/
Agnieszka Wolny-Hamkało

Biogram

 

Agnieszka Wolny-Hamkało (1979) – poetka, krytyczka literacka i publicystka. Prowadziła programy poświęcone książkom w TVP1 (Hurtownia książek, 2009-2011) i w TVP Kultura. Autorka m.in. tomów poetyckich "Mocno poszukiwana" (1999), "Spamy miłosne" (2007), "nikon i leica" (2010), książeczek dla dzieci "Nochal czarodziej" (2007), "Rzecz o tym, jak paw wpadł w staw" (2011); redaktorka antologii opowiadań "Projekt Mężczyzna" (2009) i ORWO (2011). W 2014 r. ukazał się jej debiut prozatorski "Zaćmienie". Mieszka we Wrocławiu. 

 

Twórczość

 

Poezja:

"Mocno poszukiwana" (1999);
"Lonty" (2001);
"Gospel" (2004);
"Ani mi się śni" (2005);
"Spamy miłosne" (2007);
"nikon i leica" (2010);
"borderline" (2013);
„Występy gościnne” (2014);
"Panama smile” (2017).

 

Proza:

"Zaćmienie" (2014);
"41 utonęć" (2016);
„Moja córka komunistka” (2018).

 

Książki dla dzieci

"Nochal czarodziej" (2007);
"Rzecz o tym, jak paw wpadł w staw" (2011).

 

Opracowania zbiorowe:

"Projekt Mężczyzna" (2009);
"ORWO" (2011);
"Siedem grzechów głównych" (2012).

 

Szkice:

"Inicjał z offu" (2012)

 

/
Omówienie

 

 

Aldona Kopkiewicz: Miękkie dno snu

 

 

(…)Kiciu,
tak ładnie myślisz, tak pięknie kłamiesz.
Fikcja, powiadasz, to element obrony koniecznej.

z wiersza „Fundacja” („Ani mi się śni”)

           

 

Pisze się o poezji Agnieszki Wolny-Hamkało, że w jej fantastycznych metaforach pobrzmiewają echa surrealistycznych lektur, lecz przecież nie chodzi o wyszukiwanie tajemniczych związków między przypadkowymi elementami rzeczywistości, ale o specyficzny sposób postrzegania świata, polegający na przyłapywaniu chwil i drobnych postrzeżeń tak, by stały się grą niemalże baśniowych (i w grę wchodzą także baśnie okrutne) obrazów, w których zacierają się doświadczenia czy przeżycia, pozostają zaś tylko skrawki jednostkowej wyobraźni poetki. Powiada się też często, że ta odmowa pisania o tym, co zwykłe, konkretne i codzienne, za którą idzie wybór mieszkania w świecie własnych i cudzych fikcji, pozwala osiągnąć „efekt lekkości”, jak zatytułował swoją recenzję Spamów miłosnych Tadeusz Pióro. Ale oniryczne gesty wykonywane przez poetkę, wabiącą nas obrazowymi błyskotkami i z lekka psychodeliczną atmosferą, mają też swoje drugie oblicze. Wolny-Hamkało stawia na przyjemność. Gdyby brała narkotyki, to tylko te pozbawione skutków ubocznych; gdyby naprawdę wcieliła się w Alicję w Krainie Czarów, to w tę rysowaną Disneyowską kredką. No, ale lekka (bo wyposzczona) wdzięczna poezja  to nie rosyjska ruletka moderny i nie należy mieć chyba o to do niej pretensji. Rację jednak miały Anna Kałuża i Joanna Orska, zwracając w swych recenzjach uwagę na nazbyt silny wpływ różnych męskich figur – począwszy od najbardziej wpływowych poetów lat 90., na kochankach skończywszy – na poetykę i usytuowanie podmiotu w tych wierszach. Zważywszy na ten zarzut, pielęgnowanie lekkości i wszelkich innych form – choćby najbardziej czarującego – salwowania się z rzeczywistości, wpisuje Wolny-Hamkało w tradycyjną rolę kobiecą, bowaryzm pozorujący chuligankę dzięki ekstrawaganckim, pełnym dezynwoltury mykom imaginacji. 

Ale ale. Słowo eskapizm ma czarną legendę, i właśnie dlatego idźmy za nim w trop: być może po wstępnych oględzinach różnych realiów, eskapizm jest najbardziej oczywistym odruchem, a rezerwowanie go dla kobiet wydaje się niesprawiedliwe wobec wszystkich innych. Zestawienie eskapady & eksploracji kręci po prostu co poniektórych, między innymi Wolny-Hamkało, której poezja jest dla mnie swoistym dziennikiem pokładowym z jej wyprawy. Jej własnym, prywatnym, intymnym dziennikiem, tylko tym, ni mniej, nie więcej – sceny ujawniające stanowisko poetki na cokolwiek czy inną jakąkolwiek prawdę, co do której rościłaby sobie prawo, zostały sumiennie wycięte. Albo zgadzamy się na ten układ i wchodzimy w świat tej poezji, licząc jednie (albo aż) na spotkanie z tym, co Wolny-Hamkało sobie widzi i śni, albo nie. Dziś obstawiałabym tę pierwszą możliwość, bo może jednak w literaturze nic nie jest tak pociągające, jak poznawanie ciekawych ludzi.

