Roman Kowalski-Rydz: Polscy kłodczanie
Pierwsze powojenne pokolenie kłodzczan na to samo miasto patrzyło i patrzy już zupełnie inaczej niż ich rodzice. Są to pierwsi ludzie, którzy widzieli w Kłodzku cały swój świat, swój dom. Wielu z moich rozmówców wspomina z podziwem miasto swoich lat dziecinnych, często porównując je do miejscowości „rdzennej” Polski, z których przybyli ich rodzice lub gdzie spędzali wakacje u krewnych. Rzeszów, Białystok, Łódź, Kielce często w tych wspomnieniach wypadają bardzo blado. Słyszę opowieści o marmurowych schodach w przychodniach i szpitalach, o wyłożonych po sufit kaflami sklepach mięsnych z malowidłami przedstawiającymi rzeźników przy pracy, o wspaniale wyposażonych aptekach, o kryształowych szybach witryn sklepowych i kryształowych żyrandolach w urzędach, o witrażach w oknach i o sztukateriach klatek schodowych mieszczańskich kamienic, o niezachowanych pałacach miejskich; o wszystkim tym, czego próżno lub nie w takiej skali było szukać w dużych miastach na wschodzie. Wielu z moich interlokutorów podkreśla, że czuli się przed swoimi kuzynami czy przyjaciółmi ze wschodu ludźmi wyjątkowymi, nawet „lepszymi” dzięki miejscu, w którym przyszło im żyć. Pierwsze pokolenie urodzonych tutaj Polaków żyło w czasach szczególnych. Lata 50. i 60. były przecież okresem wzmożonej propagandy, podkreślania piastowskich korzeni Śląska i okolic, i co za tym idzie nie zawsze zgodnej z prawdą historyczną edukacji. Był to także czas zamkniętych granic i ograniczeń w podróżowaniu, przez co wielu ludzi przywiązywało się do miejsca swojego stałego pobytu. Może właśnie dlatego pokolenie moich rodziców to jedyna grupa wiekowa, w której na prośbę o określenie swojej przynależności do większej grupy, à propos tożsamości wynikającej z pochodzenia, najczęściej słyszałem odpowiedź: „Jestem kłodzczanką, kłodzczaninem”. Paradoksalnie więc tożsamość lokalna mieszkańców ziemi kłodzkiej była o wiele wyraźniejsza w czasach, gdy podkreślanie wszelkiej odrębności nie było poprawne politycznie.
W przeprowadzonych rozmowach słyszałem, że kiedyś można było być dumnym z tego, że mieszkało się na ziemi kłodzkiej. Była to kraina leżąca wśród gór, z piękną przyrodą, pełna zakładów przemysłowych, zabytków, uzdrowisk, z prężnie działającym środowiskiem artystycznym odpowiedzialnym za liczne inicjatywy kulturalne, wśród których ważniejsze były: Festiwale Chopinowskie w Dusznikach Zdroju, Kłodzkie Wiosny Poetyckie z lat 60., działająca w okresie PRL-u szkoła szkła artystycznego wykształcona w kilku okolicznych hutach, wreszcie międzynarodowy festiwal teatralny Zderzenie, który swój największy rozkwit miał w połowie lat 90. i rozsławił Kłodzko w całej Polsce…
Dzisiaj ziemia kłodzka wielu osobom z zewnątrz właściwie z niczym się nie kojarzy. Ostatnimi laty zwiększyła się rola twierdzy kłodzkiej w turystycznej ofercie regionu, pamięta się w Polsce o okolicznych uzdrowiskach i Górach Stołowych. Wiele unikatowych walorów jest jednak wciąż zapomnianych i niewykorzystanych. Pałace i dwory, sanktuaria maryjne i związane z nimi kapliczki przydrożne czy tradycje szklarskie… Czekają one wszystkie na ponowne odkrycie lub odtworzenie i promocję. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu główną inicjatywę kulturalną w Kłodzku miały instytucje publiczne. Wypadało chodzić do kina, na DKF-y, na imprezy organizowane w MDK, później CEK-u i KOK-u głównie przez Mariana Półtoranosa, wyskoczyć czasem na koncert w ramach Międzynarodowych Wieczorów Muzyki Organowej i Kameralnej lub koncert chóru Concerto Glacensis Katarzyny Mąki. Modne było wśród młodzieży uczestniczenie w dodatkowych zajęciach, należenie do grup lub stowarzyszeń zajmujących się kulturą np. przy Muzeum Ziemi Kłodzkiej czy wspomnianym CEK-u, interesowanie się różnymi zjawiskami otaczającego nas świata. Było to modne, ale też możliwe, ponieważ jeszcze 15-20 lat temu istniała bogata oferta kulturalna skierowana do ludzi w różnym wieku. Czuło się także motywację ze strony nauczycieli do chętnego uczestnictwa w różnego rodzaju przedsięwzięciach, podnoszących świadomość historyczną i kulturalną, tak ważne dla wykształcania swojej lokalnej tożsamości.
