Pejsach Nowik: Nowy żydowski dom: Dolny Śląsk (1946)
Pierwsze Komitety Żydowskie na Dolnym Śląsku powstały 10 maja 1945 r., jeden dzień po zakończeniu wojny, kiedy w sąsiedniej Czechosłowacji jeszcze się walczyło. Energiczny i pełen entuzjazmu przewodniczący Wojewódzkiego Komitetu Żydowskiego – Jakub Egit przybył tutaj jako żołnierz z polskimi brygadami. W Warszawie otrzymał pełnomocnictwo z Centralnego Komitetu Żydowskiego, aby na zgliszczach dawnego osadnictwa dolnośląskich Żydów przystąpić do budowy nowego centrum żydowskiego. Pierwszym dzieckiem żydowskim na Dolnym Śląsku była właśnie córeczka Egita, która trzy i pół roku przeleżała w ukryciu u Polaków, razem ze swoją mamą, dziadkami i innymi Żydami (w sumie 12 osób). Teraz na Dolnym Śląsku są tysiące dzieci w żydowskich Domach Dziecka, szkołach, żłobkach.
Kiedy przyjedziecie do Wrocławia (Breslau), gdzie znajduje się Wojewódzki Komitet Żydowski, szybko ukaże wam się fabryka wagonów, największa w Polsce i jedna z największych w Europie: tu pracuje kilkaset żydowskich robotników. W fabrykach włókienniczych w Rychbachu, Bielawie i innych miejscach zatrudnionych jest prawie dwa tysiące żydowskich włókniarzy. W centrum węglowym – w Wałbrzychu (Waldenburg) pracuje około ośmiuset żydowskich górników. Na Dolnym Śląsku powstaje nowy typ żydowskiego robotnika. (…)
To szerokie zaplecze industrialne w połączeniu z faktem, że Niemcy powoli opuszczają Dolny Śląsk (tam, gdzie nie można ich jeszcze zastąpić nie odsuwa się ich od razu, ale najpierw szkoli się innych na ich stanowiska) stwarza dosłownie nieograniczone możliwości dla żydowskiego osadnictwa. Słusznie postąpiono kierując właśnie tutaj większość żydowskich repatriantów ze Związku Radzieckiego. Jednak gdyby nie zdolności, entuzjazm i poświęcenie tutejszych działaczy – doszłoby do katastrofy. W krótkim czasie przybyło tu około 80 000 Żydów. Przyjęcie i zakwaterowanie takiej liczby wymagało ogromnych środków – a ich niemal wcale nie było. Kiedy amerykańska pomoc zaczęła docierać pod koniec czerwca 1946 r. – repatriacja prawie się już skończyła. Tylko dzięki pomocy rządu i jego środków uniknięto katastrofy i dzięki temu, że można było przyjść do niemieckiego domu i powiedzieć: „zróbcie miejsce!”.
Niewystarczające zaplecze do przyjęcia repatriantów przyczyniło się jednak do tego, że wielu Żydów wyjechało stąd.
Osadnictwo żydowskie na Dolnym Śląsku koncentruje się we Wrocławiu, Rychbachu, Bielawie, Wałbrzychu, Legnicy, Kłodzku, Jeleniej Górze. Są to industrialne ośrodki. Żydzi mieszkają jednak w 43 miastach i miasteczkach na Dolnym Śląsku, osiedlają się na roli, a także w okolicy kurortów.
W Rychbachu znajduje się zwarta dzielnica żydowska, gdzie do późnej nocy rozbrzmiewają jidyszowe piosenki, tutaj swoją scenę ma teatr żydowski, a życie kulturalne jest już silnie zakorzenione.
Na Dolnym Śląsku ukazują się żydowskie gazety, jest gęsta sieć żydowskich spółdzielni, szkół, domów kultury, bibliotek, kół dramatycznych, działa objazdowy Uniwersytet Ludowy i teatr. Na murach Rychbachu i innych miast znajduje się pełno żydowskich afiszy zapowiadających przedstawienia, referaty, występy gości itd. Cząstka żydowskiego życia z dawnej Polski, zdrowego żydowskiego życia – zmartwychwstała tutaj…(…)
Ruszajmy więc w podróż poprzez miasta i miasteczka tego nowego żydowskiego domu.
Wrocław
Wrocław jest największym miastem i stolicą Dolnego Śląska. Już z samolotu, który nas w półtorej godziny przewiózł z Warszawy, można było zobaczyć, że dawne Breslau nad Odrą jest przeszłością, z niegdysiejszego wielkiego miasta – pozostał szkielet.
