/
Jerzy Marciniak

Biogram

 

Jerzy Marciniak (1950) – pochodzący z Lwówka Śląskiego prozaik, dramaturg i poeta. Teksty dramaturgiczne publikował m.in. w: „Południowej Wielkopolsce”, „Dialogu”, „High Parku”, „Magazynie Polskim” i „Krynicy”. Opowiadania autora były zamieszczane m.in. na łamach: „Nurtu”, „Dekady Literackiej”, „Odry”, „Karkonoszy”, „Kresów”, „Tytułu”, „Toposu”, „Nowej Okolicy Poetów”, „Kuriera Praskiego”, „Czasu Kultury”, „Póki My Żyjemy”, „Polak Na Łotwie”, „Russkoje Wecze”, „Znad Wilii” i licznych periodyków polonijnych.

Laureat licznych nagród dramaturgicznych, m.in. I nagrody w konkursie w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, wyróżnienie w Teatrze Ateneum w Warszawie, wyróżnienie w konkursie Lepsi w Krakowie. Tekst prozatorskiego Marciniaka były wyróżniane m.in. w konkursach: „O inny głos” w Warszawie, „Rubinowa Hortensja” w Piotrkowie Trybunalskim, im. A. Polewki w Krakowie, „Pejzaże Wiejskie” w Warszawie, im. W. Micińskiego w Łodzi, „Nad Odrą i Bałtykiem” w Szczecinie, I Regionalny Konkurs Literacki w Kutnie, im. E. Szymańskiego w Szczecinie czy „Inspiracje” w Zgorzelcu i „Na polonijnym szlaku” w Rzeszowie.

Autor mieszka i tworzy w Szwecji.

 

/
Próbka

       

Noc przedślubna

 

Elin i Piotrowi z okazji ślubu zawartego 17 Października 2015 r.

 

Nad ranem kończyła się noc, i zaczynała noc. Bezdomny zatarł zziębnięte dłonie i zaczął układać się do snu. Po chwili podbiegł Globtroter, starł ręką pot z czoła i popatrzył na przyjaciela. Bezdomny położył się na ławce i odwrócił plecami. Musiał być zmęczony, bo zasnął szybko. I prawie od razu zaczął mówić przez sen to, na co czekał Globtroter.