Dzisiaj, pomimo huraoptymizmu uczestników naszej kłodzkiej debaty, takiej oferty nie ma lub jest nieporównywalnie mniejsza niż kiedyś. Inicjatywy związane z podnoszeniem świadomości kulturalnej i edukacją stały się w Kłodzku incydentalne na tyle, że nawet osobie interesującej się kulturą mogą umknąć niezauważone. Znamiennym i wartym zastanowienia może być fakt organizowania obecnie najważniejszych dla kształtowania wizerunku ziemi kłodzkiej imprez przez osoby prywatne przy jednoczesnym braku porównywalnej oferty lokalnych instytucji kultury. Przykładem może być doskonały Dolnośląski Festiwal Muzyczny Magdaleny Kulig i Magdaleny Blum. Instytucje publiczne nie powinny ograniczać się jedynie do wspierania inicjatyw, ale wychodzić z propozycjami, promować właściwe postawy, starać się działania sprawdzone, ale obejmujące swoim zasięgiem niewielki teren przenosić w nowe miejsca.
Wśród wielu młodych osób, które pytałem o swój stosunek do tożsamości lokalnej terminy „dolnośląskość” lub „kłodzkość” w ogóle nie istnieją. Prawie nikt z pytanych nie wiedział o odrębności historycznej i kulturowej ziemi kłodzkiej; o tym, że nie jest częścią Śląska. Równie słabo jest z wiedzą na temat przynależności państwowej tego zakątka naszego kraju na przestrzeni ostatniego tysiąca lat. A przecież właściwa chronologia głównych zwrotów historii jest dla tego miejsca podstawą do zrozumienia wszystkich zjawisk i procesów, które kształtowały je na przestrzeni dziejów, tworząc krainę, w której mieszają się kultury czeska, niemiecka i polska. To dziwne, że w czasach kiedy każdy lokalny samorząd podkreśla swoją historyczną i kulturową odrębność ziemia kłodzka tę odrębność w świadomości młodych ludzi traci. Powszechne mylenie lub nieznajomość faktów historycznych, lokalnej geografii (np. nagminne, ale nieprawidłowe równoznaczne używanie terminów ziemia kłodzka i Kotlina Kłodzka) czy brak szacunku do dziedzictwa lokalnego, obrazują ogromne braki w edukacji i informacji. Z doświadczenia wynikającego z pracy w roli przewodnika sudeckiego oraz z pomocy przy organizowanych przez moją matkę zimowiskach i półkoloniach dla dzieci i młodzieży wiem, że znajomość własnego miasta u bardzo dużej grupy młodych ludzi jest właściwie żadna. Nieznajomość twierdzy kłodzkiej, kościołów innych niż własny na osiedlu, brak świadomości dotyczącej miejsc oddalonych od własnego domu na odległość dłuższego spaceru...
Omawiane na kłodzkiej debacie inicjatywy docierają do niewielkiej grupy odbiorców. Są niezwykle ważne i potrzebne, ale powinny być bardziej eksponowane i promowane. Należy motywować jednostki oświatowe i samorządowe do tworzenia programów edukacyjnych – takich, jakie pamiętam ze swojego dzieciństwa i młodości w latach 90., dzisiaj praktycznie nie ma.
Przeprowadzone w trakcie trwania projektu rozmowy pokazały, że powojenną świadomość lokalną na ziemi kłodzkiej porównać można do sinusoidy: bierność pierwszych przybyłych na te ziemie, rosnące przywiązanie do niej ich dzieci i wnuków, i znów zanikająca dzisiaj znajomość swojej małej ojczyzny wśród najmłodszego pokolenia. Należy mieć nadzieję, że wkrótce się to zmieni, a projekty tożsamościowe będą miały na to pozytywny wpływ.
Roman Kowalski-Rydz