Wszystkie poniższe fragmenty poetyckie pochodzą z twórczości Antoniego Matuszkiewicza
Świdnica
Świdnica (katedra)
***
Co to jest to poruszenie głębokie ta prawda
to jest dzwon z wysoka bije dzwon
spiżowy dzwon uderza na kamiennej wieży
Cieknie łza ciężka łza stopionego metalu
spływa z niebios bezwładnie na ziemię
Jakby wciąż tylko sznury kłody belki
jakby nie serce pociągało serce
jakby w tyglu dzwonu dotąd wrzała wojna
„Berberys. Wiersze dolnośląskie”, Wrocław 2003, s. 5
Świdnica (Kościół Pokoju)
Kościół Świętej Trójcy
Stąd właśnie z tego ciepłego dotknięcia
bliskiej dłoni ramienia radości
wszystkie anioły skrzydła złocone
waga klepsydra zwoje pergaminu
ambona barokowa organy i ołtarz
Bez tego ciepłego dotknięcia
woda w dłoni Jana Chrzciciela
pozostaje
pozłacanym drewnem
czekającym
ze stulecia na stulecie 22 czerwca 1991 r.
„Droga do Iwonicza”, Świdnica 1993, s. 17
Świdnica (pl. św. Małgorzaty)
Na placu
Kwitnąca nieruchomość
kasztanowych pni
Samochód
tylko poszerza sekundę
Stanie w słońcu
konieczny ruch po słońcu
rozumienie krokami –
przechodzeniem wśród ludzi i drzew
Mijanie obcych słów
mijanie ludzi mijanie w ogóle
bez przemijania – jakby w drugą stronę
Głosy ptaków z przodu i z tyłu
„Czyste powietrze”, Wrocław 1980, s. 25
Świdnica (Rynek)
Wałbrzyskie i Kamienne
W ogródku kawiarni
rozkładał mapę
taką samą podobną
jak moja jak tamta
z tym samym Rynkiem
z tym tamtym miastem
wsią górą lasem tą
tamtą miłością
Z ciekawością może
od niechcenia
otwierał moje
życie serce
rozkładał
mnie poza mną
Stojącym tuż
przy barokowej studni
z mitologiczną ziemią
na wątłych barkach
z wodą wciąż żywą
cień siebie cień mocarnego
Atlasa z piaskowca
„Ultima Tholen”, Nowa Ruda 2014, s. 32
***
Świdnica w oddali pozostające
po nas miejsca niewyczerpane
„Pod Wielką Sową”, Wrocław 2017, s. 85
Góry Sowie
Góry Sowie
Istnieją
jakby czekały na zerwanie
błękitnej kartki
Złożone skrzydła
drży tylko
naskórek piasku
pod wodą lub wiatrem
Na trwanie
można sobie odpowiedzieć
wietrzeniem
albo skupieniem kwarcu
kryształem świadomej decyzji
„Lżejsze od ziemi”, Wrocław 1982, s. 18
Martwa natura
Za miastem miasto
na kamieniach kamienie
na milionach miliony lat
Z ulicy na ulicę
topazy turmaliny
ametysty klasyczny
styl krystalografii
Poezja tak doskonała
że nie ma w niej nic
o zmartwychwstaniu
„Berberys”, s. 20
W Górach Sowich
We środku kamienia jest róża
polna bez pola bez lasu leśna
otwarta bo skąd by kropelki
na skórze skaleniu melafirze gnejsie
wilgoć co spaja moją dłoń ze skałą
mój czas ze skałą me korzenie z ziemią
Wewnątrz kamienia jest różana przestrzeń
kamienna przyszłość kamienna nadzieja
bo płatki każdej róży drobne słońce wiąże
cień głębi lśniący co ogarnia wszystko
Jak palce palcom płatki róża olśniewa za rękę
kamień w kamień zamienia kamienne w kamienne
już jestem wokół siebie obnażony z siebie
bo wszystko przeszło bo wszystko przeszedłem
już cisza w lesie już cisza w kamieniu
już cisza górska roztaczam się w błękit
Żyć bez widnokręgu pojmować sobą
coraz bardziej niepojętym
„Droga do Iwonicza”, Świdnica 1993, s. 21
Przełęcz
Przyswojeni zaledwie
ziemi niepojęci
w fałdach zieleni
uciskamy szarość
Znaczymy poza
wyostrzoną percepcją
igliwia
Nad nami przejrzyste
skrzydło pasmo ciepła
w przeźroczystym gnejsie
Kruche wersy kłód
bezsilnie kreślą
potoczystość
Z głoskami wody
nie upływa światło
Przyśpieszony oddech
oddala od szczęścia
Zwalniając
znajdujemy siebie
Miłość to powrót
dróg w bezdrożność
Nic pilniejszego
ponad teraźniejszość
Pod wykrotem świątkiem
niedorzeźbionej wiary
jesteś mimo słów
niema jak skrzyp
niewysłowiona
To nie zbliżenie
łączy zachwyt
mimowolna wolność
Na pogrążone
w ściółce listki śladów
czyha schylona
blaskiem przełęcz Góry Sowie, 26 maja 1996 r.
