Wrocław

wróć


 

Marta Adzińska

Dla mnie powódź zaczęła się tydzień wcześniej, gdy fala zaczęła podmywać Kłodzko. Jechałam wtedy na kolonię. Tamten zalany Wrocław wspominam niestety z ekranu telewizji, akurat podczas powodzi nie było mnie w mieście. Gdy wróciliśmy, to już było po wielkiej wodzie. Wrocław zniszczony. Ech…

 

Barwa MR

Pamiętam, jak woziłam z mamą wodę w wiadrach ze studni głębinowej na działkach na Grabiszynku do domu na Kosmonautów. W niej się myliśmy.

Pamiętam też, że Ojca zawoziłam na dworzec i czekałam z nim trzy godziny na pociąg. Wrócił z urlopu i gdy zobaczył, że woda jest już w parku Zachodnim, stwierdził, że jedzie do rodziny na wschód Polski.

Pamiętam kłodę pod Młynem Maria wyciąganą przez strażaków, cały piasek wyciągnięty z wykopów remontowanej ulicy Hallera i Rynku i ze wszystkich piaskownic na podwórkach… Pamiętam też smród po powodzi.

 

Irena Brojek

Pamiętam, że brakowało wody w kranach.

Pamiętam, jak woda w Odrze sięgała do Mostów Warszawskich.

Pamiętam, że piwnice pod biblioteką przy ulicy Galla Anonima zalane były pod sufit.

 

Jerzy Bielasiński

Pamiętam męczarnie mojego psa, który za nic nie chciał załatwić swojej potrzeby ani w mieszkaniu, ani na klatce schodowej. Woda sięgała pod pachy. Nie miałem wyjścia, musiałem zdobyć ponton. I zdobyłem.

 

Aleksandra Błędowska

Jak opadła fala, wróciłam z mamą do domu na wrocławski Zakrzów. Pamiętam, że jeszcze przez wiele dni nie było wody w kranach i życie towarzyskie osiedla toczyło się w kolejkach do beczkowozów.

Pamiętam, że w sierpniu w mojej szkole (SP 44 we Wrocławiu) postawili ścianę i część klas przerobili na mieszkania dla kilku (kilkunastu?) rodzin powodzian, które zamieszkały tam na rok.

 

pil. Teresa Ćwik-Maszczyńska

Pamiętam jak dziś tę apokalipsę sprzed dwudziestu lat. Ogrom rozlanej wody widzianej z góry. Latałam jako pilot śmigłowca Mi-2 Zespołu Lotnictwa Sanitarnego, podejmując ludzi na linach, dostarczając H2O i żywność w mieście i okolicach. Koło Hali Stulecia, lądując i biorąc chorych do przewiezienia w Polskę. No i ten upał, mnóstwo śmigłowców nad miastem. Było trudno.

 

Karolina Dukiel

Pamiętam, jak przeskakiwaliśmy przez worki z piaskiem ustawione przed drzwiami do bloku.

Rodzice wywieźli nas wtedy poza Wrocław. Pamiętam, że uczyłam się tam jeździć na rowerze bez bocznych kółek.

Pamiętam, że tata z sąsiadami zabierali nam piasek z piaskownicy.

 

Krzysztof Fulbiszewski

Pamiętam ślady na ścianach we Wrocławiu – na przykład przy Bonifratrach poziom wody sięgał 1-2 piętra.

 

Adam Górski

Bardzo zaskoczyła mnie duża waga worka z piaskiem. Pamiętam, że wcześniej dziwiłem się, że nie są napełniane do końca. Po prostu całkowicie napełnionego nikt samodzielnie nie byłby w stanie ruszyć.

Pamiętam, że podczas obrony ulicy Kołłątaja spadł mi szpadel na palec u nogi.

 

Wacław Grabkowski

Pamiętam, dwunastego byłem przy kładce Siedleckiej, aby zebrać info z patyka wbitego w wał. Patyk majaczył głęboko w wezbraniu, więc huknąłem na babkę z Wołynia, aby wiała z ogródka przed falą. Babka nie ruszyła od razu, bo tuż przed ciśnięciem rzezańca o podłogę wchłonęła przypływ z obrazu Matki Boskiej i w życiu niczego się nie bała. (Babka sprzedawała suche kwiaty pod Arkadami).

 

Joanna Habel

Pamiętam, że lipcu 1997 roku byłam w szpitalu Marciniaka na dyżurze. Brałam udział w ewakuacji pacjentów. Spędziłam tam półtorej doby. Było trudno, nawet bardzo.

 

Joanna Hellmann

Pamiętam ciemność, brak prądu, wody, niedziałające telefony. Widok ulicy Kazimierza Wielkiego, przy której mieszkałam, pogrążonej w totalnej ciemności, był przerażający i niesamowity jednocześnie. Totalny chaos.

Ogromne kolejki przy budkach telefonicznych na Rynku; były to chyba jedne z nielicznych działających telefonów... Pamiętam Wzgórze Partyzantów do połowy zalane wodą. To było nieprawdopodobne.

Pamiętam, jak moja babcia mówiła, że czuje się, jakby znowu wybuchła wojna. Helikoptery, wycie syren, worki z piaskiem pod bramami. Pamiętam, jak nikt nie wierzył w to, że będzie powódź we Wrocławiu.

