Rozmowa z Rafałem Różewiczem

wróć


 

Wiersze mądrzejsze od autora
Z Rafałem Różewiczem rozmawia Weronika Sowińska

„Państwo przodem” (Fundacja Duży Format, Warszawa 2016) – drugi tomik poezji Rafała Różewicza. Pisany o – i we – wrocławskich Tajnych Kompletach. Nominowany do tegorocznej nagrody Warto 2017 autor opowie nie tylko o samym twórczym procesie, inspiracjach, o tym, co ostatnio znalazł w Empiku, ale także o miłości swojego życia.

 

 

Rafał Różewicz: Jestem wielbicielem skoków narciarskich. Na studiach nie mogłem pisać o skokach, więc pisałem o piłce nożnej.

Weronika Sowińska: Tak się właśnie zastanawiałam, czytając w tym tomie o skokach narciarskich, na ile to jest twoje, a na ile nawiązujesz do Karola z Tajnych, który też jest wielkim fanem tej dyscypliny.

No, moje. Ten wiersz napisałem wcześniej, dołączyłem do tego tomiku, ale przyznaję – zdarzało mi się oglądać skoki w Tajnych Kompletach. I jak opowiadałem na spotkaniu kilka dni temu – nie wszystkie wiersze były pisane „pod Tajne”. Część napisałem z innych względów, ale ponieważ jakoś tak dobrze redagowało mi się tę książkę, to postanowiłem je dołączyć do tomiku; tak je wtłoczyć, żeby nie zaburzały koncepcji całości. Między innymi wiersz o skokach narciarskich jest taką odskocznią od tematu księgarnianego. Jest dedykowany mojej kuzynce, która też je bardzo lubi. Był to jeden z pierwszych wierszy do tego tomiku, kiedy jeszcze nie myślałem, że napiszę o księgarni. Tam jest kilka takich początkowych tekstów, które po prostu sobie pisałem. Później, jak stwierdziłem, że będzie to książka o księgarni, to próbowałem je jakoś do niej dołączyć. W moim debiucie poetyckim („Product placement” – przyp. red.) jest jeden wiersz o piłce nożnej – tak sobie postanowiłem, że w każdym tomiku będzie jakiś odnośnik do mojego wykształcenia (dziennikarza sportowego – przyp. red.). Próbuję też różnych form poetyckich: jest vilanella, jest sestyna; pantum było w pierwszym tomiku. Tak sobie eksperymentuję, ponieważ uważam, że wszystkiego trzeba spróbować.

Jakbyś mógł ocenić: ile wierszy napisałeś już z gotową koncepcją na tomik, a ile – wcześniej?

Kiedy na początku 2015 roku zacząłem myśleć o tej książce, to miałem może dwa wiersze i inny pomysł na całość. Tak sobie luźno pisałem, dopiero później wszystko się wyklarowało. Stwierdziłem też, że jeszcze popracuję nad językiem; zacząłem czytać intensywnie Czesława Miłosza – on mi dosyć nieoczekiwanie wydłużył frazę. Zauważyłem, że mogę coś więcej zrobić w języku, że te wiersze będą bardziej rozbudowane. Mając może cztery wiersze, zostawiłem ten projekt na rok.

W międzyczasie napisałem powieść, która leży obecnie u mnie pod stołem. Jest dosyć kontrowersyjna – dlatego nie chcę jej teraz wydawać – bo dotyczy wysiedlania Niemców z rejonu Nowej Rudy w latach 1945-46. Przyczyną jej napisania był brak Internetu. Siedziałem w domu i pisałem po pięć stron dziennie, przez dwa miesiące, dosyć rytmicznie. To mi zastąpiło pisanie wierszy.