Alternatywa: konfrontacja z rzeczywistością albo ucieczka w fikcję została tu pewnie zarysowana nazbyt grubo i nic prostszego, niż poddać ją dekonstrukcji.  Poetka sama jednak często przyznaje się do potrzeby obrony przed zwykłym życiem. Co innego ją naprawdę doświadcza, co innego jest bardziej realne – ale to akurat nic nowego w zachodniej kulturze. Przede wszystkim „jedyna prawdziwa historia” to ta, która rozgrywa się między zakochanymi w sobie „ja” i „ty”, jak w wierszu Notowani (z Gospel):

 

(…)W tym kraju

trzeba zwariować - to się czasami zdarza

w tym kraju. A choćby od pogody (jednocześnie

grudzień i maj), a choćby od telewizji

i miłości, czarnych poniedziałków. Znowu

odwróć się do tego miejsca (do mnie) - to

mimo wszystko jedyna prawdziwa historia, jedyna

ulica, z której startują zamęty, papierowe statki, my.

 

Przytłoczony niezrozumiałym światem podmiot szuka ulgi w wariactwie albo w miłości, wyobraża sobie siebie jako odpływający statek, na dodatek z papieru, co nie wróży zbyt dobrze, kiedy podejmuje się wyprawy w nieznane. Zdaje się jednak, że dla Wolny-Hamkało to jedyne możliwe wyjście, do którego pcha ją nie tylko brawura, ale zwykła konieczność. Podmiot jej poezji przeżywa bowiem pewną niemożność, dla swojej konstytucji całkiem podstawową, wynikającą z trudności w byciu blisko ziemi. Przyjrzyjmy się wierszowi Szczeliny z tomu Ani mi się śni:

 

 

Zamiatać, ścierać, ustawiać.

A ziemia zasypuje mieszkanie.

Nic gwałtownego.  (…)

Na wsi ziemia atakuje otwarcie. W miastach

robi nas raczej na szaro. Żartów nie ma.

Nie ma ucieczki od ziemi.

 

Wymiatanie ziemi z domu nie musi być wcale naturalną czynnością, ale podmiot tego wiersza odczuwa wyraźny lęk przed szczelinami, przez które wkrada się brud z zewnątrz. To stąd ta powaga na końcu: nie ma żartów z ziemią, nie ma od niej ucieczki, ale ta mocna, negatywna forma budzi we mnie jakąś podejrzliwość. Ucieczka i nerwowe sprzątanie nie muszą być przecież jedynym wyjściem, są nim dopiero wtedy, gdy podmiot wpada w panikę. Zamykając wiersz tak mocną konstatacją, Wolny-Hamkało powstrzymuje się przed opisem tego, w jaki sposób mogłaby tę ziemię odczuwać, myśleć, doznawać; nie pokazuje, jak mogłaby wyglądać trudna afirmacja albo refleksyjna negacja tejże. Odczuwa ją jedynie jako zagrożenie, nie podejmując ani wyzwania ugruntowania się według własnej miary, ani wyzwalającego rozproszenia.

Schronienie dają męskie ramiona i poezja. Wolny-Hamkało nie unika tego, co tu i teraz, po to, by dowiedzieć się o rzeczach kryjących się popod i głębiej, ale po to, by miękko wylądować w oparach metafor. W wierszu no i (nie zaczyna się) (z tomu Gospel):

 

(…) Kiedy byłam mała

tata nie chciał mnie zaprzepaścić,

tresował. Wiele z tego nie strawione

krąży po ciele. Może z tej przyczyny

znajduję się w piątek nago w miejscu

publicznym (we śnie), uwalniam się.

Śpię i dysponuję zdrową głową, a

także niezgorszym piórem, które

potrafi zamykać, potrafi otwierać.

