Anna Rumińska: Przestrzeń a model rodziny
Zróżnicowanie demograficzne Dolnego Śląska sprzyjało różnorodnym formom życia rodzinnego – od rodziny chłopskiej poprzez rycerską i ziemiańską aż po magnacką i książęcą. Ludność ta zamieszkiwała rozmaite budowle o funkcji mieszkalnej. Nie bez znaczenia był też napływ obcej ludności w wyniku migracji i procesów kolonizacyjnych rozpoczętych już w XI wieku wraz ze sprowadzeniem na Dolny Śląsk cystersów. Zakonnicy przynieśli na Śląsk nowe formy architektoniczne, nową ikonografię i nowe zwyczaje zarządzania nieruchomościami. Wspólnota zakonna stanowiła „rodzinę” szczególnego typu. Po uzyskaniu stosownych przywilejów cystersi mogli, a nawet powinni, zgodnie z życzeniem piastowskich książąt, sprowadzać na Dolny Śląsk nowych osadników. Byli to głównie osadnicy niemieccy.
Już wtedy największym ośrodkiem życia publicznego był Wrocław. W X–XI wieku wrocławskie podgrodzie, to jest zalążek późniejszego miasta, zamieszkiwało od dwóch tysięcy do dwóch tysięcy pięciuset osób. Zamieszkiwała je ludność służebna, której codzienność koncentrowała się zaspokajaniu potrzeb mieszkańców grodu. Jak pisze Janina Gilewska-Dubis, obszar ten znajdował się na terenie obecnego osiedla Ołbin oraz na Wyspie Piaskowej. Ołbin stanowił wówczas własność rodu Łabędziów, z którego wywodził się znamienity fundator, ówczesny właściciel góry Ślęży z jej okolicami, Piotr Włostowic. Nazwa Ołbina pochodzi od przezwiska Olba (Albin). Tutaj też zlokalizowany był jego dwór. Później ufundował on tu klasztor benedyktyński.
Dawne podgrodzie, jak również późniejszy zalążek miasta średniowiecznego, było czymś w rodzaju skondensowanego miasteczka. W XIII wieku kierunki ruchu wyznaczała sieć „ulic”, których funkcję prócz głównych ciągów pełniły przejścia zwane przez badaczy miedzuchami.[1] Ich szerokość wynosiła 0,5–1,9 metra. Były to granice-pustki – odstępy między działkami budowlanymi w części zapełnionymi drewnianymi domami. Stawiano je w takim odstępie od siebie dla zminimalizowania ryzyka masowego pożaru (w 1363 roku rada miejska nakazała budować z kamienia lub cegły – z miernym skutkiem). Długo nie było w tych osiedlach bruku, a zwyczajem członków rodzin zamieszkujących przyległe budynki było wyrzucanie śmieci wprost na „ulicę” – czy faktycznie? O tym dalej. Dodajmy do tego wilgotny klimat, wysoki poziom wód gruntowych i wynikające z tego grząskie podłoże, a uzyskamy obraz tych zaułków. Mieszkańcy chodzili pierwotnie po faszynach (plecionka z witek wierzbowych), a od XI wieku po drewnianych podestach. Wzmagający się ruch targowy oraz ciężar koni pociągowych i wozów handlowych wymuszały konieczność wzmocnienia nawierzchni. Miedzuchy ciągnęły się w kierunku wschód-zachód w odstępach 5–9 metrów, a przestrzeń tę zajmowały mieszkalne domy szeregowe, to jest posiadające z sąsiadami wspólne ściany boczne. Co bogatsze domostwa miały wewnętrzne podwórza.
