/
Życie literackie Bielawy

Biogram

 

Grzegorz Czekański: Pozytywne wrażenie. Bielawa literacka w ostatnich latach* 

 

 

Pierwsze skojarzenie z literacką Bielawą? (Dla większości: jedyne skojarzenie?). Inaczej, niż myślicie. Bo w tym tekście nie będziemy mówić o pochodzącym z Bielawy Hubercie Klimko-Dobrzanieckim, jednym z najważniejszych obecnie prozaików, który – co może dziwić – jak dotąd nie doczekał się spotkania autorskiego w swoim rodzinnym mieście. W mieście, gdzie przygód z literaturą było zaskakująco wiele.

 

1.

„Stało się, idę do Pozytywki” – o swoim pierwszym razie w bielawskim klubie poetyckim pisze podekscytowana Urszula Kowalewska. Jest 8 czerwca 2002 roku: „Wchodząc po schodach na pierwsze piętro Miejskiej Biblioteki Publicznej w Bielawie, poczułam delikatny zapach kadzidełek, w tle usłyszałam spokojne rozmowy i śmiech. Byłam zagubiona, wręcz przestraszona stanęłam w drzwiach i emocje opadły. Nikt na mnie nie zwracał uwagi, miałam wrażenie, że wszyscy się znają i są przyjaciółmi”. Takie było pierwsze wrażenie. Pozytywne wrażenie. Bo wyobraźmy sobie, że tak to się właściwie układało, że życie literackie Bielawy – ale i w pewnej mierze też życie literackie okolic – w ostatnich latach koncentrowało się w tym miejscu. Pozytywnym nie tylko ze względu na nazwę, ale też zwyczajnie, po ludzku.

OK, ale opowiedzmy tę historię po kolei. Cofnijmy się w tym celu jeszcze wcześniej, do 15 czerwca 2001 roku. Odbył się wtedy inauguracyjny koncert w niewykorzystywanej dotąd sali miejskiej biblioteki przy ul. Żeromskiego, którą nadano nazwę – Pozytywka. Wieczorek poetycki przy świecach z poezją śpiewaną przy dźwiękach gitary w wykonaniu Barbary Pachury, opiekunki Pozytywki i animatorki życia literackiego w Bielawie. Potem Krzysztof Sobczak z wierszem w  pewnym sensie założycielskim – też z tego powodu, że idealistycznym. Był nastrój.

Ciekawa sprawa, że zaledwie kilka miesięcy po otwarciu Pozytywki (co było możliwe, dla przypomnienia, między innymi w wyniku inicjatyw dyrektora Bielawskiego MOKiS-u, Jana Gładysza), a zatem w drugiej połowie 2001 roku Bielawę, dzięki zaangażowaniu prowadzącej to miejsce Barbary Pachury – zaczęli odwiedzać najważniejsi polscy poeci. Stało się tak za sprawą objazdówki raczkującego wówczas Biura Literackiego w ramach projektu „Port Legnica – po godzinach”. Wydawnictwo w tych czasach miało undergroundową energię, a sami zapraszani autorzy – entuzjazm dla publiczności z mniejszych miejscowości. Przykłady? „Bohdan Zadura przez niemal całe spotkanie ocierał pot z czoła (czytał na stojąco, mając głowę w pobliżu lampy halogenowej). Dopiero po chwili zreflektował, dlaczego publiczność zareagowała śmiechem przy okazji kawałka ‘Wiersz dla Marty Podgórnik’, w którym pojawia się fraza: ‘w końcu to oni się pocili a nie ja’”[1].

Oprócz Bohdana Zadury można było spotkać się m.in. z Wojciechem Bonowiczem, Darkiem Foksem, Mariuszem Grzebalskim, Jackiem Gutorowem, Tomaszem Majeranem, Andrzejem Niewiadomskim, Krzysztofem Siwczykiem, Andrzejem Sosnowskim, Eugeniuszem Tkaczyszynem-Dyckim, Adamem Wiedemannem. Pomimo miażdżącej przewagi frekwencyjnej mężczyzn, Bielawy nie ominęła jednak obecność kobiet, reprezentowanych przez Annę Podczaszy. Łącznie w latach 2001-2004 w ramach różnych projektów wrocławskiego (a wówczas jeszcze legnickiego) wydawnictwa odbyło się 28 wydarzeń. Nieźle.

