Niemcy na strychu...

wróć


 

Piotr Bentkiewicz: Niemcy na strychu, my na parterze

 

Bardzo wielkie wrażenie zrobiła na mnie stacja w Zebrzydowej. Ja, będąc tam w Bośni, widziałem ten krajobraz z chałupkami na wzgórzach, w dolinach, wysiedliśmy z pociągu... a tu jedenaście kominów sterczących do nieba...

Józef Herbut, mieszkaniec Bolesławca, reemigrant z Bośni. Poeta, muzyk
(za Telewizją Bolesławiec)

 

Chyba warto przyjąć taką kolejność: tożsamość indywidualna, lokalna i regionalna Dolnego Śląska… o ile pierwszą w miarę łatwo określić, wskazać jej wymiar i kształt, uwypuklić subiektywny odbiór świata, o tyle z pozostałymi dwiema można mieć pewien problem. Kilkadziesiąt lat po wojnie nie ma tu bowiem nadal klarownych wyznaczników identyfikacji przestrzennej i symbolicznej. Być może oczekiwaną formą zbiorowej tożsamości byłoby scalenie dawnej oraz przesiedleńczej przeszłości z teraźniejszością i otwarciem na przyszłość. Tożsamości lokalnej się uczymy, przyswajamy ją jak wszelkie inne wzorce kulturowe, stając się ich zakładnikami w procesie poznawania świata. Zakorzenienie, którego brak latami doskwierał ludności przesiedlonej na Dolny Śląsk, można współodczuwać w pełni wówczas, gdy uświadomimy sobie przeszłość i zespolimy ją z naturalnym przeżywaniem miejsca – domu, ulicy, miasta. Jeśli stworzymy opowieść własną i znajdziemy w niej punkty wspólne z opowieścią otoczenia, będziemy mogli powiedzieć o identyfikacji. Pracując nad projektem W drodze do tożsamości, poszukując ciekawych, indywidualnych oraz lokalnych przekazów, udajemy się więc do Bolesławca i w jego okolice, których specyfika wpisuje się sugestywnie w charakter regionu.

Bolesławiec to czterdziestotysięczne miasto nad Bobrem założone pod koniec XII wieku przez Bolesława I Wysokiego. Jest znane głównie z tradycji ceramicznych. W niemieckich źródłach językoznawczych z XIX wieku można znaleźć wzmiankę o dokumencie, który określa miasto jako „Miasto Bolesława” i przywołuje jego nazwę – „Boleslawez”. Bolesławiec z górującą nad miastem wieżą średniowiecznej bazyliki, siedemnastowiecznym ratuszem, urokliwymi plantami okalającymi starówkę, to takie miejsce, gdzie w cieniu kamienic utrzymanych w stylu zachodnioeuropejskiego baroku do niedawna można było usłyszeć polszczyznę z serbskim akcentem i kresowym „zaśpiewem”. Dysonans, paradoks, nawarstwienia czy może kolaż, składający się z nieprzystających do siebie elementów? Na pewno charakter miasta odzwierciedla procesy historyczne i kulturowe, jakim na przestrzeni wieków został poddany Dolny Śląsk – tworzenie wczesnej państwowości polskiej, rozbicie regionu na mniejsze ośrodki władzy książęcej, przejście pod panowanie Luksemburgów, w 1526 roku Habsburgów, a dalej, w XVIII wieku, panowanie Prus. Zmianom politycznym towarzyszyły sukcesywne przekształcenia stosunków etnicznych. Słowiański Bolesławiec, a niemiecki Bunzlau, doświadczył krwawych spustoszeń najazdów husyckich oraz wojny trzydziestoletniej, wreszcie działań wojennych w ubiegłym wieku, kiedy to nad Bóbr dotarła Armia Czerwona, której przedstawiciele po zdobyciu miasta składali wieńce pod obeliskiem zmarłego tu w czasie kampanii napoleońskiej carskiego generała Kutuzowa. Jak wiemy, rządy nazistów, a w konsekwencji przybycie na te tereny Armii Czerwonej, zmieniły diametralnie charakter kulturowy Dolnego Śląska, stwarzając ostrą cezurę między rzeczywistością sprzed i po 1945 roku. Deportacje, przesiedlenia, wielkie migracje ludności stały się jednym z wyznaczników trudnej do zdefiniowania tożsamości dolnośląskiej – płynnej, dynamicznej, tworzonej wciąż na nowo.