„Błękitne przeciwstawienie”, s. 73
Modliszów
Cmentarz w Modliszowie
Zieleń
w podróżnej uprzęży
rozwiane miedze
nad śniadymi zadami
pól
bruzdy stromo
pod plon
Łamany w pośpiechu
wysoki chleb gór
Ze słabnącej garści
drzewa rozbiegną się
po lasach
nie korzenią się słowa
na zamkniętych ustach
imię
wiatr przyciśnięty kamieniem
Jaskrawa przestrzeń
jak w zamknięciu
węgla dwutlenek wytchnięty
ostrzejszym czyni
zdjęcie
„Lżejsze od ziemi”, Wrocław 1982, s. 19
Dzierżoniów
Widok na południowy wschód
Maleńki jest Dzierżoniów
zagubiony w błękitach
strzępiastej monstrancji zieleni
Stamtąd wiatr cieknie
rozpuszczona żywica
Stateczki świątyń
lgną nieporuszenie
nawzajem wyraźnieje
krzyż w niedostrzegalne
Perspektywa powietrzna
sinieje nazbyt mocno
uderzona światłem
Ostępy sosen niżej
trzon mistyczny świerka
Poszarzałą pianą
wprost pod stopy
wypływa nam gabro
„Berberys”, s. 30
Pieszyce
Pieszyce
Pierwszy raz to pole
Głazy rozbite w kolorze
słoniowej kości kwarcem
szczerzą się musują
plamkami miki
Dzwon osiada na drogach
przeźroczystą zaspą
Skwierczą silniki skafandry
jaskrawią zanurzane nagle
w rozległości z wybitej
kałuży cug czerni
Nieśmiało obejmują
niewysokie góry jak
niepewna urody kobieta
„Berberys”, s. 31
Góry Wałbrzyskie
* * *
Co można tutaj znaleźć żyłki kwarcu
wśród różowych paznokci skalenia
szczotki szronu w osłoniętych źdźbłach
tropy burzy i wichru na wierzbach
Krągłe kamienie wydobyte z gniazd
wytrzeszczone oczy podziemia
w rozpadlinie promień rysujący gładź
zbyt szybko aby przeniknąć milczenie
Sarni rudel struchlały w bezruchu
obok wieży najwyższego napięcia
wokół ubitą ziemię broczy mrok
od grotów z czarnej krzemionki
„Berberys”, s. 33
***
Jak najciszej i nagle rozlega się tupot
za strugą kozioł kłusuje stromizną
wypłoszone turkawki odfruwają z krzykiem
jak niepojęte słowo które mnie wyprzedza
To co widziałem z oddali to grzbiet
zieleni książki płyty kompaktowej ciszy
wewnątrz buczyny szpilki rozpinają przestrzeń
ja jestem wszędzie tam i tu bez przerwy
Leśne drogi się schodzą rozchodzą w milczeniu
trop na błotnistej ziemi jak usta ściśnięte
jest coś innego jest jeszcze coś więcej
wiatr słychać podmuch odwracanej kartki
To łąka w pełnym świetle kolby lepiężnika
leśne sanie rdza gwoździ drewno pobielałe
wokół motyle jakby nigdy nic bezgłośne
jak śnieg co prószył tu ledwie przedwczoraj 24 kwietnia 1992
„Droga do Iwonicza”, s. 52
Daysy
Daysy
Odwróciłem się ku głębszej ciszy
trylobity drzemały zwinięte w kamieniach
pod zieloną topielą z przeciwnego brzegu
niosło się od rozwalisk runiczne milczenie
Niemo drżał różaniec pierworodnych bazi
rozważany nad wiszarem przez moment
zatętniła zwierzyna w sąsiednim parowie
rozległo się pękanie nagryzanych łodyg
Wtem jakby błonka trąciła widnokrąg
w niesłyszalnym słyszalne zatliło crescendo
z kamiennych epok wyłonił się człowiek
szedł powoli po brusie pociągając ostrzem
„Berberys”, s. 35
Witoszów
Witoszów
Góry dzielą
między siebie ciszę
Na ścianach domów
nie drgnie listek wapna
Kropki jeżyn
zamykają wiatr
Jestem niemy pryzmat
z czarnego krzemienia
Zmartwychwstały przyszedł
i nie może stąd wyjść
Droga zatrzymane
u celu kamienie
„Berberys”, s. 39
Witoszów, twoje wiersze, łąki, pola, rozległość czerniejąca od świerków, bielejąca od płatków czereśni. Nierówność ziemi odciśnięta w niedotykalnym błękicie. Świat stający się z lekka, jak przez roztargnienie. [105]
„Opisanie małego świata”, Kraków 2011, s. 67
Kalenica
Kalenica
Dziewięćset sześćdziesiąt
dwa
Ponad depresją
Przyjaźń
wysoko mieszka
Stoimy
między okrągłym opłatkiem
a światłem
Wierzchołki
z wyraźnymi sylabami
świerków
Gęsty opatrunek
zatrzymuje razem
krople naszych krwi
Razem jest wszystko
Do drzew
kamieni ptaków
mówię jak do osób
Przyjaźń tylko się zaczyna
między ludźmi
Telefon
spod betonowych kalenic
Znak Jonasza
tęcza w doskonałej czerni
Dźwięki
jak świecąca zieleń
Jesteśmy wyżej
Podnosimy
drzewa i zioła
Jesteśmy
roztopionym kamieniem
Nawzajem w jasności
łamiemy się sobą
Odkrywamy Ziemię
Nieśmiałe
palce skaleni
Wszystko
nawet biel
pszennego chleba
tylko dotyka
tego co istnieje
Jest jedno
słowo
zgoda
na przemienienie
Człowiek
spotyka tylko swe istnienie
Jeśli bandaż przesiąknie
rozewrze się niebo
kometą czerwieni 26 października 1985 / 4 lutego 1986 r.
„Rebeka”, Wałbrzych 1988, s. 50
Sokół
***
Rdza tutaj modrzewiowe igły
uroczysko sam szczyt Sokoła
niby ptaki zebrane na śmierć
szare iwy nie wzlecą splątane
złamane konary ćmią w mgle
błyskają z zimną żarliwością
sadzy huby glony z porostów
pierścienie miałka jak popiół
tajemnica jak ktoś by pędzel
płukał gasił żagiew wytchnął
życie osierocone natchnienie
„Pod Wielką Sową”, s. 55
Wrocław
We Wrocławiu
Tutaj gdzie byłaś niegdyś
nad fosą w centrum miasta
zielone kule jemioły
zwisają na akacjach
Zbierałaś na pamiątkę
zdziwiona uśmiechnięta
kręcone rdzawe strąki
dla ich twardego piękna
Nic tu się nie zmieniło
nad ciszą lśniącą solenną
widzę odbitą w głębi
miłość nieprostą ciemną
„Berberys”, s. 40
Wrocław (Kościół dominikanów)
***
Nie widziałem poczułem dotyk
jej perfum barok alegoryczny
alabastrowy pies liżący usta
leżącego jagnię zlizujące wargi
lwa aromat ociężały poniżej
sarkofagu sakramentu kontemplacji
„Wysokie Kamienie”, Nowa Ruda 2006, s. 14
Ślęża
Szklana góra
Jakby nic przed
nami wszystko
po tej stronie
Schodziliśmy
ze szklanej góry
W mroku
we mgle lód tylko
jaśniał
Tak przewrotnie
istnienie wyrażało
szorstkość
Zazdrośni
wobec nieszczęścia
drżeliśmy wzajem
o każdą cząstkę
Nieprzytulne podłoże
pozwalało posiadać
po kres
Poza miłością
tylko przerażenie
Za mną za tobą
była tylko przepaść
Powstrzymywany
orgazm śmierci Ślęża, 4 grudnia 1995 r.