(…)

 

sugeruje, że w jakiś tajemniczy sposób udało jej się oczyścić z ojcowskich resztek we własnym ciele, że stała się niezależna i potrafi działać piórem, lecz inne wiersze nieco problematyzują tę deklarację. Deklarację od początku nieco osłabioną wpisaniem jej w kontekst snu. Ale u Wolny-Hamkało większość dobrych rzeczy, zwłaszcza pisanie i bliskość miłości, dzieją się we śnie. Nawet jeśli jej pióro skrobie w „realu”, to jedynie po to, by rzeczywistość przerobić na coś bardziej przypominającego sen. Ta strategia nie budzi we mnie większego sprzeciwu, a jednak odnoszę wrażenie, że takie pióro traci w pewnym momencie ostrość. Może dlatego, że wprawdzie trzyma je poetka, ale sama zwykle chętnie kładzie się najpierw na jakimś miękkim posłaniu. Na przykład taki fragment wiersza baobab (ze Spamów miłosnych):

 

Tymczasem zjeżdżamy w dół

czarnym rurociągiem i znajdujemy się

nadzy pod gołym niebem

na placu, gdzie z pewnością

rozpakują cyrk lub wesołe miasteczko.

Tymczasem leży okrągła folia

po której pełzniemy, szukając miejsca do snu.

Moja głowa spoczywa na brzuchu

autora snu, który ma gościnne usta

i czysty staranny język.

 

            Albo sen o śniegu (także ze Spamów):

 

(…) Chciała zostać

reżyserem snów. Wyobraziła sobie taki sen

i zaraz zrobiło jej się wstyd.

 

W pierwszym fragmencie zwłaszcza trzy ostatnie wersy wskazują na pragnienie oparcia na „brzuchu autora snu” i właśnie z tego miejsca dobiega nas głos samej poetki. Ten głos wydobywa się jedynie odpowiednio usytuowany, osadzony na jakimś czułym podłożu, w relacji do drugiej osoby, którą niemal zawsze jest ukochany mężczyzna lub poeta. Drugi fragment pokazuje, że pisanie we śnie polega nie tyle na eksploracji niepokojących hieroglifów, odsyłających nas do miejsc zakazanych czy traumatycznych, ale stanowi przestrzeń twórczego działania wyobraźni, w którym ingerencję „ja” można niemalże wyłączyć. Sny przychodzą same, a pragnienie reżyserowania snów zostaje czym prędzej stłumione i ukarane poczuciem wstydu. Nie ma tu też woli przełamania się; widocznie poetka z wierszy Wolny-Hamkało nigdy nie chciała być Prosperem. Znajduje dla siebie inną fikcję: wydaje mi się, że jest to obraz „dziewczynki z cukru rozpuszczonej w setce bajek” z wiersza Kolęda (tom Ani mi się śni).

Jeśli romantycy sięgali „twardego dna snu”, Wolny-Hamkało wybiera miękka dna i senne ruchy poetyckiego języka. W wierszu Meldunek (z Ani mi się śni) pojawia się znacząca metafora: „Sen instant kołysze się na czubku języka./Ekspedycja zanurzona w aksamitny szyb”. Ekspedycja wyruszyła chyba na poszukiwanie czegoś rzeczywistego, ale dostała tylko papierowy statek i mapę do snów. Zanurza się wprawdzie, lecz nawet kopalniany szyb okazuje się aksamitny, miękki i miły w dotyku.

W poezji Wolny-Hamkało pojawiają się też wyjątki, jak wiersz dom (z tomu Spamy miłosne), prosty i subtelny zapis procesu oswajania i rozumienia pewnej dotkliwej przestrzeni. W tym wierszu „ja” na własną rękę odnajduje siebie w tytułowym domu. Przebywa w „pokoju wybudzeń”. Tam „kładła się pośród łodyg/i pozwalała im wrastać:/trochę się upić, lekko zakorzenić./Wtedy chudła, była bledsza,/Ale lepiej rozumiała dom./A i dom pozwalał jej nagle/korzystać z piwnic, poddaszy.” Bardzo lubię ten wyjątek. 

 

 

Aldona Kopkiewicz

/
Omówienie 2

 

Mateusz Dworek: 41 mieszczańskich utonięć

Mieszczańska, skonstruowana za pomocą oniryczno-sentymentalnej narracji, najnowsza powieść Agnieszki Wolny-Hamkało to opowieść, w której każdy szczegół jest obdarzony osobnym głosem i dokłada do brzmienia całości wyjątkową barwę. Nie w imię realizmu, raczej w imię efektu estetycznego.

Pierwsze wrażenia łechcą czytelniczą próżność – oto ciąg dalszy łabędziego śpiewu pokolenia, które nieuchronnie dobija czterdziestki, a myślami wciąż błądzi po rozległych krajobrazach smakującego watą cukrową dzieciństwa, wrocławskiej bohemy i nie tak dawnej, wygodnej, acz mocno chaotycznej młodości. Igła trafia na dobrze wyżłobiony rowek, z głośnika płynie sprawdzona melodia.

