/
Bartosz Sadulski

Biogram

 

Bartosz Sadulski (1986) - poeta, dziennikarz. W 2012 roku ukazała się jego debiutancka książka poetycka „post”, za którą nominowany był do Nagrody Literackiej Silesius w kategorii debiut. Autor przewodników po Malcie i Bornholmie. Prezentowane wiersze pochodzą z drugiej książki autora, która ukaże się najprawdopodobniej pod koniec roku.

 

Twórczość

 

Poezja:

"Artykuły pochodzenia zwierzęcego" (2009, arkusz);
"Post" (2012);
"tarapaty" (2016).

 

/
Omówienie

 

 

Jacek Bierut: [o "Artykułach pochodzenia zwierzęcego”]

 

Wśród wierszy, których nie warto wydawać, swoją obfitością przypominających ruchy dużych mas wody, trafiają się czasem, zupełnie nieliczne, warte serwowania publiczności i zachowania w czasie. Po czym wśród tej obfitości rozpoznać te drugie? Dziś już nie ma oczywistych odpowiedzi na to pytanie, może poza najłatwiejszą, każdy po czymś innym. Na pewno nie po tym, że tak jak kiedyś w każdym ruskim filmie musiał być pociąg, a obok pociągu wyrazisty człowiek, tak dziś w każdym dobrym polskim wierszu musi być trochę wielkomiejskiej przestrzeni, najlepiej poprzecinanej wodą, a obok tego trochę czasu, seksu, braku itd.

U Bartosza Sadulskiego jest to wszystko, po czym dobrego wiersza nie rozpoznamy. Także nie po tym, że autor skomponował ze sobą same sonety, co nie jest nową fanaberią i jeśli ktoś się na to porywa, to lepiej żeby miał świadomość udanych i przede wszystkim nieudanych realizacji tego zamiaru. W dodatku tych sonetów jest trzynaście. Rozumie się tu ograniczenia techniczne, bo arkusz to jest szesnaście stron i koniec, ale trzynaście sonetów to z oczywistych względów jednak zupełnie coś innego niż sonetów czternaście (nie mówiąc o piętnastu, czyli o wiązce sonetów). Spróbujmy zatem przeczytać ten arkusz przez ten brakujący czternasty sonet, czający się dość nieestetycznie na ostatniej stronie ze spisem wierszy, z których tytułów nijak nie da się go jednak złożyć. Albo jeszcze lepiej, czający się na dole każdej ze stron po zdaniu.

Przede wszystkim powinien być to sonet ustalony na tej samej konsekwencji, co poprzedzające, sonet przeniesienia. Woda, krew, w ogóle płyny mają w nim być jak lany beton, który zmieniając stan skupienia, formuje, a nawet wyznacza miejsca i ich koniec. Czas ustanawia się na zasadzie okrągłej skali. Służyć ma przede wszystkim do przenoszenia fajerwerków, zimno rozświetlających chwilami te miejsca. Akcja staje się transportem płynów w czasie, czyli rozbłysków miejsc. Feerie są korytem albo nawet korytarzem w coś, o czym napiszemy dalej. I są nacechowane jak wciąż przystoi wierszom. A prawdziwego świata tu się nie podpali, nie zatopi, bo nic mu do wiersza, bo wystarczająco prawdziwy jest ten, o którym mowa, a także ten, kto mówi w wierszu. Raczej o sobie, ale równie dobrze o mieście i jego zwierzęcej anatomii.