„Błękitne przeciwstawienie”, s. 71
Muszkowice
Wielki Piątek
W głąb Bukowego Lasu w Muszkowicach
szliśmy na przełaj świeżym śniegiem
lgnęła do butów lekka płytka biel
w głębi śladów zakwitały przebiśniegi
Wąska kładka nad lśniącym fioletem
blada ścieżka rozpięta wśród świec
smugi szminki wskrzeszona czerwień
z ran zakrzepłych cieknąca po ciele
„Berberys”, s. 42
Słupiec-Dolina
***
Świt Maria Magdalena
śpi jeszcze pierwiosnki
pierwsze przecierają szarość
Nie budząc zieleni skradają się
ostrożnie od strony Wielkiej Nocy
do domu Josepha Wittiga
„Berberys”, s. 43
W wigilię Dobrego Pasterza
Alenie Zemančikovej
Stałem w Dolinie pod wysokim
domem naśladującym dłonie
złożone do modlitwy
uprzedzające rozgrzeszeniem
Spowiadałem się
obok kłującego świerka
zwiastującego błękit
Bardziej niż z siebie
z drugiego z ziemi
z mroku prosto
w czarny mikrofon
czeskiego radia
eter gęsto utkany
ze słów kratkę
konfesjonału
Spowiadałem
usprawiedliwiony już
pojednany
za pan brat
W trzy języki
rozlewało się wokół
źródło ciszy
z drzew z niebios
wtrącały się szpaki
Tożsamość
domagała się składni
istniejące iszczenia
dialektyki przemienienia
w jedność
jej ciała i krwi
Niewzruszona świadomość
wzruszenia
bycia skroś siebie
by się wiedzieć Słupiec-Dolina, 10 maja 2014 r.
„Ultima Tholen”, Nowa Ruda 2014, s. 36
Nowa Ruda
Pierwsze dni
Kropka Słońca na mroźnym arkuszu
pąsy w szybkach w kamieniach rumieniec
odwieczna lampka w świerkowych gałązkach
świeci węgiel wydobyty z Drogi Mlecznej
Rzeka szeptem w biel przemienia swoją ciemność
ponad nurtem podniesiona kra się piętrzy
pną się stopnie krętą dróżką po stromiźnie
czerwień gliny w pnie gotyków chce się wśliznąć
Księżyc wolno na biegunach się kolebie
nie wie ciągle czy jest ziemią czy już niebem
w wąskim trakcie koło furty u zakonnic
Wenus biała biała owca niemy dzwonek
Coraz wyżej jest jest coraz więcej
nad dachami pola śnieżne lasy ciemne
Nowa Ruda jak zrodzona przed tygodniem
wśród zwierzyny położona w leśnym żłobie 4 stycznia 1993 r.
„Berberys”, s. 44
Strumień
W łożysku żwir
porfirowych erytrocytów
Odcięty od żyły
karminowy
jak serce karneol
Co słychać jeśli odjąć
sens i dźwięk?
Koan kamienny
pień dadoxylonu
oniemiały dotyk
wulkanicznego języka
I tylko to ci posyłam
bijące z nagle rozwartej
ciemności ściśnięte głazami
światło
Ziemię bez ziemi
mnie beze mnie Nowa Ruda, 27 maja 1995 r.
„Błękitne przeciwstawienie”, Nowa Ruda 2001, s. 67
Góra Świętej Anny
Góra Świętej Anny
Poli i Karolowi Maliszewskim
W pełnym słońcu
jak Księżyc
świątynia zamknięta na klucz
Biały odprysk
niewidzialności
Puste nisze
w tle opuszczona pustelnia
Hieronim czytał włoski wiersz
o siostrze przyzwyczajenia
tragedii
Chodziłem rudą drogą
oddalając się
zbliżając
Zapisując
Jakbym zstępował
i powstawał świadomy
powszechnego
ciążenia kształtu
Z kręgu milczenia
Nieruchomo
rozchodzącej się fali
Gór ciszą
dobiegających dzwonu
Poezji
twórczego izotopu
nicości Nowa Ruda, 25 maja 1997 r.
„Błękitne przeciwstawienie”, s. 53
Trójgarb
Trójgarb
Wiem dokąd śpieszą zmarli wstępują na stok Trójgarbu
z błogosławieństwem bezżycia tę ziemię posiąść na własność
Liliowe ostrożenie jak w gotyk złożone ręce
w śnieżnych rozetach maruny słoneczne goreją świecie
Zamiast zmurszałych krzyży baroków ziół nie policzyć
zaduszny zapach od krzaków słodszy niż w wiejskiej kaplicy
We franciszkańskiej scholi brunatne tłoczą się świerki
za nimi dal tak bliska niebo jak dym niebieski
Mnie więcej nie będzie trzeba wspiąć się na stok Trójgarbu
czerwcowej łąki tęczą w modrą twarz Śnieżki patrzeć
„Berberys”, s. 47
Karkonosze
Karkonosze
Jak srebrne świeczniki połyskują granie
puste kłosy z których wicher wysiał ziemię
Nie obracać się gdzie martwe świerki
bezsilnie obłapiają wiosenne powietrze
Nie schodzić pozostać gdzie przestrzeń
bezustannie przemienia się w wodę
spragnione żleby chłepczą prosto z niebios
Oddechem przywoływać i oddalać siebie
coraz mocniej się stając na Ziemi
wciąż jaśniejszych upłazach obłoków
Wszędzie tu można zakląć moce zielem
ze żwiru życia wypłukiwać światło
Między głazem a głazem czekać poruszenia
zdroju struny pomiędzy językiem a mową
Aż się czerń źrenic wypłacze do brzasku
góry to zamurowany witraż
„Berberys”, s.48
Śnieżka
Nie panujesz nad tym, najwyższa z gór pojawia się i odlatuje spłoszona, zbyt niedostępna, byś śledził jej powszedniość. Powraca jak niespodzianie wyciągnięty atut, choć w dalekim planie łudzi miałkością kamyka, który ledwie czujesz pod podeszwą. Mami ustawiczną improwizacją. Turkusowa i kobaltowa, matowa lub polerowaną stalą ostro wyrzynająca się z tła. Chwilowo utrwalona nikłą akwarelą, to znów nabierająca mrocznej spoistości nefrytu. Odszukana z trudem w gęstwie ulewy czy mgły, zdaje się czystym istnieniem, o które nie podobna oprzeć wzrok. Zwiastuje przyszłość, najwcześniej przybrana bielą. Milczkiem wychynie w oddali, kiedy przestałeś już jej oczekiwać, staje w perspektywie, gdy zdezorientowany umysł liczy na nią zupełnie gdzie indziej. Cząstka twych gór, najlepsza cząstka ciebie, zaledwie pozwala się spotkać. Wobec niej pewność ustępuje przygodzie, własność doraźnej kreacji. A wystarczyłoby przecież iść, iść wytrwale naprzeciw, nie zważając, gdzie spać, co jeść i czym się przyodziewać, tylko iść, by posiąść w pełni tak wszechstronnie obiecującą kamienność. [129]
