Wacław Grabkowski: Powódź z mojego okna
Pamiętam, jak wielka woda wchodziła do miasta od wschodu. Szczególnie utkwił mi w pamięci moment, gdy cienki jęzor powodzi sunął ulicą przy krawężniku w stronę mojej kamienicy.
Chciałbym się z Wami podzielić refleksjami z powodzi, którą przeżyłem z rodziną w 1997 r.
W środę rano, gdy deszcz ustał, z kamienicy przy ul. Komuny Paryskiej ujrzałem podwójną tęczę sięgającą prawym końcem łuku Brochowa, a lewym – Biskupina. Była jakby otwartą bramą, przez którą powódź szła ku miastu.
W sobotę 12 lipca dowiaduję się z radia, że o 4 rano fala przerwała wał przeciwpowodziowy w Kotowicach, woda zalewa wioskę (3 m wody). Zaczyna się batalia o Ostrów Tumski i Rynek. Tam ciągle trwa praca ochotników. 10:30 – Siechnice zalane w ciągu 20 minut, woda sięga 2 m.
11:00 – Radwanice – woda sięga pierwszego piętra. Ewakuacja Księża Małego, powódź podchodzi pod wały przy ul. Traugutta. W Trestnie 714 cm wody. 12:00 – Kozanów – woda sięga osiedla, zalewa samochody.
Wysyłam syna po film na Traugutta. Po niespełna pół godziny wraca z kasetą na 24 klatki. Wkładam kasetę do plastikowej japońskiej małpki Novacam I.
17:20. Z mojego okna widzę dużą grupę ludzi u zbiegu ulic Krakowskiej i Kościuszki i Traugutta. Przyglądają się wzbierającej wodzie napływającej z rzeki Oławy. Nagle tłum faluje, rozprasza się. Po kilkunastu minutach cały odcinek ulicy Kościuszki od skrzyżowania przy McDonaldzie po aptekę ,,Libra” połyskuje wodą. Policja nawołuje o ewakuację samochodów.
Pierwsza woda na ulicy, przy dawnej mleczarni, przy topolach. Mały strumyczek sączący się w stronę naszego domu. Moją uwagę przyciąga kobieta w ciasnej spódniczce, która próbuje patykiem przetkać kratę kanału ściekowego, aby woda zeszła z ulicy. Kobieta ucieka stamtąd, gdyż woda także jest w kanałach i wybija z dużą siłą.
17:40. Woda dociera do baru ,,Janosik”. Zdziwiony mężczyzna stoi ze szklanką piwa i przygląda się maślanymi oczami wzbierającej wodzie. Wchodzi na schodek, bo płynie na niego kubeł z napisem ,,Trans-Formers”. Wyciąga ten kubeł i znika za drzwiami baru. Niebawem bar pustoszeje. Właściciel nasącza silikonem framugi i zatrzaskuje drzwi.
18:45. Wyłączyli prąd. Odra rwie ulicą Komuny Paryskiej.
19:20. Komuny Paryskiej przemienia się w rwącą rzekę. Na wprost „Janosika” pojawiają się mężczyźni z rowerami, którzy z trudem pokonują nurt na ulicy. Na skrzyżowaniu grzywiasty nurt obala ludzi. Od strony ulicy Traugutta nadjeżdża wywrotka i kipruje ziemię. Domyślam się, że nie dotarła do ludzi układających worki na wale przy rzece Oławie. Słychać szum podnośnika hydraulicznego. Podniósł się kiper, lecz tylna klapa nie otworzyła się. Z szoferki wyskoczył młody mężczyzna i brnąc w wodzie, dotarł do tyłu wywrotki. Uderza młotkiem w zaczep i klapa trzaska z hukiem. Mężczyzna odskakuje, wypuszczając młotek z ręki. Ziemia zsuwa się z chrzęstem po blaszanej ładowni i chlupie w wodę. Nie czekając na kolegę, kierowca dodaje gazu i gna przed siebie. Człowiek z wywrotki wchodzi na górkę i siada ciężko dysząc. Taka wysepka na środku rwącej ulicą rzeki, to dobry punkt przerzutowy I niebawem wysepka przydaje się, bo mężczyzna przeprowadza tamtędy wyczerpanego chłopca i oddaje go w ręce ludzi, mieszkających pod numerem 24. Do skrzyżowania zbliżają się dwie dziewczyny. Trzymając się krat sklepów, powoli docierają do miejsca, gdzie nurt jest bardzo silny. Gdy doświadczają jego mocy, krzyczą i natychmiast zawracają. Ratuje je mężczyzna z wysepki. Opodal woda niesie plamy oleju. Pojawiają się następne niefrasobliwe dziewczyny, lecz ostrzeżone o mocnym nurcie, zawisają, uczepione krat sklepu motoryzacyjnego. Dowiadujemy się, że sąsiad z parteru ewakuuje się na pierwsze piętro. Nad domami lata śmigłowiec. Rąbie uparcie powietrze, rozrzucając naokoło trwogę. Pod znakiem drogowym stoi mężczyzna po pas w wodzie, z puszką piwa w ręku i ,,komórką” próbuje się z kimś połączyć.
