/
Rafał Wojaczek (1945-1971)

Biogram

 

 

Rafał Wojaczek (1945-1971) - poeta, prozaik. urodził się w Mikołowie (jego ojciec był nauczycielem gimnazjalnym, matka pracowała w wydawnictwie), gdzie spędził dzieciństwo i uczęszczał do liceum (maturę zdał w Kędzierzynie-Koźlu). W 1963 r. rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale przerwał je i w następnym roku zamieszkał we Wrocławiu, gdzie przebywał do swojej śmierci. Debiutował na łamach miesięcznika "Poezja" w 1965 r. - jego pierwszą książką poetycką był opublikowany w 1969 r. "Sezon". Był jednym z nasjszerzej dyskutowanych i wpływowych powojennych polskich poetów.

Zmarł śmiercią samobójczą w 1971 r. we Wrocławiu przy ul. Lindego. 

Szlak Rafała Wojaczka we Wrocławiu można poznać pod tym linkiem.


 

 

Twórczość

 

Poezja:

"Sezon" (1969);
"Inna bajka" (1970).

 

Pośmiertnie:

"Którego nie było" (1972);
"Nie skończona krucjata" (1972);
"Utwory zebrane" (wstęp: Tymoteusz Karpowicz, opracowanie: Bogusław Kierc, 1976);
"Reszta krwi" (wstęp: Romuald Cudak, posłowie: Maciej Melecki) [zawiera 60 niedrukowanych wcześniej wierszy], 1999);
"Wiersze" (wybrał i posłowiem opatrzył Tadeusz Pióro, 1999);
"Chodzę i pytam" (wybór i wstęp: Ziemowit Fedecki, 2002);
"Wiersze zebrane" (opracował: Bogusław Kierc, 2005).

 

/
Próbka

 

Ojczyzna

Matka mądra jak wieża kościoła 
Matka większa niż sam Rzymski Kościół 
Matka długa jak transsyberyjska 
Kolej i jak Sahara szeroka 

I pobożna jak partyjny dziennik 
Matka piękna niczym straż pożarna 
I cierpliwa jak oficer śledczy 
I bolesna jak gdyby w połogu 

I prawdziwa jak gumowa pałka 
Matka dobra jak piwo żywieckie 
Piersi matki dwie pobożne setki 

I troskliwa jakby bufetowa 
Matka boska jak Królowa Polski 
Matka cudza jak Królowa Polski

 

 

 

Piosenka o poecie (II)

Poeta. pisze o ojczyźnie
(mała wódka) 
Poeta pisze o kobiecie
(mała wódka) 
Poeta pisze
(czysta wódka)
sztukę robi 

Poeta pisze całe rano
(ile wódki) 
Poeta pisze popołudniu
(dużo wódki) 
Poeta pisze wieczór noc
(hektar wódki jak mówi 
B. Antochewicz kapitan MO) 

Poeta pije 
(szkoda słów)

 

 

 

Prawdziwe życie bohatera

Jest horyzont prawdziwy tam za horyzontem. 
Lecz najpierw czarne gwiazdy, nie wiedząc czy są, 
Lecą do jego oczu zakrzywiając tory. 
Gdy w oczach ciemno widzi podczerwoną krwią. 

Oto prawdziwa chmura z niebieskiej wyżyny 
Jego mózgu już schodzi, alby stać się łzą 
Morza: na horyzoncie słuchu teraz dyszy 
Już wzbierający w dusznym wnętrzu morza sztorm. 

I żagla biała miara w szwach rwie się z nadmiaru 
Ulotnej treści wiatru i sternik ssie źdźbło 
Krwawej wątroby, którą on, celnie przez gardło 
Przybity do poprzeczki rei, karmi go. 

 

 

Ballada bezbożna

Gdzie mojej ręki lewej z niebem igra samiec
Tam stado dojnych gwiazd i moja śmierć się pasie

Gdzie mojej ręki prawej ogródek się szerzy
Tam żonę martwą zakopują w ziemi

Gdzie moich jąder krąży podwójna planeta
Tam wieszają człowieka za to że poeta

Gdzie nasienie pośpiesznie porzucone gnije
Tam kobietę do spazmu pobudzają kijem

Gdzie mojego mózgowia cieknie wrąca struga
Tam pijak pijąc wie już co jest dobra wódka

Gdzie moja stopa lewa bieg planet popędza
Tam nie ma Boga tylko jego impotencja

Gdzie moja stopa prawa bieg planet wstrzymuje
Też nie ma Boga tylko nieskończony smutek

Gdzie moja męskość głową fioletową straszy
Poślubiona dziewica regularnie krwawi

Gdzie patrzę lewym okiem tam widzę: jest Polska
Biskup na świni tyłem wjeżdża do kościoła

Gdzie patrzę prawym okiem moje życie marne
Jak zwykle z przyjściem zmroku idzie pod latarnię

 

 

 

 

Czy wiersz może nie być kobietą

Ileż to jeszcze stronic niezmazanych krwią głodną!
Lecz ten, co stał się, mnie jedząc,

Wiersz rankiem napisany, nakarmiony nocą,
Czyż może nie być kobietą?

 

 

 

 

 

Ptak, o którym trochę wiem

Patrzy na mnie moja twarz odbita w chmurze 
mgły, co wyszła mi z ciała przez szpary w powiekach.
A to jest mgła krwi i już za horyzont ścieka.

A mój wydech co także jest krwią, tylko suchą,
jest wiatrem pionowym co jeszcze zakotwiczony
w róży płuc jest łodygą krążącego ptaka. 

Lecz że Ziemia się właśnie odwrotnie obraca
obracają się we mnie płuca aż przez usta 
wyszarpną się spomiędzy żeber niby chustka. 

Więc póki jeszcze jest niebo, moja twarz rozległa,
póki nad horyzontem krew świeci jak jutrzenka,
póty ptak zna miarę swego wywyższenia. 

Lecz już, choć o tym nie wie, powoli przecieka
spod tamtego pod ciasne niebo, już pod moją
powieką się rozpływa w ciężki jak całun obłok

 

 

 

 

Rafał Wojaczek