„Opisanie małego świata”, Kraków 2011, s. 80
***
Zamglone Karkonosze Śnieżka
pielgrzymować piąć się błądzić
o świcie zmierzchu w pół nocy
po zdrowie po sekrety klejnoty
kamień na kamieniu trójkątne
zwierciadło bytu niebo w sobie
samo i nic już nigdzie poza nim
„Pod Wielką Sową”, Wrocław 2017, s. 88
Maska
Odrapane lico ryzality
w świetlistej miedzi
złote cienie na martwych
powiekach skierowanych
w karkonoski szaniec
krawędź dolnego górnego
świata światła grafitowy
cokół piramidę Śnieżkę
śmiertelny kamień w górze
widzi zmartwychwstanie
„Wysokie kamienie”, s. 18
***
Wcześnie jeszcze w dolinie
nie było nikogo blask mleczy
powleka jastrząb strzępem cienia
pisać to znaczy nie naruszyć
bieli zakreślić lekko to co jest
w świetle tak jasno kwitnie głóg
w gałązki spływa cierpka czerń
Śnieżka spoza chusty chmur
karmi niebo kamiennym mlekiem
„Wysokie kamienie”, s. 45
Karpacz
Zamiast pogrzebu
Chciałem tam być
sobą żywym
całym
z gór do gór
z trans sudecką
trans serdeczną pielgrzymką
Mogę wierszem
wolnym
ciszą ku ciszy
z tej którą jestem
do tamtej
urny popiołu
ziemi
obnażonej z wierszy
poezji wolnej
Jak się zbliżałem
z wiekiem
od słowa do słowa
od apostazji do komunii
Chciałem tam być
zobaczyć grób
pieczęć na grobie
straż Śnieżki
Pustkę
po zgorzałym krzewie
Nic ponad
jestem 29 kwietnia 2014 r.
„Ultima Tholen”, s. 40
Kłodzko
***
Do szpitala codziennie wzdłuż rzeki
skóra zaskrońca sucha szara szosa
Nad Nysą Nisą Nissą spopod nadziei
powierzchni przejrzystej głazy tuż
śmierć za bramą koniec drogi miłość Kłodzko, 28 września 2005 r.
„…przeszłyby nad nami wody wezbrane”, Krzeszów 2022, s.45
***
Kłodzka Cyganka
Czarnej Madonnie
nisko się kłania
posadzkę całuje
czarnymi włosami
zasłania kamień
kto się tak uniży
nieba przybliży
módl się za nami
Czarna Cyganko
od Czarnej Pani
„Pod Wielką Sową”, s. 51
Stara Morawa (Wapiennik)
Gnadenstein
Ernie i Jackowi Rybczyńskim
Spowiada ze światła
barwy z wysoka
nakładane ziemi
wczepione w spiętrzenie
głazów dzwonki
pnąca się po murach
skrucha niebieskości
głębsza niż w błękicie
aż czuję wzrok spoczął
patrzący nie widzę
znad fioletu nagle
obdarzony niczym
tym światem tylko
jaki sam dla siebie Wapiennik w Starej Morawie
„Wysokie kamienie”, s. 30
Nowy dzwon w Starej Morawie
Jackowi Rybczyńskiemu z Wapiennika
Jeśli masz opisać dzwon
wezwij Boga w którego wierzysz
wezwij bogów duchy nieba i ziemi
proś o pomoc niezliczoność gwiazd
pięć elementów swoją własną
nieskończoność
Gdy widzisz noc
rodzącą bezustannie dzień
Milczy wiecznym milczeniem
w którym odbija się świat
od którego odbija się świat
sam dotyk tego milczenia
uzdrawia
Zawieszony nad ziemią
dźwiga światło jest jak rozwarte
ramiona wyciągnięta dłoń
meteor w przestrzeniach ciszy
w locie zatrzymany pocisk
pień co za chwilę wypuści liście
zachwalę zgubi liście pień
korzeniami niknący w niebie
ktoś jego koronę
ściął nisko nad ziemią
Uderzony uderza o mnie
płaszcz krawędź dzwonu
obła powierzchnia
ogarnia co mógłbym objąć
Mówi przezeń
Śnieżnik Śnieżka i Ślęża
w dolinie odlanej z metalu
wzbiera Kleśnica
przebudzoną przejrzystością
Japoński ogród rośnie
z japońskiego dzwonu
z niego rzeczywistość
wyrywa się uczy latać
spływać w nieskończoność
muśnięcie brązowych warg
wstrzymuje krwotok czasu
Wapiennik ożywa żarem
ogniem co nie spala
Stary człowiek wymyślił dzwon
by przemówił chórem jego lat
tysiącami akwafort akwatint
setkami zasadzonych drzew
Stał mi się bratem
z głosem dzwonu razem
wznosimy się i spadamy w przepaść
Jego tonem wszystko
zmierza ku początkowi
co powstało ze słowa
odpowiada słowem
powraca zmartwychwstać
Rozchodzi równoleżnikami
nowej Ziemi nowego nieba
Jest jak szałas eremity na pustyni
spotkanie nauczyciela mistrza
spotkanie z samym sobą
Płacz i śmiech
ucichły dawno w jego wnętrzu
teraz
przemawia teraz
to co jest
wobec którego brąz nie waży nic
cokolwiek powie
powie z ciszy do ciszy
echo dzwonu powraca poezją
Dzwon japoński nie posiada serca
jest sercem horyzontu
sercem planety
sercem człowieka niepojętą pustką
serca galaktyk osi Kosmosu 8 maja 2016 r., 14.00
„Wieszczyna i okolice”, Dzierżoniów 2023 r., s. 12
Kudowa-Czermna
Trop błogosławionego
Ku czci Gerharda Hirschfeldera
Czermna nad Kaplicą Czaszek
ciężki czerep Ziemi przecieka
cieniem ton strumieni po zabitych
zostaje czasem głos jak głaz wyryty
gdy stawiający dom szukają skały
Głęboki cień sutanny przesunął się tą aleją
których prowadził zostali jak lipy jak kasztany
sam tylko dotarł dalej znikł z krzyżem u ramion
Podobizny Baranka z gliny gipsu drewna
żaden tak podobny jak ten z prymicyjnego
obrazka unser Österlamm ist geschlachtet
żywy jak spotkany wczoraj na pastwisku
Powietrzem tej ziemi trop w trop
niewidocznymi śladami twojego oddechu
by pochwycić natchnienie samemu dotknąć
nieporuszonego między wdechem wydechem
równowagi pomiędzy bożym a człowieczym
którą pozostawiłeś którą pozostałeś
w której strony świata śmierć i życie
to tylko odwracane stronice Ewangelii
aż nie można siebie samego pomyśleć wrzesień 2012 r.