Jakoś w listopadzie pojechałem do Poznania. Przeczytałem tam te trzy, cztery nowe wiersze. Padło pytanie: „Jaki mam pomysł na nową książkę?”. „No, tak, chciałbym o księgarni napisać”. I jakoś tak się złożyło, że pod koniec listopada, jak już wróciłem z Poznania, zacząłem pisać wiersze do tego tomiku. Zupełnie nieoczekiwanie. Dzień po dniu. Kończąc go bodajże w trzy-cztery miesiące. Doszedłem do takiego momentu, kiedy pisałem jeden wiersz dziennie. Kilkanaście napisałem w styczniu, kilkanaście w lutym. Część napisała się w pracy, część w domu, część w Tajnych Kompletach. No i wyszła mi książka. Znalazłem sobie wydawcę, jeszcze ją zredagowałem z kolegą. Bodajże w czerwcu napisałem ostatni wiersz do tego tomiku – „Schengen” – bo czegoś mi brakowało. Pod koniec pisałem pod koncept, zastanawiając się, o czym jeszcze nie opowiedziałem w kontekście Tajnych Kompletów. Na przykład o tym, że jak się wychodzi z Tajnych, to jeśli weźmiesz książkę, której ci nie rozmagnesują, to słychać takie „piiiip”, „piiiip”. No i o tym napisałem ostatni wiersz do tej książki. W październiku została wydana. Sam proces pisania był więc dosyć szybki, ale długo myślałem nad samą koncepcją. Dla porównania – debiut pisałem trzy lata. Pierwsze wiersze miałem napisane w liceum. Koncept „Product placement” powstał w 2011 roku, a wydany został w 2014. To się długo pisało.

Po debiucie najczęściej albo kończysz pisać, albo idziesz w tę stronę dalej. Okazało się, że mam jeszcze pomysł na drugą książkę, że to moje „poezjowanie” się nie skończyło. Debiut umożliwił mi napisanie drugiego tomiku. Został dosyć dobrze przyjęty, co oczyściło mi głowę, nie musiałem się stresować, że już przepadłem, że nic nie wydam. Wydałem i mogłem robić coś nowego. Puszczenie książki w obieg daje ci kopa do tego, żebyś mógł napisać drugą. Jednocześnie wydaje się drugą książkę z tego względu, że zaczyna ci się pierwsza coraz mniej podobać. Ja tak miałem. Jak „Państwo przodem” też przestanie mi się podobać, to wydam trzecią. Mam już nawet pomysł, ale jest dosyć skomplikowany. Nie wiem jeszcze, w jaką formę go ująć.

Żyjąc w kulturze obrazkowej, pierwsze, na co w przypadku książek zwracamy uwagę, to okładka. Tutaj w oczy rzuca nam się „państwo”, już nawet nie „przodem”. Twoje imię i nazwisko jest zupełnie w tle. Czym jest to „państwo”?

Z jednej strony – państwo polityczne, państwo policyjne. Ten neonowy napis miał pokazywać, że to ono właśnie liczy się tutaj przede wszystkim. Jesteśmy społeczeństwem poddanym dyktatowi państwa, kroczymy za nim, za tym, co jest państwowe, narodowe. Jesteśmy na drugim planie. Poeta jest jeszcze dalej, bo jednocześnie puszcza przed siebie i państwo, i społeczeństwo. „Państwo przodem” może też się odnosić do zwrotu grzecznościowego, czyli „państwo, proszę, przodem, ja będę z tyłu i będę się wam przyglądał”. Ta dwuznaczność jest zawarta w tytule, ale odnosi się przede wszystkim do dyktatu państwa, któremu jesteśmy poddani. Jesteśmy jego biernymi lub czynnymi obserwatorami. To zależy od stopnia zaangażowania w daną rzeczywistość. Ta książka jest pewną formą zaangażowania w rzeczywistość. Tylko z dystansu.

Dzisiaj pisząc o rzeczywistości, nie da się pisać niepolitycznie?

Czy nie da się pisać niepolitycznie? Wiesz co…

Tutaj opisujesz codzienność, coś, z czym każdy może się utożsamić. Czy sam ten fakt sprawił, że wiersze te mają też swój wymiar polityczny?