Co mówi? Skorzystamy z czternastu zdań, żeby to wyłuszczyć. Że są kolejne czasy miejsc, całkiem aroganckie i nikomu nie uda się ocaleć. A to jest tak wprawione w ruch, że się potem samoistnie będzie toczyć dalej, już w kolejnych odmianach. Wystarczy trochę uwagi i widać, że teraz też toczy się inaczej, niż tamtym, którzy stworzyli nasze dekoracje. Inaczej będą ubierane dziewczyny i problem polega na tym, że chciałoby się ich spróbować. Ale jak tragedia, to tragedia. Dlatego teraz podobają nam się raczej dziewczyny dziewczęce i smutne. I może jednak uchronią nas przed zimą, i zima nie nadejdzie, i z jedną ze smutnych i dziewczęcych będziemy mieli słodkie zwierzątka, a woda nadal na naszych oczach będzie rodzić wodę, o czym wspominamy, bo to jest najczystszym symbolem, przeniesieniem znaczenia, co znaczy, że oto ta miłość może nas ocali i będziemy w niej tacy drżący, i tak się jej oddamy, że wreszcie naprawdę będzie się o co bać. I może wtedy podejmiemy walkę, użyjemy ładunku pamięci, poprzez analogie także o tych, którzy już wypadli ze skali naszych miejsc. I jeśli podejmiemy walkę, to może jakimś trafem ją wygramy. I może wtedy już się nie będzie kłamać i będzie się dotykało czasów miejsc w wielu szczegółach, a one będą się zacierać. I tym sposobem wszystko może stanie się jednorodną historią możliwą do opowiedzenia. I dojdzie do dojrzałości świata, polegającej trochę na tym, że świat będzie wytracał energię w naszej skali. I dzięki temu zabiegowi i samoistności świata utworzy się koło, a nam jakoś uda się przedostać po nim na początek. I znów będzie dzwonił telefon.

Jak można się domyślać, w ostatnich czternastu zdaniach mocno (karygodnie) strywializowałem te trzynaście sonetów, ale ułożyły mi się właśnie w taką historię, przy czym, ich dużą zaletą jest to, że równie dobrze, w innym czasie, w innym miejscu, komu innemu, na innej ironii, na innej naiwności i w innym upale, mogłyby się ułożyć inaczej.

„Artykuły pochodzenia zwierzęcego” to nieduży rozmiarem, ale spory w zamiarach, nieco celanowski projekt, jak dla mnie zupełnie udany i publikować go należało. Bo porusza. A jak kogoś nie poruszy, to niech przeczyta jeszcze raz, w innym miejscu, ale w tym samym czasie, a jeśli nie potrafi, to nich to zrobi odwrotnie.

 

 

Jacek Bierut

/
Omówienie 2

 

 

Grzegorz Czekański: Zacznijmy węszyć

 

Bartosz Sadulski. Prototyp smutnego poety dla smutnego gremium smutnej młodzi? Naturalnie – jestem głosem emo młodzieży, ubieram się na czarno i tylko przez pomyłkę emo grzywkę zapuściłem z tyłu głowy, przebiegle ­mówi autor w wywiadzie z Przemysławem Witkowskim, z którym od dłuższego już czasu jest kojarzony; z którym (państwo wybaczą przaśność metafory) jeżdżą na bicyklu typu tandem po koleinach piekiełka wrocławskiej poezji. Z którym ­­–­ gdyby  nie wspomniana grzywka ­– wydawać by się mogli spokrewnieni (podobna fizys).  Ale nie. Ich powinowactwo polega raczej na czymś innym. Na przykład na dość częstym sygnowaniu (m.in. w „Ricie Baum”, czy „Odrze”) tekstów obojgiem swych nazwisk, a także wspólnym funkcjonowaniu w życiu literackim Wrocławia i kolektywnym organizowaniu iwentów, które to życie starają się podtrzymać. Choć wielu twierdzi, że jest już za późno, gdyż ten pacjent (literacki Wrocław) zmarł był dawno temu.

gdybym potrafił mówiłbym prościej, pisze Sadulski w wierszu otwierającym arkusz „Artykuły pochodzenia zwierzęcego”, co mogłoby zostać uznane za zapowiedź całości. Czy jest tak w istocie? Raczej nie, bo w konkurencji „niejasność wiersza” ten autor  nie plasuje się w czołówce peletonu, mimo że jednocześnie daleki jest od „oczywizmu”. Sadulski jakoś szczególnie nie zaciemnia – pod tym względem jest w normie. Jasne, to nie szkoła nowojorska. Tu nie rozbraja się nas drobiazgami codziennego użytku, nie gorszy – nas, przyzwyczajonych do obrazu i metafory, do tych wszystkich dziwacznych pretensji – drobiazgowym towarzyszeniem człowiekowi doraźnemu, skupionego na dookreślaniu tego, co w zasięgu jego wzroku, i przerabianiu tej doraźności na lepką tkankę tekstu. Tutaj się jest wrażliwym, proszę państwa, tutaj się destyluje swoje przeżywanie – jak na poetę emo przystało. Więc jak: śmierć, szatan, żyletki? No właśnie nie. Sadulski jest poetą emo innego pokroju.

