamości dolnośląskiej, podświadomie również nastawialiśmy się na podobne przedstawianie dolnośląskich realiów. W rezultacie jednak dostrzeżenie wpływu doświadczeń wieku dziecięcego czy ulubionych miejsc na własną tożsamość – czy też tożsamość zbiorową – wymaga pewnego obycia kulturowego. Wymienione inicjatywy są efektem działań rosnącej, ale mimo wszystko wąskiej grupy mieszkańców regionu. Nie można więc jednoznacznie interpretować ich jako przejawu szerszego trendu.

Na zakończenie wspomnę o jeszcze jednej znamiennej tendencji występującej we wszystkich miejscowościach, w których przyszło nam pracować. Współcześni stale wypominają sobie zmiany, jakie wprowadzili w krajobrazie regionu. Zapatrują się w stare, niemieckie widokówki i tęsknią za wszystkimi zaniedbanymi dziś pałacami, alejkami parkowymi i elegancją uzdrowisk. Czas powojenny jest postrzegany jako katastrofa dla krajobrazu regionu. Winą za zmianę na gorsze obarcza się nie tylko władze PRL – nieprzychylne ochronie poniemieckiego dziedzictwa – ale także, a może nawet przede wszystkim, nas samych. Wytyka się ignorancję i niechęć do akceptacji śladów cudzej obecności na tym terenie. Co ciekawe, punktem odniesienia nie są już tylko sami Niemcy, ale też nasi południowi sąsiedzi. Czechom zazdrościmy powszechności górskiej turystyki i sportów zimowych, zachowanej kuchni regionalnej i zwyczaju spotykania się w knajpach. Krytykujący nie rozumieją lub nie chcą zrozumieć, że podobne zwyczaje nigdy się u nas w pełni nie przyjmą. Wszak wraz z napływem nowej ludności – pojawiły się także inne obyczaje oraz myślenie o gospodarowaniu przestrzenią i krajobrazem. Nawet najbardziej brutalne ślady ingerencji w tradycyjny pejzaż, pozostawione w okresie PRL, są już dla nas pomnikiem pewnej epoki. Nie postrzegam tych głosów jako szczególnie szkodliwych. W pewnych kwestiach przyznaję im nawet rację, m.in. w sprawie problemu, jakim jest psucie krajobrazu niespójną architekturą. Uważam jednak, że takie zapatrywanie się na obce kultury jest bezzasadne i w dłuższej perspektywie nie przyniesie wymiernych rezultatów.

 

 

Bartosz Norbert