/
Piotr Przybyła

Biogram

 

Piotr Przybyła (1985) - publikował w "Arteriach", "Frazie", "Toposie" i w „2Miesięczniku”. W lipcu 2015 r. nakładem Domu Literatury w Łodzi ukazała się jego debiutancka książka poetycka pt. "Apokalipsa. After party". W przygotowaniu kolejna, pod roboczym tytułem Epitafia i inne ogłoszenia matrymonialne. Mieszka w Karpaczu.

 

Twórczość


Poezja:

"Apokalipsa. After party” (2015),

 

Dramat:

„Kolorowa, czyli biało-czerwona” (2013);
“Rysio z Klanu. Second Life” (2014);
„Jezus, Latający Potwór Spaghetti i keczup” (2015),

 

/
Omówienie

 

Może ta odpowiedź ukryta jest w książce
Z Piotrem Przybyłą, poetą i dramatopisarzem z Karpacza, rozmawia Agata Koptewicz

 

Kiedy zaczął pan pisać wiersze? Jak wyglądały początki pańskiej przygody z poezją?

Początek? Może zacznę od końca. Od jakiegoś czasu nagrywam na dyktafon wszystko, co napiszę, nawet nie raz, a pięć, czy sześć razy ten sam tekst. Wiem – to trochę dziwne, nawet głupie, ale póki tego nie robiłem, czyli na początku, gdzieś trzy, cztery lata temu, pisałem o wszystkim, czyli o niczym. Teraz, tak na dobrą sprawę, również piszę o niczym, czyli o sobie (uff… przepraszam za filozofowanie), ale brzmienie tekstu, jego rytm, tembr, z jakim jest wypowiedziany, wykrzyczany czy zamieszczony na YouTube – są dla mnie równie ważne jak słowo, czy sensy w nim ukryte. A zatem na początku było słowo, i jak dla mnie, nie stało się ono ciałem, a dźwiękiem… na szczęście. Tak to widzę, to znaczy słyszę.

Czy zatem pisanie to rzemiosło, którego uczy się przez praktykę i z każdą próbą wychodzi coraz lepiej, czy też pana zdaniem do pisania dobrych wierszy niezbędne są jakieś szczególne predyspozycje, jak na przykład wyczucie rytmu?

Nie wiem. Nie jestem szkołą kreatywnego pisania. Nie wiem nawet, czy gdybym był szkołą kreatywnego pisania albo studiami podyplomowymi, dajmy na to w Krakowie, czy wtedy wszystko byłoby dla mnie takie jasne. Jest więc ciemno wszędzie, głucho wszędzie. I dobrze, oczywiście jak dla mnie, choć przyznaję: rok temu byłem na warsztatach dramatopisarskich w Obrzycku, i wyniosłem z nich parę kontaktów do świetnych dramatopisarzy plus czyjś długopis. Z perspektywy czasu wszystko się przydało.

Mieszka i tworzy pan w Karpaczu, na peryferiach Dolnego Śląska. Czy czuje pan, że pańska perspektywa różni się od perspektywy wrocławskich twórców? Czy taka odmienność ułatwia, czy utrudnia początkującym poetom zaistnienie w literaturze?

Nie czas, by rozstrzygać, czy Karpacz to rzeczywiście peryferia Dolnego Śląska, ale co do jedno chyba możemy się zgodzić: Karpacz plus poezja równa się grób Tadeusza Różewicza. Tak na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Ewentualnie całość możemy ująć jeszcze w nawias i dodać tam sygnał Wi-Fi. Chyba nie wyjdzie z tego jakaś profanacja? Oby… ale myśląc: twórcy z Karpacza, a ci z Wrocławia, nie myślę: obcy wśród swoich, ale raczej ci, których łączy Internet. I nie jest ważne, że w Karpaczu nie ma domu kultury, a we Wrocławiu jest ich kilka, bo tu i tu jest internet. I przyznajmy: czy dla kogoś, kto chce wypłynąć na suchego przestwór oceanu, potrzeba czegoś więcej? No, może jeszcze Poczty Polskiej, jeśli podobnie jak ja, zechce poddać swoje teksty ocenie w różnych konkursach literackich. Ja, na przykład, wysłałem parę tekstów do Łodzi, i tak oto debiutuję w Łodzi, 340 kilometrów od mojego domu. Co więcej łódzkie środowisko jest mi bliższe niż miejscowe, które skupione jest głównie wokół Jeleniogórskiego Klubu Literackiego, czy nawet wrocławskie, ale może i to niebawem się zmieni. Sam jestem tego ciekaw. Zobaczymy… – jak to mówią podglądacze czy agenci CBA.

