/
Joanna Bator

Biogram

 

Joanna Bator (1968) – wykłada w Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych na Wydziale Kultury Japonii. Za książkę "Japoński wachlarz" (2004) otrzymała nagrodę im. Beaty Pawlak (2005). Nominowana do najważniejszych nagród literackich w Polsce. W 2013 r. otrzymała Nagrodę Literacką Nike za powieść "Ciemno, prawie noc". W magazynach „National Geographic” i „Voyage” pisze o podróżach. Mieszka w Warszawie.

 

Twórczość


"Feminizm, postmodernizm, psychoanaliza" (2001);
"Kobieta, powieść" (2002);
"Japoński wachlarz" (2004);
"Piaskowa Góra" (2009);
"Chmurdalia" (2010);
"Japoński wachlarz. Powroty" (2011);
"Ciemno, prawie noc" (2012);
"Rekin z parku Yoyogi" (2014);
"Wyspa Łza" (2015);
"Rok królika" (2016);
"Purezento" (2017).

 

Książki redagowane:

"Ucieleśnienia. Język, praktyka, reprezentacja" (2007, współredakcja);
"Ucieleśnienia II. Płeć między ciałem i tekstem" (2008), współredakcja).

 

/
Omówienie

 

 

Mieczysław Orski: Szkatułki Joanny Bator

 

Wałbrzych nacechowany jest dziś w świadomości zbiorowej negatywną legendą – w dużej mierze za sprawą mediów, eksponujących chętnie zapóźnienia gospodarcze i biedę wywołaną zamknięciem po 1989 roku nierentownych kopalni i powiązanych z górnictwem przedsiębiorstw (najczęściej temat wałbrzyski pojawiał się na ekranach w aspekcie tzw. bieda-szybów), dokumentujących wieloletnie tutejsze zaniedbania urbanistyczne i inne, a także ciągłe polityczne rozgrywki między lewicą a prawicą etc. – legendą wciąż funkcjonującą, a już niezbyt słusznie. Nie bierze się pod uwagę faktu społecznego ożywienia i kulturalnego awansu w skali krajowej tego ośrodka żyjącego kiedyś głównie z górnictwa. Tu rozwinął w nowej Polsce skrzydła m.in. Teatr Dramatyczny, zaliczany obecnie do czołowych placówek w kraju, którego reżyserzy wybili się na poziom wysoko ponadprowincjonalny i potwierdzają teraz swoje talenty na znanych scenach kraju; tu odbywają się różne festiwale sztuki, spotkania muzyczne itp. Nie płynie obecnie w Wałbrzychu co prawda żywym nurtem tak zwane życie literackie (kiedyś działał tu liczący kilkadziesiąt osób Klub Literacki), ale właśnie temu miastu zawdzięczamy dwie książki, które w moim przekonaniu powinny znaleźć trwałe miejsce w kanonie literatury pierwszego dwudziestolecia III RP: to Panna Nikt, słynny przebój pierwszej połowy lat 90. i Piaskowa Góra, wydana w 2009 roku. Obie są wytrawnie, z maestrią narracyjną napisane, czy raczej może opowiedziane – bo to, czym się charakteryzują jako utwory literackie, to właśnie umiejętność  przyciągającego od pierwszej do ostatniej strony uwagę czytelniczą opowiadania, które zdaje się stanowić piętę achillesową współczesnej prozy polskiej, specjalizującej się ostatnio raczej w operacjach natury warsztatowej w obrębie tzw. „tekstowego świata” i stawiającej kwestie referowanych wątków i zdarzeń na dalszym miejscu.