 

Mikołaj Hryn

Pamiętam, że kiedy zabrakło piasku do układania zapory na wałach na Biskupinie, otworzyliśmy bramę do przedszkola sąsiadującego z Parkiem Biskupińskim i rozkopaliśmy piaskownice. Wystarczyło do następnej wywrotki.

 

Zofia Krzyżanowska

Pamiętam, jak wywieźliśmy swój samochód na sam szczyt Wzgórza Andersa. Wzgórze zostało szczelnie obłożone autami. Między pojazdami koczowała przy grillach spora część ich właścicieli.

Pamiętam, jakie wrażenie zrobiły na nas leżące tygodniami worki z piaskiem, ułożone wielowarstwowo dla ratowania wyspy Piasek. Wśród nich były napełniane przez mojego męża w jedną z lipcowych nocy.

Pamiętam też wypiek chleba w wieczór poprzedzający tragedię. Piekarnia przy Traugutta piekła na okrągło, dopóki nie przyszła woda. Zdobytymi kilkunastoma bochenkami obdzieliliśmy rodzinę i znajomych.

 

Marta Kubik

Baliśmy się, że zaleje nasze osiedle. Pamiętam, że sypaliśmy piach do worków i ustawialiśmy je z wieloma osobami, w tym z ówczesnym prezydentem Wrocławia, panem Zdrojewskim. Nowy Dwór nie został zalany.

Pamiętam, że – paradoksalnie – ta powódź bardzo zbliżyła ludzi.

Pamiętam, że po powodzi został specyficzny „zapach” w całym mieście. Nigdy go nie zapomnę.

 

Piotr Kuropka

Pamiętam, jak podczas mycia głowy wodą gazowaną (bo tylko taką miałem) strasznie szczypały mnie oczy. W czasie powodzi byłem żołnierzem Wojska Polskiego i zostałem przywieziony do Wrocławia, by walczyć z wielką wodą.

 

Elżbieta Lipińska

Pamiętam, że nosiłam wodę w kanistrach na potrzeby domu i mojej mamy, bo syna odcięło za Odrą. Po powodzi masażysta powiedział: nosiło się wodę, co? Kręgosłup mówił sam za siebie.

 

Marcelina Liszewska

Pamiętam, że wszyscy spotykali się na wałach na Osobowicach i pilnowali worków, żeby żaden nie spadł i woda się nie przelała przez wał. Bo tylko worki ją blokowały.

 

Paweł Malinowski

12 lipca 1997 wracałem z wakacyjnego wyjazdu; ojciec odebrał mnie spod hotelu Savoy. Jadąc w kierunku Lubina Górniczego, przy ulicy Legnickiej widzieliśmy wojsko uczestniczące w akcji przeciwpowodziowej – udało nam się wyjechać na około godzinę przed jej zalaniem.

 

Agnieszka Matkowska

Pamiętam, że mieszkała u nas Ania, kuzynka. Gdy kopaliśmy piasek na podwórku, przyjechał na rowerze jej tata, do pasa przemoczony. Wyciągnął spod czapki z daszkiem 20 zł i podarował córce na urodziny.

Pamiętam podjeżdżającą na podwórko ciężarówkę z ogromnymi workami. Miałam osiem lat. Wszyscy mieszkańcy, niezależnie od wieku, ładowali piasek do worków. Naszej części Krzyków nie zalało.

Rodzice opowiadali, że wylała rzeka koło babci na Pilczycach. Pamiętam, że jako dziecko wyobrażałam sobie, że mieszkają w niej krokodyle i bałam się, czy nie opanują miasta.

 

Marek Mutor

Pamiętam, że byłem wtedy na obozie harcerskim w Lubiatowie. Bardzo trudno było dostać się do Wrocławia. Część drogi pokonałem na piechotę. Było już po największej fali. Wszędzie worki z piaskiem. Pamiętam, że mieszkańcy Wielkiej Wyspy poczuli wtedy, że rzeczywiście żyją na wyspie.

 

Anna Oryńska

Pamiętam ciemną klatkę schodową w Ossolineum i dwa szeregi ludzi podających sobie z rąk do rąk stosy książek ewakuowanych z magazynów w niższych kondygnacjach budynku.

Pamiętam wykop na ulicy Wiśniowej, z którego piaszczystą ziemię pakowano do worków, i niewidomych nauczycieli ze szkoły na Kasztanowej. Przycinali odwijany z kłębków sznurek do ich zawiązywania.

Pamiętam rząd tramwajów stojących na torach wzdłuż ulicy Hallera. Uspokoiło to nas – sądziliśmy, że widocznie nasza dzielnica jest bezpieczna, ale niektórzy i tak zaparkowali samochody aż na szczycie górki Pafawag.

 

Jadwiga Piotrowicz

Pamiętam, że na Kleczkowie, gdzie mieszkam, pod oknami pływały łodzie i latały helikoptery, z których dostawaliśmy chleb i wodę, a czasami coś jeszcze. Nie było prądu, gazu i wody w kranach.