Zgodzę z Kirą Pietrek. Kiedyś byłem z nią na spotkaniu, które prowadził prof. Piotr Śliwiński, a było poświęcone polityczności w poezji. Powiedziała wtedy, że wszystko jest polityczne. Zgadzam się z tym, ale jednocześnie uważam, że poezja nie musi być całkowicie polityczna. Chodzi o różne stopnie tej polityczności, różne jej poziomy. Skoro rzeczywistość jest polityczna, to poezja, siłą rzeczy, też. Ale od nas zależy czy ta polityczność będzie na pierwszym planie, czy ten stopień upolitycznienia poezji będzie większy czy mniejszy. Myślę, że poezja powinna być w jakiś sposób zaangażowana. Ale z drugiej strony, czy nie angażujemy się we wszystko? Można zaangażować się w rzeczywistość, można zaangażować się w pisanie na konkretne tematy, człowiek się we wszystko angażuje. W tym zbiorze zaangażowań to polityczne jest tylko jednym z punktów. Wychodzę z podobnego założenia, twierdzę że rzeczywistość wymusza na nas, żebyśmy odpowiadali na nią politycznie. Tak też jest to przyjęte przez krytyków. Oni analizują pewne utwory pod kątem politycznym, dodając swoją cegiełkę polityczności do wierszy. Uważam, że moja pierwsza książka nie była aż tak polityczna, a jednak zostałem tak ujęty. Drugi tom został napisany w innym czasie, dosyć gorącym. Pisana była jako relacja na żywo. Ale czy jest tak polityczna jak książki Szczepana Kopyta czy Dawida Mateusza? Moim zdaniem nie. To jest inna forma polityczności, inny poziom jej stopniowania w wierszach. Nie piszę ideologiami, np.: „komunizm jest jedyną formą, jedynym celem”. Maks Nałęcz w swojej recenzji napisał o mnie, że „jestem cynikiem, który wykorzystuje narzędzia polityczne do stworzenia swojego języka poetyckiego”. Po części się z tym zgodzę.

 

Fot. Daria Kompf / Fundacja Duży Format.

 

Co z takim „Kącikiem szachowym”?

Jest najbardziej polityczny. Typowo polityczny. To przejaw mojego stosunku do nacjonalizmu. Tego, co jest obecnie narodowe w Polsce, kultywowane przez partię rządzącą. Ja się z tym wierszem zgadzam. Piszę, przyjmując pozycję Mirona Białoszewskiego. Nie językowo, ale przyjąłem jego perspektywę – opisuję nagą rzeczywistość, w ujęciu agambenowskim. Próbuję pokazać odbiorcy taką rzeczywistość, jakiej on nie widzi. Żeby on po przeczytaniu wiersza rozejrzał się i pomyślał: „aha, to rzeczywiście tak wygląda”. Ten wiersz można interpretować dwojako: albo politycznie, albo jako wyraz obserwacji gry w szachy. Może być polityczny albo nie. I robię to właśnie „po białoszewskiemu”. Aczkolwiek ostatnio spotkałem się z taką opinią, że Białoszewski był bardziej polityczny, niż nam się wydaje. Jakby właśnie ta jego pozorna apolityczność była wyrazem polityczności. Jakby de facto i tak był polityczny, chociaż w jego wierszach nie znajdziemy zbyt wielu odniesień do aktualnej, dla niego, sytuacji społeczno-politycznej. Jak już mówiłem, to wszystko zależy od interpretacji krytyków. Nie uważam się za poetę politycznego, bardziej za poetę społecznego. Polityczność się u mnie pojawia, ale nie jest moim głównym wyznacznikiem i celem.

Teraz przyszło mi tak do głowy, czy „państwo przodem” nie jest też trochę zwrotem do czytelnika. Podajesz wiersz, podajesz swoją pracę, a potem „państwo przodem” – interpretacja należy do was.