Rodziny żyły różnie. Podobnie jak dziś, zamożność mieszkańców, a także ich zaradność i umiejętności techniczne, różnicowały życie codzienne i wygląd domostw. Rodziny rzemieślnicze zamieszkiwały jednokondygnacyjny, dwuizbowy budynek główny wznoszony w konstrukcji zrębowej, o powierzchni użytkowej do dwudziestu pięciu metrów kwadratowych (czyli jak współczesna kawalerka). Sporadycznie duże izby dzielono plecionkami na mniejsze strefy. Być może wydzielano w ten sposób strefę sypialną rodziców. Głównym punktem izby było duże, gliniane palenisko ujęte w drewnianą ramę. Dym najprawdopodobniej wyprowadzano bezpośrednio nad dach (bez kominów), dlatego budynki te musiały mieć wyłącznie jedną kondygnację. Kominy pojawiły się dużo później. Czeladź ucząca się u mistrzów rzemiosła i świadcząca prace usługowe względem niego i jego rodziny mieszkała oddzielnie. Towary przechowywano w budynkach gospodarczych. Niektóre domy miały piwniczki o pojemności około 0.7 metra sześciennego, o ścianach wyłożonych plecionką wiklinową. Domostwa były więc dość ciasne. Najprawdopodobniej większość czynności wykonywano poza domem – „na ulicy”, jak dziś mówimy. Dlatego była ona jednocześnie miejscem gromadzenia odpadków.
Podgrodzie zlokalizowane było przy książęcym grodzie otoczonym wałem drewniano-ziemnym o wysokości około 10–12 metrów. Badacze sugerują, że do XII wieku przypominał on grody znane z Wielkopolski. Składał się z murowanej siedziby księcia i towarzyszącymi jej budowlami sakralnymi. Pod koniec XII wieku wygląd grodu uległ znaczącej zmianie: pierwszy raz zastosowano cegłę zamiast drewna i wzniesiono z niej pałac wieżowy oraz osiemnastoboczną kaplicę. Była to najprawdopodobniej inicjatywa Bolesława Wysokiego.
Obok grodu stała też siedziba klasztoru benedyktynów. Zakonnicy ogrzewali się dzięki nowatorskiemu na owe czasy systemowi hypokaustycznemu wykorzystującemu zjawisko akumulacji ciepła i rozprowadzenia go kanałami do pomieszczeń. Było to średniowieczne centralne ogrzewanie, które mnisi wnieśli jako swój cywilizacyjny wkład w rozwój budownictwa na Dolnym Śląsku. Oczywiście systemu takiego nie stosowano w domach rzemieślników zamieszkujących podgrodzie. Ci ogrzewali się ogniem z paleniska.
Liczba domów na wrocławskim podgrodziu w X–XI wieku wynosiła około czterystu, co oznacza, że w jednym domu żyło wówczas około pięciu osób. Najczęściej spędzały one czas w jedynej izbie. W XIII wieku nie stosowano jeszcze funkcjonalnych podziałów na pomieszczenia. Wprowadzono je dopiero w epoce industrialnej, to jest na przełomie XIX i XX wieku. Do tego czasu rodziny dolnośląskie zajmowały mieszkania, domy, chałupy, pałace, zamki, nieraz także pokoje przy parafiach lub pomieszczenia służebne. Warunki bytowe dyktowały sposób funkcjonowania rodziny i odwrotnie, to znaczy typ rodziny wyznaczał określony rodzaj domostwa. Dodatkowym czynnikiem wzmacniającym lub osłabiającym rodzinne zwyczaje były wciąż żywe, mimo rozwoju chrześcijaństwa, tradycje plemienne kontynuowane przez rodzimą ludność, zmieszane lub konfrontowane ze zwyczajami przynoszonymi przez obcych osadników z Walonii, Frankonii, Turyngii czy Czech. Rodziny miejskie szybko przyjmowały nowe trendy, a miasta rozwijały się z niewielkich ośrodków w silne i prężne centra. Gdy w XIV wieku Śląsk w historycznych granicach (bez Śląska Opawskiego) liczył już około stu miast, na wrocławskim podgrodziu mieszkało kilkanaście tysięcy ludzi.
