Rozdział 11.

wróć


 

Hej, szlifibruku!

Wybrane miejsca, gdzie wciąż napotkamy breslauerską ekspozycję


 

Nie mieszkam we Wrocławiu. Przez kilkanaście ostatnich lat dojeżdżałem, głównie pociągiem. Nazbierałoby się z tego kilka tysięcy krótkich, mieszczących się w trzech kwadransach przejażdżek koleją, które, zsumowane, można by zilustrować jako połowa trasy z Wrocławia na Księżyc. W czasie pandemii mocniej niż wcześniej się zmotoryzowałem. I to właśnie z perspektywy podróży samochodem od strony mojego miejsca zamieszkania postaram się przeprowadzić krótki przegląd epigrafów, które mocniej zapadły mi w pamięć. Najpierw zerknijmy na mapę:

 


 

Most Marszowicki

Nieopodal mieści się mała elektrownia wodna, która kiedyś zaopatrywała nieodległą przędzalnię. Tuż obok mostu znajduje poniemiecki kamień graniczny, który tak naprawdę jeszcze do 1973 r. określał granicę Wrocławia. Jakiś czas temu ktoś umieścił napis wiadomej, jak widać, treści. Festung Breslau wiecznie żywe, chciałoby się rzec, choć akurat Marszowic spustoszenia wojenne nie dotknęły. Tędy często wjeżdżam do miasta.

 

 

Ul. Biskupa Tomasza Pierwszego

Mógłbym odskoczyć na chwilę w kierunku Leśnicy, ale od razu docieramy prawie do centrum Wrocławia. Do jednej z najbardziej bresualerskich przecznic. “Mała Piaskowa” - tak nazywała się ta króciutka uliczka, a w XVIII w. ten obszar miasta nazywano prawie jak w Wałbrzychu, Górą Piaskową. Mało kto wie, że obecna ul. Biskupa Tomasza Pierwszego nosiła przez jakiś czas nazwę Końskiej (w nawiązaniu do pobliskiego Pl. Końskiego, który przeobraził się do obecnego Pl. Staszica). Mamy tu zachowanych kilka nowo odrestaurowanych inskrypcji-szyldów, np. przedsiębiorstwa meblarskiego (nr 8). Dla porównania warto zerknąć pod numer 16, gdzie mamy do czynienia z przykładami starannie odnowionych epigrafów, jednymi z bodaj najciekawiej odrestaurowanych w mieście (tematem na odrębną dyskusję wydają różne, mniej lub bardziej pieczołowite sposoby odnawiania poniemieckich inskrypcji we Wrocławiu).

 

 

Pl. Strzelecki

Liczyrzepa przy placu, gdzie w pobliżu niegdyś rzeczywiście mieściła się strzelnica? Występuje tu, i owszem, utrwalony w niemczyźnie na wysokości kilku metrów, od strony ul. Łowieckiej. Dzięki temu epigrafowi możemy zaobserwować, w jaki sposób, skuwając, czasami odniemczano wrocławskie kamienice. Po zdezintegrowaniu wyeksponowanej treści wprawdzie zamalowano powierzchnię, ale wierzchnia warstwa po latach, podobnie jak w wielu innych obiektach we Wrocławiu, obnażyła, jak dalekie echo, ukryty pod spodem palimpsest.

Gdzieś w pobliżu parkujemy samochód i przesiadamy się na jednoślad, korzystając np. z którejś ze stacji roweru miejskiego.


 

Nadodrze

Tak naprawdę po tym wrocławskim osiedlu moglibyśmy zrobić slalom rowerowy między ulicami, dla przykładu, Kurkową, Paulińską, Rydygiera, św. Wincentego, Henryka Brodatego, Cybulskiego, Łokietka czy Probusa. Takie to osiedle jest breslauerskie, jak stosunkowo wysoki w nim odsetek zachowanych przedwojennych kamienic, a zwłaszcza mieszczących się tam niegdyś punktów handlowo-usługowych. Wprawdzie wybieramy się w okolice pl. Grunwaldzkiego, ale odbijmy na moment w kierunku Rynku, czyli do XV w. ul. Kramarskiej.

 

 

Ul. Kotlarska / Szewska

Tutaj można doszukiwać się jednego z początków projektów “napisowych” firmowanych pod szyldem “Spod tynku patrzy…” (Breslau, Hirschberg, Waldenburg). Mówię: tutaj, czyli niepodal naszej centrali wszelakich projektów Fundacji im. Tymoteusza Karpowicza, czyli księgarni Tajne Komplety zlokalizowanej w Przejściu Garncarskim, która dla nas jest jednocześnie codziennym miejscem pracy. Nie wiem, ile razy zawieszałem oko na tym poniemieckim szyldzie firmującym pewną dywanową konfekcję, łażąc gdzieś w okolicach Rynku, wszelako mój entuzjazm do niego nie wydaje się gasnąć.

 

 

Odbijamy na wschód. Przez most Grunwaldzki, i lewo, tuż za esplanadą wrocławskiego Manhattanu, docieramy do mojej ulubionej uliczki. Być może swoją pozycję ów faworyt zawdzięcza z racji kilkuletniego mieszkania za czasów studenckich w jednym z pobliskich wieżowców, projektu Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak.

 

 

Ul. Nehringa

Przed wybudowaniem w 1910 r. Kaiserbrücke obecna uliczka Nehringa prowadziła aż do Odry, potem jednak straciła na znaczeniu. Dziś ma długość kilku pchnięć kulą w warunkach rekordu, jednak warto zapamiętać sobie numery 3, 9, 12 i 14, a ukażą się nam inskrypcje o nielichych walorach wizualnych. Jeśli kierować się doświadczeniem estetycznym, to poza np. wyśmienitym liternictwem zachowanych epigrafów i doprawdy wspaniale odpryśniętej farbie na wielu inskrypcjach (znakomity werniks), warto docenić też moc kontrastu tutejszej architektury mieszkalnej, z modernistycznymi bryłami okolicy, reprezentowanymi zwłaszcza przez sześć 16-piętrowych wieżowców.

 

Tymczasem obieramy kurs na ostatni przystanek naszej przejażdżki szlakiem niemieckich inskrypcji.

 

 

Ul. Grunwaldzka

3, 7, 9, 11 - z pewnością pod tymi numerami tynki tutejszych, położonych obok siebie kamienic kryją niejeden breslauerski zapis, ale pewnie gdyby przyjrzeć się dokładniej, udałoby się tego typu inskrypcji znaleźć więcej. Tu, czyli na przedwojennej ulicy Królewskiej, która jeszcze przed pojawieniem dzielnicy naukowej w tej części miasta miała, jak to ujął Zygmunt Antkowiak1, charakter półwiejski.

 

***

 

Dalej? Poszlifujmy trochę bruk. Warto powłóczyć się po pobliskich podwórzach, pojeździć po zakamarkach, powyobrażać sobie różne warstwy historyczne miasta. Wejść z nim w coś na kształt gry terenowej, wyczuwając niemieckie pismo nosem, rozsiane po różnych dzielnicach Wrocławia. Breslau patrzy na nas spod tynku, farby. Czasami też, jak wskazują rozproszone po przestrzeni miasta nagrobki, pełniące obecnie funkcję krawężników, schodków czy po prostu hałd ze śmieciami — także spod ziemi.

 

 

 

Grzegorz Czekański

 
 
 

1 Zygmunt Antkowiak, “Ulice i place Wrocławia”, Wrocław 1970, s. 61.

 

 


Pracę nad książką umożliwiło stypendium ze środków Miasta Wrocławia.