Na tereny zielone, w chwili obecnej plac zabaw
Jak po wojnie likwidowano niemieckie nekropolie we Wrocławiu
Komunalnych, wyznaniowych, wojskowych cmentarzy niemieckich we Wrocławiu kilkanaście lat po wojnie szacowano mniej więcej na ok. siedemdziesiąt. Zazwyczaj miały powierzchnię mniej niż 1 ha, ale zdarzały się też nekropolie prawie 16-hektarowe. Kompleksowe lustracje, przeprowadzone po raz pierwszy pod koniec lat 50. XX w., potwierdziły istnienie około 70 nekropolii, z których 44 było nieczynnych i tzw. opuszczonych. Cmentarze oddalone od centrum miasta, porośnięte bujną roślinnością pełniły również funkcję pastwisk dla bydła lub terenów do plażowania - pisze Grażyna Trzaskowska w tekście przybliżającym proces likwidowania niemieckich nekropolii we Wrocławiu. Autorka, za Jackiem Grzywą, wyróżnia trzy etapy funkcjonowania miejsc pochówku po 1945 r.: „lata powojenne — starano się wymazać z pamięci wszystko to, co niemieckie, […], w tym również cmentarze”; drugi: lata 70. XX w. — tj. okres likwidacji cmentarzy i zabudowy przestrzennej ich terenów; trzeci: lata 90. XX w. do czasu obecnego, tj. okres, w którym podejmowane są próby upamiętnienia miejsc spoczynku ludności niemieckiej.
Mowa o latach 1957-1970, gdy niwelowano tereny po dawnych cmentarzach, nie przeprowadzając ekshumacji zwłok, nie kontrolując nekropolii konserwatorsko pod względem ochrony sztuki seplukralnej, sprzedając materiał kamienny zakładom kamieniarskim, po samych samych działaniach nie odcisnął się prawie żaden oryginalny dokument archiwalny. Czym uzasadniano likwidacje? Posługiwa[n]o się schematycznymi argumentami, np.: a) cmentarze niemieckie nie spełniały swojej funkcji miejsca kultu, gdyż bardzo często były to obiekty stare i zniszczone, o niewielkiej liczbie grobów, opuszczone i nieodwiedzane przez rodziny; b) konserwacja tychże miejsc była kosztowna i nieopłacalna; c) likwidacja cmentarzy umożliwiała założenie w centrum miasta nowych terenów zielonych, tj. parków, zieleńców, placów zabaw dla dzieci, a na peryferiach dostarczała dodatkowych terenów zielonych oraz terenów pod zabudowę mieszkalną i przemysłową.
Litania zlikwidowanych 40 nekropolii, odnosząc się do Zakrzewskiej, brzmi następująco: cmentarz przy ul. Wyszyńskiego; na Osobowicach przy dworcu kolejowym oraz obok kościoła przy ul. Lipskiej; na osiedlu Dąbie przy ul. Olszewskiego; cmentarz śww. Jana i Mikołaja przy ul. Spiskiej; na Różance przy ulicach Kamieńskiego, Asnyka oraz Obornickiej; cmentarz św. Marii Magdaleny przy ul. Ślężnej; na Poświętnem przy ulicach Żmigrodzkiej oraz Kamieńskiego; cmentarz św. Salwatora przy ul. Spiskiej; cmentarz św. Barbary przy ul. Legnickiej; cmentarzy przy ul. Prusa i Reja; na Wojszycach przy ul. Lipowej; cmentarz św. Wincentego przy ul. Piastowskiej; na Psim Polu przy ulicach Sycowskiej, Zakrzowskiej; na Kuźnikach przy ulicach Hermanowskiej, Chociebuskiej oraz Gminnej; na Oporowie przy ul. Wrocławskiej; cmentarz Elżbietanek przy ul. Bolesławieckiej; cmentarz św. Jerzego przy ul. Wapiennej; na Stabłowicach przy ul. Tatrzańskiej; na Krzykach przy ul. Krzyckiej oraz w Parku Południowym; na Ratyniu przy ul. Trzmielowskiej; na Gaju przy ulicach Łaskiej, Kamiennej, Wieczystej, Ślężnej, Sztabowej; na Popowicach przy ul. Widawskiej; na Maślicach przy ul. Rędzińskiej; na Muchoborze przy ul. Nowodworskiej; cmentarz przy ul. Łódzkiej; cmentarz Wojskowy przy al. Wiśniowej; na płd.-zach. stronie Opatowic, na Muchoborze Małym przy ul. Otyńskiej; na Muchoborze Wielkim dwa przy ul. Stanisławowskiej; na Żernikach przy ul. Szczecińskiej; na Tarnogaju przy ul. Krakowskiej; na Stabłowicach przy ulicach Tatrzańskiej oraz Starogajowej; na Kowalach przy ul. Kowalskiej; na Biskupinie przy ul. Kosiby; na Karłowicach przy ul. Konopnickiej; na Praczach Odrzańskich przy ul. Piwowarskiej; na Kozanowie przy ul. Kozanowskiej.