Lotnisko z jednej strony otaczały zrujnowane budynki, z drugiej odgruzowane domy z rosyjskimi sloganami – z obchodów minionego 1 Maja, wzywające do przyjaźni między narodami, i – znany cytat z wystąpień i mów Stalina: Śmierć niemieckiemu faszyzmowi! Wjazd do miasta poświadcza, że te słowa skrywają za sobą okrutną walkę. Pamiętacie komunikaty wojenne o byłym niemieckim mieście Breslau? 85 dni walczyło się tutaj. 85 dni! Armia Czerwona była już w Berlinie, a tu jeszcze toczyła się bitwa. Co to oznacza dla miasta? Ruiny, które przypominają zgliszcza Warszawy. Wjeżdżając do Wrocławia mijacie zniszczone mosty, rzędy rozwalonych domów i trotuarów. Tu i tam zobaczycie jeszcze napis z jakąś „Straße”. Dają się zauważyć źle zamazane szyldy niemieckie. I – sami Niemcy.
Przywita was długi sznur Niemców pchających lub ciągnących wózki. Niemieckie rodziny ciągną ze swymi manelami poprzez ulice i chodniki do pociągu. Tak żegnają się z Dolnym Śląskiem. Rodzina może zabrać ze sobą tylko tyle, ile jest w stanie naładować na wózek, udźwignąć na ramionach, nie więcej. To jest widok codzienny we Wrocławiu. (…)
Nie pęka mi serce, gdy patrzę na niemieckie rodziny, które zmierzają do pociągu. Oni sami nie są podłamanymi wygnańcami, uchodźcami. Nad ich głowami nie latają samoloty ze zwierzęcym skowytem i piekielnym ogniem. Ich droga nie jest usłana martwymi dziećmi i niemowlętami. Nie muszą biec nago. Mogą zabrać, ile dadzą radę, upychają więc i pchają wózki powoli, bez pośpiechu. (…)
Różnica między Warszawą i Wrocławiem polega na tym, że podczas gdy warszawskie domy zostały rozerwane od dołu, dynamitem, wystrzelane na kawałki (to znaczy domy, które wcześniej nie zostały zrujnowane przez bombardowania), to Wrocław dosłownie „pożarty” został przez ogień. Ciągną się ulice za ulicami wypalonych szkieletów.
Przybywamy do małej wysepki terenów z zachowanymi całymi domami. tutaj znajduje się ulica stanowiąca centrum życia dawnej społeczności żydowskiej byłego Breslau. Budynki ocalały i znów należą do Żydów. To tu mieści się Wojewódzki (Centralny) Komitet Żydowski dla Dolnego Śląska, Wrocławski Komitet Żydowski, tu koncentruje się także życie religijne, działa kuchnia ludowa, poza tym synagoga, w której odprawiane są modły. Religijni Żydzi wybudowali tu nawet rytualną łaźnię – mykwę.
Tłumy Żydów, którzy dopiero co przyjechali ze Związku Radzieckiego – żywych polskich Żydów, spotykamy na ulicy, na schodach do budynków, na wielkim podwórzu, w korytarzach, przy okienkach, gdzie otrzymuje się pomoc, informacje i załatwia inne sprawy. Żydzi potrzebują mieszkań, pracy, poszukują krewnych.
Najpierw się rejestruje, w międzyczasie można zapytać, czy nie przyjechał tu ten a ten. Nieraz stwierdza się: tak, jest tu, też we Wrocławiu! Albo – wyjechał do takiego a takiego miasteczka, gdzie osiedlił się. Zdarza się, że mąż szuka żony i dziecka, dziecko – taty, albo mamy. Myślano, że oni już nie żyją… Trudno sobie wyobrazić sceny, jakie mają miejsce, gdy ludzie odnajdują się. Widziałem parę takich sytuacji.
Jedziemy na wielkie podwórze. Pośrodku, otoczony ogrodem, stoi duży nie zrujnowany budynek. Kiedyś była to siedziba oddziałów szturmowych. Teraz mieści się tutaj szkoła dla żydowskich dzieci. Ale "robota" oddziałów szturmowych jest tu wciąż widoczna. Zatrzymujemy chłopaczka – Lejba Globera, który wygląda na siedem lat. Okazuje się, że ma on lat jedenaście. Pomiędzy 125-cioma dziećmi, które spotkaliśmy w Domu Dziecka (był czas wakacyjny i szkoła nie działała) wiele było fizycznie nie rozwiniętych i w większości – sieroty.