Można się z tym zgodzić. Trochę śmieszne jest to, jak później dowiaduję się z recenzji czy z wywiadów, co tak naprawdę napisałem. Bo jak pisze się wiersze, to się nie do końca wie. Weźmy na przykład „Remont poranka u Rainera Kunzego”. Właściwie ten wiersz nigdzie nie pasował. Mówiłem, że „tak go sobie wziąłem, bo w sumie lubię Kunzego”. Później sobie przypomniałem, że ja mam taki wiersz, w którym pada nazwa hymnu NRD. No i właśnie. Kunze był jednym z głównych dysydentów w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Wszystko zaczęło mi się łączyć. Nagle zdałem sobie sprawę, że wiersz, w którym pada słówko „NRD”, właściwie jest przyczynkiem do wiersza o Rainerze Kunzem! Albo w „Zimie z radiem”: „historia // tworzona przez niemieckiego DJ miksuje obozy // z polskimi oborami z prędkością scootera”. Te wersy łączą się z tekstem o maszynce do golenia, gdzie padają słowa: „życie to odwieczny taniec: co rusz do nowej muzyki”. Właściwie DJ jest takim demiurgiem, który dzisiaj zastępuje Boga i poprzez muzykę może nadawać jakieś podprogowe przekazy, tworzyć nową ideologię społeczno-polityczną. Swoją drogą napisałem ostatnio artykuł o tym, że muzyka trance jest wyrazem kapitalizmu. Ona została stworzona przez neoliberalizm i kapitalizm. A wracając do tematu: wszystko zaczyna mi się łączyć. I pojawia się myśl „faktycznie tak jest” albo „nie zdawałem sobie z tego sprawy”. Wychodzę więc z takiego założenia, że wiersze są czasami mądrzejsze od autora. To, co mi wcześniej powiedziałaś – być może. Nie zastanawiałem się nad tym, ale jeżeli przyjmuję pozycję dystansu, dystansuję się od społeczeństwa, dystansuję się od masy, dystansuję się od państwa, to być może trochę dystansuję się od czytelnika. I zrzucam odpowiedzialność za interpretacje tego tomiku na odbiorcę.

Ale właśnie, mam takie pytanie, które zadaję każdemu: jak przeczytałaś ten fragment „Zimy z radiem”:

tworzona przez niemieckiego DJ miksuje obozy
z polskimi oborami z prędkością scootera

„DJ” czy „DJ-a”?

 

DJ-a.

To dobrze. Pytałem, bo miało być „DJ-a”, z kreską, ale później zauważyłem, że podświadomie mi się to połączyło z „DJ miksuje obozy”; w jednym zdaniu masz dwa porządki. Zobaczyłem to dopiero po wydaniu książki. Może jedna na dziesięć osób przeczyta to „DJ”. Jedną z nich był lektor audiobooka – przeczytał „DJ”. Jak to usłyszałem, to pomyślałem „zepsuł mi wiersz!”. Później dopiero zobaczyłem, że to rzeczywiście powinno się inaczej zapisywać. Podobnie jest we „Wspomnieniach pięknej Gillette”:

Maszynko, maszynko
made in China
z siedzibą w Tajpei,

Powinno być „Tajpej”. Potem sobie wytłumaczyłem, że jest „made in China” i podświadomie, błędnie, zapisałem stolicę Tajwanu. Można to interpretować tak, że Tajwan jest pierwszą podróbką Chin, takim właśnie produktem „made in China”. Który już w błędnie zapisanej nazwie stolicy ma coś z taniej podróbki. Wiec tak jak mówię, wiersze są mądrzejsze od autora. Po czasie sam się dziwisz, dlaczego tak to zapisałeś. A wiersze zaczynają łączyć się w jedną całość. Zaczynasz różne punkty w tomiku scalać. Tworzy się taki spójny mikrokosmos. Ta księgarnia jest właśnie takim uniwersum. Przychodzę tam już pięć lat, tam praktykowałem, i w końcu stwierdziłem „no to o niej napiszę, bo to jest taki mój drugi dom”. Zawsze po pracy przychodzę do Tajnych Kompletów, tam zawsze się spotykam kolegą, z którym rozmawiamy o rewolucji proletariackiej. Później przychodzę do domu, mam jakieś nowe pomysły, wnioski z tych rozmów. Tak właśnie powstała ta książka. Janek Rossa jest tą osobą, z którą najczęściej się widzę. Jest też adresatem „Remontu…”. Część tego wiersza napisałem w pracy, przyszedłem do Tajnych Kompletów i część napisałem przy nim. I zadedykowałem mu ten wiersz. Ale gdyby nie umarł Dawid Bowie, to by w ogóle nie było tego tekstu.

 

Fot. Daria Kompf / Fundacja Duży Format.

 

Często się dzisiaj słyszy, że poezja już umiera, albo – bardziej radykalnie – umarła.

