Remont zabytkowej willi w Obornikach Śląskich

wróć


 

Remont zabytkowej willi w Obornikach Śląskich: Wywiad

 

Charakterystycznym elementem architektury w Obornikach Śląskich są wille pochodzące głównie z drugiej połowy XIX wieku i pierwszej połowy wieku XX. Wiele z nich znajduje się w gminnej ewidencji zabytków. Ich stan jest różny, części z nich definitywnie potrzebny jest remont. Z czym wiąże się remont takiej willi? Jakie wymagania może postawić konserwator zabytków? Jakie regulacje w tej kwestii zawiera miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego miasta? Na te i inne pytania stara się odpowiedzieć poniższy wywiad, który jest częścią mini-cyklu o ochronie zabytków w Obornikach Śląskich. Towarzyszy mu informator szczegółowo opisujący sytuację związaną z zabytkami w mieście i przepisami regulującymi ich ochronę. Teksty powstały jako działanie towarzyszące badaniom Czytanie miasta prowadzonym w Obornikach Śląskich w ramach przygotowań do obchodów Europejskiej Stolicy Kultury 2016 we Wrocławiu. Zapraszamy do lektury oraz do obejrzenia zdjęć kilkudziesięciu obornickich willi w zakładce W obiektywie: obornickie wille.

 

 


 

Zacznijmy od informacji ogólnych. Kiedy kupili Państwo dom w Obornikach?

Dom nie był kupiony – został odziedziczony. Dziadkowie kupili go na początku lat sześćdziesiątych od Polaka, który sprowadził się tu wcześniej z Wielkopolski.

W jakim stanie był dom, kiedy go Państwo odziedziczyli?

Przeciekający dach, nieszczelne okna, sypiąca się elewacja, wszystkie instalacje do wymiany, ściany do pomalowania, sypiące się sufity… do remontu generalnego.

Dom przed remontem

 

Przed remontem - fragment strychu

 

Jak dużo zachowanych było oryginalnych elementów wystroju?

Elewacja i wnętrze domu są na tyle proste, bez skomplikowanych elementów czy sztukaterii, że praktycznie nic nie zostało zniszczone czy zmodyfikowane – budynek był jedynie nadgryziony zębem czasu. Dom kupiony w latach
60-tych przez dziadków wyglądał właściwie tak jak ten, który my dostaliśmy 5 lat temu. Jedyną wyraźną modyfikacją wystroju była dodana gdzieniegdzie drewniana boazeria. Poza tym wewnątrz zachowane było praktycznie wszystko, a nawet takie smaczki jak znajdująca się piwnicy wędzarnia.

 

Zachowana w piwnicy wędzarnia

 

Co do zmian, które wprowadzono przed kupnem domu przez naszych dziadków – to na pewno przed wojną Niemcy dobudowali przybudówkę. Od pewnej Niemki, o której później powiemy, dowiedzieliśmy się, że przed wojną mieścił się tu pensjonat. I w tej części dobudowanej – ale to musiało być przed wojną – mieszkali właściciele domu, a w całej reszcie turyści. Przybudówka ma osobne wejście i osobną piwnicę.

Dom miał być chyba bliźniakiem, bo ma jedną płaską ścianę z oknami, które zostały wykute dopiero w latach siedemdziesiątych właśnie przez dziadków. To jest jedyna poważna powojenna modyfikacja. Jeden trzydziestometrowy pokój na piętrze podzielony został na dwa pokoje piętnastometrowe, bo mieszkała tu wielopokoleniowa rodzina – dziadkowie i później moi rodzice z dziećmi. Wtedy zostały tam, co zrozumiałe, wybite dwa okna.

 

Po remoncie – ściana szczytowa

 

Czy dziedzicząc dom, wiedzieli Państwo, że budynek znajduje się w ewidencji zabytków i w strefie ścisłej ochrony konserwatorskiej?

Tak, wiedzieliśmy zarówno o tym, że jest w gminnej ewidencji zabytków oraz że w Obornikach znajdują się strefy ochrony konserwatorskiej, w której nasz dom też jest położony.

Kiedy pojawił się pomysł remontu?

Jak tylko zdecydowaliśmy, że chcemy mieszkać w Obornikach, to naturalna była decyzja o remoncie. Inaczej nie dałoby się tu mieszkać. Wcześniej mieszkaliśmy w Warszawie. Zaczęliśmy remont, mieszkając jeszcze tam
i przyjechaliśmy tu już do gotowego domu.

