Olga Tokarczuk: Odra

wróć


Kiedy byłam dzieckiem, każdy spacer prowadził nad Odrę. Szliśmy skrajem zarośli, koło domu pana K., jedynego przy samym brzegu. Byłam pewna, że pan K. musi być niezwykle odważny, skoro mieszka w takiej bliskości rzeki. Nosił kapelusz z piórkiem i zielony, pełen kieszeni strój myśliwego. Kilka razy widziałam przewieszoną przez ramię strzelbę i odtąd miałam go za jakiegoś Strażnika Rzeki, kogoś, kto pozwala nam przejść przez niewidzialną bramę i w końcu dostąpić, jak nagrody, widoku Odry.

[…]

Widziałam Odrę latem 1968 roku. Najpierw z podwórka obserwowałam, jak drogą w jej kierunku ciągną potężne czołgi i wszyscy dorośli mówili z niepokojem, że będzie wojna. Wzięłam swój mały dziecinny rowerek i pojechałam w ślad za czołgami. Zostawiały po sobie smugi żółtego kurzu i głębokie koleiny, na których mój rowerek się przewracał. Gdy dotarłam na wały, zobaczyłam rzekę spiętą nieprawdopodobną klamrą – pontonowym mostem, po którym ostatnie maszyny, kołysząc się bezpiecznie, przejeżdżały na drugi brzeg. Był to nieprzyjemny widok – Odra wydawała mi się sprofanowana, zaprzęgnięta tym pontonowym mostem do pracy, wzięta za uzdę niczym koń. Przekrojona na poł trzepotała się w słońcu jak ryba. Nie mogłam zrozumieć, że ciężkie metalowe maszyny z taką łatwością jadą po wodzie. W mojej obecności odbywał się jakiś niemoralny, przykry cud.

 

[w:] Olga Tokarczuk, Moment niedźwiedzia, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012.