Pańskie wiersze zdobywają uznanie jury w wielu konkursach, dwukrotnie zdobył pan tytuł "Śląskiego Shakespeare'a”, jest pan laureatem ubiegłorocznej edycji konkursu im. J. Bierezina itd. Jakie doświadczenie wyniósł pan z tych wydarzeń kulturalnych „od środka”? Czy młodzi i ambitni twórcy wspierają się nawzajem, czy może rywalizacja uniemożliwia współpracę i porozumienie?

Bez przesady. Tych konkursów nie było aż tak wiele, naprawdę garstka, natomiast bez nich nie spotkałbym na swojej poetyckiej drodze poetów, których cenię, Bohdana Zadurę, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, czy Andrzeja Sosnowskiego. Co do rywalizacji, gdyby może rozstrzygnięcia takich konkurów odbywały się w klatce do MMA, a nie w bibliotekach, jak jest to zazwyczaj, to być może zamiast atramentu polałaby się gdzieś krew, nie mówiąc już o pocie i łzach bibliotekarek. Na ten moment takiej klatki brak, ringu też, ale jest znakomita okazja, żeby poznać twórczość świetnych młodych poetów – Dominiki Kaszuby, Moniki Brągiel, Rafała Różewicza, Kacpra Płusy czy Urszuli Honek. Mało? Dużo, naprawdę dużo dobrego, pewnie nie dla każdego, ale przynajmniej dla mnie.

Apokalipsa. After party to tytuł pańskiego debiutanckiego tomu. Brzmi jak obwieszczenie nowej epoki. Co zatem się skończyło, a co jeszcze przed nami?

Ciekawe pytanie, nie wiem tylko, czy znajdę na nie równie ciekawą odpowiedź. A może ta odpowiedź ukryta jest w książce, już sam nie jestem tego pewny zresztą… tego i owego. W ogóle chyba nie ja jeden mam problem z robieniem bilansów, wiem, to mnie nie usprawiedliwia przed milczeniem, ale ciut rozprasza odpowiedzialność za wszechobecną ciszę. Chyba.

Porozmawiajmy więc o zawartości tomu. W pańskich wierszach podmiot liryczny często nadaje przedmiotom, zwierzętom, zjawiskom i ludziom przenikliwe, zaskakujące nazwy, ale własnego imienia nie zdradza, znają je tylko kobiety przy nadziei. Dlaczego pana zdaniem imię jest tak istotne i jak wpływa na charakter noszącego je elementu świata przedstawionego?

Tak na marginesie, to ogólnie z imionami mam spory problem, konkretnie ze swoimi. I tak dla jednych jestem Piotrem, a dla innych Maciejem. Podpisuję się jako Piotr, ale w najbliższym otoczeniu, od urodzenia, wszyscy wołają do mnie Maciej. Reaguję na dwa, choć właściwie nie wiem, które tak naprawdę jest moje, a może żadne z nich? A w tomiku? Rzeczywiście jest i żółw o imieniu Jessica, Pigułka Po czy martwa ryba Adelajda, która nigdy nie jest sobą, gdy wołają na nią Adelajda. I tak sobie myślę, że odpowiedź o istotę znaczenia tych imion, najlepiej udzieliłby bezpański pies ze strony 36, któremu nie imię potrzebne, a znamię.

Mieszka pan na Dolnym Śląsku, literacko najbliżej panu do środowiska łódzkiego, ale w pana wierszach (szczególnie w dwóch spośród najchętniej nagradzanych – Kamieniu węgielnym i Ojcowiźnie) wiele jest mowy o Śląsku, Katowicach i górnictwie, często towarzyszy temu ojciec jako bohater lub podmiot utworu. Czy można się w tym doszukiwać wątków autobiograficznych?

Przyznaję – mam rodzinę na Górnym Śląsku, nawet mój starszy brat studiował w Katowicach, a ojciec, swego czasu, chodził tam do szkoły górniczej. I rzeczywiście był to jakiś punkt wyjścia do popełnienia kilku tekstów pod wspólnym tytułem Kamień Węgielny, w których, pewnie gdzieś w tle, zapewniam o pamięci, mojego świętej pamięci, ojca.