– Wsiadasz w pociąg towarowy jadący z Dębowego Gaju do Jeleniej Góry o piętnastej dziesięć, konduktor wpuści cię, bo on kiedyś kierował ruchem we Lwówku Śląskim, ale kierował nim tak jak potrafił, więc często przychodził do mnie na ławkę i prosił, żebym budził się wcześnie rano i kierował nim, bo inaczej pociągi staną, w Marczewie wysiadasz i cicho wchodzisz do ostatniego wagonu składu towarowego, sokista jest stary, więc na ogół sprawdza wagony tylko od strony lokomotywy, wyskakujesz przed tunelem, bo maszynista boi się ciemności i zwalnia tam, szybko wyciągasz wiadro z krzaków, nakładasz na bocznicy węgiel do pełna i niesiesz do wdowy, ci, co rozładowują węgiel nic nie powiedzą, bo ostatnio płacili kilka razy wysokie osiowe, stawiasz wiadro przed drzwiami i idziesz na piechotę do Pilichowic, gdzie łapiesz zgorzelecki idący o ósmej dwanaście, konduktor jest starym kawalerem i z tego powodu chodzi regularnie na noc do wdowy dwa razy w kwartale, zatem biletu ci nie sprawdzi, gdybyś nawet nie naładował do pełna, przed granicą niemiecką spędzasz noc na nieczynnym dworcu, dokładnie na trzeciej ławce od czoła, gdyż dwie pierwsze są praktycznie zarezerwowane dla gości z zagraniczną walutą mających zameldowanie za Łabą, w sobotę rano wsiadasz w pośpieszny do Wrocławia o szóstej czternaście i wygodnie jedziesz pierwszą kłasą w przedziale tuż za parowozem, konduktor w piątki bierze na poty, gdyż ostatnio kilka razy się przeziębił, więc na drugi dzień ma obrzęknięte żyły na szyi, że kołnierzyka od służbowej koszuli zapiąć nie może a bez krawata nie chce się pokazywać porządnym ludziom, wysiadasz na Psim Polu o dziewiątej dziewiętnaście i idziesz bocznym torem na Dworzec Główny, wchodzisz do toalety, wymieniasz kobiecie moje nazwisko i stopień wojskowy ze służby zastępczej, a ona cię obejmuje za szyję i mówi jakim pociągiem odjedziesz w moim kierunku, odwzajemniasz czuły uścisk, gdyż jej od dawna brakuje ludzkiego ciepła i idziesz na nogach w stronę Legnicy, jednak na pierwszej ślepej stacji łapiesz towarowy do Polkowic i wyskakujesz przed kopalnią, wsiadasz w ich służbowy autobus pracowniczy odwożący ranną zmianę i wychodzisz w Głogowie, tam za miastem, na polnej drodze obsadzonej po obu stronach starymi jabłoniami, zbierasz kilka jabłek, mogą być zeszłoroczne albo tegoroczne, i idziesz do staruszki u której kiedyś ukrywaliśmy się przed milicją, dajesz jej jabłka albo i nie, bo ona ma dużą jabłoń za domem, więc jej bez różnicy, potem patrzysz w jej twarz aż zobaczysz w oczach ogniki radości a później lekko drgające usta, gotowe do radosnego, cichego płaczu, wtedy przyciągniesz ją mocno do siebie, obejmiesz i będziesz trwał z nią w swoich ramionach długo, tak by twoja bliskość i życzliwość starczyła jej na kilka miesięcy, a nawet i na kilka lat, gdyż ja nie wiem dobrze, kiedy wyślę cię ponownie w tę trasę, przecież osób potrzebujących nas jest dużo i mieszkają one w odległych od siebie miejscach, odchodząc nie oglądaj się za siebie, bo ona każdego odprowadza długim spojrzeniem i wzrok jej się płoszy, gdy napotka wtedy czyjeś oczy, jabłka możesz wyrzucić obok brzozowego lasku, gdzie na polanie opalała się nago dziewczyna z tą jasną twarzą, tam są gniazda wron i srok to nieraz dziubią owoce, po północy łapiesz pociąg osobowy, później przesiadasz się w intercity o godzinie zero dwanaście i kontynuujesz towarowym o pierwszej trzydzieści trzy, a na koniec wysiadasz na ostatnim przystanku i wracasz do domu, czyli na sąsiednią ławkę... ja w czasie twojej podróży przygotuję dla ciebie kolejną trasę.

Zaczęło nasilać się chrapanie Bezdomnego i Globtroter odszedł na bok. Postał tam chwilę, a dokładniej mówiąc, to chwilę z hakiem i usiadł na murku pod kasztanem. Podszedł Podróżnik i Globtroter zaczął skarżyć się na Niewidomego a w przerwach pomiędzy linijkami i na Bezdomnego.