20:00. Na wodzie pojawia się ponton i dwaj ratownicy zdejmują z krat sklepu motoryzacyjnego przestraszone dziewczyny. Zaparkowany przy ulicy żółtawy samochód marki Škoda nagle rusza, niesie go prąd, uderza w słupek. Przedziera się do niego właściciel i uwiązuje do okienka piwnicznego.
20:30. Nasz samochód, stojący na wewnętrznym podwórku jest pod wodą.
20:45. Ratownicy, tym razem na łodzi, próbują wciągnąć ,,na pokład” dwie kobiety, stojące w wodzie naprzeciwko rzędu topól. Ze szczupłą się udało, lecz drugą, tęższą, porywa nurt i znosi (rozpaczliwie krzyczącą) w głąb ulicy Komuny Paryskiej. Ruszają za nią i zatrzymują się dopiero po przeciwnej stronie ulicy, pod nr 74. Dopływają do przerażonej kobiety, która nagle znalazła w sobie siłę, aby wgramolić się do łodzi.
21:00. Chłopak, przyglądający się powodzi z okna swego mieszkania (kamienica 82) ratuje kota, który wypłynął z piwnicy. Robi to za pomocą szmaty, którą kładzie na wodzie. Mężczyźni z okolicznych domów (kamienica 85 – posesja 90) przeciągają linę przez ulicę i przeprowadzają ludzi przez wodę. Udało im się przerzucić tamtędy kilkoro, lecz kosztowało ich to wiele sił. Słabe kobiety niewiele pomagały ratownikom-ochotnikom. Porzucają linę, zabiera ją woda.
Dowiadujemy się z radia, że wały w Łanach nie będą wysadzone wobec zdeterminowanej postawy mieszkańców wiosek. Byłoby mniej wody we Wrocławiu.
Na Prądzyńskiego pojawia się śmieciarka, (zwykła z wielką blaszaną kopułą) i przewozi ludzi na drugą stronę ulicy. Pojazd jest bardzo ruchliwy i dociera wszędzie tam, gdzie powodzianie potrzebują pomocy. W kabinie miejsca niewiele, lecz cztery osoby daje się upchać. Śmieciarka silnik ma wysoko, a rura wydechowa wystaje ponad kopułę zbiornika na śmieci, nie zalewa jej woda. Od strony ul. Kościuszki dryfuje na materacu chłopiec. Ratownicy pytają go, czy pomóc – nie – odpowiada i płynie dalej. Na škodę, która jest pod wodą, najeżdża amfibia z reporterami i uratowanymi ludźmi, miażdżąc ją. Hurkot amfibii, pełzającej i miejscami płynącej po ulicy, wprawia ludzi w przygnębienie. Z tego blaszanego pudła reporterzy kierują na mieszkańców wychylonych przez okna ślepia kamer. Śmieciarka wozi ludzi do wieczora, a na koniec wpada na ową pryzmę-wysepkę ziemi (niewidoczną) wykiprowaną rano. Zaklinowuje się bezpowrotnie. Bohaterski kierowca, krępy czterdziestolatek, zamyka samochód i wpław pokonuje groźny nurt skrzyżowania, dopływając do kamienicy w głębi podwórka.