Twierdzi pan, że nadal pisze o niczym, czyli o sobie. Czy pisząc wiersze, zawsze angażuje pan własne doświadczenia? Czy sądzi pan, że czytelnicy wyczuliby fałsz w wierszu pisanym zupełnie z fantazji?

Ależ fantazja jest częścią mnie… A prawda, czy fałsz? Może szczerość? Szczerość w imaginacji. Nie wiem. To dla mnie wielka tajemnica, a może o tę tajemnicę właśnie w wyobraźni chodzi? A może nie? Jedno wiem: nie chcę wiedzieć. Wolę być w tym temacie wioskowym głupkiem. Zawsze to jakieś doświadczenie, ciekawe w dodatku, a czy nadające się na wiersz? Ot, kolejna zagwozdka, równie ciekawa…

Ciekawi mnie pański stosunek do własnych utworów. Wiemy już, że proces twórczy odbywa się na głos, ale czy po skończeniu wiersza lubi pan do niego wracać?

Tu zwierzę się z czegoś. Mam już za sobą pierwsze spotkanie autorskie. Teksty mówiłem, posiłkując się czasami nieudolnie melodeklamacją, z pamięci. Niektóre co do joty, a w innych połykając to i owo, co prowadzący spotkanie, Rafał Gawin, na bieżąco skrzętnie odnotowywał, i dzięki mu za to, wielkie i po stokroć. I tak sobie myślę, że w tym gubieniu słów przed publiką, nie o szwankującą pamięć chodziło, a raczej o nieodpartą chęć dokonania po raz enty korekty, może nieświadomie, ale jednak znalezienia nowej ramy dla tych zbitek słów, literówek i przejęzyczeń. Tak karkołomnie, wbrew temu, że przecież wszystko ma swoje granice, w tym wiersz, a nawet Ukraina.

Kto najbardziej pana inspiruje?

Parę nazwisk, które są dla mnie w jakiś sposób ważne, już tu padło. A najbardziej inspirujące? Cóż, przyznaję, bałem się takiego pytania, naprawdę się go bałem, bo to trochę pytanie o stwórcę, a w pytaniach o stwórcę, bluźnierstwem jest przyznać, że stwórcy nie ma. Albo inaczej: bluźnierstwem jest przyznać, że stwórca jest, nawet jeśli obcy przez swą, niewymowną, bliskość. Podobnie ma się chyba u mnie sprawa z niektórymi środowiskami literackimi, które w jakiś sposób są mi bliskie, przez kontakty, osoby, czy działania, a jednak nieustannie obce, pasjonująco obce.

Zajmuje się pan dramatopisarstwem i poezją. Czy rozwijanie umiejętności w jednej z tych dziedzin literatury pomaga panu również w drugiej?

Wręcz przeciwnie, przeszkadza, bardzo mi przeszkadza i uwiera. Najpewniej, niebawem, może nie dla samej tylko wygody, może nie dla samego tylko nie uwierania, zajmę się tylko i wyłącznie prozą… życia.

W przygotowaniu jest kolejny pański tomik wierszy pod roboczym tytułem Epitafia i inne ogłoszenia matrymonialne. Czego możemy się po nim spodziewać?

Piszę go na chybcika i sam jestem ciekaw, co mi z tego wyjdzie, jeśli w ogóle coś wyjdzie. Jedno jest pewne: szukam krótkich form, prostoty języka, czyli w porównaniu do mojego debiutu, bełkot zastąpi ład, o ile w epitafiach i ogłoszeniach matrymonialnych można się go w ogóle doszukać. 

 

Rozmawiała Agata Koptewicz

/
Omówienie 2

 

Zofia Gustowska: Skowyt o polskość

O spektaklu pt. Kolorowa, czyli biało-czerwona w reżyserii Marcina Hycnara, w Teatrze Powszechnym w Warszawie (w ramach Teatru w klasie – formuły edukacji kulturalnej i społecznej przeznaczonej dla uczniów szkół ponadpodstawowych, która polega na przedstawieniu w szkolnej klasie spektaklu)

 

Powiedz, kochasz Polskę? Czym ona dla Ciebie jest? Co to znaczy być patriotą w czasach pokoju? Szereg pytań stawianych przez młodego aktora – Ryszarda Starostę w roli ucznia kandydującego do samorządu szkolnego – składa się na nieregularną układankę traktującą o patriotyzmie.