Myśląc o historii regionu, łatwo dostrzec, że kulturowym przeobrażeniom osiedlonych na Dolnym Śląsku grup społecznych towarzyszyło swoiste zawieszenie między „uprzednią” i „nową” tożsamością przestrzenną oraz poszukiwanie identyfikacji grupowej i symbolicznej. Jednocześnie różnice między poszczególnymi grupami migrantów dość szybko ulegały zatarciu zarówno poprzez wzajemną interakcję, proces edukacyjny jak i unifikacyjną, wreszcie centralistyczną politykę kulturalną okresu PRL-u, która paraliżowała kształtowanie się społeczeństwa obywatelskiego, a co za tym idzie, świadomości lokalnej i regionalnej. Niwelowała bowiem różnice, wprowadzając model kultury ogólnonarodowej, co na Dolnym Śląsku objawiało się między innymi zacieraniem pamięci o historycznej wielokulturowości regionu. Dotyczyło to zwłaszcza niemieckiej przeszłości. (Kwestię tę, wśród wielu innych, poruszono na debacie zorganizowanej w bolesławieckim Centrum Integracji Kulturalnej w ramach projektu W drodze do tożsamości). „Nie pomagało też nastawienie władz – natrętna propaganda kazała przecież odrzucać wszystko, co niemieckie, a to tylko podsycało lęk i poczucie wygnania. Bezimienny krajobraz z niczym się nie kojarzył, a miejsca nie miały swojej historii, nie łączyła się z nimi żadna opowieść, legenda, baśń. Trudno było zakorzenić się w czymś, co nie miało przeszłości. Było jak otchłań” – pisze Olga Tokarczuk w tekście zatytułowanym „Bezimienny krajobraz”, a powstałym dzięki współpracy pisarki z Stephanem Strouxem w ramach projektu Niedokończony dom, przemieszczający się ludzie, ruchome granice/european songlines. Dużą zmianę w tym względzie przyniosła transformacja ustrojowa po 1989 roku, umożliwiająca swobodne akcentowanie złożoności historycznej i tożsamościowej Dolnego Śląska.

Bolesławiec jest tym szczególnym miejscem, w którym pamięć (czy raczej przywoływanie pamięci o kulturowych korzeniach współczesnych mieszkańców) jest wyjątkowo silna. Wydaje się, że zainteresowanie przeszłością przodków stało się tu elementem tożsamości lokalnej, co przejawia się między innymi w działaniach władz samorządowych, wspierających inicjatywy lokalne, akcentujące historyczną tożsamość bolesławian oraz w funkcjonowaniu kilku stowarzyszeń, zrzeszających osoby o odmiennym „przestrzenno-kulturowym” pochodzeniu. Reprezentują one trzy największe grupy społeczne – liczną i wyrazistą grupę reemigrantów z północnej Bośni, grupę o korzeniach kresowych oraz repatriantów przybyłych z Francji. Działalność stowarzyszeń odwołuje się jednak do dość odległego okresu historycznego. (W tym roku obchodzono siedemdziesięciolecie osadnictwa w Bolesławcu). Członkami organizacji są głównie przedstawiciele starszego pokolenia, osoby identyfikujące się z grupą z uwagi na indywidualne zainteresowania czy narracje rodzinne. Dla najmłodszych pokoleń, co jasne, ale też pokolenia urodzonego w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, przywoływanie tożsamości kulturowej dziadków lub pradziadków zaczęło przybierać charakter odwołań historycznych. Podziały i różnice kulturowe w przypadku Bolesławca, mimo jego wielobarwności, nigdy nie były bowiem na tyle silne, żeby przetrwać dziesięciolecia, zwłaszcza że mówimy o jednej grupie narodowościowej. Warto jednak zaznaczyć – jak zauważa Gordana Djurdjev-Małkiewicz z katedry serbistyki Uniwersytetu Wrocławskiego – że wśród młodego pokolenia potomków „polskich Jugosłowian” wzrasta zainteresowanie językiem serbskim, literaturą, etnologią Bałkanów, niejako wbrew współczesnej globalizacji. Skąd to zainteresowanie? Poszukiwanie alternatywnych wzorców kulturowych, indywidualnej, odrębnej tożsamości?

