Wrocław: spacer nostalgiczny

wróć


 

Monika Krysztofińska: Nostalgiczny spacer do wrocławskiej przeszłości

Gdybyśmy opowiedzieli o Wrocławiu jego przedwojennym mieszkańcom, byliby oni pewnie bardzo zaskoczeni, o ile w ogóle uwierzyliby w tę historię. Być może korki uliczne, szybkie tramwaje, szklany wysokościowiec, supermarkety, tłumy, imprezy techno i scenę sylwestrową w sercu rynku ubraliby w szaty fantastyki, bo przecież czasem sami nie dajemy wiary tej rzeczywistości. Wojna spowodowała, że Wrocław nie jest dzisiaj tym samym miejscem co niegdyś – architektonicznie i planistycznie zmienił się najprawdopodobniej w ponad osiemdziesięciu procentach. Historia odcisnęła tu swoje piętno, a to, wraz z globalnym rozwojem technologii i przemysłu, determinuje dziś jakość doświadczania przestrzeni stolicy Dolnego Śląska.

Sposób, w jaki przeżywamy zamieszkiwane otoczenie, może być wieloraki. Modernistyczny manifest z 1924 roku, jednego z najbardziej wpływowych architektów Le Corbusiera, także stanowił reakcję na doświadczenie przemian po wielkiej paryskiej przebudowie w XIX wieku. W jesienny wieczór, podczas spaceru, nasz bohater znalazł się na Champs-Élysées. Tam właśnie poczuł się zagrożony wśród ruchu ulicznego, zobaczył pęd nowoczesnego miasta i miejsce to nie wydało mu się przyjazne. Le Corbusier na chwilę zatęsknił za czasami studenckimi, kiedy ulica należała do ludzi. Ten moment, który jak przyznaje Marshall Berman, należy odczytywać czysto metaforycznie, stał się o tyle istotny, że architekt próbując utożsamić się z siłami, które niosły ze sobą strach i ryzyko, dostrzegł szansę w owej dynamice miasta[1]. Podobnie dzisiaj wielu z nas dostrzega olbrzymią moc, która tkwi w nowoczesnym, stechnicyzowanym, pędzącym organizmie miejskim.

Modernizm miał ogromny wpływ na współczesne wizerunki miast. Teoretycy i praktycy tego prądu przewartościowali myślenie o nowoczesnym budownictwie. Nastąpiło radykalne odejście od form, które tak długo stanowiły wzory architektoniczne w naszej kulturze. Dla modernistów antyk grecki i rzymski przestał być dominujący, zatem bogate rzeźbienia wewnątrz budynków, dekoracje w strukturze elewacji, a także bezpośrednie nawiązania symboliczne nie były atrakcyjne. Forma, konstrukcja i funkcja uzyskały miano najważniejszych elementów w modernistycznym dziele architektonicznym.

Jednak niełatwo przezwyciężyć ludzkie przyzwyczajenia, autorytarnie przekazywaną wiedzę szkolną, za którą często idzie pewność co do tego, że antyk wskazał, gdzie powinniśmy szukać prawdy, aby ją znaleźć (ponoć można), i dotyczy to również sztuki. Nasze myślenie o tym, co jest piękne i dobre, opiera się przede wszystkim na rozważaniach o harmonii, właściwych proporcjach, logice i równowadze. W praktyce jeszcze w XIX wieku (relatywnie) odległa przeszłość zyskiwała status skarbnicy. W cyklu edukacyjnym przynajmniej kilka razy słyszeliśmy o starożytnym Rzymie, uczyliśmy się rozróżniać ówczesne style architektoniczne, wiemy, gdzie szukać na mapach poszczególnych zabytków przeszłej kultury, niewielu nauczycieli wspominało zaś o awangardzie i skutkach tejże dla jakiejkolwiek ze sztuk. Historii za dużo, programowego czasu w szkole za mało. Sztuka to już często margines. Tym bardziej przełom postmodernistyczny bywa dla wielu pojęciem magicznym albo nawet fantastycznym, nigdy nieistniejącym. Coś się jednak wydarzyło w latach siedemdziesiątych XX wieku, coś, co pozwoliło na sporą swobodę we wszelkich konstruktach. Konsekwencją owego zwrotu jest między innymi pluralizm architektoniczny i planistyczny, który nietrudno dostrzec we wrocławskim otoczeniu. Gdyby nie modernizm i postmodernizm, Solpol nigdy nie stanąłby obok kościoła św. Stanisława, św. Doroty i św. Wacława.