Przeżywa się u Sadulskiego mniej więcej tak: opowiadający lubi być dookreślany przez okoliczności przyrody. Tak jest, a t m o s f e r a  w wierszu, wewnętrzne stany pogodowe opowiadającego – podyktowana jest niejako warunkami a t m o s f e r y c z n y m i  (pejzaż miejski über alles) oraz odwołaniami do istot ożywionych, które się w tych tekstach przewijają. Czyli – zwierzęta: najważniejsze są stopy i niezaspokojony głód/ egzotycznych zwierząt („Lekcja anatomii dla porzuconych”). Czyli – zewnętrze: zimno i pusto – noc duka swój alfabet („ewakuacja”). W taki sposób się Sadulski najczęściej rozkręca, co nie jest przecież jeszcze niczym wyjątkowym: absurdalne byłoby przecież zdziwienie faktem, że poeta inspiruje się tym, co po drugiej stronie parapetu (historia nowoczesnej literatury, co oczywiste, uzależniona jest od miasta), a opowiadając o konkretnych (zobrazowanych) sytuacjach, procesach czy zjawiskach  – tak naprawdę opowiada o sobie. Czyli o opowiadającym. O podmiocie! Bowiem rzecz tkwi w czymś innym.

Bo tak: Sadulski, z jednej strony, lubi wpierw wypełnić wiersz umiarkowanie ciekawym (za moment słońce da sygnał do startu/ a nic o tym nie mówią afisze czy ploteczki [„andersen”]), całkiem ciekawym (miasto przyjmuje wodę jak pierwszą / komunię [„choroby wewnętrzne”] czy bez wątpienia ciekawym obrazem (marzec – plaga nocnych deszczy/ i odra podnosi się jak przegotowane/ mleko a miasto zdaje się być kożuchem / na usługach tej ciemnej mazi [„płodne dni”]. Po tym wypełnianiu zaś lubi do niego dopowiedzieć zgrabny komentarz. Odciąć się. Odskoczyć. arogancka jest ta pora w corocznym ogłaszaniu/ alarmów i stanów powodziowych („płodne dni”). A co potem – tego się chyba już domyślamy.

Bo potem jest właśnie emo. Bo do czego służy Sadulskiemu miejski sztafaż? Cała ta fizyka i fizyczność? Bo czemu zawdzięczamy zaznaczanie w tej poezji pierwiastka animalnego i floralnego? Tego ptactwa, pszczół? (może pszczoły to rodzaj choroby powietrza  – chciałem uciec od nawiązań, a przecież przypomina się zakazany przeze mnie na początku tego szkicu Roman Honet). Tych łopianów i mleczy? Myślę, że po to, aby wrażliwość poety Sadulskiego była na tle tych zjawisk jeszcze bardziej widoczna. Bo przecież wydatniej mówi się o wrażliwości na tle czegoś, co (jak każe myśleć stereotyp) jest jej pozbawione. Jeżeli przecież na tle czystego weryzmu, behawioryzmu spróbuje się wyartykułować stany psychiczne, odczucia, te wszystkie choroby wewnętrzne, które opowiadającego trapią – kontrast będzie wówczas silniejszy. I wtedy takie partie jak przyswajamy cukier/ i odkładamy kalorie na gorsze czasy, będziemy musieli wziąć w nawias, bo przecież nie o behawioralność, a wewnętrzność tu idzie.

Czy to jest emo? Jasne. To całkiem przestronna szufladka, a Sadulski to wrażliwy chłopiec, który dobrze opanował ironię, toteż na takie szufladkowanie nam się nie obrazi. Który gubi tropy, miesza nawiązania, miksuje kontekst, rozplątuje spoistość języka i usiłuje przepalać jego żarówki. Gra obrazem, bo chce zwracać uwagę na osobność opowiadającego. Gra w chowanego nie tyle, że to modne – ale dla zasady. A my mamy na wytropienie go jak na razie tylko te trzynaście artykułów, składające się na jego debiutancki arkusz. Wyostrzmy nozdrza. Zacznijmy węszyć. I poczekajmy, kiedy Sadulski zacznie przemawiać własnym głosem.

 

 

Grzegorz Czekański

/
Omówienie 3

 

 

Recenzja Marka Olszewskiego poświęcona książce "Post" znajduje się pod tym linkiem.