„Ultima Tholen”, s. 20
Błędne Skały
Błędne Skały
Szarość
poniżej modrości
Jak kora mózgowa
Komplikująca się
od natchnień wiatru
Z barierkami
z barwnymi tropami
pamięci
Wokół olśnienie
lżejsze od myśli
Wołamy po imieniu
nasze góry
błękitne jagnięta
stłoczone wzdłuż horyzontu
I Karkonosze
bezkamienne
poczęte właśnie
w widmie światła
Bywałem wyżej
nigdy tak wysoko
nigdy tak daleko
nie spojrzałem
Najbliższy człowiek
jest najwyższym
wzniesieniem na Ziemi
Cień serca
wyjaśnia prawdę
Całą drogę słyszałem
oddech góry
wędrującej ze mną
Ten świat zaczyna się
od niej
Od niej
nabiera znaczenia
Nigdy nie był
wart tyle
Świat jest miłością
Malowany srebrnymi
pędzelkami traw
przebiegający w jelenim
porożu osadzający się
w kamiennej księdze
Głazy lekko
przysiadły na wierzchołkach
lasów powstrzymywane
przed ucieczką w niebo
odblaskiem gwiazdy
Taj jaskrawo
Ziemia się staje
od piękna
Wszelki ciężar
istnieje by dotknąć
niedotykalnego
Ciała istnieją
dla bezcielesności
Jak dwojgiem źrenic patrzy
przez nas jedność
W niebiosach
zrasta się dojrzałe
jabłko
Zorza przepływa
wciąż z dłoni do dłoni
uratowana przed upadkiem
poza widnokrąg Błędne Skały, 29 lipca 1995 r.
„Błękitne przeciwstawienie”, s. 64
Nowa Morawa
Nowa Morawa
Na tej wysokości
wypowiada się bez przypowieści
Jak na dłoni na drodze
linia życia nasiona
rozeschniętych szyszek
Ziarenka śniegu
rozpływają się w błękicie liter
Do powietrza przywarł marnotrawny
dym drzewa co nie dało owoców
To nie smrek gorejąca zieleń
uświadamia że stoisz na bieli
To nie zamieć wokoło
zrywa się wzruszenie
Ten kto zamarł przed iskrzącym igliwiem
już nie widzi skąd przybył
dokąd miałby iść
Zzuł ślady
Raduje się z niepoznawalności
nie istnieje nic w czym Bóg mógłby
odcisnąć się piętnem i zniknąć
Już wie dlaczego w tych stronach
ikonę Marii wkłada się w ramiona krzyża
„Berberys”, s. 49
Biała Lądecka
***
Płytki pełen nieba barok
podniósł tylko z doliny
Michał Klahr nurt Białej
„Piasek pokory”, Puszczykowo 2014, s. 3
Nowy Gierałtów
***
Wciąż tutejsi w żelaznych krzyżach
mieszkający w Nowym Gierałtowie
pod korozją pordzewiałe głębiej
izby pola ich niezrozumiała mowa
pozostał żywy język białego metalu
wspólne dziś z nami narzecze rzeki
„Arkusz bialski (z wierszy 1996-2006)”, Wrocław 2007, s. 37
Nierówność
Idziemy nierównościami ziemi
Świerki w oddali
pół na pół z widzenia
pół na pół zwidzeniem
całe w ciszy
Idziemy powoli
cisi w słowach
cali pomiędzy słowami
podzieleni istnieniem
Jeszcze w nas słychać
spłoszone zimą jelenie
Idziemy przez łupki
łyszczykowate nieme
spółgłoski światła
Pokrzywnik na skale
wolno tak jakby nie
chciała zakończyć się
chwila składa skrzydełka
Dwa światy ten
i ten kiedy patrzymy uważniej
Nie nadążam
za zwolnionym krokiem
za zwolnioną myślą
Nazbyt się spóźniam
by stać się tobą
by stać i słuchać
spoza widzialnego
szczekania kozła
zapomniawszy siebie
Barwą oczu ponosisz
w najdalsze wzniesienia
Wciąż obok
w milczeniu ku tobie
wspinam się przepaść
przenika przestrzeń
między nami
Ty pójdziesz górą
a ja doliną
Jak powiew powstający
z cienia i spiekoty
czuję ruch między
stanami skupienia Nowy Gierałtów, 12 maja 1997 r.
„Błękitne przeciwstawienie”, s. 75
Rusałka żałobnik
Chciałbym mieć fortepian na pogrzebie
starym cmentarzu w Nowym Gierałtowie
sonatę z marszem żałobnym Chopina
w Górach Złotych Rychlebskich horach
a gdyby słota lub zima niech gra we wnętrzu
kościoła motyl który wylecieć nie może 16 maja 2006 r.