W biografiach dwójki ich autorów pozycje te stanowiły pewne zaskoczenie. Tomek Tryzna, autor pierwszej z tych książek, jednej z najlepszych powieści wczesnych lat dziewięćdziesiątych, wysoko wtedy ocenionej przez m.in. Czesława Miłosza, sfilmowanej udanie przez Andrzeja Wajdę, pasjonował się i pasjonuje przede wszystkim filmem. Uprawiał wcześniej raczej scenariusze filmowe i generalnie zaczął specjalizować się w pisarstwie przy-filmowym. Swoje chyba jak dotąd dzieło życia, Pannę Nikt, której fabuła zlokalizowana jest właśnie w pejzażach i imaginacyjnych sztafażach peerelowskiego Wałbrzycha, napisał jakby na marginesie, przy okazji swych zasadniczych prac twórczych. Joanna Bator, autorka dwóch obszernych powieści, układających się z wydaną w 2010 roku Chmurdalią w cykl wywiedziony również z wałbrzyskiej ziemi, znana była wcześniej głównie jako eseistka, specjalizująca się w kulturoznawstwie, autorka m.in. tomu refleksji z podróży do Japonii pt. Japoński wachlarz. Jednak już w pierwszych słowach swego autorskiego komentarza do pierwszej z tych powieści sama informuje o swych priorytetach twórczych, zwierzając się: „Interesują mnie już tylko opowieści”, i podkreślając, że fascynują ją głównie genealogie rodzinne, pokrętne: „Ludzie jak ziarnka piasku, brzydkie miasta i stacje, na których nie zatrzymują się pośpieszne…” Wałbrzych i jego mieszkańcy w Piaskowej Górze w istocie spełniają te kryteria fascynacji autorki, która nb. wykazuje się niezwykle bogatą i wiarygodną – zaczerpniętą zapewne z autopsji (dzieciństwo i młode lata tu spędziła) – wiedzą o mieście, jego topografii, historii i ludziach. Aczkolwiek bardzo byśmy się pomylili, gdybyśmy uznali tę narrację, zlokalizowaną głównie w blokowisku miejskim zwanym „Babelem” na szczycie wybudowanej w latach peerelowskiej prosperity Piaskowej Góry, dzielnicy Wałbrzycha, jedynie za opowieść o „brzydkim mieście” i jego mieszkańcach, o dziejach kilku familii, które łączy akurat to właśnie miejsce zamieszkania.

Wyrażona na okładce Piaskowej Góry uwaga Bator o „brzydkich miastach” dotyczy tej pierwszej książki, która koncentruje uwagę na przeszłości, na biografiach przybyłych z różnych stron do dolnośląskiego czarnego zagłębia wygnańców, głównie z Kresów i Polski wschodniej. Natomiast przestrzenny charakter i topografia rzeczywistości przedstawionej w Chmurdalii wiąże się już przede wszystkim z nowym światem RP i wychyla się raczej ku przyszłości, obserwowanej tu, mówiąc najogólniej, z globalistycznego i „imigranckiego” punktu widzenia. Ale też mówiąc o samej Piaskowej Górze, nie sposób nie podkreślić, że i jej treść również nie ogranicza się do samego Wałbrzycha, w ogóle do „brzydkich miast”, bo nie omija i „brzydkich” niestety, jak się okazuje, wsi; sięga poza i ponad opłotki wałbrzyskie, i można ją równie dobrze wiązać z realiami oraz kronikami jakiegoś innego ośrodka przemysłowego, choć oczywiście przechodzącego analogiczną ewolucję społeczną, obyczajową i „mentalnościową”, położonego w zachodnich rewirach Polski, czyli wchodzącego w obręb terytorium zwanego kiedyś ziemiami odzyskanymi, zaludnionymi ową ludnością napływową – głównie z wschodnich regionów dawnej Polski. Generalnie, jest to opowieść o przemieszczających się, wypędzonych z dawnych siedzib lub szukających lepszego miejsca na ziemi ludziach i ich sprawach, o splotach i interferencjach ich powojennych losów – dramatycznych, kształtowanych przez dziejowe zawirowania i wyzwania, przez konieczność współżycia w nowych wspólnotach zarówno, choć w największej mierze, w PRL-u, jak i w nowej RP po przemianie ustrojowej 1989. A przemiana ta przedstawiana jest tu – czy raczej opowiedziana, gdyż pióro Joanny Bator zgodnie z cytowaną wyżej jej autorefleksją, cechuje umiejętność żywego, wciągającego czytelnika opowiadania – na poziomie powszednich przeżyć zwykłych ludzi, ich problemów, dramatów i psychologicznych, często psychotycznych, powikłań; przeżyć, problemów i dramatów, które jednak stają się punktem wyjścia do „wzmocnionej” literackiej czy wręcz magicznej ich interpretacji.

