Z tomu Nocne pasjanse
8
na początku był punkt
a nie słowo
bo wszystko z punktu swój początek wzięło
wiemy z geometrii elementarnej że:
przed dwa punkty przebiega tylko jedna linia prosta
od narodzin do śmierci
skąd wobec tego krzywe linie życia
a wir werden weiter marschieren
pobrzmiewa jak memento
cud gospodarczy
jak uwspółcześnione dada
w stronę aparatury podsłuchowej i telewizora
w stronę samochodu i w sprawność czołgu
w lot samolotu i pocisku balistycznego
w szybkość rakiety nuklearnej i pojazdu kosmicznego
a skołowani współcześni filozofowie rozmyślają
siedząc na sedesach
jedynych jeszcze miejscach na ziemi
z resztką intymności
Z niepublikowanej powieści Wratislavia
Empik – atrapa wolności (1)
Empik – mój azyl publiczny. Tu komedia społeczna osiąga swoje egzystencjalne apogeum. Tu czarownice przelatują na miotłach, co widzą wszyscy poza tymi, którzy nigdy nic nie widzą, emitują się sobowtóry, wyrastają eukaliptusy i spełniają proroctwa. Wszystko jest możliwe w klubowej kawiarni, do której każdy może demokratycznie wejść prosto z ulicy i po angielsku wyjść albo najzwyczajniej zdematerializować się. Nie obowiązują tam żadne konwenanse, żaden ceremoniał wtajemniczania. Tu wszyscy akceptują wszystkich. Tolerancja jest wymogiem fundamentalnym. Dyskutuje się wszystko. Żadnego tabu poza agresją. Majtki carowej Katarzyny są równie ważnym tematem do dyskusji co aspekty społeczne literatury czy strajki robotnicze, które ogarnęły już niemal cały kraj.
Empik – kosmos w pigułce. Jedyna w tym mieście wolna wszechnica uniwersytecka i absolutnie wolne forum dyskusyjne. Katedra uniwersytecka, konfesjonał, kawiarniane ple, ple, a zarazem miejsce konfrontacji idei i poglądów. Biuro matrymonialne i bezinteresowna agencja towarzyska. Szpital psychiatryczny i hospicjum, w którym jednak powinno być wesoło, a przypadkowe pierdnięcie jest bramą do piekła.
– To, że Günter Grass nie jest wydawany w naszym kraju, wynika z jego tematyki, która obejmuje oba dziedzictwa narodowe, kulturalne, społeczne i polityczne – dociera do mnie od któregoś stolika.
– Utracony uniwersalizm sztuki słowa – dociera z innego miejsca – Brak epickiego oddechu – słyszę – Gry językowe w liryce.
– Eseistyka połączona z publicystyką zamiast prozy artystycznej – ktoś postuluje bliżej bufetu – Koloryt lokalny, zaściankowość, burczenie dnia dzisiejszego, epizody dnia dzisiejszego, zapominane jutro – wylicza ktoś i podnieca się przy tym.
– Stereotyp zamiast nowego spojrzenia – stwierdza nieco za głośno znany mi głos, chyba Kulawego Apostoła i ucina dyskusję.
Strzępy zdań docierają z całego spektrum bywalców i nagle tuż obok:
– Kiedy prowadzi się naród w przepaść, nie warto oglądać się do tyłu.
Empik – moja atrapa wolności. Tu mogę być Działaczem przez duże „D”. Tu nawet mój czerwony kolor nie jest płachtą na byka antykomunizmu. Gdybym kiedyś przypadkiem nie trafił do tego miejsca, mój pobyt we Wratislavii byłby nieustającą Golgotą. Szczególnie teraz, kiedy wkręcono mnie w esbecko-prokuratorską wyżymaczkę. Może to już ostatni mój pobyt w tej kawiarni? Ostatni raz oddycham smakiem wolności i godności? Może ostatni raz siadam obok Wstrętnego Maślucha, który akurat siorbnął potężny łyk kawy? Kiedyś Poeta i Prozaik zwrócił mu uwagę na to głośnie siorbanie, ale Wstrętny Maśluch zareplikował od razu: „Mój ojciec siorbie dziesięć razy głośniej.” Duży postęp w kolejnym pokoleniu – pomyślałem sobie wtedy.
– No i cóż panie poeto, wakacje powoli się kończą, trzeba rozpocząć nowy rok poetycki, a tu wszystko stoi!
– Nie mój problem. Lubię chodzić. Zresztą z placu Grunwaldzkiego do Empiku nie jest zbyt daleko.
– Nie komunikację miejską miałem na myśli, ale strajki w fabrykach…
– Nie mój problem.
– A jeśli drukarnie zastrajkują?, wydawnictwa?, redakcje?..
– Nie zastrajkują.
– Mogą solidarnie zastrajkować…
– Nie zastrajkują.
– Jak przyjęła krytyka pana ostatni tomik Rozkosz gotycka?