– On praktycznie słabo widzi, ale to go do końca nie tłumaczy, ja mu kilka razy mówiłem jaka jest droga do toalety, jednak on nadal szcza w butelki i stawia obok moich flaszek. Bezdomny, tyle lat spędził na dworcu, a mimo to podaje nieraz złą godzinę odjazdu pociągu, że kilka razy spóźniłem się. On teraz doszedł do tego, z czego kiedyś wyszedł, i od czego uciekał, myli godziny przyjazdu z godzinami odjazdu, a potem podnosi głos na mnie, gdy wrócę z trasy dzień później albo kilka tygodni po ustalonym czasie. Miałem dwie butelki rumu, które mi kupił jakiś bogaty człowiek, twierdzący iż jest moim dalekim krewnym i co się napiłem, to tam były szczyny Niewidomego, chociaż go wielokrotnie prosiłem o dbałość ze swoimi rzeczami. Z tą staruszką za Głogowem też wyszło źle, po obu stronach drogi zostały już tylko usychające pnie po jabłoniach, więc musiałem zawrócić do miasta, tam podszedłem do straganu na rynku i jakaś kobieta dała mi dwa zwiędłe jabłka z pomarszczoną skórką, ja je wziąłem i zacząłem szybko biec tą polną drogą, żeby nie spóźnić się na towarowy do Polkowic, ona stała przed domem i wyglądało to tak, jakby od dawna czekała na mnie, bo była bardzo zziębnięta, złapała mnie za sweter swoimi długimi, prawie krogulczymi paznokciami i zaczęła wciskać się w moje ramiona, do tego dużo mówiła, a jej zdania były coraz trudniejsze dla mnie do zrozumienia i coraz trudniejsze, po chwili zauważyłem, że ona trzymała w ręku małe zdjęcie, jakby moje z lat młodości, chciałem ją o nie zapytać, ale ona uprzedziła mnie; nic się nie zmieniłeś, dobrze, że zdecydowałeś się wrócić do mnie na stałe, bo inaczej to nie miałby mi kto powiek zamknąć... wtedy spojrzałem w jej oczy i zobaczyłem, że ona musiała być niewidoma a do tego jej laska była biała, to rzuciłem się do ucieczki, a raczej do szybkiego biegu w stronę Polkowic, by złapać ten towarowy pociąg. Powtarzam, on w swojej świadomości wraca nieraz do tego dnia, w którym wszedł na dworzec z teczką w ręku, rozłożonym tekturowym pudełkiem w drugim i zaczął wzrokiem odszukiwać miejsce na którym mógłby spędzić noc, mówię o tym, bo to nawiązuje do dnia dzisiejszego, wtedy jakaś kobieta zapytała go o pociąg pośpieszny do Lublina, a on uśmiechnął się nieśmiało, odruchowo poprawił krawat i powiedział jej, że nie wie, bo miał służowy samochód z kierowcą. On dzisiej jest jakby podobny albo staje się chwilami taki sam jak wtedy, gdy po pierwszej nocy na dworcu otworzył teczkę i zaczął ustawiać na ławce pudełeczka z lekarstwami, a później po kolei wrzucać je do kosza na śmieci, szepcząc pod nosem; jestem zdrowy, nie są mi potrzebne lekarstwa psychotropowe. Ostatnim razem jak nakładałem węgiel dla wdowy, by zanieść pod jej drzwi, to prawie spóźniłem się na zgorzelecki jadący przez Bolesławiec, on za ostatnie lata tak mocno się nie pomylił. Niewidomy wchodzi do byle jakiego mieszkania i gdy tylko usłyszy kobiecy głos, to od razu bierze się za macanie, chociaż on trochę widzi, a jak założy okulary, to nawet dobrze. Ja ruszę jednak w tę podróż sam, a on niech zostanie tutaj.

Globtroter popatrzył w niebo, a później podszedł do spacerującego obok mężczyzny, odsunął mu rękaw i spojrzał na zegarek. Godzina musiała być późna, bo puścił się biegiem w stronę stacji w Dębowym Gaju, a później skręcił na bocznicę skąd odchodziły pociągi towarowe.

O świcie kończyła się noc, i zaczynała noc. Globtroter podszedł do ławki i spojrzał na śpiącą postać Bezdomnego. Z tego co mówił pod nosem wynikało, że wrócił z podróży o kilka dni później. Na niskim murku siedział Podróżnik. Globtroter podszedł do niego i obaj padli sobie w ramiona. Po chwili Globtroter zaczął mówić. Był bardzo zziębnięty i mówił z przerwami, tak jakby chwilami tracił swobodny oddech.