Bohater monodramu nie daje odpowiedzi na postawione przez siebie pytania. Przez cały czas trwania spektaklu próbuje pobudzić zawstydzoną publiczność, która przy pełnym oświetleniu widowni, nie ma szans na schowanie się w cieniu. Niestety mimo ważkości poruszanego problemu tyrada aktora nie ma szans trafić do widzów, których większość, nie ukrywajmy, już dawno opuściła ławki szkolne. W istocie, Kolorowa, czyli biało-czerwona okazuje się spektaklem hermetycznym – posługuje się językiem dostępnym znacznie młodszej publiczności. I dobrze! Często zapomina się o tym młodym widzu, który już nie jest dzieckiem, a do pełnoletniości brakuje mu jeszcze dobrych kilku lat. W repertuarach teatralnych jego nauczyciele znajdą inscenizacje niektórych utworów zaliczanych do lektur szkolnych, ale spektaklu, który by poruszał bliskie mu tematy bieżące – ze świecą szukać.

„Tekst autorstwa Piotra Przybyły – deklaruje Marcin Hycnar w wywiadzie dla gazety "Metr"o – raczej prowokuje pytania niż daje gotowe odpowiedzi – i temu staramy się być wierni.” Ze względu na tę niejednoznaczność wymowy spektaklu na pewno bardzo ważną jego częścią, gdy gra się go w szkole, jest rozmowa prowadzona przez psychologów z uczniami po zakończeniu „części artystycznej”. W swoich wypowiedziach uczeń startujący na stanowisko przewodniczącego balansuje na krawędzi patriotyzmu oraz nacjonalizmu, z czego zdaje sobie sprawę i odcina się od ruchów tego drugiego. Odcina się? Nie, to złe słowo. Raczej próbuje mu się przeciwstawić, szukając sposobu na zdrowy, nowoczesny, codzienny patriotyzm, który nie będzie tylko pustym, jednorazowym gestem, takim jak kupowanie w pośpiechu biało-czerwonej flagi. Niestety w tych poszukiwaniach jest zupełnie sam. Jego matka mieszka zagranicą (więc o miłości do ojczyzny na Skype’ie mu nie poopowiada), a dla swoich nauczycieli czuje się wyłącznie numerkiem w dzienniku. Teatr wyciągnął do niego rękę.

Kolorowa, czyli biało-czerwona jest niebezpieczną walką o polskość, prowadzoną przez młodego człowieka, który wychował się w otoczeniu trzech skrajnych postaw: od totalnej obojętności, przez szopkowaty patriotyzm od święta, do podpalania tęczy i rzucania kostką brukową. W tej szamotaninie okazuje się bezradny. Jest pełen dobrych chęci i zapału, przez co popada łatwo w skrajności, których wcale nie chce być częścią. Tego niebezpieczeństwa, na szczęście, jest świadomy, ale żeby nie popadł w marazm przeciętnego, „zglobalizowanego” Polaka potrzebuje poparcia… i głosów – więc podnoście ręce!

 

Zofia Monika Klara Gustowska

 

/
Omówienie 3

 

Paulina Aleksandra Grubek: Lekcja w teatrze, czy teatr w klasie? Oto jest pytanie



Klasa staje się sceną, lekcja staje się spektaklem. Tak wygląda główne założenie projektu „Teatr w klasie". Wzorem niemieckich kolegów organizatorzy pragną przybliżyć młodemu człowiekowi świat teatru, który stać się ma przestrzenią dla aktualnych problemów i zagadnień społecznych. W Teatrze Powszechnym zaprezentowano więc monodram traktujący o patriotyzmie i granicy, w której przerodzić się on może w nacjonalizm.

Zgodnie z założeniem projektu, teatralna Scena Pracownia przemieniła się w typową klasę. W związku z tym scenografia składa się ze szkolnych ławek, dużej zielonej tablicy i biurka nauczyciela, a główną postacią jest zwykły uczeń, jakich w Polsce tysiące, w którego wcielił się Piotr Przybyła.