Klub odwiedziło też wielu poetów w ramach indywidualnych inicjatyw. Do zaproszonych na wieczory promujące swoje książki należeli m.in: Aneta Oczkowska, Karol Maliszewski, Anna Magdalena Pokryszka, Radosław Wiśniewski, Edward Pasewicz. Widoczny był też udział twórców lokalnych, tj. Adam Lizakowski, Tomasz Zacharewicz, Michał Kukuła, Leszek Florek (Tamara Hebes) i Urszula Kowalewska. Odbyły się też wieczorki autorskie stałych bywalców klubu: Anny Kilian, Włodzimierza Budnego, Krzysztofa Sobczaka, Piotra Woźniaka, Miłosza Wrzesińskiego. Na poezji zresztą życie literackie Bielawy się nie kończyło – zorganizowano wieczory Tadeusza Niedźwieckiego, Marty Fox czy Mirosława Sośnickiego.

Istotnym elementem harmonogramu działań bielawskiego klubu stały się imprezy cykliczne i festiwale. Od 5 lat trwa cykl spotkań poetyckich „Noc Poetów”. Podczas 4. odsłony „Nocy” młodzi artyści z Wrocławia (Michał Litwiniec, Tadeusz Kulas i Karol Pęcherz) w ramach projektu „Oceany” w nowatorskiej formule zaaranżowali muzycznie teksty poetyckie na bazie poematu Andrzeja Sosnowskiego. W marcu 2009 roku w Pozytywce odbył się Festiwal „4 Pory Książki” – „Pora Poezji”, realizowany w ramach ministerialnego projektu, prowadzonego przez Stowarzyszenie Żywych Poetów z Brzegu. Koordynacją przedsięwzięcia zajęła się Niezależna Inicjatywa Noctua.

Swoją poezję prezentowali wówczas Piotr Makowski i Radosław Kobierski, a główną nagrodę w I Bielawskiego Turnieju Jednego Wiersza zdobył Piotr Woźniak z Ostroszowic, bywalec klubu Pozytywka i aktywny uczestnik rozmaitych, odbywających się tam wydarzeń. „Pora Poezji” przyniosła z sobą również nowoczesny, multimedialny pokaz didżejski w wykonaniu Jakuba Dymka, który wprawił w osłupienie zgromadzoną licznie publiczność śmiałymi, surrealistycznymi wizualizacjami, bazując na nowatorskiej, dubstepowej ścieżce dźwiękowej, przy której – dosłownie! – paliły się głośniki. Był to pierwszy tego typu występ w Bielawie.

W październiku 2010 Pozytywka była miejscem organizacji festiwalu  preTEXTy, organizowanego przez Fundację na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza jednocześnie w trzech miastach Dolnego Śląska – oprócz Bielawy również w Jelenie Górze i Świdnicy. Podczas tego dwudniowego wydarzenia odbyła się debata o literaturze w wymiarze lokalnym z udziałem Grzegorza Czekańskiego i Karola Maliszewskiego oraz lokalnych twórców. Zorganizowany wówczas II Bielawski Turniej Jednego Wiersza wygrał Miłosz Wrzesiński. Dzień później, 23 października wystąpili czołowi polscy poeci i prozaicy: Jacek Bierut, Janusz Rudnicki, a także Julia Szychowiak i Robert Rybicki. O niezwykłą oprawę multimedialną zadbał Karol Pęcherz. Na zakończenie został zaplanowany występ poetycko-muzyczny Edwarda Pasewicza i Mateusza Rybickiego z towarzyszeniem klarnetu i pianina. Szeroka formuła festiwalu zdobyła swoją publiczność.