Już Różewicz, ten drugi, mówił, że poezja nie ma przyszłości. Dopiero po śmierci wydrukowali jego ostatni wywiad, którego nie chciał publikować za życia. Powiedział w nim coś w stylu, że „lepiej być robakiem albo motylem niż poetą”.

Czy poezja nie ma przyszłości? Nie ma. Wydaje mi się, że to jest tak niszowe zajęcie, że nie ma szans, żebyśmy dotarli do szerokiej publiczności. Jak Miłosz dostał Nobla to się ludzie w kolejce ustawiali po jego tomik „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”. Myślę, że już do tego nie wrócimy, do tej poezji, która była czytana w latach 70. Do poezji typu nowej fali. Poezji stanu wojennego. Ona będzie sobie tylko stopniowo obumierała. Przez sto lat, przez dwieście. Ludzie będą ją tworzyć, ale nie z aspiracją dotarcia do szerokiego grona czytelników. Ona wpadła w niszę, chyba zawsze w niej była, i po prostu w tej niszy będzie. A ta nisza kiedyś zniknie. Na rzecz np. hip-hopu. Myślę, że jest on rodzajem konkurencji dla poezji. To jej wersja dla najmłodszych. Wiersze są zastępowane przez slam. To też jest jakiś rodzaj wypierania poezji na rzecz tekstów rymowanych. Można inaczej to nazwać. Ale w pewnym momencie to sprawi, że nie będzie już poezji, jaką spotykamy dzisiaj.  Bardziej pogłębionej, w stylu na przykład Andrzeja Sosnowskiego. Gdzie to język jest centrum, a nie przesłanie. Dzisiaj to się zmienia. Mamy taką modę na poetów zaangażowanych, że właściwie ważniejsze jest, co się powie, niżjak się to zrobi.

Ostatnio o tym myślałam. Może to jest kwestia tego, że poezja jako taka jest bardziej dialogiczna, że bardzo dużą odpowiedzialność zrzuca na odbiorcę…

Ludzie są dzisiaj zbyt wygodni, żeby interpretować jakieś wiersze i zawracać sobie głowę trudnymi tekstami. Ludziom się nie chce, ludzie są leniwi. Moim zdaniem to jest jedna z przyczyn małej popularności poezji. Ona wymaga zaangażowania od czytelnika. A tenże czytelnik nie chce takiego zaangażowania przejawiać. I to powoduje kryzys. Permanentny. Ale skoro dzisiaj najpopularniejszą formą wypowiedzi są kryminały. Nie wiem czy słyszałaś o takim autorze kryminałów – Remigiuszu Mrozie. To jest w ogóle koleś, jezu, rocznik 87.  Zadebiutował w 2013 roku i od tego czasu wydał 17 książek, a trzydzieści ma napisanych. Czytałem z nim wywiad. Ten facet co miesiąc pisze nową książkę. Rok temu wydał ich dwanaście. Pod swoim nazwiskiem. Dzisiaj przeczytałem, że wydał jeszcze kilka pod pseudonimem wziętym od jakiegoś nazwiska rodziny z Wysp Owczych. Więc tych książek ma jeszcze więcej. Ostatnio byłem w Empiku, którego bardzo nie lubię, ale szukałem tam Gombrowicza. Nie znalazłem. Były za to dwie półki zawalone Remigiuszem Mrozem. No i ok. Nie odmawiam nikomu pisania kryminałów, no ale patrzę, a on ma tę swoją twórczość podzieloną na kilka półek. Pisze fantasy, pisze książki historyczne o drugiej wojnie, o pierwszej wojnie światowej, pisze książki w stylu political fiction, no właściwie we wszystkich obszarach się obraca. Oprócz tego jest doktorem prawa, skończył jakąś Akademię Leona Koźmińskiego, napisał poradnik jak zostać pisarzem. Obecnie jest najpopularniejszym autorem kryminałów. Podobno te książki są nawet ciekawe, ale to właśnie jest coś, co nie wymaga zaangażowania. Czyta się lekko, czyta się przyjemnie. A poezja jest jednak pewnego rodzaju trudnością i jak komuś każemy zinterpretować wiersz, to już mu się włączają hamulce, że to jest coś trudnego. Wydaje mi się, że to jest też wina szkoły. To sławne pytanie „co poeta miał na myśli” wszystkich odstręcza od czytania poezji. Każdy wynosi to złe przeświadczenie ze szkoły, że poezję trzeba interpretować. Liczyć sylaby. Śliwiński w jednym ze swoich wywiadów opowiadał o tym, jak był w szkole z prelekcją dla młodzieży i jedna z polonistek była wielce oburzona, dlaczego mówi o uczuciach w wierszu, a nie każe odbiorcom liczyć sylab. To obrazuje chory system szkolnictwa. I jednocześnie jak ten przykład idzie z góry. Osoby wykształcone każą ci interpretować wiersz. Ja nie interpretuję poezji. Przyznaję, że pewnych wierszy nie rozumiem, po prostu próbuję je odczuć. Coś mi się podoba, coś kumam, czegoś nie. Próbuję się w to wgryźć. I jeżeli ktoś ma flow, jeżeli pisze w taki sposób, że dotyka mnie choć jedną linijką, to znaczy, że wart jest czytania. Zostawmy margines dla poety, który nie musi wszystkiego dopowiadać. Poezja może być hermetyczna. W jakimś sensie Andrej Sosnowski jest hermetyczny. Spotkałem się z opinią, że „nie interpretujmy Sosnowskiego, tylko czytajmy”. To jest prawda – wystarczy po prostu wejść w ten świat języka i go przyjąć, nie analizować.