„Wysokie kamienie”, s. 57
Bielice
Rezerwat
Doszliśmy do rezerwatu
ciszy wyzwolenia
z wyznań wzajemnego
braku przeszłości
Szliśmy lekko
szczytami odwiecznie
wyzbytymi wysiłku
Pozostały za nami
jawory martwe
konary rosochy
Horyzont
jak zaciśnięte usta
Patrzyliśmy od granicy
w stronę swojego
domu kraju
Lesistość kleiła
zbocza zielone powieki
Tam także było
całkowicie cicho
Ni rzeki ni drogi
ani jednego budynku
Pojednane szczegóły
obiegały Słońce
Kończyła się analiza
anatomia organizm
kryła skóra
Ocaleliśmy niepostrzeżenie
Świat pozostawiony
bez potrzeby nadziei
przerastał książki mapy
Wyrazistość znaków
ostrością świerków
Z naszych stóp zsuwał się
łańcuch Gór Złotych Bielice, 31 lipca 1996 r.
„Błękitne przeciwstawienie”, s. 77
Bielice
Widziałem Bielice
Pąk lepiężnika
pierwszą łuską
odsuwał muł
Góry Bialskie
i Złote
zrzucały białość
Z naciętej promieniami ziemi
płynęła Biała
brzoza w strzępach bystrzyn
Pustoszało
od jaskrawości jakby
pierwszy gorąc
miał stopić zręby
ocalałych chat
Blask bazi powlekał
ciszą szum źródeł
Zobaczyłem Bielice
Jak pąk lepiężnika
pierwszą łuską
odsuwający muł
Wyrastałem
rosłem
Z wąwozu
z rezerwatu
Puszczy Śnieżnej Białki
z promieniotwórczości myśli
z gliny
znikąd
Z siebie
Obecniałem
nabierałem współrzędnych
Dorastałem
by obrócić się w chwilę
Roztoczyć miejscem
Streścić się
w zieleni
Jak pąk lepiężnika
łuskami odsuwając muł
Zobaczyłem Bielice
Ostatnią wioskę
na skraju ojczyzny
Garstkę światła z miłością
rzuconą w dół
„Błękitne przeciwstawienie”, s. 80
Góry Złote
W Złotych Górach
W okrzesanej wysoko świerczynie
śnieg ażur przykrzepły do ścieżki
żółta szczecina sztywnych źdźbeł
sam na sam z sobą bardziej jestem
czas powszedni przymarza do świąt
niedzielnie jest już nieśmiertelnie
zwarta cisza miejsca brakuje na ruch
tylko pacierze rosną niemo z ziemi
wzrok zdrowie zdają się modlitwą
ważkość światła chwila gdy się chce
jak Słońce upaść twarzą w las być
tu zawsze będąc skądinąd jak wiatr
a obok kraj z obcością nagle bliską
jak wigilia z dziecięcych lat świat
skąd przyjaźń wierność i miłość
bez których sami sobą nie jesteśmy
„Wysokie kamienie”, Nowa Ruda 2006, s. 6
Miłowice
Parafia Miłowice
Patrzę zza starej wskazówki
przez judasza w godzinowej tarczy
nieznany mi dotąd jastrząb
do głębi przeciera przejrzystość
Spłoszone znad dojrzałej słomy
szczygły złoto granat i karmin
rozproszona w pomyśle ikona
spóźniony inicjał kreacji
Nie ma małości w polu majuskuła
zboża płowieje w jej wysokości
sztywny dziurawiec zwodzi wiotka
wyka liliowa hebrajszczyzna
Zdejmujesz buty już się ukazała
prawdziwa ziemia przy niej zaraz młode
ziemniaki leżą wciąż bardziej i bardziej
parzy podeszwy spopielały papier
„Berberys”, s. 50
Boguszów-Gorce
Ulica Nowy Lubominek
Czasem zdarza się
wszystko między
masywem a masywem
drgnął wskaźnik
z braku równowagi
rudo rozsypał się
dom gęstwa bzu
zaciska w powietrzu
zsiniałe zbielałe pięści
Wpierw był zapach
potem niebo i ziemia
Wszystko przed chwilą
wyrósł las wystygł wulkan
przycupnęły na drutach
speszone trznadle
by nie zniknąć w zieleni
nieobeschłej na zawsze
„Berberys”, s. 52
Prześwit
Pamięci Zdzisława Władysława Żurka
Kamień flancowany gęsto
w kostkach rośnie wciąż
kamienną przeźroczystością
bruku przenika przestrzeń
wiąże powietrze boję się
iść tamtędy tak bardzo tak
klarownie kamiennie cię brak
Twój dom twój próg
na dnie jeziora pod
przeświecającym granitem
krą tak przejrzystą
aż się nie widzi niczego Boguszów, 20 maja 2003 r.
„Wysokie kamienie”, s. 17
Mniszek
Mniszek
Andrzejowi Niżewskiemu
Coraz wyżej mniej miejsca
trudniej się rozgościć mniej
czasu za to sporo nieuchwytnej
teraźniejszości poziomka
zakwitła w szczelinie głazu
Wierch miał ocaleć świadkowie
Jehowy czekali tu Armagedonu
Prostotę fundamentu pokrzywy
pokryły ślad okopu blady
jak wylinka żmii niegdyś Niemiec
wózkiem zaprzężonym w capy
kozie mleko woził do wieży 19 maja 2003 r.
„Wysokie kamienie”, s. 34
Dzikowiec
Na Dziczej Górze
Patrycji Andrzejewskiej
Podchodząc cofam się wspinając
opadam ku wiośnie znów tutaj
nieśmiałość pierwszych fiołków
jakby też w melafirowych żyłkach
zajarzyły raz jeszcze wulkaniczne
runy paprocie rozmnożone w znaki
pytania więcej niż o siebie światło
spojone z zielonością spadają na oczy
mgły na szczycie unosi wzrok dzięcioł
ostatni strzęp barwy od nowa wszystko
trzeba wymyślić wymodlić cokolwiek
istniało tylko na próbę żyć w pełni
teraz to znaczy żyć w następnej chwili
patrząc nie poznajemy wchodzimy
ufni w zażyłość z niepoznawalnym
jeśli cokolwiek się stało było zawsze
początkiem miłości co znane z góry
tutaj niewidoczne nad górami życie
kończy się nowy rozpoczyna wiersz 17 maja 2005 r.
„Wysokie kamienie”, s. 35
Szczeliniec
Tryptyk świętego Szczelińca
1.