Jak piszą Teresa Bogacz i Elżbieta Kościk, od późnego średniowiecza do początków XVII wieku najbardziej prężną warstwą społeczną byli właśnie mieszczanie. Członkowie średniowiecznej rodziny miejskiej zajmowali się przede wszystkim rzemiosłem i handlem. Rzemieślnicy zajmowali najczęściej warsztaty zlokalizowane w parterach budynków przylegających do najruchliwszych ulic. Drzwi i okna warsztatu były zwykle otwarte w ciągu dnia, a przestrzeń miasta wypełniał stukot narzędzi, szum prostych urządzeń, ostrzegawcze krzyki mistrzów i ubolewanie czeladników. W 1629 roku w Lubinie, ważnym wówczas ośrodku sukienniczym (sukno: tkanina z wełny), pracowało czterystu majstrów sukiennictwa. W 1665 roku – tylko dwustu dwudziestu siedmiu. Przyczyną tak szybkiego spadku była wojna trzydziestoletnia. Nie pomogło nawet przyciąganie legnickich mistrzów płóciennictwa (płótno: tkanina z lnu). Do 1763 roku naliczono w Lubinie już tylko dziewięćdziesięciu majstrów sukienników. Trzeba jedna podkreślić za wyżej wymienionymi autorkami, że lubińscy sukiennicy szybko i dzielnie podnieśli się z tego niezamierzonego upadku: w 1799 roku w Lubinie było już stu trzydziestu siedmiu majstrów, dwudziestu sześciu czeladników i stu dziewiętnastu uczniów sukiennictwa. Omawiane branże stanowiły wówczas trzy czwarte śląskiego eksportu. Najważniejszymi ośrodkami sukiennictwa były wówczas Zielona Góra, Złotoryja, Świebodzin i Nowa Ruda, a płóciennictwa – Lewin Kłodzki, Żagań i Prusice. Boguszów Gorce słynął z dziewiarstwa.
Całkowicie odmiennie od rzemieślników i służby żyli kupcy, czyli zamożna i aktywna część mieszczan, bardzo wpływowa. Najbogatszych kupców w średniowiecznych miastach Dolnego Śląska nazywano mercantores lub grosistami, od niemieckiego gross (duży), to znaczy wielkimi kupcami. Należeli oni do rodzin patrycjuszowskich. Ich małżonki lubiły ozdoby i kosztowne stroje, nie trudniły się pracą, lecz prowadzeniem domu i nadzorowaniem służby, wychowując wspólnie dzieci, doglądając posiłków i zakupów targowych. Co innego uboższe mieszczki, które ciężko pracowały, na przykład produkując przędzę na użytek własny lub sprzedaż. Handlem miejscowym zajmowali się wielcy kramarze, u których patrycjuszki dokonywały zakupów rozmaitego typu. Życie rodziny skupiało się w przyziemiu, przy stole i na ławach, których stylistyka odzwierciedlała poziom zamożności gospodarzy: w późnym średniowieczu gotyckie meble należały do archaicznych, najmodniejsze, renesansowe, przywożono zaś z Włoch. Wyznacznikiem zamożności była też zastawa stołowa i sztućce – u zamożnych srebrne lub pozłacane, u biedniejszych – cynowe lub drewniane. Mimo problemów finansowych, zarówno mieszczki, jak i patrycjuszki lubowały się w bogato zdobionych ubiorach wykonanych z zagranicznych tkanin. Rozrzutność odzieżowa nie należała w rodzinie do rzadkości, mężczyźni również stroili się, by zaprezentować swoja zamożność. Rodziny były za to ganione w kościelnych dokumentach: statuty miejskie (na przykład wrocławski z 1374 roku lub zgorzelecki) zakazały kobietom noszenia fałdowanych elementów ubioru i powłóczystych sukien, a także podszywania płaszczów futrami, ponieważ świadczyły o zbytku, ponadto przysługiwać miały wyłącznie duchowieństwu i dworowi.
