W dwadzieścia lat po wojnie!
Wspomnienia z szafy
W tym miejscu przedstawiam wybrane fragmenty wspomnień nadesłanych kilkadziesiąt temu przez mieszkańców Wrocławia na dwa konkursy zorganizowane przez ówczesny Zakład Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Pierwszym był rozpisany w 1966 r. konkurs “Czym jest dla ciebie miasto Wrocław”, natomiast drugi, już skierowany do mieszkańców Dolnego Śląska, anonsowano pod nazwą “Miasto w mojej świadomości” (1973). W obu przypadkach “[O]rganizatorom zależ[ało] na wypowiedziach szczerych i możliwie szczegółowych”, a zgromadzone w ten sposób materiały miały przysłużyć się do stworzenia “opracowań naukowych z zakresu studiów nad obrazem miasta i jego obywateli”. Liczący kilka tysięcy stron zasób wspomnień i refleksji, zazwyczaj spisanych przez zwykłych mieszkańców Dolnego Śląska, to momentami lektura pasjonująca. Wybrałem fragmenty w szczególnie istotny sposób opisujące okres pionierski, a zwłaszcza odnoszące się wprost do ikonografii niemieckiej, która odcisnęła w pamięci pierwszych osadników silny ślad. Zazwyczaj są to teksty niepublikowane.
Dziękuję dr. hab. Jerzemu Żurce za okazaną pomoc.
***
[HW, „Miasto w mojej świadomości”]
Pierwszy raz zobaczyłem Wrocław w 1943 roku. Było to we wrześniu. Przewożono mnie wtedy w grupie więźniów z obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu w głąb Niemiec, jak się później okazało, do Buchenwaldu. Wieziono nas koleją, nawet w wagonach osobowych. Okoliczność ta nasuwała przypuszczenie, że nasze istnienia są jeszcze okupantowi potrzebne. Jechaliśmy przez Dworzec Główny w kierunku zachodnim. Okna nie były zasłonięte i mimo obecności ss-manów, można było niepozornie patrzeć w przestrzeń. A było na co patrzeć. Przedtem widziałem już większe miasta, takie jak Lwów, Kraków i Kijów, ale Wrocław robił na mnie większe wrażenie. Miasto to nie było jeszcze dotknięte ani jedną bombą, ogromne, o monumentalnych gmachach i szerokich arteriach. Wrażenie to było potęgowane wizualnie, wysokim położeniem wiaduktu i jego znaczną długością, co pozwalało widzieć w perspektywie pokaźną część miasta. Mimo woli do głowy cisnęło się pytanie – czy jest na świecie taka siła, która będzie w stanie pokonać tego potężnego i okrutnego potwora? Daleki byłem od fantastycznych przypuszczeń, iż kiedyś będzie to nasze polskie miasto, a szczególnie że ja będę w nim mieszkał i nawet coś znaczył.
[…]
Po raz drugi zetknąłem się we Wrocławiu w czerwcu 1945 r. […] Pożary w mieście już powygasały, ale wszędzie czuć było nieprzyjemny swąd. Chciało się jak najszybciej załatwić sprawę i odejść z tego miasta. Nikt z nas nie wyrażał chęci pozostania w nim, chyba że w formie obowiązku na wyraźne polecenie. Nawiedzona przez nas część miasta [m.in. pl. 1 Maja, Dworzec Świebodzki, Podwale] należała do średnio zniszczonych, a mimo to była wystarczająco odstraszająca – wszędzie gruzy i gruzy. Wydaje się, że w tamtym czasie najważniejszym zadaniem powstających organów władzy było – uczynienie przejezdnymi przynajmniej ważniejszych ulic w mieście. Widać już było początki tej działalności, wykonywanej przez Niemców, a sprowadzającej się do tego, że uwalniali oni środek jezdni od gruzu, odgarniając do na boki.
Po raz trzeci – można tak powiedzieć – odwiedziałem Wrocław dość często od listopada 1945 r. prawie że do końca 1947 r. W tym to okresie pełniłem funkcję I sekretarza PPR na szczeblu powiatu i z tego tytułu często gościłem we Wrocławiu. Moje przyjazdy do Wrocławia i czasowy w nich pobyt, należały dla mnie raczej do okoliczności przykrych. […] Na każdym kroku spotykało się gruzy, różnego rodzaju zawaliska, brud i wieczorem ciemności. […]
W tamtych latach – jak sobie przypominam – dominowało:
- Duży napływ ludności polskiej do miasta. Był to okres najbardziej intensywnej wymiany na zasadzie całej ludności Wrocławia. W roku 1947 ludność polska we Wrocławiu sięgała już ćwierć miliona osób.