Ale Pozytywka to zasadniczo przecież poezja śpiewana i piosenka poetycka. Do dziś odbyło się wiele koncertów w ramach różnych okazji – czy to występów sezonowych, czy walentynkowych, andrzejkowych, rocznicowych, koncertów kolęd, występów na Dzień Kobiet, na zakończenie Plenerów Malarskich… a także bez specjalnej okazji, tak po prostu, żeby posłuchać poezji z towarzyszeniem muzyki – lub muzyki z towarzyszeniem poezji. W ramach takich przedsięwzięć wystąpiło w nich wielu solistów i zespołów z całej Polski, m.in.: Marcin Styczeń i Kuba Chmielewski, Dominika Kurdziel, Piotr Woźniak, Aleksandra Osiecka i Łukasz Pietrzak, Karolina Driemel i Jacek Wanszewicz, Leszek Kopeć, Sebastian Górski,  Michał Rychter. Ponadto m.in. zespoły G. Sound oraz Nemezis z Dzierżoniowa, bielawski Aplauz czy Erato, a także grupa Agnes’band z Łodzi.

 

Jak wspominano Pozytywkę? Pewnie mniej opisowo i osobiście niż na początku tego tekstu wspomniana Urszula Kowalewska, ale równie entuzjastycznie. Dobrze oddają to przypadkowe próbki z księgi pamiątkowej. „Dziękuję. To jest bardzo ciepłe miejsce – nawet zimną zimą” (Dariusz Sośnicki). „Pod wrażeniem tego niepowtarzalnego miejsca mogę tylko zapytać – jak to się stało, że dopiero teraz przyjechałem do Bielawy?” (Jerzy Jarniewicz). „Mimo że nazwisko mam zimne, w Bielawie było gorąco!!! Uff, jak gorąco!!!” (Marcin Styczeń). Na koniec pan, którego nie trzeba przedstawiać, bo zrobi to sam: „Ja się nazywam Świetlicki, i jeszcze nie mogę ochłonąć, że tak ciekawie, mądrze i uroczo u Państwa było, bo w życiu nie zawsze aż tak ciekawie, mądrze i uroczo jest. Jeszcze bym chciał kiedyś, co?”.  Nie trzeba chyba dodawać, że poeta Świetlicki nie był w tym osamotniony: wielu chciało tu wracać, i wielu wracało.

 

2.

Na koniec krótki przegląd autorów wywodzących się bądź związanych z Bielawą i jej życiem literackim ostatnich lat. Celowo pomijam twórczość Huberta Klimko-Dobrzanieckiego, którego sylwetkę omawiam w odrębnym szkicu.

 

Miłosz Wrzesiński. Poeta – spośród lokalnych twórców – dysponujący najbardziej zaawansowanymi narzędziami ekspresji w wierszu. Obdarzony najmocniejszym poetyckim uderzeniem, pisarską intuicją, wyczuciem anegdoty i narracyjnym rozmachem. Gdyby wykazać się pracą redaktorską nad tekstami mieszkającego w Niemczy – choć regularnie uczestniczącego w wydarzeniach Pozytywki – Wrzesińskiego, moglibyśmy, mam takie wrażenie, liczyć na głośne pojawienie się świeżego głosu na poetyckiej mapie Dolnego Śląska. Póki co jednak jest to wciąż poeta w zasadzie nieodkryty. A o jego potencjale świadczy choćby tekst „Gwiazdy i glizdy / Dyscyplina stali. Dwa tytuły oddzielone wędką”:

 

Między wędkarzami wyciągającymi staw po trochę do żywego
słyszy się o dwumetrowym szczupaku dziesiątkującym ryby
zrywającym się z każdej półki
podobno kiedyś bez zgody związku wpuszczono jakieś szczupaki
i teraz absolutnie nielegalnie krąży między trzcinami w mulistym bajorze
otoczony mężczyznami celującymi w wodę substytutami penisów
chcącymi w ten sposób przejąć część jego męskości
osaczony jak Geronimo przez żołnierzy na poletku kukurydzy
jego opór sprawa że między boiskiem cmentarzem a ulicą
jest coś nieuchwytnego i groźnego
coś czego nie może złamać żaden związek żaden kapitan Ahab
uwierzyłem w jego poszarpany pysk z powbijanymi haczykami
uwierzyłem w niego
jeżeli ktoś go złapie nie chcę o niczym wiedzieć
[2]