Gdy rodzina kupiecka wystarczająco się wzbogaciła, spędzała miło czas w rezydencjach wiejskich, pałacach i dworach, na przykład w Jelczu pod Oławą, gdzie mieszkała rodzina Kaspra von Popplau. Jako bogaty kupiec-patrycjusz mógł wykupić sobie szlachectwo, a to otwierało rodzinie drogę do rozwoju kulturalnego: dzieci opuszczały Śląsk w celu podjęcia studiów na zagranicznych uniwersytetach, a oboje małżeństwo mogło sprawować rodowy mecenat artystyczny, odbywać rekreacyjne lub handlowe podróże, a także hucznie świętować. Poskramiały ich w tym XV-wieczne kazania, co przytacza Janina Gilewska-Dubis: „lepiej jest w święta orać i kopać, niż z kobietami śpiewać i skakać w tańcu”.
Poza rodzinami mercantores były też rodziny, których głowami byli institores – straganiarze, czyli ciężko pracujące na co dzień miejskie pospólstwo, a także pauperes institores (biedni handlarze, domokrążcy, często pozbawieni rodzin) oraz institores magni (wielcy kramarze posiadający swe kramy w Rynku). Członkowie ich rodzin konfrontowali się często na jarmarkach – bywało, że matka kazała synowi okradać cudze stragany albo w zaciętej kłótni biły się mleczarki. Kobiety i macierzyństwo chroniono jednak w sposób szczególny: już w 1331 roku odnotowuje się zapis w statucie diecezji wrocławskiej, że „bicie matki lub ojca, pozbawienie dziewictwa siłą po uprowadzeniu, spiskowanie przeciw życiu współmałżonka, poczęcie syna z nieprawego łoża bez wiedzy męża, który ustanowił go dziedzicem, kazirodztwo, sodomia” zaliczano do najcięższych przewinień. Dzieciom z nieprawego łoża odmawiano w dorosłości obywatelstwa, członkostwa w cechach, święceń kapłańskich itd. Chroniono też jednorodność etniczną poprzez zakaz współżycia po ślubach czystości, współżycie z Żydówką lub Saracenką. Dbano też o rozrodczość kobiet i utrzymaniu poziomu urodzeń, surowo karząc „spędzanie płodu” i „sterylizację na sobie i innych” – aborcję karano ekskomuniką. XIV- i XV-wieczne kazania podkreślały ważką rolę macierzyństwa: „Matka oczekująca dziecka godna jest tego, by jej aniołowie usługiwali. Każde dziecko jest dla matki stopniem do nieba, a dla rodzeństwa błogosławieństwem”.
Owe pięć osób zamieszkujących średniowieczny dom miejski na Śląsku stanowiła najczęściej właściwa rodzina oraz czeladnicy lub służba. Rodzina składała się zwykle z trzech– czterech osób. Dzietność była wysoka, lecz śmiertelność płodów i dzieci – również. Chrzciny odbywały się więc rychło po narodzinach, bo zmarłym dzieciom odmawiano pochówku na cmentarzu i nakazywano chować je w stajni lub na polu. Chrzest był ważną ceremonią w życiu rodziny, poprzedzał je uroczysty pochód, w którym matka niosła noworodka. Po ceremonii odbywały się biesiady urodzinowe, czasem bardzo huczne. Również ograniczano je przepisami przeciwzbytkowymi zabraniającymi zapraszanie więcej niż piętnastu osób – za wzór stawiano Najświętszą Pannę.
Przechodząc mniej lub bardziej burzliwie przez życie małżeńskie, mieszczanie wrocławscy docierali do dnia śmierci, którą powodował najczęściej udział w wojnach lub choroby. Ludzie bez względu na wiek chorowali na febrę, paraliż, apopleksję i choroby weneryczne. Zdrady małżeńskie nie należały bowiem do rzadkości, a prostytucja kwitła. Z powodów złego odżywiania cierpieli także na biegunki, zatrucia, niewydolność nerek, kamicę nerkową i żółciową. Śmiertelność dzieci była wysoka między innymi z powodu epidemii (tyfus, szkorbut, cholera, ospa i inne), które wiązały się z niskim poziomem higieny i złym odżywianiem. Do czasu wprowadzenia widelców w bogatszych domach jedzono powszechnie palcami (prócz używania łyżek), jednak rzadko myto ręce przed posiłkiem – stąd wziął się ponoć wynalazek sztućców, aby zaoszczędzić sobie ceregieli związanych z higieną i szybko rozpocząć posiłek. Myto się wodą pobieraną z rzek, która nie zawsze była wolna od zarazków. Na marginesie, dlatego właśnie pito wówczas tak dużo piwa – napoju czystszego od wody. Pomieszczenia sanitarne były zlokalizowane w odrębnej części domostwa, mimo to, nawet od czasu budowy pierwszego systemu kanalizacyjnego (druga połowa XIV wieku), domowe nieczystości stanowiły poważne zagrożenie epidemiologiczne.