Obie książki Joanny Bator układają się w kompozycję przeplatających się ze sobą, zachodzących na siebie opowieści, powiązanych postaciami wchodzącymi w różnego rodzaju układy rodzinne, zawodowe, sąsiedzkie, towarzyskie czy szkolne i wynikające z tego perturbacje, konflikty. W pierwszej powieści są to kroniki przedstawicieli kilku rodzin, z wiodącym motywem sagi rodu Maślaków i Chmurów. W zapleczu centralnego i dominującego wątku poświęconego historii dwóch kobiet: Jadzi, sprowadzonej przez wuja Kazimierza Maślaka z odległych wschodnich stron do Wałbrzycha – wpadającej już na dworcu po przypadkowym incydencie w ramiona młodego górnika Stefana Chmury, w których to ramionach pozostanie ona do szczęśliwego małżeństwa i później do nieszczęśliwego finału pożycia (Stefan, zwolniony z kopalni, zapije się na śmierć) – oraz jej córki Dominiki, wyróżniającej się w szkole i na podwórku swoim temperamentem i twardym charakterem, rozgrywają się sceny fabularne i epizody biografii bohaterów z „okolic”: matek, babek, teściowych, wujów z rodzinami, sąsiadów. Wątki te wracają w retrospektywie do czasów okupacji i powojennych wędrówek ludu. Wśród wielu takich „retro” opowieści do najbardziej przejmujących należy historia wojennych i powojennych losów Zofii Maślak, matki Jadzi, która podczas okupacji skrywa u siebie w swym wiejskim domu w Zalesiu pod Skierniewicami uciekającego przed pogonią niemieckich gończych i polskich kolaborantów Żyda Ignacego Goldbauma; na jego trop natrafia jeden z sąsiadów Zofii, szmalcownik, ale nie udaje mu się jednak donieść o swym znalezisku, gdyż w drodze do gestapo wykonuje na nim wyrok grupa „leśnych” pod wodzą innego sąsiada, Janka Kosa. Okaże się wszakże, że to Janek, zakochany, a potem obsesyjnie, wreszcie chorobliwie zauroczony Zofią, stanie się sprawcą największego nieszczęścia w rodzinie Maślaków. Kiedy poszukujący po wojnie już z dalekich Stanów Zjednoczonych swej dawnej zbawczyni, opiekunki, ale i kochanki Ignacy Goldbaum (nie wiedząc nic o późniejszych narodzinach wspólnie poczętej Jadzi) zwraca się do swego zbawcy Kosa listownie o wiadomości na temat Zofii, Janek odpisuje mu, że ona nie żyje. Kiedy zaś prawda dotrze do Ignacego za ocean już na stare jego lata, po czym przyjedzie on do Zalesia na spotkanie z Zofią, wątek seniorki z rodziny Maślaków, a wraz z nim  powieść, skończy się tragicznym finałem. W pierwszą noc niezwykłego i radosnego dla obojga spotkania Kos, który podczas wojny ocalił życie obojgu, teraz spali ich w chacie, oblewając ją wcześniej benzyną. Niedługo potem tragiczną kodą kończy się w Wałbrzychu także wątek wybierającej się na studia, a zakochanej (z wzajemnością) w miejscowym młodym  księdzu Dominiki, którą tuż przed wyjazdem zaprosi do „malucha”  pełna zawiści koleżanka, doprowadzając do katastrofy; dopiero z prologu Chmurdalii dowiemy się, że Dominika przeżyła.              

