Barieroza

wróć


 

Anna Rumińska: Barieroza – choroba traktów pieszych i rowerowych

 

Nie tylko Dolny Śląsk zapadł na szczególną chorobę: barierozę. Niejeden dziennikarz rozwodził się już nad tym tematem. Jednak jak dotąd żaden nie podjął wątku absurdu podwójnych słupków, co jest po prostu marnotrawieniem publicznych pieniędzy. O tym później, a póki co, skupmy się na zjawisku i epidemii barierozy. Co ciekawe, wygenerowała ona na Dolnym Śląsku działania magiczne: np. projekt rowerowej drogi krzyżowej,[1] a to już świadczy o tym, że jest o czym dyskutować…

Choroba, o której myślę, polega na „obarierowaniu” traktów pieszo-rowerowych w imię ochrony ich użytkowników przed ruchem samochodowym. Szczytny to cel, jednak od strony ekonomicznej zastanawia słuszność stosowania konkretnych modeli barierek, a od strony estetycznej i ładu przestrzennego wpływ barierek na krajobraz. Temat barierowego szoku rozwinął się w mediach dużo wcześniej, zanim opublikowałam zdjęcie zrobione przeze mnie 4 XII 2012 r. w Piotrkowiczkach w gminie Wisznia Mała przy okazji realizowania tam warsztatów makieciarskich dla dzieci w ramach projektu Małe Przedszkola Turystyczne. Warto przyjrzeć się temu zjawisku. Moja perspektywa percepcji przestrzeni publicznej jest PIESZA. Nie jestem kierowcą, nie przepadam za tkwieniem w stalowej puszce. Chodzę pieszo, jeżdżę rowerem i środkami transportu publicznego. Z perspektywy kierowcy zaś temat barierek ma inny sens.

 

 

Piotrkowiczki / Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Prezentowane na powyższym zdjęciu miejsce znajduje się w pobliżu przystanku autobusowego Piotrkowiczki między miejscowościami Psary a Wysoki Kościół, a szerzej, między Wrocławiem a Trzebnicą. Pamiętam dokładnie, że miałam ambiwalentne uczucia, gdy to zobaczyłam. Dokładnie to samo czuję, gdy widzę stale takie same przypadki kilometrowych barierek, w dodatku z podwójnymi słupkami. Zachwycił mnie efekt przestrzenny, mimo że bardzo mocno ingeruje w krajobraz. Z drugiej strony dowodzi absurdu uczestnictwa władzy w przestrzeni. Widok zafrapował mnie z trzech przyczyn: uargumentowania wykonania inwestycji, irracjonalnej ilości zużytego materiału, niejednoznacznego efektu ingerencji w krajobraz.

 

Infrastruktura

Autorzy rozmaitych inwestycji inżynierskich przekonują nas więc, że o naturalnym i harmonijnym krajobrazie Dolnego Śląska, pozbawionym urządzeń infrastruktury technicznej, można, a nawet trzeba już zapomnieć. Równie silnym akcentem w przestrzeni są monstrualne słupy trakcji energetycznych, wszędobylskie reklamy, ekrany dźwiękowe czy kładki piesze nad autostradami. Dużo jest racji w tym pożegnaniu z przeszłością, jednak nie zawsze przytaczane argumenty są słuszne, ponieważ realizacja tych wszystkich technicznych innowacji (niewątpliwie ułatwiających życie ludziom) może być przeprowadzona przy zastosowaniu wyższych standardów estetycznych. Tyle że owe standardy albo zbyt dużo kosztują, albo są równie ambiwalentne, co rysunek barierek w pejzażu. Kto miałby rozstrzygać o estetyce obiektów inżynierskich, skoro procesy ich projektowania nie mają wiele wspólnego z estetyką? Ten problem nie jest dotychczas rozwiązany na poziomie naszego województwa. Inżynierowie nie są architektami, a nawet ci nie gwarantują wysokiego poziomu estetyki – ta jest kategorią wysoce subiektywną. W procesach tych nie uczestniczą przedstawiciele wzornictwa przemysłowego, choć powinni. W przypadku ww. obiektów technicznych „etap estetyczny” w inwestycji po prostu nie istnieje. Obowiązują trzy rodzaje aktów: normy techniczne, wytyczne przetargów oraz karty katalogowe producentów. W tych drugich obowiązuje kryterium najniższej ceny, więc nie mamy co marzyć o estetyce.