 

Inaczej do anegdoty i konkretnej scenki z w wierszu podchodzi Piotr Woźniak. Ostroszowicki poeta znacznie wyraźniej niż Wrzesiński osadza swoje teksty w bliskiej mu topografii – zarówno Bielawa, jak i Ostroszowice są w nich często wzmiankowane, ale Woźniak lubi przypatrywać się również większym zbiorowościom, na przykład reakcjom stadnym pasażerów autobusu na trasie łączącej obie tej miejscowości. Jest w tym fascynacja, jest w tym lekkie przerażenie. W „Ostroszowickim widzeniu” pojawia się jeszcze inna cecha, dość charakterystyczna dla tego poety: próba odskoczenia ku szerszemu – czasami być może zbyt szerokiemu jak na jeden skok – planowi:

 

Lipiec
Siódma rano
Trąbią na hejnał dwie stare kobiety
Żółte światło zalewa leniwie panoramę boiska
Kulawy pies goni swój cień
I szczeka
Mężczyźni pod wielkim orzechem
Planują zbrodnie
Gdzieś nie daleko pęka szklanka z herbatą
Robak mozolnie toczy gnojną kulę
świata

 

Jarosław Dzigoński ma zupełnie inny patent na wiersze. Często dosadne, niedomknięte kadry, inspiracje Marcinem Świetlickim czy komentarze do konkretnej - mniej czy bardziej bieżącej - sytuacji społecznej, to jego znaki rozpoznawcze. Zbuntowane, manifestujące swoją niezgodę na zastaną rzeczywistość i nacechowane skompikowanymi emocjami, brudne wiersze Dzigońskiego zdecydowanie wyróżniają się na tle bielawskich poetów.

 

Dziury

Zapycham dziury w mojej osobowości
Spleśniałym chlebem zwiniętym w kulki.
Wkładam je dokładnie we wszystkie szczeliny
Nasączając śliną ze ślinianek języka.
Otoczone i mokre wypełniają moje potrzeby
Nie ruszam się z domu, kroję chleb na kromki.

 

Tomasz Kolber na czwartej stronie okładki tomiku Rozbite lustra pisze: „Jestem głównym przeciwnikiem amerykanizacji słowa polskiego i propagatorem spuścizny wielkich twórców oraz artystów, których dzieła sławią nasz kraj aż po dziś dzień”. Bielawski poeta z upodobaniem opisuje wzniosłe motywy, jakimi kieruje się w swoich tekstach poetyckich. Wydaje się jednak ciekawe, że pomimo zadeklarowanego patosu, pojawiają się również wstawki raczej sztubackie (wiersz „Umieralnia numer trzy”):

 

Umieralnia numer trzy
równa się
umieralnia numer jeden
plus
umieralnia numer dwa
i do tego nic
tylko cyc.

 

W obrębie klasycznej, konfesyjnej poetyki porusza się Krzysztof Sobczak. Bezpośrednie zwroty do adresata, wiersz jako próba dialogu z bliską osobą, perspektywa osobistych relacji, nie zapuszczających się jednak w nazbyt osobiste  – nomen omen – „tereny intymne”: to jedno z możliwych miejsc występowania wierszy Sobczaka. Skojarzenia z klasycznym patentem na wiersz są tym mocniejsze, że niekiedy pojawiają się w nich również dość oczywiste zapożyczenia, tak jak w kawałku „w obcym mieście” pojawia się Zbigniew Herbert:

 

w obcym mieście
na placu po ciemku
z latarką
szukam drogi do domu

struna światła
pada na twoją twarz

 