– On wrócił dokładnie tam skąd tak bardzo chciał odejść, czyli w pewną formę pustki intelektualnej, gdyż w tym co mi ostatnim razem przygotował nie zgadzały się minuty odejścia dwóch pociągów. Jest wykształcony, więc powinien przygotować mi trasę dużo lepiej, tym bardziej że jemu na odwiedzaniu tych dawnych miejsc zależy tak samo jak i mnie. Ten pociąg towarowy z Dębowego Gaju już od dawna ma zmieniony rozkład jazdy, tak że ja od razu na początku musiałem w wiklinowych krzakach nad Bobrem czekać prawie dobę. Noc była pogodna, jednak i tak co jakiś czas zacierałem mocno dłonie, gdyż marzły i drętwiały mi palce. On w tym czasie smacznie sobie spał na ławce, ale nie mam do niego pretensji, bo kiedyś wypalałem mu papierosy, a do tego szanuję go, bo jest inteligentny i zna języki obce. Z tym, że błędy w naszej współpracy nie powinny się zdarzać, bo to utrudni moje podróże w przyszłości, zwłaszcza gdy już będę stary... on powiedział, że wiadro z węglem będę niósł dwie godziny i czternaście minut, a ja niosłem o kilkanaście minut dłużej, mimo że cały czas miałem szybkie tempo, a pod koniec to prawie biegłem. Powiedziałem później o tym, to on odłożył na bok czytaną książkę „Owacje Pustej Widowni” i odpał; jesteś jak łamane z trzaskiem zapałki na których wicher nie może pogasić płomieni. Wtedy po raz któryś przypomniał mi się ten wczesny poranek, gdy okradł go dawny współpracownik, a on powiedział do mnie: posiedź obok mnie chwilkę i popatrz na mnie, to wystarczy, a jakbyś jeszcze przytrzymał chwilę moją zziębniętą dłoń w swoich, to byłbym na pewno szczęśliwy. Nie chciał po prostu powiedzieć, że dla niego czyjaś bliskość jest ważniejsza od pieniędzy.

Globtroter musiał być bardzo zmęczony przebytą podróżą, bo położył się na ławce i od razu zasnął.

Budził się biały brzask i dla wielu kończyła noc, ale dla innych zaczynała kolejna trudna noc. Bezdomny wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki butelkę z wodą, polał nią szczoteczkę od zębów, albo do zębów, i zaczął poranną toaletę. Potem przemył twarz i zwrócił się do zasypiającego pod ławką Globtrotera.

– Dzisiejszy ja to nie jestem w ogóle ja, tylko to jest jakaś inna osoba, której nie potrafię zrozumieć, a szczególnie tajemna jest dla mnie jej świadomość, do tego te miejsca w których przebywam od kilku lat w rzeczywistości nie mają ze mną nic wspólnego, więc jak się pomylę o parę minut w tę albo drugą stronę, to nie przywiązuj do tego większej wagi, z tym że teraz przygotowałem ci podróż o wiele dokładniej, bo przy braku wzajemnego zaufania to w ogóle nie byłoby sensu wysyłać cię w daleką drogę, a więc wsiądziesz w pociąg osobowy na stacji Dębowy Gaj i wysiądziesz na sąsiedniej, czyli we Lwówku Śląskim, na ławce w poczekalni dworcowej siedział będzie mój szkolny kolega Marian Proszek, on tam jest zawsze, chociaż od dawna na nikogo nie czeka i z tego powodu brakuje mu coraz bardziej czyjejś życzliwości, podejdziesz zatem do niego i poklepiesz po ramieniu, a następnie jego dłoń obejmiesz twoimi i chwilę przytrzymasz, nie musisz nic przy tym mówić, bo on i tak dobrze będzie wiedział, kto ciebie tam posłał, on mi nigdy nie dziękował za to, co dla niego robiłem, więc tak samo postąpi i tym razem, a później pójdziesz tą starą drogą wzdłuż Bobru i... sam sobie dopowiedz resztę, a ja jestem pewny, że jak wrócisz z powrotem, to mi powiesz i to, czego ja ci teraz nie przekazałem.

Zamyślił się na chwilę, a później wyciągnął najnowszy numer „Le Figaro” i pogrążył się w lekturze.

Globtroter przetarł zaspane oczy i podpierając się ręką o krawędź ławki, powoli wstał. Przemył szybko twarz wodą z butelki, którą podał mu Bezdomny i zaczął biec w stronę stacji kolejowej w Dębowym Gaju, gdzie na bocznym torze stały nieraz pociągi towarowe.