Jaki był zakres remontu?

Był to remont generalny, ale nie ruszaliśmy w ogóle konstrukcji i układu budynku. Chcieliśmy tylko przystosować go do mieszkania. Widzieliśmy, że dom był dobrze zaprojektowany i porządnie wykonany. My go po prostu wyczyściliśmy – od piwnic po dach. Prace na zewnątrz obejmowały: wymianę dachówek, odmurowanie podniszczonych kominów, ocieplenie zewnętrzne domu, remont balkonu, wymianę okien i drzwi. Wewnątrz wymieniliśmy wszystkie instalacje (ogrzewanie, prąd, woda i kanalizacja), tynki na wszystkich ścianach i sufitach, część podłóg, stopnie i balustrady schodów.

 

 

Przed i po remoncie – wymienione dachówki i odmurowane kominy

 

Jakie były wymagania wojewódzkiego konserwatora zabytków wobec prac remontowych?

Dachówki – karpiówki w koronkę, kolor czerwony, taki jak oryginalnie. Elewacje – w jasnym kolorze. Gzyms pomiędzy pierwszym piętrem a strychem – zachowany. W szczycie jest drewniana podbitka i ona też musiała być taka jak przed remontem, czyli z ciemnobrązowego drewna. Stolarka okienna – zachowane wymiary okien i szprosy wiedeńskie dzielące okna na mniejsze pola.

 

W trakcie remontu – nowe dachówki, niewymieniona jeszcze stolarka okienna, zachowane wole oko

 

Jak kontaktowali się Państwo się z wojewódzkim konserwatorem zabytków?

Ze względu na to, że mieszkaliśmy w Warszawie, to wiele spraw załatwiliśmy przez Internet i telefonicznie. Zapytaliśmy najpierw mejlowo panią konserwator, jakie dokumenty musimy złożyć, jeśli chcemy wyremontować dom będący w gminnej ewidencji zabytków, na co odpowiedziała, żeby najpierw przesłać pismo z opisem planowanych prac remontowych. Wysłaliśmy więc oficjalne pismo listem poleconym, a później kontakt odbywał się właśnie przez mejle i telefon. I to wystarczyło. Wysłaliśmy pani konserwator zdjęcia domu sprzed remontu oraz projekt stolarki i po ustaleniu kilku szczegółów – to było dosłownie kilka mejli – dostaliśmy pozytywną opinię już jako oficjalny dokument, pocztą. Poprosiła też o przesłanie później zdjęć pokazujących stan po remoncie, chodziło szczególnie o okna. To była bardzo łatwa procedura, tylko ciężko było panią konserwator złapać. Parę razy udało nam się rozmawiać przez telefon – podkreślam, udało się, bo dodzwonić się było naprawdę bardzo trudno. Mejle czekały, dopóki nie odpisała. Ale też nas to nie dziwi, bo wojewódzki konserwator zabytków musi przecież kontrolować budowy czy prace przy ważniejszych budynkach w całym województwie.

Jak długo trwały ustalenia z panią konserwator?

Bardzo krótko, wszystko zajęło około miesiąca. Nie było na pewno tak, że remont się opóźniał ze względu na oczekiwanie na pozytywną opinię pani konserwator. W środku prowadziliśmy pomniejsze prace od razu, a z podjęciem robót na zewnątrz czekaliśmy aż do zakończenia uzgodnień. Podkreślamy, że nie ma się czego obawiać, ustalenia z konserwatorem w takim przypadku jak ten przebiegają łatwo i całkiem sprawnie.

Jak wymagania konserwatora wpłynęły na koszty remontu?

W naszym przypadku największym kosztem były dach i okna. Na początku myśleliśmy o oknach plastikowych, ale wyglądały gorzej i dawały mniej światła niż drewniane, więc sami zdecydowaliśmy, że wolimy te drugie. Plastikowe na pewno byłyby tańsze. Gdyby dom nie był zabytkiem, to zapewne dach też można by było zrobić taniej, ale i w tym przypadku zależało nam na ładnej dachówce, blacha nie wchodziła w ogóle w grę. Niemniej jednak pewne elementy, szczególnie dach i okna, mogą okazać się droższe niż się zakłada, jeśli ktoś planuje wykonać je możliwe najtaniej.

Jeśli chodzi o nas, to pani konserwator w ogóle nie ingerowała w to, co się dzieje wewnątrz budynku. Zaopiniowała tylko prace na zewnątrz – związane z dachem, stolarką okienno-drzwiową czy elewacją.

