Gdzie te małpy wywiewa?
Z Gosią Kulik o picturebooku „Ta małpa poszła do nieba” (Wydawnictwo Komiksowe, 2018) rozmawia Iga Płóciennik
Iga Płóciennik: W jaki sposób inspiracje twórcze w połączeniu z tym, jak odbierasz rzeczywistość, wpłynęły na przekaz komiksu „Ta małpa poszła do nieba”?
Gosia Kulik: Sądzę, że mniej lub bardziej świadomie czerpiemy inspiracje nie tylko do tworzenia, ale w ogóle do myślenia – czytając, oglądając, słuchając... Zatem proces tworzenia jest nieuchronnie również wypadkową tego wszystkiego, z czym spotykamy się jako odbiorcy. Oczywiście jeżeli chodzi o interpretacje, mogą one zachodzić na wielu polach. Cudze dzieło może służyć jako punkt wyjściowy do tego, żeby upleść wokół niego swój pomysł w całkiem bezpośredni i świadomy sposób. Jeśli chodzi o komiks mojego autorstwa, tych świadomych odniesień, które zresztą sugeruję, jest kilka. Z pewnością, o czym wspominam w tytule, jakimś rodzajem zarzewia dla powstania tej opowieści był utwór zespołu The Pixies, This monkey's gone to heaven. Sam utwór jest dosyć enigmatyczny i daje możliwość wielorakich interpretacji. Pojawiają się – jak w moim komiksie – motywy akwatyczne i miejscami ton biblijny. W pewnym momencie nawet trawestuje słowa utworu: „Jeśli diabeł to szóstka, Bóg jest siódemką, człowiek piątką, to małpki są czwórkami, nie maja nic wspólnego z diabłem”. Ten komiks powstał jako kontynuacja wariacji rysunkowej, która niegdyś powstała właśnie przy takim swobodnym rysowaniu w oparciu o tekst utworu. Mówiąc szczerze, historia w tym kształcie powstała znacznie później. Ta scena była wyjściowa, poprzez zadawanie sobie pytań, czemu małpa trafiła z raną w brzuchu do weterynarza, dlaczego ci ludzie traktowali ją jak dziecko, i co wydarzyło się później.
Drugą ważną inspiracją były czytane tu i ówdzie teksty teoretyczne na temat komiksu. Znalazłam informacje o tym, że jednym z powodów, dla których umieszcza się teksty w chmurkach w komiksie jest fakt, że z ust żywego człowieka wydobywa się para. Idąc tym tropem, ciąg skojarzeń biegł następującym trybem: skoro potocznie mówi się, że po śmierci idziemy do Boga – idziemy do nieba, a więc do słowa... Z inspiracji metakomiksowych, tym oczywistym jest taki mały odnośnik do polskiego bohatera komiksowego, okrzykniętego największą sławą: do Tytusa, „małpy”. Przez to nawiązanie chciałam zagrać analogicznie, jak zrobił Allan Moore z superbohaterami z ogromnych wydawnictw amerykańskich. Moore uczynił nieludzkich bohaterów takimi z krwi i kości. W moim komiksie chciałam, aby geneza małpy zyskała prawdopodobny – choć nadal osadzony w aurze absurdu – byt. Poza tym z pewnością wiele rzeczy, które czytam i są mi bliskie, zawsze mają wpływ na to jak konstruuje narrację.
„Małpa” uznawana jest za dosyć absurdalną historię, która wywołuje u czytelników śmiech przez łzy. Kiedy komiks powstawał, miałaś jakiś wymarzony pryzmat, przez który odbiorcy będą tę historię postrzegać?
Jeśli chodzi o absurd i żart, to owszem, lubię, kiedy historia nie jest zbyt tragiczna i przez to popadająca w patos, ani też zbyt anegdotyczna i wrzucająca nas – „odbiorców” – w przestrzeń kawału, który wywołuje tylko i wyłącznie uśmiech. To moja intencja, choć oczywiście sposób odbioru jest uzależniony od odbiorcy. Generalnie zamysłem całej historii było stworzenie opowieści bardzo absurdalnej, podszytej surrealizmem. Ja nie myślę o idealnym odbiorcy moich dzieł, bo taki pewnie nie istnieje. Musiałby albo znać mnie od podszewki, albo mieć zbliżone lektury, doświadczenia za sobą. Zapewne odbiorca, którego śmieszą podobne rzeczy i jest zwolennikiem konkretnej poetyki, będzie – że tak powiem – bardziej zsynchronizowany z moimi intencjami.
Postaci pogrążającej się w depresji Krysi, w połączeniu z osobą zdystansowanego, zamkniętego Janka, wydaje się dobrze uwydatniać różnice między kobietami a mężczyznami.