Wobec powyższego – naszego zamiłowania do symetrii oraz coraz silniej stechnicyzowanego otoczenia – tęsknimy. Zofia Majewska wyróżnia dwa momenty tęsknoty: z jednej strony jest to uczucie cierpienia wywołane brakiem, z drugiej natomiast silne pragnienie dokonania czegoś. Autorka zaznacza przy tym, że nostalgia może mieć wielorakie zabarwienie i siłę[2]. Tęsknota jest doznaniem niezwykle nieuchwytnym i intuicyjnym, jest doświadczeniem bardzo zindywidualizowanym, gdyż można mnożyć jego źródła. Dla części z nas poczucie nostalgii jest nierozerwalnie związane z literaturą, a przede wszystkim z poezją, często także z muzyką oraz romantycznym malarstwem. Niejednokrotnie jest to również uczucie towarzyszące nam w codziennym życiu, a jego motorem są wyznawane wartości.

W połowie XX wieku polski filozof Roman Ingarden stworzył użyteczną typologię aksjologiczną w odniesieniu do sztuki. Wyróżnił wartości użytecznościowe, kulturowe, estetyczne, etyczne oraz religijne obiektów. W kontekście nostalgii najbardziej adekwatne zdają się być wartości kulturowe oraz estetyczne, gdzie te ostatnie mają nieco bardziej powierzchowny charakter, ale wynikają z fundamentalnych zasad konstytuujących daną kulturę. Dla kategorii tęsknoty ważką kwestię, której nie pominął Ingarden, stanowi znajomość i rozumienie własnej kultury. Istotą pewnych doświadczeń jest poddawanie refleksji własnych działań i ruchów w otoczeniu, także tych, które są dla nas oczywiste, bo wyuczone i codzienne.

Nostalgia, dla której świadectwem stanie się tutaj Wrocław, nie jest być może na tyle silna, by wywoływała fizyczne cierpienie, ale może być rozumiana jako poczucie braku i jednocześnie kierować nas ku pewnej idei. Gdy odkryjemy ów pomysł, dwa momenty tęsknoty Zofii Majewskiej połączą się w jedno. Zacznijmy jednak od historii.

Gdy 2 sierpnia 1945 roku, w wyniku decyzji na konferencji poczdamskiej, miasto na powrót staje się polskie, jest ono w olbrzymiej części zniszczone. W ciągu niespełna pół roku z pięknego ośrodka ostały się jedynie ruiny, wszechobecna pustka i smutek. Jeszcze w późnych latach pięćdziesiątych, pomimo ogromnego zaangażowania nowo przybyłych mieszkańców, Wrocław w dzielnicach śródmiejskich był stertą gruzu. Odbudowa, która całkowicie zmieniła oblicze tego miejsca, rozpoczęła się na szeroką skalę w latach sześćdziesiątych i organizowana była w duchu socjalistycznym. Z ziemi zaczęły wyrastać wysokie blokowiska, które koncepcyjnie, wizualnie i technologicznie bliskie były modernizmowi. Otwierano nowe, szerokie arterie uliczne przystosowane do nowoczesnego ruchu samochodowego i pieszego. Rynek odtworzony w historycznym stylu z trzech stron, w dzielnicach sąsiadujących otoczony został nowoczesną, socjalistyczną architekturą.