41 utonięciach, drugiej powieści Wolny-Hamkało, jest wszystko, co być powinno, aby sentymentalne apetyty i senne marzenia rówieśników zostały zaspokojone. Na pierwszych stronach mapują się dziecięce wspomnienia miasta, którego już nie ma, a które, nawet jeśli jest brudne, cuchnące, szarawe, kojarzyło się z beztroskim dzieciństwem. Są knajpiano-kawiarniane dysputy drobnomieszczańskiej inteligencji, towarzyskie koterie, karykatury środowiska artystycznego i intrygi wokół władzy na szczeblach renomowanej instytucji.

Ten stan zawieszenia, zadawania sobie fundamentalnych pytań z perspektywy kogoś, kto balansuje na pograniczu bycia nazywanym młodym lub starym, opisuje autorka:

Ich złudzenia mają urok źle oświetlonych lokali, gdzie gada się do późna o sztuce i miłości, ale język więdnie od tego w ustach, staje się wszechstronnie obcy, niezrozumiały. Aż w końcu zostaje z niego proch: frazesy, etykiety, recepty bez pokrycia. A jednak bohaterowie mówią do siebie, choć nie zawsze się porozumiewają. Ale nawet ta próba to dla nich jedyna szansa na więź, której można jeszcze nadać jakieś znaczenie.

Poetka buduje swój świat od podstaw. Tworzy plątaninę mniejszych i większych jednostkowych losów, przypadkowych gestów, pojedynków z tym, co wobec człowieka zewnętrzne, narzucone i sztuczne. Paweł Kozioł, recenzując poezję, Wolnej-Hamkało, pisał kiedyś tak: „interesują mnie jednak nie popisy lingwistyczne, lecz kwestia dla konstrukcji tej książki chyba fundamentalna: fakt, że te zdania eksplorują sztuczny świat, plastikową rzeczywistość zamieszkiwaną przez maskotki. Autorka jednocześnie opisuje świat i czyni go wystawą zabawek i modeli, rzeczywistością sąsiadującą z torem miniaturowej kolejki”. I rzeczywiście, Wolny-Hamkało precyzyjnie odtwarza receptory, które – zdawałoby się – już od dawna zostały zepchnięte głęboko w odmęty pamięci. To klisze z dziecięcych wspomnień. Wydobywa smaki dzieciństwa, tandetę i codzienny eklektyzm lat dziewięćdziesiątych, jakby przypominała, że najsmaczniejsze kiedyś było to, co najbardziej trujące.

Lubiła osiedlowe sklepiki. Miały w sobie urok czegoś prowincjonalnego: kawałek starego świata. Za ladą w plastikowych przegródkach leżały posklejane galaretki w cukrze i wedlowskie czekoladki na wagę. Nad nimi piętrzyły się rolki papieru toaletowego, butle zielonego płyny do mycia naczyń.

Ktoś mógłby ocenić, że to, co sprawdza się w poezji Hamkało (zdrobnienia, detalizacja przestrzeni), w prozie balansuje na granicy kiczu. Na szczęście ta powieść jest niesiona przeplatającymi siebie historyjkami, stylem języka i nawet, jeśli momentami tworzą one zbyt koronkowy obraz, ostatecznie nie są w stanie jej przesłonić.

Ta różnorodność jest widoczna już w tomiku Inicjał z offu, w którym tropy z odmiennych rejestrów życia i literatury istnieją obok siebie, nie całkiem zlepione. Trochę anegdot, odwołań do codziennych, raczej niegroźnych i nieokreślonych przeżyć; trochę przyciągających uwagę obrazów i scen, powiedzmy, onirycznych, choć termin ten przestał chyba cokolwiek znaczyć we współczesnej literaturze. Pojawia się tu też rozgrywanie zdań na słownych i wyobrażonych asocjacjach, i właśnie w tę stronę podąża Wolny-Hamkało. Niemniej z czasem pełny dostęp do mostów między obrazami (panującymi nad wyobraźnią) będzie miała już tylko ona. Nawet jeśli brzmi to zbyt ryzykownie.

41 utonięć wpisuje się sprawnie w kontekst ostatnich awantur wokół kultury (choćby o spektakl Śmierć i dziewczyna we wrocławskim Teatrze Polskim), pytania o finansowanie sztuki z państwowych pieniędzy, wyznaczania granicy ingerencji polityków (protesty wokół Golgota Picnic) i rozdrapywania niezagojonych rana narodowej tożsamości za pomocą przekazu artystycznego. Czy 41 utonięć zajmuje jakieś stanowisko wobec tych problemów? Zdaje się, że nie. Bohaterka wybiera rolę czujnej obserwatorki, kogoś, kto ten cały słodko-kwaśny świat, pełen absurdalnych konwenansów, tłumaczy po prostu za pomocą sprawdzonego w poprzednich książkach języka. To właśnie siła Agnieszki Wolny-Hamkało.

 

Mateusz Dworek