/
Krystyna Myszkiewicz

Biogram

 

Krystyna Myszkiewicz (1977) − laureatka wielu wyróżnień i nagród w konkursach poetyckich. Wydała trzy książki poetyckie: "Kamienie dumie w twarz" (1994), "Powiłam słowo" (1996), "Gniazdo na odludziu" (2001) oraz płytę z melorecytacjami wierszy i jazzem – "Klaustropolis" (2007, pismo literackie „Portret”). Mieszka w Zgorzelcu.

 

Twórczość

 

Poezja:

"Kamienie dumie w twarz" (1994);
"Powiłam słowo" (1996);
"Gniazdo na odludziu" (2001);
"głębiel" (2012).

 

/
Próbka

 

więzy, wymuszenia


niewidzialne, zamykane na cichy skobelek, mijane na palcach
jak dziecko i majak setnego dna. weź mi to, a wtedy okaże się,
że było: wolnością, niecenionym potomkiem, żywym na sposób,
jakiego nie można pojąć. w dłoń, która siły nie miała, wkładało
siłę, by spisać słowo, a słowo, spisane jak nieme zaklęcie,
wprawia w ruch usta. wtedy słyszalne jest dokonane. a dno,
co ma sto innych sióstr i brata, uwiązanych krwią, rodzi odtąd niebo
dla stopy i drugiej stopy, armii lęków i morza niepewnych kroków.
tak się rodzi wolne, które nigdy zaznane, jest piękniejsze niż krew.

 

 

rozpadanie


brakło powietrza i umarły nam płuca.
wybór jest prosty i bez przerysowań: żółte oczy,
kontakt poniżej 90%. jeśli wypłynę na tych foliach,
będę harpią. nie chcesz znać stanów wyzwolenia,
na które mnie nie stać, śladu. żyłam i malowałam się
w połowie – prawda czy fałsz, bez żadnej szansy
na podobieństwo. garstka chłopców grających w piłkę,
tym mniejszych, im jestem wyżej i dalej patrzę; pszczoła,
wracająca cierpliwie do klatki ze szkła; folie, morze folii.

 

 

chłopcu, który wróci z misji w afganistanie


pisząc o tysięcznej odmianie stanów i zaburzeń przypuszczam
odwrót podskórnych szeregów, tak chcesz mnie zaszczuć, psyche?
jeśli wracam to w innych fragmentach, niepełny, pamiętam
składowiska iluzji o spajaniu, tymczasem byt jest rozrywką,
z rozrywającymi dygresjami, jest w nich fatalizm rozszczepienia
i plan konstruktora do spoiw. tak sobie siedzę, a wiedza o tym
ubiega emocje. gdyby przybliżyć wiele, nic nie odrzucić, ujść
jak syczące powietrze z pola złudzenia! zacznijmy od faktów:
rozsupłać język jest oglądaniem się wstecz, kotku, umieraj
przy próbie uproszczeń i bądź narodzony przy pierwszym promyku:
światło dotyka,
rozgrzewa i niczego nie rozjaśnia
w miejscu,
gdzie zaszczuty siedzę i siebie unikam.
lepiej mi w tym niebie abstraktu niż w dygresjach relatywności,
powoli się godzę z fragmentem kończyn i wspomnieniem piasku,
skał i wystrzału, który mnie oddał psyche. małe straty to misje.

 

 

litania o braku wyrachowania


chodzi o cichość, jest prawie jak woda znana mi tak topielnie,
bez tchu. wynurzenia mam we krwi, ale krew mam do czasu.
nic nie wyje bez powodu i nie bez powodu ustaje zew. matki
i święci przeklęci odkupią się nazajutrz i niech im będzie lżej,
niech nie będzie powielona ufność ręce, która to zanurza,
to ratuje. jeśli każdy oprawca jest w nas dotąd, dokąd go tam
trzymamy, to niech wypowiem litanię zanim pokocham milczeć.
nikt nie żyje mną z tymi wszystkimi natręctwami niskiej wiary
w lepiej wydarzony sens. czy będziesz moim zbawieniem, draniu?
zbawić się samemu jest możliwe dopiero gdy umiera miejsce z cienia
i krwi, kluczenie za ciepłem ciał i słów, ich wartką wykładnią.
niech stygną im stopy, zanim dojdą celu tej darowanej mi krzywdy,
sieroctwa nad zapadnią w języku, spustoszenia po treści w żołądku
– pył mija, ból mija i pamięć topi się w słońcu. to chyba jest wiosna.
chodzi o cichość gdy patrzy się na drzewa widząc drzewa i gdy ptaki
są ptakami zamiast pikowaniem w dół, a nawet o to, że tylko u mnie
pali się światło o 6 rano gdy wyjdę z psem do parku,a w pozostałych
66-ciu mieszkaniach jest ciemno, jakby inni mieli już nie wstać.potem
wiem: na pewno jest wiosna, bo przebaczam sercu jak pękaniu kry,
które zwalnia kości z ciała rzeki, ciało z ukrycia na dnie, a dno z rezydenta.

 

 

przyczynek do pieśni i ślad


czy jestem chwiejnym opadem, czy chwiejna jest ziemia, która
wyrzucona z garści nasyca się tylko po części? gdyby dotykanie
gruntu było przejęciem, istotą pulsu. ale to chwilowy podest
rozproszonej materii, a spadanie z moją asystą jest szybszym
końcem. wszystkie stany późniejsze są wędrówką poza granicami.
tracę na wadze i czytelności, a jednak już nie przestanę odchodzić
w sobie od zmysłów i nie przestanę przepisywać tych obcych stanów
i konstatacji na listy. to pożegnanie i powitanie z cieniem zarazem,
ukłon dla własnej pani, która wszystkie cienie trzyma w swej garści
i jest alienacją widzenia. nie chciałabyś dzielić z nią tego ustępstwa.


czy szaleństwem jest wiedzieć, że żyje się w bliskiej opcji śmierci,
rezerwowej wersji tego dna? są warstwy osobliwości i warstwy cienia,
zmagają się, aż ustanowią jedność: marnowane okazje do uniesień;
unoszone w marność spisy naiwnego kochania i szybkich kasacji
dowodów, że jestem słaba, słaba, że stygnę.
między tytułem, a meritum, między puentą mój cień nosi mnie
i przerasta, jak parantele przejścia: jestem śladem lub nosicielem.


to jest notacja, z której bierze się terapia dochodzenia do siebie.

 

 

 

Krystyna Myszkiewicz