Kończyła się ciemna noc i dla bezdomnych zaczynała noc nieco jaśniejsza. Globtroter wyszedł z mrocznego cienia tworzonego przez rozrosłe konary starego dębu i zszedł wąską ścieżką w dół ku rzece. Nad brzegiem Bobru stała Córka Czarownicy i patrzyła w wodę. Mimo bardzo sędziwego wieku jej skołtunione, gęste włosy były kruczo czarne. Wiatr nawiewał je na jej twarz, że nie widać było ani oczu ani ust. Musiała wyczuć obecność Globtrotera, bo odwróciła się w jego stronę. Nie mówiła nic, ale on i tak wiedział doskonale, co ona mu chce przekazać. Zaczął więc szybko biec w tym kierunku, który ona mu wskazała.

Po kilku dniach Globtroter wrócił nad brzeg Bobru. Ona nadal stała w tym samym miejscu. Jej czarne, skołtunione włosy i tym razem zakrywały prawie całą jej twarz. Wyglądało na to, że albo patrzyła w wodę albo na drugi brzeg rzeki. W to puste miejsce, gdzie zginęła kiedyś jej matka.

Musiała na pewno zauważyć Globtrotera, ale jej postać nadal pozostawała nieruchoma. I wyglądało to trochę tak, jak mówili o niej starzy ludzie mieszkający w okolicy, że rozumiała mowę rzeki, odczytywała słowa ze śpiewu ptaków i potrafiła rozmawiać nocą z wilkami wychodzącymi na żer, ale nie potrafiła komunikować się z ludźmi. Mowy jej nikt nigdy nie słyszał, chociaż najstarsi ze starych twierdzili, że miała głos bardzo podobny do wycia starej wilczycy zaprzyjaźnionej z jej matką. I tym głosem przywoływała do siebie wilczyce-matki, by napić się ich mleka.

Po drugiej stronie rzeki widać było obrośnięty mchem pień starego dębu, na którym okoliczni wieśniacy zlinczowali kiedyś jej matkę. I narzutowy kamień z którego ona skoczyła w wezbrane wody Bobru, by uczepiona dużej tafli lodu odpłynąć z nurtem.

Jakaś ciemna postać, chyba mężczyzny, podeszła do niej i zaczęła głośno mówić trzęsącym się od emocji głosem.

– Poszedłem pod ten adres chociaż ojciec mi o tym nie powiedział, ale domyślałem się, że on by tego chciał skoro ta staruszka była kiedyś najpiękniejszą kobietą w mieście, przez co jej się tak bardzo nie powiodło, drzwi wejściowych praktycznie nie było, więc od razu wszedłem na klatkę schodową, słońce mieniło się w zaciekach i liszajach zalegających ściany, schody drewniane na piętro były te same co przed kilkudziesięciu laty, tylko jeszcze bardziej zniszczone i jeszcze bardziej skrzypiące, po jakimś czasie ona wyszła ze swojego mieszkania i patrzyła jakby w drugą stronę, ja zacząłem mówić głośno do niej, więc po chwili odwróciła się trochę, ale tak nie do końca, bo chyba miała kłopoty ze zlokalizowaniem mojej postaci i powiedziała przez ramię: mój wnuczek pozrywał te grubsze pajęczyny, gdyż dużych pająków było już za dużo. Nieśmiałym ruchem  ręki powiodła po zakamarkach sufitu i ścian pełnych obwisłych, zbutwiałych pajęczyn z uwijającymi się pająkami na obrzeżach i wtedy zauważyłem, że ona w drugiej ręce schowanej pod fartuszkiem coś trzyma... wiedziałem, że jest chora i bardzo cierpi, ale nie wiedziałem dobrze, co mam robić, ona po chwili zakryła wolną dłonią twarz i łamanym głosem dodała: jesteś kochany mój wnuczek. Ja nie wiedziałem, co robić, ani co powiedzieć, bo ona była bezdzietna, więc odwróciłem się cicho i zacząłem odchodzić, jednak na ulicy uświadomiłem sobie, że przecież ja nie po to do niej poszedłem. Wróciłem więc szybko i złapałem za ten ostry, myśliwski nóż, którym, gdyby chciała, to... Wczepiła się mocno dłońmi w mój sweter i zaczęła wołać: kochany wnuczku, dlaczego tak długo do mnie nie przychodziłeś, ja już powoli zapominam twoją twarz! Wtedy wyrwałem jej nóż, który usiłowała położyć na przegubie ręki i wybiegłem z tej starej kamienicy. Listonoszem był nadal ten z krzywymi nogami, poznał mnie i powiedział, że chciał być księgowym, ale kierownik popatrzył na jego nogi i zawyrokował, że nawet jak ma stopy złączone, to i tak atakujący pies przeleci pomiędzy łydkami, więc ma roznosić listy. Podałem mu nóż a on szepnął: ona ma ich jeszcze kilka, każdy jest ostry, a do tego ma bardzo nabrzmiałe żyły, gdyż codziennie pije samogon. Od dawna jest sama, więc chce ostatnie chwile być w czyichś ramionach, kilka razy wczepiała się mocno we mnie, że z trudem udawało mi się wyszarpnąć, więc teraz wezwania do sądu podaję jej na odległość, podam i od razu odskakuję do tyłu. Gdy odchodziłem to dodał: ona od dwudziestu lat i jedenastu miesięcy nie dostała żadnego listu.

