Wydeptane ścieżki

wróć


 

 


Fot. G. Lesiewicz.

 

 

Wydeptane ścieżki

 

 


Autor filmu: M. Krygier.

 

Lwówek miał umrzeć już wiele razy. Od młodzieńczej śmierci uchroniły go dwa pierścienie murów obronnych i fosa. Tak zwarty układ immunologiczny bronił skutecznie miasta przed lokalnymi konfliktami i wrogami z Zachodu. Zawiódł tylko trzy razy. Pierwszy raz nie zdołał uchronić miasta przed zarazą (1624-1625). Z ponad 6-tysięcznej społeczności, żywych pozostało ok. tysiąca.

Za drugim razem, miasto zwyciężyła nazbyt uparta i wycieńczająca wojna trzydziestoletnia (1642-43). Ci, którzy przeżyli, poddali się lub uciekli.

Ostatni konflikt (1939-1945), jaki dotknął miasto, rozlał się po całej Europie i większości świata. Tym razem układ immunologiczny miasta okazał się nie tyle za słaby, co przestarzały (mury miejskie nie były wstanie obronić przed powietrznymi atakami bombowymi i czołgami).

Skutki wszystkich tragedii były podobne: degradacja ilościowa społeczności lokalnej i zatarcie śladów codzienności. Owa codzienność musiała być każdorazowo odbudowywana na nowo, częstokroć już nie przez tych samych mieszkańców, nie w tym samym języku i kulturze.

W roku 1945 we Lwówku Śląskim zmieniło się wiele. Zniknęły kamienice, a na ich miejscu pojawiły się bloki. Przestano kupować w Geschäftach, a zaczęto w sklepach. Na msze nie chodziło się już do kościoła ewangelickiego, lecz katolickiego.

 


Fot. M. Mayer.

 

Między tymi domami, sklepami i kościołami zaczęły się tworzyć nowe sieci połączeń, powstawały nowe ścieżki codzienności.

 


Fot. M. Mayer.

 

Szczególnie ważne szlaki to te nieoficjalne, wydeptane. Stanowią one dobry trop kierunków przepływów ruchu w mieście. Wyznaczają ważne miejsca, szlaki dojścia i potrzebne skróty. Pełnią rolę nieformalnych kierunkowskazów życia miejskiego.

Najwięcej ścieżek prowadzi do Rynku...

 

Rynek. Centrum usługowe i kulturalne Lwówka Śląskiego. Na pierwszym planie historyczny ratusz wraz z kilkoma odbudowanymi kamieniczkami, pozostałościami dawnych sukiennic. Dziś władza tu już nie urzęduje, jej miejsce zajęła kultura: biblioteka, wystawy, festiwale. Nie stanowią one jednak atrybutów codzienności. Aktywizują przestrzeń okazjonalnie, w ramach lokalnych wydarzeń czy inicjatyw.

Codzienność Rynku objawia się inaczej.

 

„Jest wtorkowe przedpołudnie. Na Rynku nie słychać gwaru ulicy, szumu przejeżdżających samochodów. Najbardziej donośny dźwięk wydają dzwony z wieży kościelnej. Między budynkami odbija się echo obcasów, wybijających rytm na kostce brukowej. Nie jest ich wiele, nie są pospieszne (...)

Do południa w przestrzeni dominują trzy grupy: osoby starsze, matki z niemowlętami i gołębie. ”

(z pamiętnika badań autorskich)

 


Fot. M. Mayer.

 


Fot. M. Mayer.

 


Fot. M. Mayer.

 


Fot. M. Mayer.

 


Fot. M. Mayer.

 

Ludzie przychodzą tu na spacery, ale takie których nie odbywa się w samotności. Rynek daje największe prawdopodobieństwo spotkania kogoś znajomego.

Największą grupą są jednak zwykli przechodnie realizujący swoje codzienne potrzeby. To ważne, że rynek wciąż jeszcze to umożliwia, że jest wypełniony usługami. Podczas gdy większość miast boryka się dziś z problemem pustoszejących centrów, okazuje się, że Rynek lwówecki wciąż pozostaje najlepiej zaopatrzoną przestrzenią w mieście.

Istotnym elementem codzienności rynkowej pozostają również ławki. To dobry punkt obserwacji.

 


Fot. M. Mayer.

 


Fot. M. Mayer.

 

Jedna z trwale wydeptanych ścieżek prowadzi na miejskie targowisko.

Aranżacja jeszcze z czasów boomu kasetonów i ulicznych straganów lat 90. Otwarte w czwartki – przyciąga ciekawskich, asortyment tani i różnorodny – przyciąga z kolei potrzebujących. Ludzie generują niewielki, małomiasteczkowy tłum. Tworzy się prowizoryczny punkt spotkań.

 


Fot. G. Lesiewicz.

 

Gdzie jeszcze szukać gwaru miejskiego?

Z pewnością w lokalnych supermarketach. W 9-tys. Lwówku, ale i prawie 20-tysięcznej gminie jest ich 7. W promieniu 20 km nie ma sobie równych. Miasto wyrasta na ważny ośrodek usługowy.

 


Fot. M. Mayer.

 

Kolejna wydeptana ścieżka łączy jeden z supermarketów z „lwóweckim centrum przesiadkowym”. Po obu stronach ulicy Dworcowej stoją symbole skrajnych stosunków wobec codzienności: żywa strefa przystanku autobusowego oraz dworzec kolejowy, na którym owa codzienność zamarła.

 


Fot. M. Mayer.

 

Dworzec autobusowy. Zwornik Lwówka ze światem zewnętrznym, coraz bardziej istotny element lokalnej egzystencji (wyjazdy do pracy). Tu spotkania odbywają się regularnie i rzadko są anonimowe. Tu każdy wie, kto i po co wyjeżdża. Zadaszone ławki stają się ważnym punktem spotkań oraz nieformalną tablicą ogłoszeń. Przesiadują tu nie tylko podróżni. Przystanki bywają większym magnesem niż ławki w parku.

Przeciwieństwem tego gwarnego i ruchliwego wizerunku miejsca jest dziś dworzec kolejowy.

Kontrast uwidacznia się już w samej kubaturze budynku. Wobec prowizorycznej konstrukcji przystanku, dworzec jest niemały i niedawno remontowany. Do środka wejść jednak nie można. Pomalowane ściany pełnią rolę tablicy reklamowej. Reklama, jak się okazuje, to dziś lepszy biznes niż transport kolejowy.

 


Fot. M. Mayer.

 

Na dworcu bowiem nie ma ani żywej duszy, ani pociągów. Ludzie pojawiają się tu rzadko, pociągi również, choć jednak regularnie: dokładnie 3 razu w ciągu doby. Taka częstotliwość nie stanowi jednak istotnego zwornika z regionem.

 


Fot. M. Mayer.

 

O tym, że dworzec kolejowy nie jest już elementem lwóweckiej codzienności świadczą również dworcowe szlaki dojścia: chodniki po woli przykrywa mech, wydeptane ścieżki zarastają trawą, a nad przejściami podziemnymi, przed zatartym napisem „WEJŚCIE DO MIASTA” widnieje tabliczka „WSTĘP WZBRONIONY”.

 


Fot. M. Mayer.

 


Fot. M. Mayer.

 

 

Magdalena Mayer