Worek kredy i pigmentu
Czyli w jaki sposób wciąż niemieckie inskrypcje we Wrocławiu trzymają się nieźle
Spróbujmy ustrukturyzować inskrypcje przebijające spod tynku na wrocławskich kamienicach. Podejmując taką próbę podczas mapowania Wrocławia w 2020 r., oprócz śladów po dawnych szyldach, czyli epigrafach malowanych udało nam się odnaleźć takie reprezentacje epigraficzne:
- zachowane inskrypcje kute, ryte (np. płaskorzeźby, inskrypcje na portalach) bądź elementy mniej lub bardziej zlikwidowane podczas “walk z niemczyzną” Wrocławia. Ciekawym przykładem epigrafu z zawartym epigramem, czyli krótkim tekstem poetyckim o charakterze zazwyczaj aforystycznym, stanowi inskrypcja na fasadzie dawnego Pałacu Rybischa prz ul. Ofiar Oświęcimskich 1. Wykuta inskrypcja jest dość zjawiskowa: Es kommert sich mancher umb diss / und umb das und weiß nit wasi aber from ane neid und has / So haw ein belseis und las mir das (Czasem ktoś się troszczy o to / czy o tamto: i nie wie o co / Jeśliś pobożny bez zawiści i nienawiści / Wybuduj sobie lepszy, a mnie pozostaw ten). Wg Grębowca w ten sposób Heinrich von Rybisch, zwany Philocalosem, w ten sposób odpowiadał na próby zniesławiania tym, którzy posądzali go o budowę swojej wspaniałej posiadłości budulcem pochodzącym z klasztoru św. Wincentego.
- inskrypcje na płytach chodnikowych, czyli np. odlane ślady po producencie, jak na Dworcu Świebodzkim, Dworcu Nadodrze i innych miejscach;
- Salve, czyli stosowana przez Niemców przed wojną łacińska inskrypcja zazwyczaj na progu bramy kamienicy bądź na portalu fasady. Zdobi ona progi prawdopodobnie kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu wrocławskich kamienic - pisze Jacek Grębowiec w jednej z nielicznych prac poświęconych wrocławskim epigrafom. I choć sam opis, ograniczający się do starożytnej formuły powitania, czasem tylko wzbogaconej datą wniesienia budowli, zdaje się komunikować niewiele, to wraz miejscem swej ekspozycji konotuje olbrzymią treść, ważkich z punktu widzenia antropologii, sensów. [...] Próg, stanowiący w przestrzeni egzystencjalnej ważną granicę, która oddziela bezpieczny świat wspólnot rodzinnych i sąsiedzkich od otwartej przestrzeni peregrynacji, podobnie jak w domostwach wiejskich pobudzał wyobraźnię, wzmagał czujność, przynosił ulgę.
- zaprojektowane przez Karla Klimma kamienie stulecia z 1900-01 r., które ulokowano przy ówczesnych drogach granicznych Wrocławia. Na wielobocznym cokole wznosi się kolumna z głowicą przykrytą daszkiem z kulą. Na głowicy umieszczono elementy nawiązujące do godła miasta a na kolumnie istniał napis "Gemarkung Breslau" - Obręb Wrocław, który po wojnie skuto i zastąpiony słowem "Wrocław", w ramach akcji usuwania niemieckich śladów w odwiecznie piastowskim Wrocławiu.
- kamienie graniczne z 1928 r., gdy włączano do Wrocławia okoliczne miejscowości;
- niemieckie płyty nagrobne na cmentarzach bądź w przestrzeni publicznej Wrocławia. Temu zagadnieniu poświęcam odrębny rozdział.
W jaki sposób niemieckie inskrypcje przetrwały do dziś? Pierwsza, intuicyjna odpowiedź, może być natury technologicznej: przetrwały za sprawą ich odniemczenia. A dokładniej dzięki pośpiechowi i niskiej jakości materiałom, za pomocą których próbowano we Wrocławiu usuwać ślady niemczyzny. Po wojnie nie było dostępu do lepszych farb – mówi wrocławski konserwator Andrzej Wróblewski, z którym spotykam się na kawie w Tajnych Kompletach. Jakie były w 1945 r. możliwości technologiczne, aby usunąć malowane inskrypcje w przestrzeni otwartej miasta? To były farby słabej jakości, na przykład kredowe, czyli worek kredy i pigmentu, zmieszanych ze spoiwem organicznym (klejem skórnym lub kostnym zmielonym). Dodawałeś wody - i już, miałeś farbę. Szkopuł w tym, że było to spoiwo, które z czasem gnije, przechodzi różne przemiany i traci swoją spoistość, dlatego powłoka jest nietrwała i zaczyna się osypywać. Dziś większość farb trwale pokryłaby te inskrypcje.