Na innej ulicy, na której przetrwały dwa, trzy całe gmachy, znajduje się budynek, w którym mieści się Dom Dziennego Pobytu dla osiemdziesięciu żydowskich dzieciaczków, których rodzice są w pracy, albo nie mają jeszcze przyznanych mieszkań. Jedzenia jest tu wystarczająco – przydziały rządowe i dary od JOINT-u, ale z ubraniami i obuwiem nie jest dobrze. Jak zwykle słyszymy historię o amerykańskich szmatach, których pełne są magazyny…
Odwiedzamy spółdzielnię ponad pięćdziesięciu krawców i kapeluszników. Brakuje surowca i kapitału na inwestycje, ale Żydzi chcą pracować.
Proces produktywizacji Żydów z różnych powodów nie jest łatwy. Wielu Żydów, zmuszonych do robót w Związku Radzieckim, ciągnie do starych sposobów zarobkowania: stania na rynku, placu targowym…Szczególnie, gdy robotnik zarabia zdecydowanie poniżej potrzeb, nie mogąc się utrzymać, ubrać ze swojej płacy. Wiąże się to także z przełamaniem – odziedziczonych z przeszłości – pewnych stereotypów panujących w polskiej społeczności, wedle których Żydzi nie nadają się do wielkiego przemysłu. (…)
Wracamy z powrotem do Komitetu, gdzie roi się od ludzi. Rzecz jasna „amerykańskiego gościa” szybko otoczono. Każdy ma krewnego w Ameryce. Wielu wykrzykuje nazwisko krewnego i pyta, czy go przypadkiem nie znam. Inni wyjmują adresy. (…)
Na nasz przyjazd w wielkim, ocalałym budynku opery byłego Breslau zorganizowano wieczór Szolema Alejchema. Wieczór Pereca też przeprowadzony był z tak wielkim rozmachem.
Wrocław jest stosunkowo nowym punktem osadnictwa żydowskiego po wojnie. W czasie naszej wizyty tłumy przybyłe tu wcześniej nie zdążyły się jeszcze „usadowić”, przywiązać do czegoś. To, że miasto jest ruiną nie ułatwia sprawy. Nie stwarza to najlepszych warunków do umocnienia się żydowskiej społeczności tutaj. Z tego względu tym większego znaczenia nabierają te ośrodki osadnictwa żydowskiego na Dolnym Śląsku, które mają już za sobą dłuższą historię niż Wrocław. Najważniejszym spośród nich jest – Rychbach.
Rychbach
Rychbach1, który kiedyś nazywał się Rajchenbach, jest sercem żydowskiego Dolnego Śląska. Dlaczego? Czy dlatego, że w pobliżu tego miasta znajdował się obóz dla żydowskich więźniów? Czy dlatego, że ci Żydzi, zaraz po tym, kiedy zostali uwolnieni przez Armię Czerwoną, mogli w pięknym, nie zniszczonym Rychbachu otrzymać wygodne niemieckie domy (poprzednio zresztą należące do Żydów) i osiedlić się w nich? A może właśnie dlatego Rychbach jest sercem żydowskiego Dolnego Śląska, że jest to miasteczko stylowe, cudowne, które łączy w sobie idylliczność, naiwność dawnych żydowskich sztetli z wielkomiejskim, szybkim rozwojem Dolnego Śląska? A może przyczyną jest fakt, że Rychbach posiada stary, bardzo interesujący cmentarz i dużą, z wysokimi oknami synagogę, w samym centrum miasta?