– Bardzo dobrze. Znakomite recenzje. Nawet w „Gazecie Robotniczej” znakomita.
– Czytałem, czytałem… Pan Robert chwali… Nawet zapamiętałem: Mitologizacja najbliższego otoczenia poety, kręgu znajomych i przyjaciół, swoisty egotyzm, zdaje się teraz ustępować miejsca baśni… Bohater liryczny często zachowuje się tak, jakby jedną nogą stał w rzeczywistości, drugą zaś w „Ogrodzie rozkoszy ziemskich” Hieronima Boscha lub w andersenowskiej baśni o Królowej Śniegu. Poetyckie obrazy nabierają teraz silniejszej wyrazistości… – Widzę jak Wstrętny Maśluch tężeje wewnętrznie, jak opłomienia go blask jego muzy. I nagle mnie oświeciło! Oczywiście, pojechał do Warszawy przekazać osobiście stołecznym krytykom Rozkosz gotycką. – A propos: pan wie, że zamierzaliśmy w jesieni zorganizować sympozjum kulturalne, planowaliśmy nawet pisarzom płatne spotkania autorskie…
– Miła historia.
– Niemiła, bo sympozjum nie odbędzie się, imprezę nam utrącono. Była szansa na szersze zaistnienie, na zainteresowanie mieszkańców naszego miasta powstającą tu literaturą, sztuką, muzyką, poezją w najszerszym znaczeniu… Przecież pan wie jak to jest: półmilionowe miasto, a na spotkanie z pisarzem przychodzi dwadzieścia osób – i to zawsze tych samych.
– Poezja nie jest towarem! Poezja nigdy nie była i nie będzie sztuką dla mas.
– Tak pan uważa? Czytałem, że w Moskwie na spotkania z poetą Jewgienijem Jewtuszenką przychodzi do Pałacu Sportu kilka tysięcy osób!
– Pewnie spędzonych.
– Skądże! Rosyjska poezja jest dlatego taka wielka, bo ma liczną i wierną czytającą i słuchającą publiczność.
– To niech pan spróbuje przy pomocy swoich aktywistów zorganizować mityng poetycki w Hali Ludowej! Spędzi pan całą zrzeszoną w organizacjach młodzieżowych młódź Wratislavii… Chyba macie w sumie kilka tysięcy członków, by zapełnić Halę Ludową – ironizuje Wstrętny Maśluch.
– No, gdyby do takiej imprezy dołączyć odpowiednie grono piosenkarek, piosenkarzy, zorganizować na przykład strip-tease w rytmie czytanych wierszy, to może nawet nie trzeba byłoby organizować spędu, bo na tak pomyślaną imprezę i bez tego zebrałaby się spora publika żądna kultury. Ale dla samej poezji? Drogi panie poeto!.. Ale co ciekawego w Warszawie?
W odpowiedzi Wstrętny Maśluch siorbnął znowu, tym razem jednak znacznie głośniej niż poprzednio i odstawił filiżankę. Był to ostatni łyk wystygłej kawy.
Czekam na Norberta. Wiem, że niebawem tu się zjawi, chociaż nie jesteśmy umówieni. Czekam, chociaż nic mu nie powiem o doznanej przykrości, o tym, co dziś mnie spotkało, o tym, że mój czas został brutalnie przetasowany. Czekam, by z jego twarzy odczytać wyrok…
Upał. Wstrętny Maśluch zaczyna coś gryzmolić na serwetce – pewnie pisze nowy wiersz. Często pisze w kawiarniach na serwetkach. Umie wyalienować się z towarzystwa i tworzyć. Norbert też to potrafi. Ja bym tak nie potrafił. Mogę tylko myśleć, intensywnie myśleć, intensywnie jałowo myśleć, bo decyzja już nie do mnie będzie należeć, pozbawiono mnie decydowania o swoim losie, sam pozbawiłem się decydowania o swoim losie, jeśli podpisałem cyrograf z diabłem. Pobyt w piekle jest konsekwencją podpisanego w młodości cyrografu. Dziś prokurator upomniał się o moje ciało i o moją duszę, przeczuwając, że mam zamiar sprzeniewierzyć się zapisom cyrografu. Na razie jeszcze siedzę w Empiku. Wstrętny Maśluch po powrocie z Warszawy pisze wiersz. Norbert każe na siebie czekać. Mistrz Jan opóźnia swoje przyjście. Ale wchodzi Magdalena. Wstrętny Maśluch chowa długopis, a serwetkę starannie składa i wsadza do butonierki dość niedokładnie: rąbek białego papieru wystaje na zewnątrz, jak u przedwojennych elegantów ozdobna, haftowana chusteczka. Wstaje z fotelika, podaje mi rękę tak, jakby podawał mi ją na pożegnanie, pożegnanie na zawsze, jakby chciał tym uciskiem dłoni powiedzieć: „Tracę kolejnego przyjaciela” – i wychodzi z Empiku razem z Magdaleną.
Ernest Dyczek