 

 

Przed i po remoncie – schody

 

Czy bank udzielający kredytu stawiał jakieś specjalne wymagania w związku z tym, że dom znajdował się w ewidencji zabytków?

Nie, dołączyliśmy do wniosku kredytowego tylko pozytywną opinię konserwatora. Bank później miał swoje wątpliwości, naszym zdaniem niesłuszne. Pracownicy uzasadniali rozpatrzenie wniosku kredytowego naszymi zobowiązaniami co do prac remontowych wewnątrz budynku. Wpisaliśmy we wniosku, że konserwator nie ingeruje w prace wewnątrz budynku, ale bank dopytywał się np. jakiego rodzaju kaloryfery zamontujemy, jaka będzie armatura sanitarna w łazience, jakie schody będą robione w środku itd.

Była też inna kwestia. We wniosku kredytowym wypisuje się, jakiego rodzaju roboty będą wykonywane. Opisaliśmy to dość ogólnie, np. „stropy” i jakaś konkretna kwota, „ściany” i kwota przeznaczona na nie, „schody” i znów kwota. Pracownicy banku zrozumieli to tak, że będziemy wymieniać te stropy, ściany czy schody, czyli ingerować w konstrukcję. W odpowiedzi opisaliśmy więc prace bardziej szczegółowo, np. „skucie starych tynków i położenie nowych” na danych ścianach. Tak samo ze stropami – wyjaśniliśmy, że chodzi o tynki na sufitach. Schody – wymiana stopni, wyczyszczenie i pomalowanie. I tak dalej. W tym przypadku dalej nie wiemy, jak do tego podchodzić. Zbyt ogólne wypełnienie wniosku może powodować, że bank może być sparaliżowany. Z kolei zbyt szczegółowe wypisanie być może wywołałoby inne problemy, bo np. pociągnęłoby to za sobą jakieś inne decyzje urzędników. Zostawiamy to do rozważenia każdemu, kto będzie brał taki kredyt.

Które elementy były najbardziej kosztochłonne?

Dach i okna (dom ma 25 okien) były najdroższe. Drzwi wejściowe wzorowane na podstawie starych drzwi, też nie były tanie. No i instalacje, ale to każdy może zdecydować sam, jakie chce mieć.

Czy remont wymagał pozwolenia na budowę czy tylko zgłoszenia?

Wystarczyło zgłoszenie do starostwa powiatowego. Nie prowadziliśmy żadnych prac ingerujących w bryłę czy strukturę budynku, nie jest to też obiekt wpisany do rejestru zabytków, więc nie było potrzeby otrzymania pozwolenia na budowę.

Jakich wykonawców zatrudnili Państwo do remontu? Czy potrzebni byli jacyś fachowcy spoza Obornik?

Wszystko było zrobione lokalnie. To taka forma naszego bzika, pozytywnego chyba. Śmiejemy się, ale większość pieniędzy, które dostaliśmy od banku, zostawiliśmy tutaj, w gminie Oborniki Śląskie. Dostawaliśmy rabaty w sklepach budowlanych. W supermarketach budowalnych nie kupowaliśmy praktycznie nic. Tylko armaturę sanitarną kupiliśmy przez Internet, bo w Obornikach nie było takiej, która nam odpowiadała, a cena była konkurencyjna. Sprzęt AGD też kupiliśmy za jednym zamachem w jednym sklepie.

Stolarkę okienną robiła firma Kramarz z Obornik Śląskich. Do podjęcia decyzji wystarczyła jedna wizyta w stolarni i rozmowa z właścicielem. Firma wykonywała na przykład stolarkę do Opactwa Cystersów w Henrykowie, zamku w Leśnicy, kościele w Rościsławicach… Mnóstwo świetnych, solidnych rzeczy, też na eksport. Profile nowych okien były frezowane na wzór starych. My mamy raczej nieskomplikowane okna, ale na przykład w sąsiednim budynku jest więcej elementów dekoracyjnych. Myślę, że też firma byłaby w stanie je zrekonstruować. Mamy okna takie jak przed wojną. Dzięki temu to wszystko jest całością, razem z dachem czy podbitkami drewnianymi.

 

W trakcie remontu – nowa stolarka okienno-drzwiowa

 

Co z oryginalnego wystroju zachowali Państwo wewnątrz domu?