Stan dusz i specyfikę postaw bohaterów miotanych wichrami dziejów lub z własnej inicjatywy przenoszących się z miejsca na miejsce, szukających wytrwale swojej niszy na ziemi, przejmują w spadku autorskim po Piaskowej Górze postaci Chmurdalii, a szczególnie główna postać tej opowieściowej „szkatułki” Dominika, która po cudownym ocaleniu z wypadku i wybudzeniu ze śpiączki w szpitalu niemieckim błąka się po szerokim, jak to się mówi, świecie, i mimo korzystnych często warunków bytowych w nowych miejscach i atrakcyjnych propozycji zawodowych czy towarzyskich, nie umie zagrzać miejsca ani w Niemczech, ani w USA czy we Francji, ani w Londynie czy zwłaszcza w mieście swego dzieciństwa, czy wreszcie na koniec w Grecji. Oczywiście przechodzi ona gruntowną metamorfozę z zapalczywej, niesfornej, acz utalentowanej i pełnej planów dziewczyny, przygotowującej się do wyjazdu na studia, w przytłumioną egzystencjalnie osobę, porażoną swoim wypadkiem, objętą można rzec syndromem „życia po życiu”. Dominika nie tylko sama wałęsa się o kontynentach, „kiwa się” – jakby powiedziała bohaterka innej pisanej na Dolnym Śląsku przez Olgę Tokarczuk powieści o wędrowcach i impulsie podróżniczym zatytułowanej Bieguni (pod tą tytułową nazwą ukrywa się sekta rosyjskich wyznawców ruchu, uważających, że zło opanowało współczesny świat i tylko stale zmieniając miejsca, ruszając się, można przed nim uciec) – ale zachęca, nakłania czy prowokuje do podobnie nomadycznego trybu życia, tego „kiwania się”, swoich partnerów czy przyjaciółki. Uwaga autorki w paśmie historiozoficznym i etnicznym skupia się w obu książkach zresztą na takich, na ogół nacechowanych tragicznie, nomadach nowoczesnej cywilizacji, przede wszystkim Żydach i czarnoskórych, których losy, grupowe i indywidualne, w barwnej, szczegółowej konkretyzacji – jak wątki osobniczych dziejów żydowskiego uciekiniera z Polski Stanów Icka Kaca czy nie akceptowanego w Wałbrzychu Ignacego Goldbauma, czyli ujawnionego po latach ojca Jadzi Chmury i dziadka Dominiki, albo z kolei w amerykańskiej retrospektywie – czarnej Sary, poznanej w Niemczech bliskiej przyjaciółki Dominiki z rodowodem godnym przeniesienia do jednego z odcinków słynnego serialu o Kunta Kinte Korzenie – śledzi narratorka Chmurdalii.

Wracając do kwestii magicznej interpretacji, daleki byłbym od zamysłu wpisywania prozy Joanny Bator w krąg twórczości spadkobierców realizmu magicznego; jednak kiedy się wczytuje tu w pasjans opowieści wysypujących się tu jak z rogu obfitości czy z fantazji jakiejś współczesnej Szeherezady, można pokusić się o kojarzenie tego procederu literackiego może nie tyle z realizmem w stylu południowoamerykańskim, co z inspirowaną pałeczką narratorki  m a g i ą   r e a l i z m u  czy ściślej: odpowiedniej realistycznej narracji. Zaczerpnięte z obserwacji rzeczywistości, choć kuriozalne, niesamowite historie z życia układają się tu w nadzwyczajną, magiczną partyturę. Przyglądamy się żywotom ludzi zwykłego losu, potocznych zdarzeń i naturalnych przygód, ale w swojej świadomości odtwarzanej przez narratorkę – natkanej przekazami i kliszami tradycyjnych przekonań, przesądów, uprzedzeń, mitów – stają się oni we własnych oczach czy zwłaszcza oczach sąsiadów i znajomych bohaterami zaczerpniętej z wyobraźni zbiorowej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie klechdy. Tak można odczytać np. historię dwóch Cioć Herbatek z „brzydkiego” Kamieńska, izolowanych i traktowanych jak odludki, skazanych tylko na swoje towarzystwo samotnych dziewic, wychowujących podrzucone na próg ich domu niemowlę, ocalonych cudem w czasie wojennych zawirowań, które po wojnie, chroniąc owe chowane przez siebie dziecko, Grażynkę (której kręta droga życiowa dostarczy później także wiele pretekstów do konfabulacji narratorki), dokonują zbrodni na lokalnym fryzjerze Tadeuszu Kruku, oryginale i również samotniku zakochującym się w owej Grażynce. Po uprzednim upiciu i otruciu nalewką ze środkiem antymolowym opiekunki pakują go do beczki, a przy okazji wrzucania jej wraz zawartością do oblodzonej rzeki same wpadają do jej nurtu i ukazują się dalej jednemu z lokalnych pijaków, stojących na moście, jako płynące w ciemnej rzece syreny. I jako przemienione w syreny starsze panie Aniela i Róża pozostaną w lokalnej pamięci mieszkańców. A jak syreny, to blisko stąd do magicznego archetypu opowieści „syreniej” z wędrówki Odysa – i tak wkraczamy w dziedzinę losów innej oryginalnej bohaterki powieści, amerykańskiej emigrantki Eulalii Barron, od dzieciństwa permanentnej czytelniczki książek, każącej sobie do śmierci (kiedy niedowidzi) zatrudnionej w tym celu Dominice czytać zwłaszcza Odyseję.           