Jednak Kolorowa, czyli biało-czerwona nie jest typowym spektaklem. Przede wszystkim ze względu na ogromną ilość interakcji między aktorem a publicznością. Przybyła już na początku monodramu zadaje publiczności pytania: „czy kochasz swój kraj?", „czy masz w domu flagę polski?", „jak brzmi druga zwrotka hymnu narodowego?, które kieruje do konkretnego widza. Aktor często wprowadza widzów w zakłopotanie, swoją retoryką niemal zmusza ich do udzielenia odpowiedzi. Nie każdy z publiczności dał się uwieść tej „teatralnej" polemice. Taki zabieg spowodował odarcie teatru z jego tajemnicy – widz staje się aktorem, a aktor widzem. Czy takie formuły sprawdzają się w zawodowym teatrze repertuarowym? Nie do końca. Dlatego należy bardzo wyraźnie podkreślić, że projekt „Teatr w klasie" jest skierowany przede wszystkim to szkół. To spektakle grane w placówkach oświatowych, które swoje premiery mają w teatrze, ale ich sceną pozostaje szkoła.

Piotr Przybyła, autor tekstu, nakreślił bardzo jaskrawy obraz problemów, jakie dzisiejsze społeczeństwo ma ze słowem patriotyzm. Na przykładzie zwykłego ucznia przedstawił pełną gamę określeń, definicji i sposobów pojmowania miłości do ojczyzny. Bohater monodramu próbuje przekonać swoich kolegów z klasy (czyli publiczność) do tego, by poprali jego kandydaturę do samorządu szkolnego. Podczas trwającego czterdzieści pięć minut przemówienia przedstawia swój subiektywny stosunek do kraju. Nie unika jednak moralizatorstwa. Przede wszystkim poprzez wspomniane już nachalne odpytywanie widzów z ich wywiązywania się z obowiązków względem ojczyzny. Najciekawsza w przedstawieniu jest różnica temperatur i uczuć, jakimi publiczność darzy ucznia. Na początku wzbudza on niekłamaną sympatię, niekiedy nawet podziw, kiedy dumnie opowiada o swoim kraju poprzez silne środki ekspresji, takie jaki otwieranie okna i głośne krzyczenie: „kocham Polskę!". Jednak, gdy pod koniec przychodzi czas na głosowanie za jego kandydaturą do samorządu, (tu znowu ważna rola publiczności) prawie nikt nie jest za. Powód? Bardzo prosty. Młody uczeń szalenie szybko przechodzi od zdrowego patriotyzmu do ostrego nacjonalizmu. W drugiej części przedstawienia nie brakuje niewybrednych żartów o Żydach i innych nacjach i coraz większej agresji słownej. O ile na początku wszyscy polubili aktywnego ucznia, o tyle pod koniec nikt już nie chce przyznać mu racji.

Kolorowa, czyli biało-czerwona jest tekstem naładowanym niesłychanie dużą dawką emocji. Porusza bardzo wiele trudnych zagadnień. Reżyser, Marcin Hycnar, porusza się na bardzo niepewnym gruncie, z którego nie można uciec, gdy zabraknie nam argumentów. Wbrew pozorom nie jest to jedynie spektakl o patriotyzmie, porusza też kwestie tożsamości narodowej, postawy obywatelskiej, aktywizowania społeczeństwa, problemów ekonomicznych. Taką ilość ważnych problemów nie sposób zamknąć w czterdziestu pięciu minutach lekcji, nawet jeśli planuje się później jakiekolwiek formy dyskusji. Tekst Przybyły mógł być dobrym impulsem do szerokiej dyskusji na przytoczone tematy, jednak pobudza do zbyt wielu działań na raz, przez co młody człowiek może wpaść w poczucie zagubienia.

Podczas premiery jeden z widzów powiedział: „przecież to tylko teatr". Właśnie, w teatrze możemy ze spokojem i pewnością, że nikt nas nie wywoła do tablicy przyglądać się bezkarnie skrajnym trendom i postawom. Ale „Kolorowa, czyli biało-czerwona" jest teatrem w klasie. Tam już nie uniknie się dyskusji, tam już łatwiej wylewać swoje żale i mówić o tym, co się komu nie spodobało, co zabolało. Po przedstawieniu monodramu w szkole przewidziana dyskusja pod okiem psychologów. W teatrze na takie rzeczy nie ma miejsca. A czy projekt ten zachęci uczniów do wizyty w teatrze? Jeśli przez teatr rozumiemy dyskusje we foyer, to być może. Ale z samym spektaklem ma to niewiele wspólnego.