Tamten nadal mówił, ale Córka Czarownicy ominęła jego ciemną postać i podeszła do Globtrotera. W ręku trzymała stary liść z dębu, pod którym zlinczowano jej matkę. I Globtroter mógł się przekonać, że to na pewno było prawdą, co mówili starzy ludzie, że ona bardzo płakała za matką, a gdy z czasem z jej oczu nie płynęło już tyle łez, to nastawiała na sztorc ostry kant liścia i spływające z jej twarzy łzy przepoławiały się, więc nadal było ich prawie tak samo dużo.

Globtroter chciał jej powiedzieć, że był na cmentarzu w Sobocie, gdzie został pochowany Józek Cieśla i zmówił tam krótką modlitwę, a później poszedł przez pola do Marysina, by na grobie Ryśka Mieszczanowicza zmówić pacierz. Ona jednak nastawiła liść ostrym kantem. Z twarzy jej spłynęła łza i rozpołowiła się na dwie równe części, które złowiła w rozwartą dłoń a następnie obie połowy złączyła ze sobą i wyciągnęła dłoń w stronę Globtrotera, by w poświacie księżyca mógł ujrzeć mieniącą się łzę smutku. Wtedy Globtroter odwrócił się i zaczął biec w stronę stacji w Dębowym Gaju, gdzie o tej porze pociąg towarowy gotował się do kolejnej podróży.

Kończyła się noc i zaczynała noc. Globtroter wszedł na dworzec. Mimo wczesnego świtu Bezdomny był już starannie ogolony, pachniał dobrymi perfumami i siedział ubrany w swój najlepszy garnitur. I wyglądał tak łagodnie i ciepło jak w czasie pierwszej Wigilii na dworcu, gdy powiedział Niewidomemu; kiedyś nie mogłem się przebić, później wybić a dzisiaj nie stać mnie na to by się dobić. Po czym pogładził lekko Niewidomego po policzku.

Bezdomny patrzył w tę stronę dalekiego horyzontu, gdzie tuż nad ziemią jaśniał pierwszy skrawek dnia. Globtroter podszedł do niego i powiedział;

– Przybiegłem do ciebie o kilka dni wcześniej, bo dzisiaj jest 17 października i w Szwecji...

Popatrzył w jego twarz i umilkł. Miał jeszcze powiedzieć, że gratuluje mu, iż w dalekim Sztokholmie jego syn Piotr z narzeczoną Elin szykują się do ślubu, ale spojrzał uważniej w jego twarz i stało się dla niego jasne, że on tego poranka nie czekał na słowa. Pogładził go więc wierzchem dłoni po policzku i objął mocno ramionami. Po chwili rozluźnił uścisk, starł łzę radości z policzka Bezdomnego i położył się pod ławką.

 

 

Jerzy Marciniak