Pamiętam, jak więźniowie z Zakładu Karnego przy ulicy Kleczkowskiej zawiadomili o włamaniu do sklepu. Panowała atmosfera wielkiej życzliwości, a sąsiedzi z parteru zostali przyjęci przez sąsiadów.

Po opadnięciu wody pod każdą bramą leżał stos dobytku wyciągnięty z zalanych mieszkań, a przy nich stali ich właściciele. Pamiętam, że dzieci z dzielnicy zostały dwukrotnie wysłane na kolonie.

 

Iwona Seweryn

Pamiętam, jak oszczędzaliśmy wodę. Najpierw było kąpanie niemowlaka, potem pranie jego ciuszków, potem myli się rodzice, na końcu zmycie podłogi i przelanie toalety, oczywiście wszystko „jedną wodą”.

 

Katarzyna Seweryn

Pamiętam, jak poszłam z Mamą na spacer nad Odrę (mieszkamy na Różance) i obserwowałam, jak woda powolutku, cienką stróżką wpływa na ścieżkę. Bawiło mnie to, miałam sześć lat i nie rozumiałam, co się dzieje.

Ja, sześciolatka, i mój młodszy kuzyn kąpaliśmy się razem, by oszczędzać wodę. Pamiętam, że po nas kąpali się dorośli, a na końcu wodą spłukiwano toaletę. Chodziliśmy też do beczkowozu z wiadrami.

Pamiętam, jak spacerowaliśmy wałami nad Odrą i udeptywałam worki z piaskiem razem ze wszystkimi ludźmi. Ważyłam pewnie ze 20 kg, ale udeptywałam dzielnie! To mój wkład w zabezpieczenie osiedla.

 

Wacław Skowroński

Pamiętam, jak kolega stał na dachu i łapał paczki z żywnością z helikoptera.

Przechodziłem na Chrobrego i wpadłem do studzienki kanalizacyjnej po pachy. Chyba ktoś ukradł przykrywkę.

 

Beata Skubiszewska

Pamiętam, że o 4 rano zbudził nas megafon z jadącego auta; nawoływał do pomocy przy układaniu worków.

Pamiętam wychodzących z bram bloków na osiedlu ludzi z łopatami – idących na wały.

Pamiętam ciszę... dzieci nie krzyczały na podwórku, nie jeździły auta. Tak jakby czas się zatrzymał.

 

Anna Solska

Pamiętam, jak położyłam na wale przeciwpowodziowym na Swojczycach patyk, żeby sprawdzić, jak szybko przybywa wody, okazało się, ze po kilku minutach patyk zniknął...

Pamiętam, że poraniłam sobie ręce, wiążąc sznurki na workach z piaskiem, które potem ludzie układali na wałach, żeby woda nie zalała mojej dzielnicy i całej Wielkiej Wyspy.

Pamiętam też, że wstrzymano ruch publicznego transportu miejskiego we Wrocławiu.

Pamiętam, jak w 2016 roku oglądałam na Wrocławskim Rynku wystawę poświęconą powodzi i pojawiło się wiele łez w moich oczach, ponieważ cały ten strach wrócił, a wspomnienia odżyły, jakby to było wczoraj.

 

Jarosław Toński

Pamiętam, jak na wałach przy uniwersytecie pomagałem ojcu i wujkowi ładować piach do worków. Pizza Hut przywiozła jedzenie dla ochotników. Miałem dziesięć lat, ta pizza to była największa frajda.

Moja ulica była mocno zalana, więc mieszkałem u babci, woda nie dotarła tam tak wysoko, choć było to tylko kilka bloków dalej. W wodzie po pas przedzierałem się do kolegi, żeby móc się spotkać.

 

Irena Wrotkowska

Pamiętam, że na spacer z dziećmi brałam butelki po napojach, by nabrać wody z napotkanego beczkowozu. Pamiętam, jak oddałam powodzianom nocującym w szkole wózek i rzeczy po moich dzieciach. Pamiętam też, że na środku podwórka stał kran z wodą bieżącą i robiłam tam małe pranie.

 

Agnieszka Dorota

Pamiętam, że zadzwoniła kuzynka: „przyjedź do nas na Kozanów, tu będzie bezpiecznie, a ty mieszkasz nad Odrą”. Poczułam wtedy – nie, wolę siedzieć na dachu ze swoimi sąsiadami, i potem to nie ja siedziałam na nim, a ona, kuzynka.

Pamiętam, jak przyjechał mąż przyjaciółki i chciał iść po wodę. „Mam kanister w garażu”, mówił. Nie mógł zrozumieć, że już nie ma auta, garażu ani podwórka i choć to było tragiczne, dostałyśmy ataku uzdrawiającego śmiechu.

Obchodziliśmy urodziny, a zarazem święto przeżycia. Pamiętam, że solenizant dostał elegancki tort drogą lotniczą. Koleżanka podała go na papierowych talerzykach. „Może macie chociaż prawdziwe łyżeczki?” – błagał solenizant.

 

Alicja i Paweł

Pamiętamy: solidarność mieszkańców Wrocławia, kiedy pakowaliśmy worki z piaskiem; zalane ulice, przez które trudno było się przeprawić; wartką rzekę płynącą przez ulicę Piłsudskiego.