W latach dziewięćdziesiątych przyszły kolejne zmiany związane z transformacją. Społeczeństwo, po wielu latach oglądania pustych półek sklepowych, nabrało chęci na konsumpcyjny, nieco odważniejszy tryb życia. System kapitalistyczny, który utożsamialiśmy wówczas z wolnością, odkrył nasze głęboko ukryte kompleksy i słabostki. Wciąż odbija nam się działaniami w ówczesnym frywolnym duchu, także w sztuce architektury. Nie można jednak całej winy zrzucić na przeszłość, bo ta w różnych miejscach jest odmienna, natomiast dziś prawie wszędzie na świecie zauważalna jest tendencja do tworzenia budynków „naj”: najwyższych, najpiękniejszych, najnowocześniejszych, najlepszych. W natłoku projektów na wielką skalę giną te mniejsze, zasługujące na uznanie, gdyż sprawiające, że życie w nich staje się codzienną przyjemnością. Ze szczytu drapacza chmur powróćmy szybko (ultranowoczesną windą!) na wrocławską ziemię i dokonajmy analizy związku architektury z nostalgią.

Estetycznie odnalezienie wielu stylów nie będzie dla odwiedzającego czy mieszkańca większym problemem. Rozpocznijmy spacer od Sky Tower przy szerokiej, lekko zazielenionej i często zakorkowanej ulicy Powstańców Śląskich. Szklana wieża podobno przynajmniej raz miała się zawalić, ale nadal czekamy. Budynek ten dla części z nas stanowi już ponoć symbol dolnośląskiej stolicy. Jest najwyższym budynkiem we Wrocławiu o fallicznym kształcie i choć często niknie we mgle i smogu, to modnie jest widzieć go z okna własnego lub wynajmowanego lokum. Centrum biznesu pełne apartamentów dla osób pragnących budzić się przy wiecznie zamkniętych oknach, ale za to z cudownym widokiem na miasto. Dla leniwych istnieje możliwość przyglądania się dalszemu spacerowi z panoramy na ostatnim piętrze stalowo-szklanego Sky Towera. Szczęściarze oglądają bez wychodzenia z domu.

Kierujemy się w stronę centrum i napotykamy Titanica na lądzie po prawej stronie, po lewej stronie zaś... nie napotykamy. Szesnastokondygnacyjny galeriowiec, choć ma swój urok, poważnie przyczynia się do łamania harmonii architektonicznej Powstańców Śląskich. I nie inaczej dzieje się w przypadku leżącego naprzeciw dzikiego parkingu (już niedługo powstanie tam kilka wieżowców i bloków mieszkalnych). Obierzmy jednak ster na transatlantycką budowlę. Projekt Juliana Łowińskiego, dawniej bardzo imponujący, dziś nie spełnia wymogów wygodnego życia. Efektowne, zewnętrzne ciągi komunikacyjne raczej nie zdają egzaminu we współczesnych rozwiązaniach budowlanych. Biały, PRL-owski statek, tu i ówdzie przełamany ziemistym brązem. Spory kontrast na tle Podniebnej Wieży.

Zaraz za placem zamienionym w parking jest mała łączka, a dalej najnowszy budynek na odcinku między Sky Tower a rynkiem. Czarno-biały, kanciasty blok mieszkalny, który swymi kolorystycznymi kontrastami jest dość drażniący, ale nie przesądzajmy, być może będzie lepiej, gdy się ubrudzi. Może wtedy zniknie i znów wyłoni się silna biel Hotelu Wrocław wybudowanego w latach siedemdziesiątych, niegdyś hotelu o najwyższym standardzie w mieście (dziś ustępuje miejsca sąsiadującemu Radissonowi).

Biegniemy dalej i napotykamy standardowy, nowoczesny, wielopiętrowy biurowiec Globis, zaś na drugim krańcu skrzyżowania Powstańców Śląskich z ulicą Swobodną kompleks biurowo-handlowy Arkady, którego największą atrakcją jest rekin w akwarium na 120 000 litrów wody. Pod względem architektonicznym ani nie razi, ani nie zachwyca nowoczesnością, jednak sprawnie odwraca uwagę od socjalistycznego bloku naprzeciw, który dziś służy chyba jedynie jako powierzchnia reklamowa.                