Rzeczywiście najbardziej wyrazista i odróżniająca Bolesławiec i jego okolice od podobnych miast na Dolnym Śląsku jest społeczność Polaków przybyłych w 1946 roku z terenów północnej Bośni. To także jej losy w sposób sugestywny odzwierciedlają historię i specyfikę powojennego Dolnego Śląska. Była to spora społeczność – przesiedlono bowiem około osiemnaście tysięcy osób. „Polscy Jugosłowianie” byli potomkami emigrantów ekonomicznych z drugiej połowy XIX wieku, których przesiedlenie z Galicji na Bałkany stanowiło wyraz przemyślanej polityki kolonizacyjnej Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Polaków osiedlano głównie w okolicach bośniackiej miejscowości Prnjavor. Pod zagospodarowanie kolonizatorzy otrzymywali około 10 h ziemi, karczowali więc lasy, budowali domostwa w surowych warunkach górskich, a wszystko to wśród serbskich, chorwackich i muzułmańskich sąsiadów. Z czasem przyswoili elementy miejscowego folkloru, kuchnię, wreszcie język, tworząc grupę o kulturze synkretycznej, zachowali jednak również swoją tożsamość narodową, która w perspektywie socjologicznej opierała się na podziale „my i oni”, a więc odrębności, przywiązaniu do języka oraz katolicyzmu. Po roku 1941, w którym oddziały niemieckie zajęły Królestwo Jugosławii, Polacy zostali postawieni w złożonej i niebezpiecznej sytuacji. Wraz z wybuchem wojny zaostrzyły się konflikty narodowościowe, doszło do powstania kolaborującego z Niemcami państwa chorwackiego. Jednocześnie powstały militarne odziały serbskie o charakterze skrajnie prawicowym. Zagrożenie płynęło więc z dwóch stron – ze strony ustaszy, widzących w ludności polskiej antyfaszystów, oraz serbskich czetników, utożsamiających Polaków z katolicyzmem. Dochodziło do mordów, grabieży, podpaleń. W rezultacie część ludności przeniosła się do bezpieczniejszych ośrodków miejskich, część przyłączyła się do komunistycznej partyzantki Josipa Broz Tity, tworząc nawet polski 5 Batalion 14 Środkowobośniackiej Brygady Narodowej Armii Wyzwolenia Jugosławii. (Tu ciekawostka: w jednej z podbolesławieckich wsi, we wnętrzu pewnej restauracji, można po dziś dzień oglądać portret jugosłowiańskiego marszałka...). „Kontakty były dosyć przyjazne. Nie pamiętam jakichś konfliktów z Serbami. To tak trwało do czterdziestego drugiego roku. Po czterdziestym drugim roku nasiliły się działania zbrojne bandy czetników. I także w czterdziestym drugim roku musieliśmy opuścić tę naszą wioskę, ten nasz dom” – opowiada Józef Herbut, który przyjechał pod Bolesławiec w wieku trzynastu lat. Krótko po wojnie większość „polskich Jugosłowian”, za namową delegacji docierających z Polski, decyduje się na reemigrację. Wspomina dalej pan Herbut: „A po wyładowaniu nas z wagonów już czekały ciężarówki PUR-u. (…) Połowę z tego wagonu zabrała ciężarówka i zabrała nas do Tomisławia. Wieś była bardzo zadbana. Mimo wojny, która się tutaj przetoczyła, wieś nie była zniszczona. Ciężarówka nas wysadziła, zatrzymała się naprzeciwko szkoły. Zjawił się natychmiast sołtys, który tu już był. To był Polak, mówiący bardzo dobrze po niemiecku. I teraz tak. Sołtys powiedział: ‘Na razie my was tutaj wysadzimy, ale możecie przelecieć się po wsi i wybrać sobie dom’. Dla nas to było niesamowite...Można sobie dom wybrać?! No i ciężarówka odjechała. Ojciec poszedł do środka obejrzeć, wszedł, a tu Niemcy. Wyszedł, powiedział: ‘Tam są Niemcy’. Sołtys natychmiast kazał Niemcom przenieść się na piętro, a nam zająć parter. Weszliśmy do tego domu i znowu wrażenie niesamowite. Szok! To już była posadzka w eleganckie jakieś wzorki, płytki, światło elektryczne. To dla nas pierwszy raz było takie coś do wykonania – przycisnąć palcem, a tu się świeci...”.