 

Ana

Pamiętam, że mieszkańcy mojego osiedla wspólnie pomagali przy budowie wału przeciwpowodziowego. Radość ludzi, kiedy woda w osiedlowym stawie zaczęła opadać. I jak bałam się, że powódź zaleje nasze mieszkanie.

 

Ewa

Jechałam wtedy pociągiem z Jaworzyny Śląskiej do Gdańska. Pamiętam, że przemierzając Wrocław, jechaliśmy bardzo wolno. Nigdy nie zapomnę ogromnej ilości wody, która zalała ulice i samochody. Sięgała aż do sygnalizacji świetlnej.

 

Ewa

Pamiętam, że o powodzi dowiedziałam się, będąc na gorącej plaży w Międzyzdrojach. Rozmawiały o tym dwie osoby. Przeżyłam szok, bo w wynajętym pokoju nie było radia ani telewizji i o niczym nie wiedziałam. Gdy wróciłam do Wrocławia, w kranach była już zimna woda.

 

Henryk

Pamiętam, że podczas powodzi na Kozanowie płynąłem z ciężarna żoną i 3-letnią córką pontonem do lekarza.

 

Joanna

Byłem wtedy jeszcze dzieckiem. O powodzi dowiedziałem się od wychowawców na koloniach. Pamiętam, jak autobusy przyjeżdżały po dzieci z innych miast. A po nas z Wrocławia nikt. Nikt nie wiedział, czy ktoś przyjedzie, i czy nasze domy są całe.

 

Julia

Pamiętam, jak zalało piwnicę w IV LO na Świstackiego i wszyscy cieszyliśmy się, że nie trzeba będzie wracać do szkoły.

 

Kasia

Jestem mieszkanką Ołbina. Walczymy o Mosty Warszawskie; po kilku godzinach ładowania piasku do worków chce mi się pić, ale co? Nic nie zabraliśmy ze sobą. A nagle podchodzi dziewczyna z filiżanką kawy. Och, ale radość! „Ale gdzie mam odnieść filiżankę?”, pytam. „Jesteśmy sąsiadami”, słyszę. Do dziś mam tę filiżankę! Nie wiem, komu mam oddać. Ona mi przypomina solidarność ludzi sprzed dwudziestu lat.

Pamiętam, jak z kanapkami poszłam z synem na Ostrów Tumski, aby wspomóc zgłodniałych ludzi, którzy walczyli o najpiękniejszy zabytek Wrocławia. Nas zatrzymali przed mostem. „Nie wolno dalej”. Przekazałam wodę i kanapki, a to, co widziałam, wyraziły moje łzy. Do dziś na te wspomnienia łezka w oku staje.

 

Krysia

Pamiętam, że nie było wody w kranach i przyjeżdżał do nas beczkowóz. Moje najfajniejsze wspomnienie z powodzi to kolejka z wiaderkami po wodę. Nie zalało nas, więc mam się z czego cieszyć.

 

Kuba

Pamiętam, jak wynosiłem psa na spacer przez okno w kuchni. I smród zepsutego jedzenia (tak długo nie było prądu). Pamiętam, jak jeszcze długo po powodzi serce mi zamierało na odgłos latających helikopterów.

 

Luis

Pamiętam bezsensowny wysiłek mieszkańców Stabłowic. Brak map spowodował, że nie pomogliśmy mieszkańcom Pracz Odrzańskich. Budowaliśmy zapory z worków z piaskiem tam, gdzie woda na pewno by nie doszła. Pamiętam też jazdę ciężarówkami wojskowymi po międzytorzu Stabłowice-Pracze Odrzańskie z workami z piaskiem. Było super!

 

Małgorzata z Księża Małego

Pamiętam strach w oczach ludzi po zalaniu wodą osiedla.

Pamiętam sterty rzeczy wyniesionych z piwnic koło śmietnika, na trawie, przed blokiem – i wielkie sprzątanie. Było wówczas bardzo gorąco.

Pamiętam, że mój pies przez jakiś czas po powodzi miał kłopoty z wchodzeniem po schodach.

 

Marta

Pamiętam rzekę legnicką: nie było ulicy Legnickiej, była rzeka. Zapach wilgoci, chłodny wiatr. Chylące się ku zachodowi słońce dawało piękne refleksy na wodzie.

Siedziałam na „wzgórzu” obok Dolmedu, gdzie było mnóstwo zaparkowanych byle jak aut. Pamiętam, że zajadałam agrest z działki, która na szczęście nie została zalana. Obserwowałam to wszystko.

Pamiętam, że człowiek był brudny/niedomyty. Warunki polowe! W wodzie przeznaczonej do spłukiwania WC prało się bieliznę i skarpetki, mycie się w misce przy blasku świecy. I rzecz nieodzowna: radio na baterie!

 

Paulina

Pamiętam, że całą rodziną pojechaliśmy na Popowice, a moja Prababcia piekła kurczaka na Różance. Dzwoniłam i płakałam w słuchawkę, żeby przyjeżdżała do nas. Na szczęście dobrze się skończyło.

 

Piotr

Pamiętam wycieczkę rowerem na wały na Kozanowie i ten widok kilku pięter wieżowca pod wodą. Po tafli pływali ludzie w pontonach. Pamiętam też, jak ludzie wozili chleb i wodę dla sąsiadów rowerem.