Wypada jeszcze wytłumaczyć, o co idzie gra w tytule powieści opowiadającej o owym „życiu po życiu” Dominiki oraz losach osób z jej otoczenia bliższego i dalszego: otóż jest on rozwinięciem ogłoszonej w motcie do książki Leśmianowskiej frazy zaczerpniętej z utworu  Szczęście: „Coś srebrnego dzieje się w chmur dali”. Powtarzają ją sobie jak mantrę dwie bohaterki Piaskowej Góry, przebywające chętnie na dachu wspomnianego „Babela”, Dominika i Małgosia. Nazwisko Dominiki – Chmura kojarzy się naturalnie z tytułowym neologizmem, ale bardziej niż o owo skojarzenie idzie tu o to „coś srebrnego”, co rysuje się w odległej perspektywie przed „oczyma duszy” głównej bohaterki obu części tego powieściowego dyptyku. Dziewczyny w pierwszej części, jak już nadmienialiśmy, zapalczywej („fiksum dyrdum”, jak powiada jej matka Jadzia Chmura), choć obdarzonej niezwykłym talentem, może nawet geniuszem matematycznym, i zakochanej pod koniec na swoje nieszczęście w młodym księdzu – której to „coś srebrnego” w dali rozwiewa się raptem w dość zaskakującym czytelnika dramatycznym finale pierwszej powieści. Krótko, niemal telegraficznie już komentującym wypadek samochodowy sprowokowany przez zazdroszczącą Dominice wszystkiego, co ma, w tym zakochanego w niej  księdza, koleżankę. Dominika, jak dowiadujemy się już z Chmurdalii – znaleziona po wypadku i odratowana przez dugą koleżankę, ową Małgosię Lipkę, przyszłą londyńską lekarkę – przeżyje i dzięki uporowi i zabiegom Jadzi Chmury, a także finansowej pomocy sąsiadki Grażyny, owej wychowanki dwóch „syren” z Kamieńska, znajdującej oddanego i bogatego męża z Reichu, zostanie w niemieckiej klinice wydobyta ze śpiączki. Dalszą fabułę okraszają różne niezwykłe przypadki i wypadki, dziwactwa, idiosynkrazje, dewiacje, o niektórych z nich nadmieniałem. Nie jest bez znaczenia dla treści i całego decorum powieściowego, że co trzecia postać występująca tu jest, używając powiedzenia Jadzi Chmury, matki Dominiki, „homoniewiadomo” jak lesbijka Małgosia, wynaleziony w Niemczech amerykański „biały” (czyli z „białego małżeństwa”) mąż Dominiki Ivo czy aktor Jeremiasz Mucha, z którym przyjaźni się w Wałbrzychu samotna po wyjeździe córki Jadzia Chmura etc. Jak czytelnik tego omówienia zapewne już wie, w fabułach Bator wszystko się splata, zachodzi na siebie; postaci powiązane węzłami zainteresowań, przyjaźni czy posiadaniem, np. jakiegoś znaczącego przedmiotu – jak przekazywany w spadku autentyczny nocnik Napoleona zostawiony przez cesarza w Kamieńsku i wędrujący z jego kolejnymi właścicielami po Polsce, Europie, a wreszcie i Ameryce – trafiają na siebie w różnych punktach Europy, a nawet globu, niby to przypadkiem, ale z poręczenia narratorki, czy to w Wałbrzychu, czy w niemieckim Mehrholtz, czy w muzeum nowojorskim. 

Fascynujące Joannę Bator genealogie polskich losów, utkane z mieszaniny miłości i  nienawiści, pożądania i (często wrogiej wobec drugiej płci) ascezy, zazdrości i samotności tudzież różnorakich ludzkich idiosynkrazji i dewiacji, składają się w tej „opowieściowej szkatułce” na obraz niezwykłego społecznego i psychologicznego mikrokosmosu, z wnikliwą pieczołowitością, wrażliwością i talentem narracyjnym przedstawiony. 

 

Mieczysław Orski