- Wysiedlenie Niemców i usuwanie widocznych śladów niemieckości. Jak się okazało, to łatwiej przyszło ich wysiedlenie, aniżeli usunięcie różnych niemieckich napisów. Działało to na co dzień i atrakcyjnie, a mimo to uparcie pozostawały lub ponownie wyłaniały się one. Najszybciej i najłatwiej znikały niemieckie pomniki. Najważniejszy z nich znajdował się w Rynku, a był to pomnik Fryderyka. Tego już nie zastałem, ale byłem świadkiem obalenia pomnika Wilhelma, który znajdował się obok PDT na skwerze, gdzie obecnie rozpościera się piękny dywan z kwiatów.
[SR, „Miasto w mojej świadomości”, początek zimy 1945 r.]
Droga była uciążliwa. Trzeba było brnąć wśród rozsypanego szutru, pogiętych szyn i rdzewiejących podziurawionych wagonów. Pamiętam, że minęliśmy stację Brockau, nim dotarliśmy do tablicy z napisem Wrocław Główny, przez który przebijał Breslau.
[Danuta Nosek, “Ten artykuł do dziś przechowuję”]
Inną sprawą, która porusza nie tylko mieszkańców danych dzielnic (są przyzwyczajeni), ile obcych przybyszów, jest kwestia starych poniemieckich napisów. Wciąż jeszcze widnieją one na murach domów. W dwadzieścia lat po wojnie!. To już jest oburzające. Sądzę, że w pierwszym rzędzie należałoby zadbać o zlikwidowanie tych niemieckich pozostałości.
[Kazimierz Terlecki, “Czekano na wyjazdy grupowe…”, 1946 r.]
Na przedpolach Wrocławia, w Psim Polu, każą nam się rozładowywać. Opór ludzi. Do miasta daleko, żadnego środka lokomocji. Co robić? Stoimy. W dali majaczy przymglona panorama miasta-kikuta. Trzeba się wreszcie dowiedzieć, co słychać w samym Wrocławiu, rozejrzeć się, zbadać warunki i możliwości przyszłej egzystencji. Parę osób, wśród nich ojciec i jak, wybieramy się pieszo do miasta. Im dalej się posuwamy, tym bardziej lęk narasta. Dokoła zgliszcza. Pamiętam jakieś olbrzymie inspekta tuż nad Wrocławiem, ogołoconym z szyb. To widoczny znak, że w mieście brak szkła okiennego. Nie widziałem wówczas zburzonej bestialsko Warszawy, byłbym się zapewne nie dziwił “oszabrowanym” z szyb inspektom. Coraz głębiej zapuszczamy się krętymi ulicami do wnętrza miasta, wśród zwałów gruzów i wiszących nad głowami rumowisk. Przerażenie, zniechęcenie narasta. Konsternacja. Po cośmy tutaj przyjechali? Może lepiej jechać gdzieś dalej? To miasto prawie martwe! Olbrzymie, z nazwami niemieckimi, nieprzyjazne.
***
Zlikwidować we Wrocławiu plagę bezpańskich psów.
Wysiedlić poza obręb miasta ludzi nieproduktywnych.
Doprowadzić do usunięcia budek i barier przy wejściu na perony na Dworcu Głównym.
Prowadzić rejestr osób biorących w czynach społecznych.
Zmniejszyć rejon działania Komitetów Blokowych [...]
To niektóre z postulatów kierowanych do wrocławskiej Rady Narodowej przez autorów prac nadesłanych w ramach konkursu “Czym jest dla ciebie miasto Wrocław”. Sprawa przedwojennych epigrafów plasuje się na tej liście wysoko: Spowodować zatarcie wszystkich napisów poniemieckich.
Chwilę chwilę dalej: Rada Narodowa m. Wrocławia winna brać pod iwagę postulaty mieszkańców miasta.
Grzegorz Czekański
Pracę nad książką umożliwiło stypendium ze środków Miasta Wrocławia.