 

Ochrona

Swego czasu dużo pisano o tej konkretnej inwestycji, że pijani rowerzyści zagrażali sobie i kierowcom, więc potrzebne były barierki na terenach pozamiejskich, aby nie wpadali do rowów i na jezdnie.[2] W artykule Magdaleny Nogaj cytuje się jednego z kierowców, który mówi: „Byłem w szoku, jak zobaczyłem, że wzdłuż całej drogi z Wrocławia do Trzebnicy montowane są barierki. Przecież to kilkanaście kilometrów rurek. Gigantyczny wydatek”.[3] Ten sam argument ochrony pada przy innych lokalizacjach i inwestycjach, np. w Świdnicy.[4]

W niektórych miasteczkach barierki stawiane są na skrzyżowaniach chodników przy ruchliwych jezdniach. Pozwalają na zatrzymanie się tu pieszych, a jako lobbystka na rzecz ruchu pieszego doceniam tę możliwość. W kontekście „miejscotwórstwa” (ang. placemaking) ważne jest nobilitowanie narożników, jako miejsc charakterystycznych i strategicznych, mediacyjnych, prospołecznych. Dawniej były to miejsca obserwacji i wiedzy o otoczeniu i sprawach lokalnych, teraz są to miejsca dla kubłów, znaków drogowych i latarń – straciły swoje znaczenie społeczne i przestrzenne. Stawiane w narożnikach barierki oddzielają zrównoważony ruch pieszy od niebezpiecznego kołowego. Gdyby jeszcze postawić tu ławki, to narożnik można by uznać za zrewitalizowany – oczywiście w zależności od lokalizacji, bo takie projekty należy przeprowadzać z dużą refleksją poprzedzoną badaniami terenowymi.

 

Ul. Szewska, Wrocław. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

We Wrocławiu na ulicy Szewskiej obowiązuje strefa zamieszkania, więc piesi mają pierwszeństwo przed wszystkimi pojazdami (prócz uprzywilejowanych i mieszkańców), jednak jeździ tu tramwaj, który od wielu już lat wymusza pierwszeństwo na pieszych. To bolączka wszystkich polskich deptaków z tramwajem. W miastach zachodnich to się sprawdza, tramwaje jeżdżą wolno, w Polsce zaś motorniczy stale łamią przepisy, a służby miejskie nie obciążają ich mandatami. Jest tu więc niebezpiecznie – gdy z lokalu wyjdzie nagle na wąski chodnik  np. grupa dzieci, mamy wysokie prawdopodobieństwo, że ktoś wpadnie pod tramwaj. Właściciele jednego z lokali wnioskowali kiedyś o postawienie barierek zabezpieczających. Lokalna jednostka zajmująca się drogami odmówiła argumentując, że jest tu strefa zamieszkania i nikt nikomu nie zagraża, więc barierki nie są uzasadnione.

 

Design

Barierki to również problem podwójnych słupków (powinien tu być stosowany model półzamknięty w literę L, aby nie dublować słupków). Współcześnie stosowane barierki są jak fast-food: globalizują przestrzeń. Zrównują pejzaż każdego regionu, sprowadzając go wyłącznie do terytorium transportu kołowego, bo tylko on jest wymieniany jako źródło ryzyka utraty zdrowia lub życia. Jednak barierki powinny być tak samo regionalne, jak obecnie regionalizowana jest architektura. Dawniej płoty stawiane wśród pól również różniły się w skali regionu, o czym świadczą mapy Polskiego Atlasu Etnograficznego. Najwyraźniej brakuje nam więc popularnego (czytaj: niezbyt kosztownego) projektu barierki uwzględniającego regionalny charakter przestrzeni. Skoro regionalistyczne regulacje budowlane obejmują prywatne zagrody, to powinny również obejmować przestrzeń publiczną, abyśmy widzieli różnice w krajobrazie.

Apeluję więc do zdolnych dolnośląskich projektantów sztuki użytkowej: przydałby się nam w regionie projekt barierki, która będzie mieć moduł półotwarty, z jednym słupkiem, nadający się do montażu liniowego, ciągłego, a nie pojedynczego. Dzięki temu mniej publicznych pieniędzy będzie wyrzucanych w błoto. W skali kraju to kropla w morzu, ale w skali budżetu wsi lub gminy może to mieć duże znaczenie i np. pozwolić zamontować dzieciom jedną huśtawkę więcej lub zrobić kilka dodatkowych metrów kwadratowych publicznego chodnika.

 

Fot. Dariusz Dziubiński, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Barierki to nie tylko temat traktów pieszo-rowerowych. To również balustrady schodów lub nabrzeży strumieni i rzek. W wielu miasteczkach i wioskach Dolnego Śląska wciąż je widzimy, szczególnie te peerelowskie. Zachowały się one w miejscach, których nie dotknęła fatalna „fala rewitalizacji”. Czasem brak funduszy jest ratunkiem dla dobrej przeszłości. Peerelowskie barierki były malowane skromnie na biało, posiadają do dziś powściągliwą, wręcz minimalistyczną sylwetkę częstą w późnym modernizmie. Według współczesnych norm technicznych mogą one nie spełniać wymogów bezpieczeństwa, bo np. odstępy między poziomymi rurkami są zbyt duże, podczas gdy tego odległości spotyka się nawet na przejściach na zaporach wodnych (np. w Zagórzu Śląskim), gdzie nad kilkunastometrową przepaścią spacerują rodzice z dziećmi.