Część podłóg została oryginalna, niemiecka, były tylko cyklinowane i malowane. Na parterze wszystkie drzwi też są niemieckie. Miały być malowane na biało, ale zostawiliśmy te drzwi niepomalowane, bo po zdjęciu warstwy farby odkryliśmy na nich ręczne napisy stolarza, który ponad sto lat temu robił te drzwi. Każde skrzydło ma opis: inicjały, jak się okazało, przedwojennej właścicielki – M.S., napis Obernigk (czyli niemiecka nazwa Obornik), oraz numer drzwi. W salonie zostawiliśmy nieotynkowaną ścianę z oryginalnej cegły. Poza tym stopnie, które zdjęliśmy ze schodów na piętro, przeznaczyliśmy na schody do piwnicy. Staraliśmy się zachować jak najwięcej, żeby dom miał klimat – sądzimy, że to się nam udało. Zostały też oryginalne żeliwne kaloryfery. Żałujemy tylko, że kilka przed remontem w zimie popękało. Jeden powiesiliśmy w holu i spięliśmy z instalacją centralnego ogrzewania.

 

Odkryty napis na drzwiach: M.S. Obernigk 5

Oryginalne podłogi – wyczyszczone i wycyklinowane

 

Wracając jeszcze do okien – mamy w dachu dwa wole oka. Zachowaliśmy ich wygląd z zewnątrz, ale to są teraz ślepe okna. Nie wprowadzają światła na poddasze. Od wewnątrz jest po prostu równa ukośna ściana. Nie chcieliśmy tak robić, ale stolarz zasugerował, że jeśli miałby zrobić te okna zgodnie ze współczesnymi normami i przewidując ocieplenie dachu, to szyba w okienku byłaby za mała. Poza tym trzeba by zmienić konstrukcję wolego oka, a to już zbyt duża ingerencja. Z zewnątrz wyglądałoby to co najmniej źle. Ostatecznie zostawiliśmy starą stolarkę okienną, od środka zabezpieczyliśmy i zaizolowaliśmy. Z zewnątrz widać „normalne” okno.

Podczas remontu zdarzały się też niespodzianki. Przygotowując schody do remontu, natrafiliśmy na ukryte pod stopniami zdobienia, które w którymś momencie przed lub po wojnie zostały zakryte. Teraz są już widoczne.

 

W trakcie remontu – odkryty detal schodów

 

Jakie były reakcje sąsiadów na remont?

Wszyscy nam kibicowali. Opinie, które do nas docierały były bardzo pozytywne, bo ludzie cieszyli się, że ten dom w końcu będzie wyremontowany. Czasem ktoś mówił: „A po co tam takie okna drogie wstawiacie? Nie lepiej plastikowe, tańsze?”. Odpowiadaliśmy: „Nie. Popatrzcie na inne domy. W domach komunalnych każde mieszkanie ma inne okna, nawet na tej samej ścianie. Widać, kto kiedy zamawiał i remontował, i jak interpretował podział okien”. Sąsiedzi przygotowują się do remontu swojego domu. Namawiamy ich, aby dobrze przemyśleli prace. Zastanawiają się nad dociepleniem i wymianą okien – chcą kupić plastikowe. Nie dziwimy się, faktycznie są tańsze. Ale weźmy ocieplanie domu. Co będzie z tą sztukaterią na elewacji? Wszystko pokryją styropianem.? Mamy nadzieję, że nie. Niedaleko Obornik, w Pęgowie, jest zakład, w którym można zamówić dowolną sztukaterię. To nie jest jakiś duży koszt.

W jednym z okien w tym domu wprawiona jest zabytkowa krata. Mamy nadzieję, że na złom jej nie wyrzucą. Ta krata ma 110 lat. Mamy wrażenie, że ludzie nie mają świadomości wartości pozornie zwykłych rzeczy. Oczywiście, nikt nikogo do niczego nie może zmusić, ale powinno się wiedzieć, że o dziedzictwo trzeba dbać. Oborniki mają wiele walorów architektonicznych, mieszkańcy powinni starać się je zachować. Inaczej zrobimy z miasta zwykły kurnik pełen kwadratowych klocków. Tak nie może być.

Ale jak zachęcić innych do dbania o takie rzeczy?

Wygląd Obornik Śląskich jest wspólnym dobrem naszej społeczności. Poza tym jest to atut dla promocji miasta. Wszyscy tracimy na tym, że poszczególne budynki są zaniedbane albo remontowane bez poszanowania wartościowych elementów historycznych.