Pamiętam, że któregoś dnia wieczorem jeden z sąsiadów zapukał do drzwi i pytał o mojego tatę, ponieważ zorganizowano akcję napełniania worków i układania wału na Popowicach. Tata wrócił po kilku godzinach.

 

Tomasz, w 1997 roku dziewięć lat

Pamiętam strach o mojego Ojca, którego nie widziałem od nadejścia pierwszej fali. Rozumiem – pracował, był dowódcą. Co kilka dni przyjeżdżali strażacy. Jedli obiad, przekazali pieluszki dla mojego braciszka. Mówili, że widzieli Ojca. Że żyje.

 

 

[Anonimowe]

Pamiętam spojrzenie na stan Odry przed powodzią; pomoc przy dostarczaniu worków i przy transporcie wody mineralnej do Wrocławia, chleba na Książe Małe.

 

Pamiętam Odrę przy Mostach Jagiellońskich, wezbraną do wysokości wałów, na których ułożone były worki z piaskiem. Po kilkunastu godzinach woda zalała Zalesie i Zacisze. A wzdłuż ulicy Kochanowskiego po ustąpieniu powodzi ciągnęło się wysypisko zamokniętych gratów z piwnic okolicznych domów jednorodzinnych. W ogrodach przydomowych ziemia była namoknięta i grząska.

 

Ogródki działkowe zlokalizowane przy wałach zostały zdewastowane przez powódź. Pamiętam, że płynęły z prądem nawet altanki. Później wydano zakaz odtwarzania tych ogródków.

 

Pamiętam komunikaty radiowe z zoo, że w szczególny sposób zabezpieczane są zwierzęta drapieżne. Istniało zagrożenie wdarcia się wody na teren zoo przy Moście Zwierzynieckim. Jak się później okazało, rwąca woda nie zniszczyła skarpy, na której stoi ogrodzenie ogrodu zoologicznego.

 

Drzewa w Parku Wschodnim, na Księżu Małym: pamiętam, że były brudne do połowy wysokości po odejściu powodzi. Fala powodziowa niosła ze sobą fekalia wypłukane z podziemnych kanałów komunikacyjnych.

 

Pamiętam uczucie bezradności, gdy z godziny na godzinę wrocławianie, mimo ogromnej determinacji, przegrywali z siłami natury. Powódź zmieniła moje postrzeganie świata. Jednocześnie odkryła w ludziach ogromne pokłady życzliwości i bezinteresownej dobroci.

 

W sobotni poranek przyjechał radiowóz i wzywał mieszkańców do rywalizacji. Pamiętam, że zgroza nas ogarnęła, ale nie ewakuowaliśmy się. I dobrze, bo woda do nas nie dotarła.

 

Pamiętam sterty mebli w różnych miejscach Wrocławia jeszcze długi czas po powodzi.

 

Powódź była dla mnie czymś abstrakcyjnym. Byłam dzieckiem i denerwowałam się, że musimy wcześniej wrócić z wakacji. Pamiętam, że dopiero widząc okoliczną rzekę przeraziłam się i uświadomiłam sobie powagę zagrożenia.

 

Pamiętam, jak panikowały dzieci na kolonii.

 

W 1997 roku miałam iść do szkoły, do zerówki. Pamiętam, że byłam bardzo podekscytowana. Nagle w mieście pojawiła się powódź. Bałam się, że nie będę mogła iść do szkoły. Na szczęście mój dom woda ominęła, a powódź skończyła się przed rokiem szkolnym.

 

Pamiętam ściany budynków, na których zaraz po osuszeniu dzielnicy widać było odciśniętą linię wody, równą na całym osiedlu.

 

Pamiętam, jak z 11-letnią córką wsypywałyśmy piasek do worków, które układali mieszkańcy i żołnierze na wałach wzdłuż ulicy Orkana przy moście kolejowym na Karłowicach. Woda zatrzymała się na ostatniej warstwie worków, ale piwnice zostały zalane wodą z kanałów burzowych. Przejazd przez Mosty Warszawskie został wstrzymany.

 

Tego nie da się zapomnieć – całe dwa tygodnie pod wodą. Zalany dom, ulicę Lubelską, Maślicie Wielkie. Woda nadeszła od strony Kozanowa rankiem w niedzielę. Umarło potem  w ciągu kilku miesięcy bodaj siedmiu mężczyzn, w tym mój mąż (miał sześćdziesiąt pięć lat). Wiadomo, mężczyźni to słabsza płeć.

 

Pamiętam niepokój o bliskich i wielkie poruszenie w mediach.

 

Był rok 1997. Spokojne lato. I w jednym momencie doświadczyliśmy, co znaczy strach, panika przed nieokiełznanym żywiołem, jakim była woda. Robiliśmy, co mogliśmy, aby pomagać. Ja robiłem kanapki…

 

Pamiętam całodobowe komunikaty w radiu dotyczące ludzi poszkodowanych w powodzi we wszystkich dzielnicach.

 

Pamiętam, jak amfibie i pontony przewoziły powodzian w bezpieczniejsze miejsca.