Ostatnim obiektem przeznaczonym do likwidacji miał być cmentarz żydowski przy ul. Ślężnej. Gdyby ten projekt ostatecznie zaakceptowano, Wrocław nie mógłby dziś się szczycić wspaniałym Muzeum Sztuki Cmentarnej. Nie można tego powiedzieć o zlikwidowanym, wbrew obowiązującym wówczas aktom prawnym, historycznym cmentarzu wojskowym przy ul. Wiśniowej.
Najczęstsza adnotacja przy likwidacjach niemieckich nekropolii we Wrocławiui: Przeznaczyć na tereny zielone.
Alan Weiss: pewien rodzaj utożsamienia
Zaczęło się w Parku Skowronim, że coś zauważyłeś w trawie podczas spaceru? – pytam Alana Weissa, który od kilku miesięcy prowadzi profil społecznościowy Spod ziemi patrzy Breslau. Z Alanem znamy się jeszcze z czasów studiów na polonistyce. Jakieś 15 lat temu. Od pewnego czasu każdą wolną chwilę wkłada w odkrywanie historii Breslauerów, których imiona i nazwiska, a czasami tylko ich fragmenty, można wciąż znaleźć w przestrzeni publicznej Wrocławia – na porzuconych, zapomnianych płytach nagrobnych. A gdzieniegdzie na niekompletnych elementach steli, które leżą w krzakach i rowach. Na pozarastanych hałdach z gruzem czy gdzieś przy pętli tramwajowej. Użytych jako elementy schodków przy rzece w parku, albo murków czy krawężników.
Weiss mówi: Cmentarną przeszłość Skowroniego poznałem szybko, bez żadnych lektur, przez fragment płyt. Miałem epizod, że chciałem zrobić małe lapidarium, bo znajdowałem tam cmentarne tabliczki lokalizacyjne, które pojawiały się na powierzchni, np. podczas prac w parku, gdy stawiano latarnie. Ustawiłem te tabliczki obok siebie pod drzewem, ale na drugi dzień zniknęły. Więc następne zabrałem już do domu. Pewnego razu odkopano fragment płyty nagrobnej, prawdopodobnie z imieniem Theodor albo Theodora. Alan przechowuje ją teraz u siebie. To pierwsza z płyt, które zdeponował. O Parku Południowym dowiedziałem się dopiero w tym roku [rozmawiamy w 2021 r.], mimo że mówi o tym tablica informacyjna przy wejściu do parku od strony ul. Sudeckiej. Podczas spaceru natrafiłem tam na płytę Henricha przy stawie. I cały czas nie wiedziałem, co z tym można zrobić.
Potem przeglądał wrocławskie książki adresowe sprzed 1945 r. w poszukiwaniu mieszkańców budynku, w którym mieszka i weryfikując adresy znajomych. Odwiedzał breslauerskie profile społecznościowe, odkrywał historie dawnych mieszkańców. Na przykład człowieka, którego szafę stoi w jego mieszkaniu (na podstawie tabliczki znamionowej po wewnętrznej stronie drzwi). Nie miał sprecyzowanego planu. Dopiero na facebooku poznał człowieka profesjonalnie zajmującego się genealogią. Radosław Zań pokazał mi, jak szukać głębiej. I jak działać, mając tylko fragment imienia i tylko jedną cyferkę daty urodzenia bądź śmierci, jak przy tej znalezionej płycie ze Skowroniego. Choć jej pochodzenia nie udało mi się jeszcze określić. Co robić z tym dalej, sprecyzowało się to dopiero w kontakcie z tobą – mówi. A pierwszy, doraźny cel, jest jeden. Podjęliśmy wspólne działanie, aby te rozproszone po mieście pocmentarne obiekty zgromadzić w lapidarium. Bądź w lapidariach. Optymalne wydają nam się tereny przy Pomniku Wspólnej Pamięci w Parku Grabiszyńskim.
Pytam, czy interesował się nekropoliami wcześniej, na przykład jeszcze mieszkając w Lubinie? Opowiada: zawsze reagowałem na cmentarze, jakoś mocniej je dostrzegałem. W Lubinie w Parku Aliantów, znajdował się cmentarz, na którym chowano pacjentów szpitala psychiatrycznego, czyli tam, gdzie dzisiaj znajduje się Miedziowe Centrum Zdrowia – kompleks szpitalny. To był mały cmentarzyk. Moja babcia codziennie przechodziła tamtędy do pracy. Mówił mi, że były to właściwie same „nowe” (z lat 30. i 40. XX wieku) nagrobki. O dawnym cmentarzu żydowskim na osiedlu Przylesie mówiły tylko cmentarne drzewa. Przy okazji listopadowych świąt jeździliśmy z rodzicami na ewangelicki cmentarzyk do Radoszyc. Coś odgarnialiśmy, zapalaliśmy świeczkę. Robiło to coś ze mną, pozostawiało z niepokojem, bezradnością, ale też niesprecyzowaną chęcią działania.