Jak widać, dla wielu przesiedleńców przyjazd na tzw. ziemie zachodnie stanowił więc pewien awans cywilizacyjny. Nie była to jednak rzeczywistość „szklanych domów”. Poprzez zderzenie kulturowe spotykali się oni nierzadko, jak tłumaczy Gordana Djurdjev-Małkiewicz, z niechęcią pozostałej ludności osiadłej na Dolnym Śląsku. Do dziś można się spotkać z pejoratywnym określeniem „Serby”, „Jugole”. W powojennej mozaice kulturowej regionu stanowili grupę wyraźnie odróżniającą się od reszty społeczności lokalnej poprzez ubiór, tradycję kulinarną, polszczyznę przeplataną zwrotami serbskimi lub nawet nieznajomość języka polskiego czy cechy mentalnościowe. „Tamci mieszkańcy nazywali nas ‘Galicjany’, a jak żeśmy tu przyjechali, to mówili ‘Jugosłowianie’. A właściwie my jesteśmy Polacy...” mówi pani Halina Struś, reemigrantka z Bośni (wypowiedź za Telewizją Łużyce). Po 1948 roku, w którym Jugosławia opuszcza blok państw socjalistycznych, uzależnionych od Moskwy, repatrianci z Bośni stają się elementem podejrzanym ideologicznie, a w związku z tym, obiektem represji ze strony Urzędu Bezpieczeństwa. Paradoksalnie, już w nowej sytuacji etnicznej, odżywa podział tożsamościowy na „my i oni”. Wśród wielu rodzi się mit „utraconej krainy dzieciństwa” – zjawisko zresztą uzasadnione psychologicznie dla wielu grup migracyjnych. Przez wiele lat będą się one zmagały z poczuciem niezakorzenienia, niepewnością jutra, wynikającą z obawy o trwałość granic, wrażeniem tymczasowości w obcych przestrzeniach pozbawionych tradycji.

Współcześnie propagowaniem i kultywowaniem tradycji bałkańskiej, ale także prezentacją lokalnej tradycji Bolesławca, zajmuje się między innymi powstałe pięć lat temu Stowarzyszenie Reemigrantów z Bośni, ich Potomków i Przyjaciół. Działalność stowarzyszenia obejmuje propagowanie oraz upowszechnianie wiedzy na temat reemigrantów i kultury terenów dawnej Jugosławii poprzez zbiór i publikację materiałów historycznych, prac badawczych, organizację paneli dyskusyjnych i sympozjów. W tym roku stowarzyszenie było partnerem dużego projektu polsko-bośniackiego 70 lat od powrotu Polaków z Bośni – umacnianie tożsamości kulturowej Polonii w Bośni i Hercegowinie. W ramach prac animacyjnych zorganizowano konferencję naukową w czasie festiwalu mniejszości narodowych Mala Evropa w Prnjavorze, obecnie mieście partnerskim Bolesławca. Do uczestnictwa w debacie zaproszono między innymi Jana Bujaka – autora serii publikacji Galicjanie i Serbowie oraz Tomasza Jacka Lisa, doktoranta z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu – autora książki "Z Bośni do Polski", stanowiącej edycję dokumentów źródłowych dotyczących reemigracji Polaków z Bośni i Hercegowiny po II wojnie światowej. Nasuwa się jednak pytanie, czy akcentowanie wątków historycznych i ukazywanie tradycji głównie w jej wymiarze etnograficznym to działania adekwatne do współczesnych form uczestnictwa w kulturze? Czy może być elementem kształtowania się „nowej” tożsamości Dolnoślązaków? A może taka właśnie powinna być ta tożsamość – scalająca harmonijnie przeszłość przesiedleńców ze współczesnością?