Gdzieniegdzie można natrafić na ślady wspomnień pionierów, w których znajdują się odniesienia do niskiej jakości substancji, którymi uskuteczniano akcje odniemczające. Przykład z regionu lubuskiego: Izabela Korniluk wspomina niedawną rozmowę z mieszkańcem, który w czerwcu 1945 r. jako 19-latek przyjechał do Zielonej Góry. - Uczestniczył w akcji zamalowywania niemieckich napisów i nanoszenia polskich. Po pół roku dawne napisy i tak zaczęły wychodzić. Farby były kiepskie i chcąc nie chcąc, wciąż przebijały. Zamalowywanie trzeba było powtarzać - opowiada. A jakie spoiwa stosowano przed wojną?
Na fakt utrzymywania się przedwojennych inskrypcji szyldowych do dziś miały wpływ używane wówczas mocne farby, o ile malowano na wyczyszczonej wcześniej powierzchni, przy zachowaniu reżimu technologicznego. Zazwyczaj były to pochodne farb pokostowych (przygotowanych na bazie przegotowanego oleju lnianego) lub farby kazeinowe (chudy twaróg mielony z ciastem wapiennym, z którego powstaje trudna do usunięcia kazeina). Czasami technika powstania szyldu przypominała fresk – dodaje Wróblewski. Czyli malowanie pigmentem na lekkim spoiwie po świeżej warstwie tynku, jeszcze niezwiązanej. W miarę wysychania tynku, wydobywa się z niego węglan wapnia , który wiążę tę warstwę.
Oprócz nie najlepszej jakości farb i spoiw, którymi tuż po wojnie zamalowywano ślady niemieckości, do ich konserwacji przyczyniały się również różnego typu zanieczyszczenia. Teraz powierzchnia jest oczyszczana przed malowaniem, na przykład za pomocą specjalnych myjek. Mało kto wtedy korzystał z mydła malarskiego. Napisy były często zamalowywane w pośpiechu, przez osoby nie posiadające wiedzy technologicznej, więc warstwami brudu nikt się nie przejmował. Nie wspominając o używaniu gruntu.
Pytam dalej Wróblewskiego o kampus politechniki przy ul. Prusa, gdzie jako konserwator odtwarzał również kute niemieckie inskrypcje. To specyficzny, reprezentacyjny kompleks obiektów, w których przed wojną mieściła się Szkoła Rzemiosł Budowlanych i Wyższej Szkoły Budowy Maszyn. Wszystkie detale kamienne obiektów są z piaskowca, więc jeśli jakiś napis był skuty, ale zachował się jego zarys, możemy z zaprawy mineralnej (cementu, kruszywa, pigmentu) odtworzyć sztuczny piaskowiec. Większość napisów była zatynkowana, a odtwarzanie polegało na usunięciu tynku z piaskowca, doczyszczeniu i wypełnieniu liter.
Andrzej Wróblewski: W konserwacji jest tak, że jeśli np. rzeźba nie ma ręki, to przy braku źródeł (rysunku, zdjęcia), nie mamy do końca podstaw, również etycznych, do tego, żeby tę rękę odtwarzać. Jeśli usuwając jakieś nawarstwienia, coś wychodzi, mamy wtedy konkretną wskazówkę. Nie musimy szukać. Tak było przy Prusa. Usuwaliśmy materiał wtórny, odsłaniając oryginalną warstwę. We wnętrzach obiektu znajdowały się także inskrypcje wykonane w technice narzutowej (czyli epigrafy wycinane w mokrym jeszcze tynku, np. na drugi dzień).
Pytam inne doświadczenia z niemieckimi epigrafami we Wrocławiu. Przy pl. Nankiera w kościele grekokatolickim jest obelisk w formie trapezu – znajdowały się tam napisy z czasów napoleońskich - opowiada. Pewien pracownik z konsulatu niemieckiego odnalazł źródła potwierdzające ich treść. Na tej podstawie stworzyliśmy projekt instalacji, która składa się ze szklanej tafli, na której wypiaskowano inskrypcje. Przy odpowiednim nasłonecznieniu pełni ona funkcję naturalnego rzutnika, który wyświetla napis w pierwotnym miejscu.
Jak odtwarzano skute napisy? Chcąc uzupełnić w piaskowcu coś drobnego, można narazić się ryzyko odpadnięcia naniesionej warstwy. Technologicznie jest to trudne do zrealizowania. Jedna z podstawowych zasad konserwatorskich mówi o tym, żeby uzupełniać mocny materiał słabszym. Piaskowiec uzupełnia się zatem masą, która jest względem niego osłabiona. Osobiście nie jestem zwolennikiem odtwarzania na siłę – dodaje Wróblewski. Uważam, że skucie jest również wydarzeniem, które tworzy historię obiektu.
Podobnie usuwanie niemieckiej ikonosfery w tużpowojennym Wrocławiu było elementem historii, które wiele mówiło o dynamice zachowań mieszkańców odbudowujących miasto tuż po wojnie.
Grzegorz Czekański