 

Paulina Aleksandra Grubek


Pierwodruk: "Dziennik Teatralny Warszawa"
"Kolorowa, czyli biało-czerwona" - reż. Marcin Hycnar - Teatr Powszechny w Warszawie

/
Omówienie 4

 

Szymon Spichalski: Kolorowa, czyli biało-czarna

 

W związku z najnowszą premierą Teatru Powszechnego, mam parę pytań do jej reżysera - Marcina Hycnara:

1) Pana spektakl jest ewidentną prowokacją. Zostaje przedstawiona sylwetka Huberta (Ryszard Starosta), który postanawia sprzeciwić się panującemu wszędzie marazmowi. Przyjemnie jest usłyszeć ze sceny słowa: ,,bądźmy dumni z bycia Polakami!". Chłopak kandyduje na przewodniczącego samorządu. Krzesła na widowni zostają tak ustawione, aby cała sala przypominała szkolną klasę. Powstaje zatem przestrzeń do dyskusji. Po kilku ładnych formułkach o miłości do ojczyzny następuje jednak pewien zgrzyt. Hubert odcina się od nacjonalizmu, ale zarazem jak mantrę powtarza hasełka w stylu ,,wyrzucić stąd czarnych/Żydów/itd.". Mówi, że nie jest członkiem młodzieżówki ani bojówki, ale po chwili wyciąga z plecaka kominiarkę i terroryzuje niektórych widzów. Pierwsze moje pytanie brzmi: czy sądzi Pan, że takiej ironii nikt nie dostrzeże? Zresztą to dość zabawne, że z Huberta robi się narodowca, skoro prawdziwy nacjonalista NIGDY nie powie, że chce ,,równości, okrągłego stołu", a takie słowa w przedstawieniu padają. Chłopak musi oczywiście zachowywać się jak narwaniec, drzeć się, itd. Wizerunek prawej strony jest w Pana przedstawieniu ułożony według najprymitywniejszych lewackich szablonów. Nie wiem, czy to dowód na Pańską przewrotność, tendencyjność czy po prostu ignorancję.

2) Kolorowa... ma być przedstawieniem dla młodzieży. Czy zdaje Pan sobie sprawę, jakie konsekwencje niesie ze sobą pokazanie szkołom takiego widowiska? Zbyt łatwo wiąże Pan hasła dumy z polskości z okrzykami ewidentnie rasistowskimi. Ten przekaz jest na tyle prosty, że raczej utrwali tylko w umysłach uczniów pewne stereotypy. I nie pomoże tu raczej rozmowa z psychologiem. Pytanie drugie: jaka jest Pana wizja patriotyzmu? Bo w spektaklu ja widzę tylko polskość, w której duma łączy się z krzykactwem i przemocą. Starosta próbuje zapytać widzów o ich definicję patriotyzmu, ale ja chciałbym poznać Pana osobistą refleksję na ten temat.

3) W Pana przedstawieniu wskazuje się na zagrożenia związane z ekstremizmem. Ale jakoś problemy globalizacji, arabizacji Europy, homo-terroru, nie istnieją w nim prawie wcale. Innymi słowy, nie przedstawia się w ogóle świata, w jakim Hubert zmuszony jest żyć. To wszystko istnieje gdzieś obok, a prawdziwym ,,problemem" jest to, że chłopak chce temu przeciwdziałać. I tak np. niechęć do imigrantów musi być oczywiście przejawem doktrynalnego rasizmu. Patriotyzm Huberta musi wykluczać JAKĄKOLWIEK tolerancję, chociaż dwuznaczności tego ostatniego terminu nikomu nie chce się tutaj wyjaśniać. Pytanie trzecie brzmi: czy sądzi Pan, że pominięcie takich aspektów poszerzy horyzonty intelektualne młodzieży?

4) Bezustannie próbuje się wciągać widzów do rozmowy. Zbiórka dla Ukrainki Ludmiły, zachęcanie do opowiadania dowcipów o Żydach, czy wreszcie końcowe głosowanie - ale czemu to służy? Na premierowym pokazie jeden z oglądających absolutnie nie dał się wciągnąć w tę grę. Jak sam stwierdził - ,,to tylko teatr", dzięki czemu odsłonił szwy całego spektaklu. Prowokacje, prowokacje, ale faktycznie zdają się one na nic. Ot, urozmaicenie i tak nieciekawej warstwy merytorycznej.

Dlaczego napisałem ten tekst w punktach? Bo chciałbym podjąć dyskusję - czy nie o to Panu chodzi?

 

Szymon Spichalski

Kolorowa, czyli biało-czarna
Teatr dla Was