 

Woda powoli wlewała się między moje budynki, czerwone punktowce na Dokerskiej. Miałam wtedy dwanaście lat i mieszkałam na 9. piętrze. Pamiętam, że biegałam między piętrami i łapałam środki czystości czy artykuły spożywcze – dla domu. Amfibie, gwar. Jako dwunastolatka dopiero zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji.

 

Pamiętam, że na skutek zalania podziemnej sieci telekomunikacyjnej przerwana została łączność telefoniczna. Stąd zaistniała konieczność komunikatów radiowych. Na cały miesiąc wyłączony został dopływ wody do mieszkań, aby nie przeciążać klimatyzacji, która była wypełniona wodą powodziową.

 

Błoto i smród: to pamiętam.

 

Pamiętam, że budynki wielkopłytowe na Kozanowie zalane były do 2. piętra. Po jakimś czasie między ścianami tych budynków pojawiły się kilkucentymetrowe szpary. Przyczyną było rozmiękanie podłoża gruntowego.

 

Poświęciłem urlop, zalałem swoje auto (opel vectra), niosąc pomoc dla Domu Pomocy Społecznej Samarytanin.

 

Pamiętam, jak parkowaliśmy samochody na Wzgórzu Andersa, żeby nie zostały zalane.

 

Miałam trzy lata. Pamiętam jedynie moje przemyślenia i ciągłe nierozumienie, dlaczego powódź jest problemem. Byłam pewna, że problemem jest brak łodzi. W oczach dziecka powódź była śliczna, a drzewa jeszcze bardziej zielone.

 

Pamiętam, że woda była wszędzie. Domy i mieszkania były zalane. Wszędzie było pełno szczurów. Wielu ludzi straciło wtedy domy i cały swój dobytek.

 

Byłam aplikantem sądowym i ratowałam archiwum, które mieściło się w przyziemiu budynku sądu przy Podwalu 30. Wynosiliśmy akta na wyższe piętra, ale i tak duża ich część uległa zalaniu. Pamiętam, że potem miesiącami suszyliśmy je w specjalnych maszynach.

 

Pamiętam, że z punktu na Zabrodziu woziłam swoim fordzikiem fiestą kilkanaście razy worki do punktu zbiorczego przy urzędzie koło muzeum. Jednorazowo mieściło się około 600 worków. Robiłam to aż do odwołania.

 

Pamiętam, jak nosiliśmy piasek z piaskownicy i wsypywaliśmy do worków, które później, gdy miała nadejść wielka fala, układaliśmy przy okienkach piwnicznych. Uff! Nie dotarła do nas.

 

Widziałem, byłem blisko. Ale byłem chyba samolubny, bo najbardziej myślałem o swojej posesji na Woskowej na Brochowie.

 

Powódź ominęła dzielnicę Krzyki. Pamiętam, jak walczyliśmy z wodą w miejscu pracy, tj. Społem PSS Południe. I ta woda wdzierająca się do niższych partii budynków!

 

Pamiętam bezsilność i strach o zdrowie najbliższych. Tych emocji nie da się zapomnieć! To było straszne i oby nigdy się nie powtórzyło.

 

Pamiętam uczucie strachu, że zaleje nas ta wielka woda.

 

W czasie powodzi miałem trzy lata. Pamiętam tylko obraz pracujących wycieraczek.

 

Pamiętam, jak wszyscy mieszkańcy osiedla napełniali worki, aby zabezpieczyć wały Odry i Widawy na Karłowicach i Poświętnem.

 

Pamiętam: wielką mobilizację mieszkańców Wrocławia; okropny zapach, jak woda opadła; wzajemną pomoc sąsiadów i strach, co będzie jutro.

 

Pamiętam ślady poziomu wody na budynkach w mieście.

 

Umówiłam się z moją Mamą, mieszkającą na Popowicach, na parterze, że będziemy razem „pilnować” powodzi. Rano było sucho przy Białowieskiej. Pamiętam, że poszłam piechotą przez cichy, podmokły park na „mój” Kozanów. Na Kolistej niespodzianka: wszystkie bloki moczyły się w wodzie niczym w wielkiej wannie. Jak tu wejść do mojej bramy?! Cisza, nikt nie przechodzi. Szczęściem pokazał się jakiś sąsiad na pontoniku. Sam zaproponował pomoc. Dochybotaliśmy się do bramy. Potem było jeszcze więcej wody, ale i jeszcze więcej pomocy i życzliwości.

 

Pamiętam zapach miasta po ustąpieniu wody.

 

Pamiętam spontanicznie robione zapory, które wody powodziowe skierowały pod dworzec PKP Wrocław Główny.

 

Brnąłem ulicą Zachodnią w wodzie powyżej pasa. Pamiętam, że otaczały mnie tylko dachy zaparkowanych samochodów.

 

Pamiętam, że we Wrocławiu nie mieliśmy wody do picia, a pan Zalewski zagranicznej zażywał swobody.

 

Pamiętam, jak stojąc na balkonie na 4. piętrze, zobaczyłam zbliżającą się powódź. Ciemna woda ogarnęła ulice i bloki. Niesamowity i przerażający widok. Potem czekanie na opadnięcie wody, płynące łódki z zapasami żywności i wreszcie przedzieranie się przez wodę (prawie po pas), bo była taka potrzeba. Stan po powodzi był jeszcze gorszy.