Jeśli chodzi o przeszłość i nostalgiczne reminiscencje, co roku w Bolesławcu organizuje się tzw. imprezy bałkańskie – Fiestę Bałkańską oraz Festiwal Kultury Bałkańskiej, na który zaprasza się ambasadorów państw powstałych na obszarze byłej Jugosławii. Wydarzenia te mają charakter masowy i głównie folklorystyczny. Co oczywiste, imprezy te spotykają się z bardzo różnym odbiorem – zyskują stałych uczestników, lubiących ostre bałkańskie brzmienia i atmosferę ludyczności, ale też zawziętych przeciwników, oczekujących bardziej alternatywnych form ekspresji artystycznej. „Osobiście nie jestem uczestnikiem tych imprez, wiem jednak, że mają one swoich zwolenników i związane jest to z szerzeniem świadomości, jakie korzenie ma kultura lokalna” – twierdzi Sebastian Bejgier, student, przedstawiciel młodego pokolenia bolesławian, który nie postrzega już Dolnego Śląska z perspektywy osadnictwa i problemów z identyfikacją lokalną. Podkreśla: „Mamy Dolny Śląsk jako odrębny region, który tak samo można zidentyfikować jak chociażby Małopolskę”.

Temat polskich Jugosłowian nie wyczerpuje oczywiście ani kwestii różnorodnego pochodzenia historycznego współczesnych bolesławian i Dolnoślązaków, ani zagadnień tożsamości lokalnej i regionalnej. Każda z grup ma swoją opowieść, wpisującą się w szerszą regionalną narrację, która stała się w pewnym sensie wyznacznikiem identyfikacji mieszkańców ziem przyłączonych do Polski po II wojnie światowej. Swoją opowieść ma również ludność niemiecka, której kultura na Dolnym Śląsku sięga wczesnego średniowiecza, a która ze względu na uwarunkowania polityczne przez długie lata stanowiła temat spychany na margines. Niemiecka przeszłość regionu przypominała „niezapisaną tablicę”, obcą rzeczywistość sprzed granicznego 1945 roku. Nie sposób w tym miejscu nie przywołać pamięci o Żydach, dla większości których Dolny Śląsk był przystankiem w długiej podróży przez historię, również Greków, Rusinów, Macedończyków, Romów…

Jaki jest współczesny Dolny Śląsk pod względem etnicznym? Raczej jednolity. Nie ma już Niemców, Żydów, w latach osiemdziesiątych wyjechali osiedleni tu Grecy. Zostały bardzo nieliczne grupy przedstawicieli tych narodowości. Część z nich poddała się procesowi asymilacji i polonizacji. Polskich „Bośniaków” nie nazwiemy odrębną grupą etniczną. Dlatego mówienie o wielokulturowości Dolnego Śląska, (temat często przywoływany, przypominający trochę slogan z turystycznych reklamówek) wydaje się nieuzasadnione. Wielokulturowość to raczej regionalny mit. Bo wychodząc na ulice dolnośląskich miast, nie spotkamy utrwalonej różnorodności, streszczającej się w wielowymiarowym oglądzie świata, powstającym na styku kultur. Czym jest więc współczesna tożsamość regionalna Dolnego Śląska? Na pewno ciągle w drodze. Na pewno poszukująca swojej symboliki… Wciąż oczekująca scalenia. Na pewno zakorzeniona w codzienności. I być może w niej należy jej szukać.

 

 

 

Piotr Bentkiewicz