Bliska Sobczakowi jest twórczość poetycka Urszuli Kowalewskiej: tradycyjna, zrytmizowana, nieuciekająca od rymu jako narzędzia melodii wiersza. To teksty szczególnie przeznaczone do występów z muzyką, bo i nieodłączny jest tu model poezji śpiewanej. Choć warte odnotowania są nieliczne wyjątki, np. „Przepis na skarobczycę”, czerpiący garściami z Mirona  Białoszewskiego:

 

Zadrziurgać wysłypnąć
Napiewczyć wytrzergnąć
Popłychcić wyrżachnąć
Odrełknąć spowalcić
Przyrąpić kopczesnąć
Kordalnąć spruczosto
I chrapliwie zwapnić

                                      Smacznego![3]

 

Natalia Grosiak. Mało kto wie, że znana wokalistka zespołu Mikromusic czy Digit All Love pochodzi z… no właśnie, o tym opowie sama: „Urodziłam się 24 maja 1978 roku w Bielawie. W 1997 roku ukończyłam Liceum Ogólnokształcące w Bielawie… Cały mój  życiorys”. O bielawskiej, czy ogólnie: dolnośląskiej aktywności literackiej Grosiak informuje jej krótki biogram z antologii Czas opowiadania (1998), gdzie możemy przeczytać, że autorka próbuje sił w poezji, a także pisząc krótkie opowiadania i bajki. Wyróżniona kilkakrotnie w konkursie Master of Poems, obecnie swoje doświadczenia poetyckie pożytkuje jako autorka tekstów, często do komponowanych przez siebie utworów.

Symptomatyczne, w jaki sposób Grosiak – o czym możemy się przekonać, czytając jej „Herbatę” – opisuje skok życiowy w postaci studiów (zaocznych) we Wrocławiu: „W dziekanacie roiło się od podobnych, niezdecydowanych co do trybu spędzania życia, ludzi. Odetchnęłam z ulgą, gdy facet przy biureczku stwierdził w porządku i odłożył moją teczkę na stos innych. Jestem studentką. Ech. Nie każdemu się to zdarza. Po czekaniu w dwugodzinnej kolejce, po zapłaceniu dwoma wypłatami mojej mamy. Jestem Studentką. Jak to dumnie brzmi. Być studentem. Studiować[4]”.

Poczucie małomiasteczkowego wykluczenia/wkluczenia w ramach wrocławskiej metropolii (by posłużyć się tym bombastycznym określeniem) być może nie jest już dziś tak odczuwalne jak przed kilkunastu laty, ale opowiadanie Grosiak wciąż dość dobrze opisuje potężny dysonans życia w większej aglomeracji z pozycji człowieka małomiasteczkowego. Człowieka bielawskiego. Jeżeli można tak powiedzieć.

 

Grzegorz Czekański

 

* W swoim tekście koncentruję się na działalności Klubu Miłośników Poezji Śpiewanej Pozytywka, choć na tym bielawskie przygody z literaturą się nie kończą – by przywołać tutaj choćby festiwal Tolk Folk, grupującą miłośników literatury Tolkiena czy lokalne inicjatywy literackie Danuty Myśliwiec oraz Teresy Rodak z bielawskiego liceum ogólnokształcącego, jak i wiele innych przedsięwzięć o charakterze lokalnym.

Klub Pozytywka od początku istnienia podlegał pod MOKiS w Bielawie i dyrektora tej placówki, Jana Gładysza. Od 1 sierpnia 2009 r. pieczę nad nim sprawuje Miejska Biblioteka Publiczna w Bielawie i dyrektor Rafał Brzeziński, a kierowniczką biura jest Barbara Pachura.


[1] Zob. http://www.biuroliterackie.pl/imprezy/czytaj.php?co=361. Dostęp z 27 lutego 2011.

[2] M. Wrzesiński, Tereny intymne, Dzierżoniów 2004.

[3] U. Kowalewska, Na granicy skóry, Świdnica 2009.

[4] N. Grosiak, Herbata, w: Czas opowiadania. Almanach młodej prozy dolnośląskiej, opr. Antoni Matuszkiewicz i Mieczysław Orski, Wrocław 1998.