Może czytelnik boi się tego, co może odczytać. W takim kryminale ma wszystko – kawa na ławę…

To wina moralizatorstwa z kręgu, na przykład, Herberta, Miłosza. Te wszystkie traktaty moralne zrobiły swoje. Mam szacunek do tych poetów, ale moim zdaniem przedstawianie ich jako wielkich nestorów, którzy mówią, jak mamy żyć, nie przynosi nic dobrego. Mówią, że popełniamy błędy, pouczają ludzi. Ale ludzie tego nie lubią. Dlaczego? Nie chcą dowiedzieć się z poezji tego, co o sobie skrycie myślą. Nie chcą zostać zawstydzeni. Czytelnik nie chce odczuć, że coś mu się wypomina. Krytykuje. To też jest przyczyna nieczytania poezji. Może wolą się oszukiwać. My, poeci, jesteśmy osobami, które demaskują rzeczywistość, demaskują stosunki społeczne, demaskują ten świat. Dlatego jesteśmy niezbyt mile widziani w środowisku, które tak naprawdę kultywuje poetów w stylu Mickiewicza, Słowackiego. Ostatnio napisałem felieton o tym, dlaczego wrócił kult romantyzmu. Przy jednoczesnym braku dofinansowania dla współczesnej poezji polskiej. Jedna wielka hipokryzja. Mickiewicz też był morfinistą, Białoszewski kodeinistą, o tym się nie mówi. Ten kryzys w poezji będzie trwał, pogłębiał się, ale powiem ci jedną rzecz. Jak zaczynałem pisać, jedenaście lat temu, to byłem pewien, że będę jedynym przedstawicielem pokolenia, który będzie interesował się poezją. Że jak umrze Szymborska, umrze Różewicz, to poezja umrze wraz z nimi. Ale gdy wszedłem w to środowisko, okazało się, że jest trochę osób w moim wieku, które piszą, czytają. Później stworzyłem „2Miesięcznik” i znów poczułem, że poezja ma jakąś tam siłę przebicia wśród młodych. Może jeszcze za mojego życia nie wyginie? To mnie podbudowało. Ludzie piszą, piszą jeszcze ci młodsi od nas. Dostawałem już teksty autorów, którzy urodzili się w XXI wieku. Mają dzisiaj po piętnaście, szesnaście lat, i już piszą jakieś wierszyki. Ale to jest zawsze niszowe. I będzie.