Bram bez liku
permski barokowy zamek
znikł we mgle
Jak wejść wyjść
bez niego niebo
dotkliwe nisko
Deszcz bezradny
przeźroczyste
rękawiczki sina
maska w obłoku narkozy
Ostrożenie przekwitły
w nadfiolet
Dostępuję nie
dotykając stopni
Otwarte we mnie
po zanik istnienia
2.
Przez monokl
lunetę w promieniu
światła miliony lat
Adršpaskich Skał
Chwiejność
istnienia w żarliwości
bieli czerni się Szczeliniec trapez
potrącony blaskiem
Musiało upaść
tak wielu aniołów
pod niewidzialnych
żeby stanął kamień
Z wibrującymi
skrzydłami powietrza
Pergamin ciszy
strzęp pejzażu glosa
3.
Na zewnątrz tylko
umyka horyzont
Najdalej niebiesko
Zbliżamy się
nad szczegółami
Odbiegła błękitem
góra chabry
porywa spod nóg
Najbliższe
to nierozróżnione
W kondensacji
przestrzeni jak szkło
stołowe cienkiej
kobaltowy alkohol
„Berberys”, s. 55
***
Zostaliśmy sami
z tęsknotą pustoszejącego
Tak dobitnie słychać
brak następnych
kropli dżdżu cisza
wietrzeje w wiersz
Skra pod sinym krzemieniem
Głaz na szczycie
odosobniony skazany
na niebieską banicję
Niepewny siebie już
przestrzenniejący
Niezliczony w odkrytej nicości
„Berberys”, s. 58
Wałbrzych
Wałbrzych Miasto
Biel bluzki pasek
niżej czysta czerwień
Jeszcze zażenowana
istnieniem
Jakby spotykała siebie
Dotyka ucha
kosmyka
Krawędzi formy
Objawia się sobie
krok za krokiem
niby w głąb
zwierciadła
Strojony
struna za struną
instrument
Uchodzi
spadającą strugą
warkocza
W nicość
Wydeptany niewidzialnym
czekaniem peron
„Berberys”, s. 59
Do Agnieszki Klarman
Prosi Pani bym autoryzował
biogram w Encyklopedii
Solidarności zwlekam
zapominam zagubiony poeta
ogrodnik tak odrębny
że odgrodzony granicą
Rozwiązałem co było
związkiem od wewnątrz
wspólnotą tożsamość
wszyscy już tak blisko
że aż daleko także
ja sam od siebie
Zaczynałem niepostrzeżenie
wówczas zamknięty
w redakcji na strajku
w więzieniu zaborczych
ramion kobiet
Teraz się wspinam
spomiędzy Gór Sowich
Wałbrzyskich Kamiennych
na wzniesienie bez znaku
na mapie fizycznej
gdzieś ponad Chełmcem
wieżą szybu Chrobry
z biało-czerwoną chorągwią
Aż śni mi się puste
miejsce po domu jeszcze
jakaś obora stodoła
od góry rozebrana do połowy
pod ścianami ułożone cegły
w niezwykłej zieleni cynober 7 listopada 2013 r.
„Ultima Tholen”, s. 34
Chwałków
Łąki
Łąka obok kamieniołomu w Chwałkowie
nachylona ku kwitnącym drzewom
Drżą rozgrzane lasy za zieloną mgiełką
kurz się podnosi na odległej drodze
Nareszcie niebo jest na nieboskłonie
ktoś obok jak para skrzydeł
Wspólnie dajemy rozgrzeszenie Bogu
Łąki
o zmierzchu brzasku lub w południe
zapach co zjawia się nad zdjęciem słowem
Miejsca gdzie byliśmy na swoim miejscu
Jaskier stokrotka krwawnik bądź kokorycz
stworzone wówczas tam pozostawione
Owady ptaki zefiry anioły 1 grudnia 1988 r.
„Nowy Rok”, Świdnica 1989 r., s. 81
Wambierzyce
Wambierzyce
Są, na drogi, na których Ziemia przewyższa Niebo,
i drogi których wszystko jest od mędrca mądrzejsze.
Lie-cy
Góry kołyszą niedostępność
Ten którego nie ma
istnieje coraz bardziej
Z kruszców strumieni
z błękitnych dymów
na porębach
Matko
Twoja krew
ta czerwona ziemia
„Vox celestis”, Wrocław 2000, s. 52
Bardo
Dzień Świętego Sylwestra
Włosiennice wzgórz szorstkie powrozy
ścieżek bielejące o zachodzie sanktuaria
Maria Śnieżna Wambierzyce Bardo
borówki kaplic na dróżkach kalwarii
Zima to Słońce Betlejemska Gwiazda
przykryta sianem ozimina ognia
w łupinach mrozu zażegnięto ziarno
dziewiczy zasiew na doczesną wieczność
„Wysokie kamienie”, s. 48
Góra Igliczna
Maria Śnieżna
w niemych liściach farb
kawałeczkiem drewna
Obnażonym dendrytem
przez który Wszystkość
czuje ból
„Eden”, Świdnica 1994, s. 5
Międzygórze
***
Michałowi Fostowiczowi-Zahorskiemu
Zagłówek wzgórza góry
mglista zieleń ze snu
wstaliśmy oglądamy się
jeszcze strach czerwona
nieznana postać z Morza
czasu i przestrzeni Blake’a
Albion Urizen Izajasz
z oddali coraz bardziej
nadświadoma podczerwień 2 sierpnia 2002 r.
„Wysokie kamienie”, s. 36
Trójmorski Wierch
Dorzeczność
Droga przez górską wieś piekąca
w szron szadź brzask kiedy najgłębiej
oddychają szyby świerk za świerkiem
powraca ze mną świat do światła
wierzchołki w bieli ostrzą wizję
kościoła wody ewangelii nim święty
mróz nadciągnął z krzyżem
z dorzeczy Trójmorskiego Wierchu
jakbym się miał już ku istocie rzeczy
„Wysokie kamienie”, s. 48
Roztoki
Plebania w Roztokach
Przemija postać świata
skupienie jak erozja
pod żwirem odsłania
przeźroczysty granit
Odejść korytarzem
uderzyć laską ukazać
schowane chorągwie
w ostatnim pokoju
Festony suche konchy
wyschnięte akanty
rozłożonego ołtarza
spróchniałą statuę
Chrystusa
„Eden”, s. 45
Kletno
Kletno
Nie do wypowiedzenia
żadnymi drzewami
Pionowa polana
Chustka
podniesiona do oczu
po tym co już jest
niebem
Cisza
po tysiącach eksplozji
Woda
cienka jak biblijny papier
tak czysta
jakby miała stać się
krwią lub winem
Wyszedłem z jaskini
Przyszłość
z zielonymi żyłkami
świerków
Biała droga
Światło
mówiące z kamieniami
w ustach 30 września 1984 r.