Kiedy ogląda się zdjęcia starych Obornik, to wszyscy się zachwycają, jakie to piękne było, ile pięknych domów.
A teraz, mówią,  brzydkie to i nikt o to nie dba. Więc naprawiajmy, a nie poprawiajmy. Doszukujmy się starych dokumentów i zdjęć – im starsze, tym lepsze, np. w Internecie. Przedwojennych zdjęć naszego domu akurat nie znaleźliśmy w sieci, ale jest tam mnóstwo informacji, z których każdy może skorzystać.

Poza Internetem, w jaki jeszcze sposób szukali Państwo informacji o przedwojennym wyglądzie domu?

Chodziliśmy po Obornikach, przyglądając się domom z początku XX wieku. Widać, że w domach z podobnego okresu stosowane były często podobne rozwiązania. Natomiast już po remoncie przyjechała do nas wspomniana wcześniej Niemka, to od niej dowiedzieliśmy się tyle, ile pamiętała z dzieciństwa.  

Jaka jest historia z nią związana?

Przyjechała pani, dwa lata temu, latem. To był sierpień. Pojawia się w ogrodzie starsza pani ze zdjęciem w ręku. Podchodzimy do niej, mówimy „dzień dobry”, a ona robi szerokie oczy i pokazuje na siebie, na zdjęcie i na dom. Patrzymy na to zdjęcie, nie dowierzając. Ona po angielsku nic, po polsku nic, po niemiecku oczywiście tak, ale my niemieckiego praktycznie nie pamiętamy. Pomagał nam translator Google. Rozumiałem, co ona mówi – piąte przez dziesiąte – ale chcieliśmy też zadawać pytania. Udało się jako tako, ale później przysłała nam list. Okazało się, że tu mieszkała jej ciotka, która prowadziła pensjonat, a ona sama mieszkała we Wrocławiu. Przyjeżdżała tutaj na wakacje do cioci, mieszkali w przybudówce. Pamięta gości, turystów, ogród – że grabiła ogród – i że z ciocią chodziła po okolicy. Wysłaliśmy do niej porządnie przetłumaczony list, w którym wypytaliśmy o wszystko, co chcieliśmy wiedzieć. Ona oczywiście nie wszystko wiedziała, bo była wtedy dzieckiem. Ale tak pisze w jednym z listów:

1945 rok – ucieczka z Breslau. 1967 – pierwsza wizyta we Wrocławiu. A potem znowu mniej więcej co 5 lat. Zawsze stawałam przed domem w Obornikach, który powoli podupadał. To był dziadek lub ojciec, który ciągle majsterkował w warsztacie. Zawsze widziałam siebie jako dziecko, które swawoliło w ogrodzie. Chętnie odpowiedziałabym na Pańskie pytania, wielu fotografii nie mam. Może ucieszy to Pana, ale muszę koniecznie przyjechać raz jeszcze i trochę pooglądać dom, strych i piwnicę, ponieważ tam była kuchnia z małą ręczną windą do przewożenia potraw. Trudno uwierzyć, ale im jesteśmy starsi, tym bardziej wzruszające stają się wspomnienia. To również wkrótce przeminie, ponieważ jestem ostatnią osobą, która to pamięta. Jestem wzruszona i przeszczęśliwa, że mogłam i mogę to jeszcze raz przeżywać.

Więc ona regularnie przyjeżdżała do Obornik, ale nie wchodziła ani do dziadków, ani do rodziców. Później ją zapytaliśmy: dlaczego? Bała się reakcji. Że coś polsko-niemieckiego wyjdzie, jakieś dziwności. Oczywiście powiedziałem, że wcale by tak nie było i że czekaliśmy na nią. Wiem, że do wielu domów Niemcy przyjeżdżali po wojnie, szczególnie po 1989 r. – popatrzeć, poznać, zobaczyć.

Ciekawe jest to, że odważyła się do nas wejść dopiero po tym, jak budynek został wyremontowany. Myślała pewnie, że dom ma nowych właścicieli, którzy go odnowili, a tu okazało się, że jednak nie do końca są nowi. Korespondujemy ze sobą, w zeszłym roku też nas odwiedziła. Cała historia remontu ma bardzo ładny epilog.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

 

Oprac. Robert Skrzypczyński

 

 

 

Po remoncie – dom z zewnątrz

 

Po remoncie – wnętrze