Kierując się w stronę rynku, przechodzimy obok nasypu kolejowego i systematycznie odkrywamy coraz więcej stylów historycznych. Najpierw jednak omijamy nowoczesną przestrzeń teatru Capitol, którego wykonaniu nie ma co zarzucać. Otoczony zielenią sprawia wrażenie przyjaznego miejsca, zaś w sąsiedztwie dla równowagi przyglądać się możemy dziełu socjalistycznemu – poważnym w wyrazie, kiedyś spełniającym funkcje reprezentatywne, dziś już nieco przybrudzonym arkadom, czyli Kościuszkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej na ulicy Świdnickiej. Wraz z placem Tadeusza Kościuszki, opartym na stylu francuskiego klasycyzmu, Świdnicka pomiędzy arkadami była dawniej miejscem przemarszów z okazji świąt państwowych. Godne uwagi, gdyż dziś jest to raczej punkt przystankowy.

Z oddali widać już docenioną, wrocławską perełkę – Dom Handlowy Renoma. Modernistyczne dzieło Hermana Dernburga zachwyca po dziś dzień. Zdobiony złotem z poziomymi przeszkleniami świetnie wpisuje się w architektoniczną kolorystykę otoczenia, zachowując jednocześnie swoją pierwotną klasę i styl, także po renowacji.

Tuż za Renomą wita nas nieszczęsny i wywołujący kontrowersje Chrobry na koniu. Autorka rzeźby w klasycznym stylu, Dorota Korzeniewska, wykorzystała sześć i pół tony brązu, by zamieszkałemu to miejsce poprzednio Wilhelmowi I zabrakło siły na stawienie oporu wydelegowania go z piedestału. Pomnik Chrobrego, związany z wieloma legendami, ale przede wszystkim historią, przypomina nam codziennie, że Wrocław był, jest i będzie polski.

Pod bokiem pomnika stoi niewielki odwach świdnicki w stylu neorenesansowym, podobnie jak przed wojną jest to kawiarnia, nad którą góruje gotycki kościół Bożego Ciała. Z kościołem po sąsiedzku trwa pięknie zachowana, wyremontowana kamienica Moritza, z której okien rozciąga się widok wprost na klasycystyczną Wrocławską Operę z 1841 roku. Pomimo dwóch pożarów budynek przetrwał w bardzo dobrym stanie – rozbudowany portyk, rzeźbione postaci u szczytów oraz majestatyczne kolumny wciąż godnie zapraszają wrocławskich wielbicieli oper.

W najbliższym otoczeniu Opery znajduje się Hotel Monopol z XIX wieku, będący egzemplifikacją Art Nouveau. Po wojnie odbudowany dopiero w 1961 roku jest dziś jednym z najdroższych i najbardziej ekskluzywnych hoteli we Wrocławiu. 5 gwiazdek, połączenie przeszłości i nowoczesności może wzbudzać zazdrość lub dystans mieszkańców klockowatego bloku z naprzeciwka, zdaje się jednak, że hotel wciąż pozostaje obiektem podziwianym i zaliczanym do tych pięknych.

Zanim zakończymy naszą wycieczkę, odwiedzimy jeszcze gotycki kościół św. Stanisława, św. Doroty i św. Wacława i będziemy podziwiać cud architektury potransformacyjnej Solpol. Wrocławianie najprawdopodobniej dzielą się na tych, którzy bez chwili namysłu zburzyliby paskudny Solpol, i na tych, którzy wpisaliby go już do rejestru zabytków. Do kościoła nikt nie ma zastrzeżeń, był na Świdnickiej pierwszy i już dawno zyskał miano zabytkowego. Dwadzieścia pięć lat temu, gdy Solpol był niezwykle nowoczesny, pomalowano go na szpitalne odcienie wrzosu i zieleni. Dziś jest to nie do przyjęcia. Użytkownik tego miejsca, nie mający wprawnego oka, nie dostrzeże, jak przemyślanym tworem jest Solpol – świetnie wpisuje się on w swoje otoczenie, jednak za jego nieharmonijną fasadę oraz drażniące kolory wrzucamy go do woreczka „brzydkie”.

W tym przepięknym miejscu, tak blisko przestrzennego, pięknego rynku, zakończymy naszą wycieczkę. Wystarczy skoków od gotyku przez socjalizm aż po współczesny pluralizm w architekturze. Cofniemy się na moment w przeszłość.