Jakby nie było – Rychbach nazywa się „Wilnem Dolnego Śląska”, „Jerozolimą Dolnego Śląska”, „Tel-Awiwem”, jak kto woli. Jedno jest pewne: Rychbach wkradnie się do waszego serca, zaraz jak do niego wjedziecie i zobaczycie Żydowski Dom Kultury, budynek Komitetu Żydowskiego (jakaś wybitna niemiecka osobistość musiała tam kiedyś mieszkać) naprzeciw dużej synagogi. A wszędzie pełno Żydów – w bóżnicy, na chodnikach, na środku ulicy; Żydzi z obozów, Żydzi ze Związku Radzieckiego; Żydów już osiadłych, dobrze odzianych i tych jeszcze nie zadomowionych, w biednych ubraniach. Ale najważniejsze – żywych polskich Żydów! (…) Oko przyciągają żydowskie nazwiska na szyldach sklepowych. Wkrótce wjeżdżamy na długą, wąską ulicę, tu też Żydzi na trotuarach. Dostrzegam żydowskie słowa „Kultur-Hojz” (Dom Kultury). Samochód zatrzymuje się na skrzyżowaniu z inną ulicą. Na rogu stoi czerwony, murowany, dwupiętrowy dom, z balkonami, alkierzami, gzymsami, otoczony ogrodem i żelaznymi sztachetami. To jest Komitet Żydowski. (Potem J. Egit wyjaśnił mi tę sprawę bardzo prosto: przybył do Rychbachu w maju 1945 r., wybrał sobie ten najładniejszy niemiecki dom i powiedział: to jest to! Tu będzie komitet! I tutaj umieszczono Centralny Komitet Żydowski dla Dolnego Śląska, który miał tu swą siedzibę do lata 1946 r., kiedy to przyniesiony został do Wrocławia. W budynku pozostał Komitet Żydowski miasta Rychbach i okolic).
Na drugim rogu, naprzeciw Komitetu znajduje się wielka synagoga, a pomiędzy – masy Żydów, bez uroku! Przybycie „amerykańskich delegatów” (R. Zalcman i ja) zgromadziło tutaj większy niż zwykle tłum.
Zostaliśmy zakwaterowani w mieszkaniu Egita, zaraz obok. (…)
„Amerykańskich gości” zawsze interesuje „Jak to się stało?” i „Gdzie byliście w czasie…” – piękna, serdeczna i gościnna Klara Egit opowiada, jak ukrywała się przez trzy i pół roku, razem z dziewczynką – Marusią, która kręci się teraz po mieszkaniu oraz dziadkami i jeszcze innymi Żydami (w sumie dwunastu Żydów) – u Polaków w Borysławie (Galicja). Dwanaście kobiet i mężczyzn, w większości kobiet oraz dziecko, przebywali trzy i pół roku w jednym pokoju – i żaden szelest nie mógł być słyszalny z ich strony, ponieważ sąsiedzi nie mogli się o niczym dowiedzieć. Sąsiedzi z tego samego domu! Sąsiadów jednak było słychać i kiedy oni piekli chleb, Żydzi, częstokroć pozostając bez posiłku, zwykli byli długo wystawać przy szparach wdychając zapach świeżego pieczywa…
Pewnego razu bandyci z SS weszli do domu, przeszukiwali pokoje krzycząc: Tutaj są Żydzi!. Dwanaście osób, z trzy i półrocznym dzieckiem, ze starcami – stało za szafą i słuchało, jak Niemcy ich szukają, a żaden szelest nie mógł się wydostać! Nawet dziecko to rozumiało i wstrzymywało oddech!
Innego razu, kiedy Armia Czerwona była już koło Drohobycza, późno wieczorem – do domu weszli Niemcy. Klarze tylko starczyło czasu, aby poupychać wszystkich za szafą, ale sama pozostała już z esesmanami. Udawała Polkę, a jednocześnie słyszała, jak jej mama szamocze się za szafą i chce wyjść (jeśli oni zabraliby Klarę, to ona też chciała pójść!). Niemieccy bandyci byli śmiertelnie zmęczeni, krzyczeli Spać!, i Klara – „Polka” „ledwo” zrozumiała, co oni mówią po niemiecku i pokazała im, gdzie mogą się położyć. Sama szybko wyszła z domu, aby nie dostrzegli jej bladej, wymizerowanej twarzy i podkrążonych oczu. Na dworze wspięła się na dach, weszła do mansardy i stamtąd przez balkon mogła powiadomić swoich, że jest tam.
Kiedy Klara relacjonowała swoją historię i w czasie, gdy Egit opowiadał o marszu z polską i Czerwoną Armią, o swoim przybyciu do Borysława, gdzie spotkał żoną i dziecko – nagle do drzwi zapukała Niemka. Chciała dowiedzieć się, czy ma nazajutrz przyjść posprzątać dom – posprzątać żydowski dom… Bardzo wyraziście poczuliśmy wtedy, że jesteśmy na wyzwolonym Dolnym Śląsku.
1946
z jidysz tłumaczyła Joanna Lisek
1 Obecnie - Dzierżoniow.
Pierwodruk: zydowskiwroclaw.uni.wroc.pl.