W Lubomierzu barierek jest sporo. Wyobraźmy sobie zamianę tych skromnych, białych rurek na biało-czerwone, jakże nowoczesne zabezpieczenia. Krajobraz miasteczka uległby całkowitej zmianie. Jeśli już montować barierki, to warto zawsze rozważyć dwa najlepsze „antykolory”: biel i czerń.

 

Lubomierz. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Sokołowsko to oaza barierek i balustrad wszelkiej maści, dzięki czemu miejscowość ma swój szczególny urok. Pod względem ekonomii PRL był dość rozważny, bo barierki robiono metodą, którą dziś nazywamy upcykling: z prętów zbrojeniowych (Kazimierzów) lub wyrzynek blach stalowych (Jordanów Śląski, Wrocław), czyli po prostu wykorzystywano odpady. Barierka to płot, ogrodzenie, granica – antropologicznie rzecz ujmując, silny motyw symboliczny pokazujący podział

 

Sokołowsko. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Sokołowsko. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Kazimierzów. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Urok

Barierki w krajobrazie wywołują ambiwalentne odczucia. Z jednej strony jest to silne geometryczny motyw w pejzażu tworzący niesamowite wrażenie wizualne. Z drugiej strony tak radykalnie łamią harmonię naturalnego krajobrazu, że wrażenia są jednoznaczne: zbyt silnie ingerują w pozamiejski pejzaż. Niektórzy twierdzą, że gdyby montować bariery z surowych nieokorowanych desek, jak dawniej wokół pastwisk (lub choćby z innych drewnianych elementów), mniej drażniłyby oczy. Byłyby bardziej archaiczne, ale współczesne normy bezpieczeństwa na to nie pozwalają. Niewykluczone, że aby je spełnić, takie bariery okazałyby się o wiele droższe, niż obecnie stosowane z malowanych rur stalowych. Ten sam problem pojawia się przy placach zabaw – te kreatywne są pociągające dla dzieci i wielu rodziców, ale urzędnicy nie chcą ryzykować pozwów sądowych z powodu urazów na urządzeniach nieatestowanych, a atesty zawsze zwiększają koszt produkcji. Urzędy nie chcą prowokować pozwów o odszkodowania, ale spokojnie prowokują pozwy o niegospodarność.

 

 

Anna Rumińska

 

O autorce – architektka, antropolożka kultury i biesiady, publicystka, konsultantka, kucharka, fotografka, właścicielka i liderka grupy eMSA Inicjatywa Edukacyjna oraz inicjatyw społecznych i kulinarnych, np. Chwastożercy, Splot Szewska, Hala Targowa Wrocław Reaktywacja, Solpol Pop House. Członkini Slow Food International, propagatorka ruchu slow na Dolnym Śląsku, liderka convivium Slow Food Dolny Śląsk. Stypendystka Uniwersytetu Wrocławskiego, stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, członkini Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego. Pionierka pozaformalnej edukacji architektonicznej w Polsce, zajmuje się edukacją kulinarną, kulturową, promocją nieuprawnych (dzikich) roślin jadalnych, aktywizacją przestrzeni publicznej, politykami targowymi miast i wsi, uniwersalnym dizajnem, placemakingiem (miejscotwórstwem). Rozwija ławkologię i antropologię przestrzeni publicznej. Z pochodzenia wrocławianka.

 

 


[1] M. Nogaj, W pobliżu absurdalnej trasy z barierkami stanie rowerowa droga krzyżowa, online: http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/1,35771,17400160,W_poblizu_absurdalnej_trasy_z_barierkami_stanie_rowerowa.html.

[2] Artykuł opublikowano na portalu www.kuriertrzebnicki.pl, ale niestety domena ta jest już zablokowana, online: http://www.kuriertrzebnicki.pl/index.php/aktualnoci14/wrocaw/2157-kontrowersyjne-barierki-sa-z-nami-juz-3-lata

[3] M. Nogaj, Kilkanaście kilometrów rurek ma chronić rowerzystów, online: http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/1,35771,8830697,Kilkanascie_kilometrow_rurek_ma_chronic_rowerzystow.html

[4] Ścieżki rowerowe. Gdzie one są?, online: http://swidnica24.pl/sciezki-rowerowe-gdzie-one-sa