Na przykładzie „2Miesięcznika” można wysnuć tezę, że w kupie siła, że jak się gdzieś tam razem zbierzecie…

Myślałem, że tak będzie. Ale okazało się, że nie. Prowadziłem kilka spotkań, m.in. z Tomkiem Bąkiem, gdzie rozmawialiśmy o pokoleniowości. Wszyscy mówili, że „w sumie to oni są indywidualistami, pokolenia nie ma”. Każdy jest sam dla siebie, kiedyś powstanie jakaś wspólnota, ale nie teraz. Coś jest na rzeczy, nie mówię że nie. Ale gdy zredagowałem antologię, to się okazało, że pewne tematy mamy wspólne: krytyka kapitalizmu, stosunki społeczne, krytyka współczesności, popkultury, komercji, pewien strach przed konfliktem globalnym, strach przed pauperyzacją, przed przyszłością. To się unaoczniło dopiero jak zredagowałem te sto wierszy. Odżegnujemy się od tego pojęcia pokoleniowości, jednakowoż piszemy na dosyć podobne tematy. Jakaś nić porozumienia, mimo wszystko, się u nas pojawiła.

 

Fot. Daria Kompf / Fundacja Duży Format.

 

U nas na roku ludziom, którzy piszą poezję, jednak bardzo trudno jest się spiąć w grupę. Każdy publikuje gdzieś w sieci, ma swój fanpage, i to tak idzie w eter. Nie za bardzo chcą o tym rozmawiać. „Przecież jest na Facebooku”. Tyle im wystarczy. Mam wrażenie, że teraz trochę brakuje takiego kanału, gdzie młodzi twórcy, już z XXI wieku, czy końca XX wieku, mogliby się jakoś spotkać.

Jest to dosyć smutne. Tutaj trochę pochwalę to moje pismo, ale to było takie miejsce, gdzie naprawdę dużo początkujących publikowało. Naliczyłem kilkudziesięciu debiutantów. To było miejsce, gdzie oni mogli się spotkać, taka platforma dla młodych autorów, którzy chcą się podzielić swoją twórczością. Roczniki ‘96, ‘97, ‘98 – miały gdzie publikować. Zamknąłem „2Miesięcznik”, to już nie mają. Ale to nie jest tak, że nie pojawiło się nic nowego. Pojawił się „Radykalny Słoń” – pismo trochę filozoficzne, gdzie też publikują poezję. Mój znajomy został redaktorem naczelnym „Men’s Health” – tam też podobno można teraz poezję publikować. W przyrodzie nic nie ginie. Powstaną pisma, gdzie debiutanci będą mogli pisać. Ale to nie będzie wersja papierowa. Powstaną jakieś artziny, do których mamy teraz globalny powrót. Pisma takie jak „Arterie”, „Fraza”, które nie otrzymały dotacji, przeniosą się pewnie do Internetu. „Polskie Kulturalne Podziemie” – młodzi też tam publikują. Jak ktoś będzie szukał, to znajdzie. W tej materii jestem optymistą.

Jeżeli jednak chodzi o debiut na papierze – to jest dosyć utrudnione. Być może papier przestanie być głównym nośnikiem. Mocno nad tym ubolewam. Wszystko przeniesie się do Internetu. Może to jedyna droga, żeby tę twórczość uprawiać. Nie otrzymaliśmy dotacji, większość tych pism upadnie. Niektóre z tych redakcji przeniosą się do Internetu. Pojawi się coś nowego, nowa platforma, ale jesteśmy w fazie przejściowej.  Nie mówię, że moje pismo było genialne; wiele mu brakowało, ale było takim miejscem, gdzie debiutanci mieli faktyczną możliwość publikacji. Już pojawiają się jakieś takie malutkie inicjatywy, więc wszystko jest na dobrej drodze. To jednak będzie publikacja w Internecie i coraz rzadziej będzie mógł się ktoś pochwalić, że opublikował coś w piśmie, które można kupić w Empiku. Cóż, to już odchodzi do lamusa.