W rodzinie nie tylko małżeństwa wiodły ze sobą ciągłe spory – miłość braterska była stale obciążona walką o atencję ojca oraz przejęciem po nim schedy rodzinnej, przede wszystkim majątkowej. Głębokimi, wręcz krwawymi sporami politycznymi były naznaczone przede wszystkim rodziny książęce. Najsłynniejszym bodaj konfliktem, który zaważył na losach Śląska, był ten pomiędzy synami Bolesława Krzywoustego, konflikt, który doprowadził do rozbicia dzielnicowego. Śląsk trafił pod rządy księcia Władysława II Wygnańca słynącego z gwałtowności i kłótliwości. Utracił Śląsk i został przez braci wygnany z kraju. Dopiero jego syn odkupił te ziemie, a sympatyzując z Fryderykiem I Barbarossą, rozpoczął okres niemieckiego osadnictwa na Śląsku.
Mimo rodzinnych konfliktów mieszczanie dolnośląscy pięli się po szczeblach kariery. Dotyczyło to wyłącznie zamożniejszych warstw społecznych, a tym samym tych mieszczan, którzy pełnili w społeczności miasta ważkie role. Przykładem wysokiego poziomu intelektualnego mieszczan była Złotoryja. W połowie XIV wieku większość rajców tego miasta zdobyła na studiach w Wittenberdze dyplom uniwersytecki. Efektem było powstanie gimnazjum humanistycznego o aspiracjach uniwersyteckich. Szerzej pisze o tym A. Michler. Natomiast pierwsza połowa XVII wieku to okres zainteresowania uniwersytetem w Lejdzie, gdzie studiowało wielu młodych Ślązaków.
Anna Rumińska
Bibliografia:
1. T. Bogacz, E. Kościk, „Specyfika i kierunki rozwoju miast dolnośląskich od schyłku średniowiecza do I wojny światowej”, „Dolny Śląsk” 7/1999, ISSN: 1234-9941.
2. C. Buśko, M. Goliński, M. Kaczmarek, L. Ziątkowski, „Historia Wrocławia. Od pradziejów do końca czasów habsburskich”, t. 1, Wrocław 2001.
3. „Dolny Śląsk. Monografia historyczna”, red. W. Wrzesiński, Wrocław 2006, ISBN: 8322927630.
4. J. Gilewska-Dubis, „Życie codzienne mieszczan wrocławskich w dobie średniowiecza”, Wrocław 2000, ISBN: 83-7023-792-4.
5. O. Kolberg, „Śląsk”, Wrocław 1965.
6. E. Maleczyńska, „Życie codzienne Śląska w dobie odrodzenia”, Warszawa 1973.
7. A. Michler, „Valentin Trozendorf – nauczyciel Śląska”, Złotoryja 1996.
8. M. Orzechowski, „Ludność polska na Dolnym Śląsku w latach l918-l939”, Wrocław l959.
9. J. Pawłowska, „Dolnośląska wieś Pracze w powiecie milickim”, Wrocław 1966.
10. H. Wesołowska, „Dolny Śląsk jako region etnograficzny”, [w:] „Śląsk, Schlesien, Slezsko, Przenikanie kultur”, red. Z. Kłodnicki, Wrocław 2000, ISBN: 83-86766-76-X, s. 11.
11.Wieś dolnośląska, Studia Etnograficzne, red. E. Pietraszek, t. XXIX, Wrocław 1987.