Łatwo jest ironizować, jak dzisiaj wygląda miasto, ale trzeba sobie uświadomić także, jak trudno było wynieść je ze zgliszcz. Wielkie socjalistyczne projekty nie powiodły się, obecnie uważamy je za modernistyczne dziwolągi budowane niedbale i szybko. Drugiego Paryża raczej nie będzie, nie podejmiemy się wielkiej przebudowy, nie zaczniemy od początku, dlatego musimy radzić sobie w zastanej przestrzeni, choć bywa to trudne, przede wszystkim wymagające percepcyjnie i komunikacyjnie. Właśnie w związku z tymi problemami i w odniesieniu do reprezentacji z przeszłości, do których mamy dostęp, uruchamia się nostalgia.

Tęsknimy za miastem swobodnym, wolniejszym, łatwiejszym, ładniejszym, czystszym, lepiej zorganizowanym, wspólnym. Zdjęcia, które prezentują nam krajobrazy z przedwojennego Wrocławia, mogą uruchamiać smutek i poczucie braku. Już nie jest i pewnie nie będzie naszym doświadczeniem móc spacerować po południowym Wrocławiu, przechadzając się wśród ciągów kamienic. Nie uraczymy błogości tego miasta, jakiejś słodkiej naiwności i infantylności sklepów, w których nie zapłacimy kartą, małych przystanków tramwajowych bez ekranów i reklam, czystości tamtego powietrza, nie pobłądzimy wśród wąskich alejek willowych, a w drodze do centrum nie spotkamy setki mężczyzn w kapeluszach i eleganckich odzieniach. Przeminęło z wojną.

To za czym, zdaje się, tęsknimy najbardziej, to idea, dzięki której żyłoby nam się lepiej. We wspólnocie, w poczuciu bezpieczeństwa, w myśleniu o współodpowiedzialności za podwórka, które dzielimy. Polska ma bogatą i pogmatwaną przeszłość polityczno-społeczną i choć byśmy nie wiem jak bardzo się starali, nie uciekniemy od niej. Pozostaje nam się z nią zmierzyć, wobec czego przemyślmy także naszą sytuację mieszkaniową, otoczenie, a więc architekturę i planistykę również.

Tak jak pustkę pozostawioną po wojnie można traktować jako szansę, tak my potraktujmy dziś podobnie panujący wokół chaos. Przełom postmodernistyczny, po wielu stuleciach myślenia w kategoriach stałości i prawdy, jest niezwykle trudny do przepracowania. Być może jest to możliwe do zrealizowania za sprawą przewartościowań w sferze najbardziej podstawowych kategorii konstytuujących naszą kulturę. Musimy sobie najpierw zadać pytanie, czego właściwie oczekujemy, co sprawia, że wciąż pędzimy, pracujemy, a w konsekwencji jesteśmy zmęczeni. Dzisiaj powinniśmy sobie odpowiedzieć również na pytanie, czy faktycznie istnieje jedna prawda, czy kategoria piękna nie jest przypadkiem wytworem naszego intelektu. Procesy globalne są już nieodwracalne, dlatego różnorodność powinna być dla nas szansą, a nostalgia może być napędem do urzeczywistnienia najskrytszych marzeń.                 

Pozostaje nam więc mieć nadzieję i działać, by przeszłość, nawet jeśli kształtowana poprzez czarno-białe, pełne ujmującej atmosfery reprezentacje fotograficzne, ale tak dobra, jak to sobie wyobrażamy, nie musiała być ubierana w szaty fantastyki lecz realizmu dla budowania wspólnego miasta.

 

 

 

Monika Krysztofińska

 


[1]Marshall Berman, Baudelaire: modernizm na ulicach, [w:] „Wszystko co stałe rozpływa się w powietrzu” Rzecz o doświadczeniu nowoczesności, przekład Marcin Szuster, Universitas, Kraków 2006, s. 215-216.

[2]Zofia Majewska, Tęsknota jako źródło filozofowania, [w:] Tęsknota w kulturze. Lubelskie odczyty filozoficzne, red. Jadwiga Mizińska, Halina Rarot; Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 2009, s. 185-204.