„Rebeka”, Wałbrzych 1988, s. 9
Góry Kamienne
Dolina Sokołowca
Jestem z tobą
ciszą leśną
piszczałką kosów
roztęsknieniem owiec
Robimy zdjęcia
piszemy wiersze
milczymy mową
I tak bez przerwy
kartką za skrzydłem
wiatrem za liściem
Jak strumień podniebni
do głębi przejrzyści
Tacy przed sobą
jak tylko przed Bogiem
jesteśmy 23 czerwca 1991
„Droga do Iwonicza”, s. 19
Górom Kamiennym
Niepołączone głoski w słowo
wypowiedź pozbawiona składni
zapis w ciemności strąconego
światła na skórze salamandry
Jestem wnętrznością kamieni
anioł planety tchnął we mnie
krzemionkę w tkanki sygilarii
pomarańczowe trzewia czerni
„Berberys”, s. 45
Książ
Książ
Pochylony ku atomom dźwięku
stoję jak stok
pełen pustych
rozkwitniętych zachłannie rododendronów
zespolony z okolicą
jakbym zadawał cierpienie
Olbrzymi zamek utajony w drzewach
niepokoi
jak ukryte jezioro
Spłoszony nadzwyczajną ciszą
przefrunął pode mną
w głębinie
archeopteryx
„Czyste powietrze”, Wrocław 1980, s. 14
In excelsis
Sali Maksymiliańskiej w Książu
Na wysokości
łapczywej światła sztukaterii
Bezradnych skrzydeł
mitów oniemionych gipsem
Plastrów pozłoty
pilastrów kandelabrów
Umilkłych kotłów
i trąb
Pod masywem ciszy
spłynęły z płytek
pokolenia barw
Bezustannie w szachu
czerń i biel
W wysmukłych oknach
lustrach wysokich nikogo
Aż przechodzi pojęcie
że dęby modrzewie
nie mogą wstąpić
po stopniach
z marmuru przyrosnąć
W empory wniknąć
do grot do stajenek
Że się nie wchodzi zawsze
od najwyższej strony
Jeśli zeskrobać
Słońce
„Berberys”, s. 26
Z adamaszkowych tapiserii, pozłoty, alabastru, smukłym oknem w rozmokłą ponowę. Puszczając własną dłoń, rzucając siebie, spada się w stromy wąwóz, jazgot wąskiej rzeki. Zostają stare meble, Salon Chiński, Zielony i z wolna powleka je mrok. [89]
„Opisanie małego świata”, Kraków 2011, s. 58
Struga
Wielkanoc w Strudze
Rzut oka
Nad bruzdami lśniącymi czerwono
szare z oddali
liliowe modrzewie
Chciałbym tu wzrosnąć
z ziarenek źrenic
Miejsce za miejscem
Przestrzenią
Dotknąć jak miłość
wszystkiego
Od szpaczych lotek
w przydrożnej jarzębinie
po korzeń
Szpakowatą siność
Chełmca
Hochwaldu
wysokiego lasu
z puszystym chłodem
gniazd
pod opuszczonym niebem
Jestem w widzeniu
Wielkim okiem
w wypróchniałym drzewie
życia w czasie
Wielkiej Nocy
Pod wyłuskaną spośród murów
stropów eliptyczną
sferą paradnej sali
Wydmuszką pisaną
ultramaryną kobaltem
znaczącą zodiakalną zoną
co pęka teraz
prosto w błękit blady
szelf nieskończoności
W skamielinie grążącej
pręgami łuków pokusą
zniknięcia w przejrzystości
pomiędzy pasmami
cynobrowego chalcedonu
Nakazującej wypisywać
czerń dla pełni
światła otrzeć
delikatnym ostrzem
ostatnie grudki błoto
z krystalicznej gładzi
Czuję dokoła cierpi
pejzaż uwiera glebę
szorstkie piękno
Jakby ból sięgnął
mnie poza mną
Rani przestrzenność
przejrzenie nagłe
siebie zewsząd
Ten obraz świata
jaki możesz znieść Struga, 18 kwietnia 1995 r.
„Błękitne przeciwstawienie”, Nowa Ruda 2001, s. 48
Bez szkła
Z wyszczerbionych stopni
przez nagie belki pachnące
wilgocią ze wszystkich sił
spoglądam wzwyż
Na wschodzącą
konstelację kobiety
Rzekę na niebie
szukającą źródła
Na rzucającą urok
Znów tak mocno w sobie
spotykam ją chociaż
wciąż nie mogę dotknąć
Deszczówką zmywa
z dłoni drogę
Jest przejrzysta
jak przyszłość
Przez półokrągłe dachówki
w ruinach Strugi
strugach ulewy spływa
ku jej piersiom
rozcieńczona szarugą
renesansowa harmonia
Zamazując gliniane tabliczki
przenika w gibkość
śmigłość
Z żywiołu w żywioł
Białe palce w chaosie
rozprysków formują
przestrzeń w kroplę
rozpuszczającą widzialność
Przeźroczysty kamień
węgielny
Zamku
Życia
Bezbrzeżny inicjał
W czyste ręce błękitne
oczy oddaję jak nikomu
jak niebu ten zapis
Jeszcze tak jawnie
niepodobny sobie
Nieład
wyrzynającego się
poprzez zwaliska
ładu
Wiosenniejącego w pełni
lata mnie
Wiążące się ścięgna
schodów
podesty kolumny arkady
Kolebki sklepień
Niebieskiego sklepienia
Jakby się słyszało w szumie
deszczu szmer skruszonych
cegieł z odwróceniem klepsydry
zsypujących się w całość
Patrzymy na siebie
przez okna bez szkła
Parasolką
w drobniutką kratkę
wypływamy
na pełne niebo Struga, 15 lipca 1995 r.
„Błękitne przeciwstawienie”, s. 62
Antoni Matuszkiewicz