Postaci, które stworzyłam, miały mieć w sobie stuprocentowy ładunek stereotypu, ale zarazem w trakcie narracji pragnęłam, by odbiorca odkrywał, że jednak za tymi typowymi postaciami kryją się niuanse i bardzo indywidualne reakcje na zdarzenia, w które je wrzuciłam. Kontrast między tym, jak zachowuje się Krysia i Janek, jest dosyć mocny, ale proszę zauważyć, że mamy dla równowagi postać matki-despotki, która przecież jest kobietą, oraz silnej i racjonalnej Marysi. Ja nie dzielę ludzi z uwagi na płeć, w wielu moich opowiastkach graficznych tworzę postaci niejednoznaczne płciowo, ale bardziej ze względu na przypisywane im role. Myślę, że narzucanie nam ról kulturowych oczywiście wiąże się z władzą – ale to jest zapewne osobny temat, tu nie miejsce na takie dygresje. W każdym razie, podobnie jak nie dziele ludzi z uwagi na płeć, podobnie nie uważam, że istnieją cechy, które są typowo męskie lub damskie. Postrzeganie kobiety jako labilnej emocjonalnie i słabej, a mężczyzny jako silnego i zdystansowanego, to jest silny stereotyp. W mojej książce rozpacz i depresja Krysi silniej wiąże się z poczuciem winy niż ze stratą...
Historia „Małpy” mogłaby zmieścić swoje przesłanie na kilku stronach, mogłaby też rozwlec się na ogromną ich ilość. Czy długość tej historii wyszła „w praniu”, czy była w pełni zamierzona?
Jeżeli chodzi o długość, to w medium komiksowym niezwykle istotnym elementem jest rytm opowiadania. Jeśli historia jest opowiedziana zbyt szybko, lub jest zbyt rozwlekła, lub gdyby w nieodpowiednich miejscach następowało zwolnienie – bądź przyspieszenie – opowieść byłaby zupełnie czymś innym. Może nawet odbierałoby się ją jako nudną czy zbyt anegdotyczną, skrótową. Dla mnie opowieść obrazkowa jest jak puzzle, które mają w bardzo konkretnej konstelacji określone znaczenia. Oczywiście można bardzo świadomie manipulować rytmem i zaburzać go, ale oczywiście wszystko wedle starej, wyświechtanej zasady musi być koherentne. Forma i treść muszą ze sobą korespondować. Tak też, aby pewne wątki mogły emocjonalnie wybrzmieć, musiałam je stworzyć jako bardziej powolne lub zastosować rytm powtarzalności z delikatną gradacją. „Ta małpa...” była w tej długości jak najbardziej zamierzona.
Czy na dzień dzisiejszy chciałabyś coś do tej historii dodać? Ta cała opowieść zamyka się niesamowicie zgrabnie, ale czy myślałaś o – przykładowo – drugiej części komiksu?
Gdy buduje opowieść, zazwyczaj lubię ją podsumować, zamknąć. Pragnę, by się oderwała ode mnie. Wiele rzeczy jest tam powiedzianych i pokazanych dosłownie, więc przestrzeń dla niedosłowności zostawiam jednak w tym ambiwalentnym zakończeniu, z jednej strony otwartym, z drugiej – będącym przecież zakończeniem pewnej historii. Wolę zostawić czytelnika z tym efektem. Mogłoby się przecież wydarzyć bardzo wiele, ale to już jest pole otwarte dla wyobraźni.
Na koniec zapytam jeszcze, czy chciałabyś, aby świat się zmienił, czy może jest dla ciebie piękny z tymi wszystkimi niedociągnięciami, jakie przedstawiasz w „Małpie”?
To pytanie jest najtrudniejsze dla mnie. Oczywiście, że świat jest okrutny, wiele w nim zła, jednak żadne zjawisko, z jakim się chyba spotykamy w tym najlepszym – bądź najgorszym – ze światów, nie jest jednoznaczne. Czasem bardzo nieprzyjemne doświadczenia prowadzą nas do tych lepszych, które nie zaszły by bez poprzedzających je tragedii. Uczymy się na błędach w naszych pojedynczych życiach, ale też jako społeczeństwa. Z makroperspektywy nic nie jest jednoznaczne, losy świata toczą sią sinusoidalnie lub toczą sią po zupełnie zaskakujących torach. Człowiek jest śmieszny bądź tragiczny ze swoimi słabościami i sposobami na radzenie sobie z nimi... Lubię to obserwować, ale na pewno nie czuję, że mam prawo wydawać sądy co do tego, czy jakieś zdarzenia mogłyby – lub nie – zaistnieć.
Rozmawiała Iga Płóciennik