W nocy włączają się alarmy w sklepach. Nie śpimy, jesteśmy w szoku. Patrzę przez okno w stronę ulicy Mierniczej. Tam pełza czarna amfibia, rozbrzmiewająca przygłuszonym przez wodę łoskotem stalowych gąsienic o granitową ulicę. Wcale nie są krzepiące te dźwięki. Wydaje się, że ten żelazny gad nie jest z tego świata, że jest zwiastunem większej tragedii, która dopiero w tej scenerii nadciąga. Dobrze, że pojazd znika za rogiem i tarabani się gdzieś na Mierniczej, pozostawiając fale, walące o okna wystawowe sklepów i włączając alarmy.
Rano w niedzielę 13 lipca mulista, żółtobrunatna woda sięga parapetów kamienic. Roi się od łódeczek, pontonów, nadmuchiwanych materaców i tratew skleconych z desek. Woda jest spokojna, nie rwie, tak jak wczoraj i można po niej nawet pływać wpław. Od ulicy Prądzyńskiego (od strony bazy PKS) płynie kierowca śmieciarki. Mocnymi ramionami rozgarnia wodę, posuwając się śmiało ku swojej maszynie. Na skrzyżowaniu z Komuny Paryskiej poddaje się nurtowi, który znosi go w głąb naszej ulicy. Tam czekają na niego ratownicy oferujący pomoc. Odmawia, ruszając wzdłuż sklepów, a oni cierpliwie go asekurują. Ów mężczyzna zniecierpliwiony ich opieką krzyczy nagle: Ratujcie innych! Dociera do swojej śmieciarki i przez szyberdach wślizguje się do kabiny. Po kilku próbach uruchomienia silnika rezygnuje i opuszcza samochód. Przepływa wpław obok baru ,,Janosik”, do którego właśnie dopłynął na pontonie właściciel. Szef baru próbuje otworzyć metalowe drzwi, lecz silikon (którym nasączył drzwi wczoraj) nie puszcza. Natychmiast pojawiają się przy nim ratownicy, aby sprawdzić, czy nie jest to włamanie.
Decydujemy się na ewakuację. Nie ma warunków do życia w tej kamienicy pozbawionej prądu i kanalizacji. Ugotowane mięso na obiad wystawiam na okno, aby się przestudziło. Obsiadają je natychmiast roje fioletowych, dużych much. Pokarm nadaje się do wyrzucenia. Prosimy ludzi z przepływającej amfibii o zabranie nas, dwoje dorosłych i troje dzieci. Pytają czy jest wśród nas ktoś chory, jeżeli nie, to nie biorą. Ewentualnie możemy dopłynąć do nich wpław. Prosimy kilka ekip ratowniczych o podrzucenie do Dworca Głównego. W tej chwili jakaś kobieta z okna naprzeciwko informuje nas, że dworzec jest pod wodą i żadne pociągi nie odchodzą. Ratownicy obiecują, że przypłyną. Mijają jednak cztery godziny i nikt nas nie zabiera. Od kolejnej ekipy żądam pomocy i udaje się. Wpływają w podwórko od strony Kościuszki i zabierają nas z daszku pierwszego piętra. Mężczyźni z pontonu przedstawiają się, że są ochotnikami z Olsztyna. Mówią, że ratują ludzi już cztery dni w miejscowościach powyżej Wrocławia. Płyniemy ulicą Kościuszki w stronę Krakowskiej. Zabieramy po drodze chłopaka, który ,,wysiada” przy Więckowskiego. Dopływamy do suchego lądu przy McDonaldzie. Sucho, ciepło, normalnie. Okrężną drogą, przez wiadukt kratownicowy nad torami docieramy w okolice dworca Głównego. Pytamy taksówkarza, ile by wziął za kurs do Zielenic – 36 km. Żąda 120 zł. Rezygnujemy. Podchodzi następny taksówkarz, który podwiezie za połowę ceny.
(Spisane 20 lipca 1997 r.)
Wacław Grabkowski