 

Rzadko się o tym wspomina, ale dla wielu ludzi był to dramat życiowy, bo stracili cały dobytek i miejsce pracy, bo powódź nie wybierała. To właśnie mnie dotknęło.

 

Pamiętam, kiedy na ulicy Kołłątaja brodziliśmy po kolana w wodzie, aby dostać się do suchej części miasta.

 

Małżonka skończyła studia. Szczęśliwie dostała pracę na Księżu Małym. Pamiętam, że na drugi dzień miała się zgłosić do firmy. Bardzo się z tego cieszyła. Niestety ul. Krakowska była już zamknięta, a wszystko zostało zalane. Po powodzi firma ogłosiła upadłość.

Pamiętam jedyną myśl, gdy powódź przyszła do Wrocławia: jak najszybciej wyekspediować swoje dziewczynki poza miasto, bo czerwonka, dur brzuszny, żółtaczka…

Pamiętam uczucie strachu, gdy woda przedzierała się pomiędzy domami i rwącym nurtem – niczym wezbrana rzeka – płynęła w stronę naszej ulicy; ludzi dowożących piasek na samochodach… Pamiętam też, z jakim zaangażowaniem walczyliśmy z wodą, układając worki, aby nie przedostała się dalej.

Pamiętam, że od strony Dworca było inne – „normalne” – życie, gdyż tam nie dotarła woda.

 

Działające wciąż światła sygnalizacji na zalanym skrzyżowaniu Świdnickiej i Świerczewskiego… Pamiętam też olbrzymie korki w okolicach Mostów Warszawskich. I ludzi sypiących piach do worków i budujących z nich zapory. Oraz tych, którzy nosili im pożywienie i napoje.

 

Pamiętam pierwszą podróż pociągiem z Wrocławia do Katowic przez Opole tuż po zejściu wielkiej wody.

 

Na wiadukcie drogowym nad ulicą Krakowską stało bardzo dużo zaparkowanych samochodów. Tam uniknęły zniszczenia przez powódź.

 

Pamiętam, że w wielu miejscach na Krzykach okna piwniczne były uszczelnione workami z piaskiem. Dzielnica jednak – jako najwyżej położona – nie została zdewastowana.

 

Pamiętam też ulicę Piłsudskiego (prastare koryto Odry) z płynącym po niej „wzburzonym Dunajcem”, który powyrywał płyty chodnikowe. Z ulicy Komandorskiej można było zobaczyć budynek NOT-u, stojąc na suchym chodniku. Paradoks! „Dunajec” niósł ze sobą rozmaite przedmioty, a płynął zaledwie o kilkanaście metrów od obserwatorów. Zalana została suterena NOT-u. Z istniejącej tam biblioteki technicznej po opadnięciu wody usuniętych zostało około sześć ton zbiorów. Tak naprawdę mogło być ich więcej – nie były ważone.

 

Jak wróciliśmy do Wrocławia z wczasów, dom zastaliśmy bez wody, z nieczynną kanalizacją. Pamiętam, że z doniesień prasowych i telewizji dowiedzieliśmy się, że najbardziej ucierpiały rejony Traugutta, Krakowska, Radwanice i Siechnice. Natychmiast zaczęliśmy szukać znajomych z Radwanic, którzy nie zostali ewakuowani. Mąż pożyczył wodery, wsiadł w samochód, wziął prowiant i pojechał główną drogą. Dojechał do Radwanic. Resztę drogi brnął po pas w wodzie.

 

Pamiętam: budki telefoniczne zalane do połowy, i dworzec PKP, i ulicę Kołłątaja. I pana płynącego kajakiem środkiem tej ulicy.

 

W sklepach podczas powodzi nie było już nic, żadnej wody – jedynie piwo. Pamiętam, że spożywaliśmy je cały dzień, chcąc zaspokoić pragnienie. [Notatka dotyczy ulicy Legnickiej, która dzieliła teren zalany do ulicy Popowickiej w okolicy Astry].

 

Pamiętam powrót do domu – jadąc w tamtą stronę sucho, powrót – masakra; Wrocław Główny PKP prawie zalany, latające helikoptery, samochody na pagórkach, półtora metra wody na ulicy Kołłątaja.

 

Pracowałem na stacji Wrocław Brochów. Widziałem zbliżającą się falę powodziową. Wchodziliśmy na słupy oświetleniowe przy placu manewrowym.

 

Pamiętam samochody zaparkowane na górkach w obawie przed wielką wodą, która i tak by tam nie dotarła. Oraz strach. I dużo deszczu.

 

Pamiętam, jak nie mogłam dojechać do pracy, bo dworzec PKP był zalany. Pamiętam, jak ktoś opowiadał, że zbliża się wielka fala do Kłodzka. I ten deszcz: wciąż padał, dzień po dniu, niekończący się deszcz.

 

Byłem dzieckiem i miałem niebywałą okazję przebyć połowę ulicy Legnickiej w łyżce koparki podczas podróży ze Śródmieścia na Kozanów do babci.