Internet jednak nie sprzyja publikowaniu czegokolwiek dłuższego…

To jest problem. Czy publikacja na Liternecie będzie tożsama z publikacją w jakimś piśmie elektronicznym? Bo obie rzeczy mieszczą się w Internecie. Czy to, że np. „Szafa” ma ISSN, będzie coś znaczyło? Czy liczą się tylko pisma papierowe? Publikowanie w sieci na pewno jest łatwiejsze, ale nie sprzyja pokazaniu się innym czytelnikom. Ubolewam nad tym, że nie ma pism, które można kupić w Empiku i pomyśleć „o, ktoś nowy się pojawił”. Jednak jak piszesz, to chciałabyś, żeby to się publikowało na papierze, żeby można było to gdzieś kupić, przeczytać. A tak to tylko wrzucasz linka. Wszyscy to robią. Twoja praca…

…gdzieś zginie.

Tak, twoja praca pójdzie na marne. To jest łatwiejszy kanał, bo szybciej dojdziesz do tych czytelników obcykanych ze współczesną literaturą doby Internetu, ale do szerszych gremiów czytelniczych trudniej ci będzie dotrzeć. Nie wiem jak to jest w innych krajach. Podobno tam papier wciąż się trzyma i jest dużo fajnych pism, które można sobie normalnie kupić, poczytać. Ale faktycznie Internet nie sprzyja. Powoduje, że twoja publikacja traci na znaczeniu. To jest główny powód tego, że jednak publikowanie na papierze wciąż będzie ważniejsze od publikacji internetowej. Powiem ci, że jeżeli miałem tam kilkanaście recenzji poprzedniej książki, to większość pojawiła się na papierze. W „Odrze”, w „Opcjach”. Dzisiaj tylko jedna pojawiła się w wersji drukowanej, w „Gazecie Wyborczej”, a reszta była w Internecie. Pojawiły się recenzje, tylko nie w papierowych pismach literackich, a gdzieś w jakimś piśmie elektronicznym, gdzieś na blogu. Może jestem czytelnikiem nieco starszej daty, ale jednak ta publikacja papierowa wciąż ma dla mnie znaczenie. Chyba nie jestem jedyny.

A jakie znaczenie ma nominacja, może ewentualna wygrana, do nagrody Warto?

To jest po prostu fajne.

Miłe?

Jest miłe. Bo nie chodzi o to czy się wygra się, czy nie. Gdybym wygrał, to mógłbym wydać tę antologię w wersji papierowej, bo miałbym kasę na druk. A obecnie nie mam, więc wyjdzie w wersji elektronicznej.

Jak się wydaje drugą książkę, to jest coś w rodzaju klątwy. Jeśli zostanie źle przyjęta, to już się skończyłeś. Obawiałem się tego. Gdy dostałem nominację, to zrozumiałem, że „Państwo przodem” jest na takim samym poziomie odbiorczym, co debiut, który też był nominowany do Warto. To mnie podbudowało. Jeszcze się nie skończyłem. Wręcz robię postęp. To zachęca do dalszej pracy. Jest takim znakiem, że nadal mam coś do powiedzenia, i jednocześnie coraz lepiej to opowiadam.

Jestem na takim etapie, że bardzo dużo czytam książek z różnych dziedzin: filozoficzne, artykuły krytyczne, biografie, tomiki. Stawiam na samorozwój, zainwestowałem w niego, i ta nominacja utwierdziła mnie w tym, że warto nadal to robić. Sama w sobie ma też jakieś tam prestiżowe znaczenie w środowisku. Oczywiście to jest bardzo miłe, że ktoś gdzieś tam cię zauważył. Ale jak bym nie dostał teraz nominacji do Silesiusa, to już nie będę płakał. Już Warto mnie utwierdziło w przekonaniu, że idę w dobrą stronę. Właściwie tylko o ten rozwój chodzi. I tak uważam, że na starość będzie się pisało najlepiej, jeżeli będzie się jeszcze pisało. Seifert, ten czeski poeta, który dostał Nobla, właściwie najlepsze swoje wiersze napisał mając siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat. To jeszcze mam trochę czasu. Trzecia książka, która wyjdzie mam nadzieję za trzy, cztery lata, bo taką sobie cezurę dałem, będzie już inna. Będę inaczej podchodził do języka, aniżeli w dwóch poprzednich książkach. Te nominacje świadczą tylko o tym że „ok, kontynuuj i zobaczymy jak będziesz w trzeciej książce się prezentował”.

 

 

 

Rozmawiała Weronika Sowińska