 

Pamiętam studentów Akademii Medycznej, którzy układali trzecią warstwę worków – uratowali przed zalaniem część Biskupina. Pamiętam też ludzi wylewających wiadrami wodę na Ostrowie Tumskim.

 

Musiałem dźwigać komputer nad głową. Pamiętam to.

 

Pamiętam, jak moi sąsiedzi walczyli o to, by nie wysadzono wałów na Wojnowie. Nasz dom sąsiadował z wałem. Był mocno zalany. Dowożono nam wodę. Nie można było wyjść. Nie było prądu. Czterolatkowi wydawało się, że to wieczność.

 

Pamiętam polowanie na cysterny rozwożące wodę pitną i kolejki za chlebem.

 

W trakcie powodzi miałam sześć lat. Akurat spędzałam wakacje z rodzicami nad jeziorem pod Wrocławiem. Tam na szczęście było bezpiecznie. Pamiętam, że zostałyśmy z siostrą i mamą, a tato wrócił do Wrocławia, aby pomagać i sprawdzić, czy nie zaleje nam mieszkania. Na naszym osiedlu woda była bardzo wysoko – do zalania naszego mieszkania zabrakło schodka.

 

Pamiętam wielkie zaangażowanie ludności przy uszczelnianiu wałów przeciwpowodziowych w rejonie śluzy Różanka oraz Cmentarza Osobowickiego.

 

Telewizja podała, że potrzeba kanistrów (pustych) na paliwo. Pamiętam, że wskoczyłem do auta, zabierając trzy zbędne kanistry oraz synów. Po dziesięciu minutach byliśmy w Poltegorze. Synowie pobiegli z kanistrami. Okazało się, że byli jednymi z ostatnich „przyjętych”. Kanistrów już mieli tam kilkadziesiąt.

 

Pamiętam wieczór, blok przy ulicy Głogowskiej i mężczyznę pływającego pontonem tuż obok wejścia do bloku… I kolejkę po wodę przy beczkowozie na Zachodniej. I poczucie życzliwości.

 

Mieszkałam w tym czasie pod Wrocławiem na południu, pod Ślęzą. Pamiętam, jak kilka razy dziennie sprawdzaliśmy stan wody, która zalała łąki i podchodziła pod wał. Na wszelki wypadek pakowało się część rzeczy na szafy. Cały czas była obawa, że zostaniemy zalani, ale na szczęście powódź nas nie dotknęła.

 

Pamiętam strach, a później ogrom zniszczeń w domu i wokół. Każdy większy deszcz budzi we mnie niepokój.

 

Najpierw pomagałem napełniać worki z piaskiem w okolicy wieży ciśnień przy ulicy Sudeckiej. Potem układałem worki na Wzgórzu Polskim i Ostrowie Tumskim. Pamiętam, że różni ludzie przynosili jedzenie i wodę. Była wspaniała atmosfera – mimo tragedii. Wrocławianie bronili swojego ukochanego miasta.

 

Pamiętam, jak z grupą starszych ludzi napełnialiśmy worki piaskiem niedaleko Odry koło cmentarza na Sępolnie. Słońce mocno grzało, a strugi deszczu bez przerwy lały się z nieba. Dzieci z własnej inicjatywy wypełniały woreczki foliowe piaskiem i składały w drzwiach wejściowych budynku.

 

W 1997 roku miałam zdawać egzaminy na studia. Z powodu powodzi nawet nie wiedziałam, czy się odbędą. Pamiętam ten stres, gdy jechałem do Wrocławia i widziałem przez okno, co się stało.

 

Pamiętam, że po powodzi Wrocław zaczął zmieniać się nie do poznania. Remontowano Rynek, ulice, powstał szereg budynków, które stały się nowymi symbolami miasta. Pamiętam ogromne zaangażowanie mieszkańców Dolnego Śląska w obronę miasta przed powodzią. W tych trudnych chwilach okazywaliśmy sobie bezinteresowną pomoc i życzliwość.

 

Szkoda, że tylko tak straszne rzeczy nasz naród scalają. W obliczu ogromnego zagrożenia potrafimy się zjednoczyć. Tak, jak młodzi ludzie, którzy wtedy bardzo pomagali na Ostrowie Tumskim, ale też w zwykłych sprawach.

 

Pamiętam wodę na ulicach Kościuszki i Piłsudskiego i barykadę na skrzyżowaniu ulic Piłsudskiego i Zielińskiego.

 

Pamiętam krowy na wale przeciwpowodziowym na Księżu.

 

To było upalne lato: pamiętam, że syn wyjechał na kolonie, bo nie było warunków, by się normalnie wykąpać czy wyprać coś w pralce. Wodę czerpano w mieście z fosy i oczyszczono, aby nadawała się do spożycia. Dowożono też wodę beczkowozami, ale czasem jej brakowało.

 

Pamiętam lęk i niepewność, co będzie jutro, za chwilę… Woda przeraża: bariery z worków przypominają walkę o każdy metr suchej ziemi. Zalane centrum miasta i pływające pontony.

 

Na Biskupinie nie zalało nas, ale za to długo nie mieliśmy wody w kranach. Moja babcia mówiła, że za okupacji było lepiej, bo przynajmniej była woda i można było się umyć. I pozmywać.