Co podczas działań z projektem Spod ziemi patrzy Breslau go zaskoczyło? Skala nagrobków mnie nie dziwi. Ale na pewno nie spodziewałem się, że dotrzemy do informacji o breslauerskich nagrobkach w Warszawie. Nie spodziewałem się też zainteresowania tym tematem, że w ciągu kilku miesięcy od założenia profilu na fejsie tak to się rozwinie. Że uda się dotrzeć do różnych ludzi, instytucji, władz. Że są we Wrocławiu grupy zajmujące się cmentarzami nieistniejącymi, żydowskimi. Wśród takich inicjatyw warto pamiętać o ogólnopolskiej grupie „(Nie)Znikające Cmentarze”, działającej od kilkunastu lat. Są też lokalnie aktywni przy niej ludzie, jak Piotr Morawski, fotograf spod Kątów Wrocławskich. Alan nie mógł też się spodziewać zaangażowania konkretnych osób. Że pojawią się tacy ludzie jak Jacek Jerzmański z wrocławskiego Ogrodu Zoologicznego, który oprowadzał nas po terenie Zoo, wskazując na elementy nagrobków przy wybiegach dla zwierząt, a teraz dzień w dzień rozmawiają przez telefon albo czatują, omawiając jakiś temat. Czy Adam Marecik, fotograf, ale też fascynat historii Wrocławia, który zbiera różne artefakty, kapsle i butelki po niemieckich piwach. Raczej nie interesuje ich historia wojskowa, tylko cywilna czasów przedwojennych. Jest też Radosław Zań, zawodowy genealog, który jest niezwykle pomocny przy ustalaniu rożnych informacji. Pomaga nam też bardzo w tłumaczeniach i transkrypcjach Tomasz Zakolski, germanista.
Pochłania cię to wciąż tak samo? - pytam. Weiss: O tak, choć teraz i tak mniej, niż w tym najbardziej gorącym okresie odkrywania pierwszych historii z archiwów. Ale fakt, że możesz to robić, nie wychodząc z domu, czytasz czyjś akt zgonu albo ślubu, później szukasz, gdzie dana osoba była pochowana, a przeglądając dawne księgi parafialne natrafiasz na informację, ile kosztowało zapalenie świeczek na ołtarzu albo koszt opłacenia tragarzy. To wciąga. Ja nie jestem absolutnie zwierzęciem nocnym, a kilka razy dziwiłem się, że podczas takich prac nagle robiło się jasno. Tak przepadłem w aktach zgonów z 1944 i 1945 r., kiedy było mnóstwo samobójstw. Mam też pewien rodzaj utożsamienia. Na przełomie wieków przyjechałem do Wrocławia z Lubina, a rekonstruując biografie ludzi z płyt nagrobnych, poznaję breslauerów przyjezdnych z Oleśnicy, Dzierżoniowa, spod Legnicy. Oni przeprowadzili się do Wrocławia dokładnie sto lat przede mną.
Książki adresowe: tam jest mnóstwo historii. Księgi adresowe to ostatnio moja ulubiona lektura. Wydaje się, że same nazwiska i adresy – bohaterów wielu, ale akcja marna. Kiedy jednak już wsiąkniesz i czytasz księgi z różnych lat, to zaczynasz dostrzegać w nich ślady historii, na przykład z 1915 czy 1943 roku, gdy w spisach lokatorów pojawiło się nagle mnóstwo skrótów “Ww”, czyli “Witwe” (wdowa). Gdzie jeszcze można szukać informacji o dawnych mieszkańcach Wrocławia? Na przykład przez portal Szukaj w Archiwach, albo czasami dzięki dostępowi do portali genealogicznych. Ogromna szkoda, że najnowsze książki podatkowe są tylko z początku wieku, a one okazują się często bardzo pomocne (zarobki, liczba dzieci, liczba osób w mieszkaniu, miejsce i data urodzenia) – mówi.
Negatywny odbiór? Weiss: Znacznie mniej, niż się spodziewałem. Pewien człowiek bardzo wulgarnie nakazywał, abym czym prędzej uchodził z miasta. Alan wymienia też śląskiego nacjonalistę, który pod każdym postem na profilu Spod ziemi… wpisywał komentarz „barbarzyńcy”. Pana Ślązaka muszę jednak blokować, bo zbyt wiele w jego wypowiedziach agresji i nienawiści. A inne krytyczne głosy, które pojawiają się gdzieś w sieci? Ci sami ludzie, którzy nam sugerują, że powinniśmy się zająć zaniedbanymi polskimi grobami, nie reagują kompletnie, kiedy piszemy, że na wielkiej hałdzie z niemieckimi płytami nagrobnymi znajdujemy fragmenty polskich płyt nagrobnych z lat 50. Czasami pada też argument, że na Kresach tak się nie dba o polskie groby. Kompletna nieprawda, o czym się przekonałem, pisząc książkę o Harasymowiczu, jeżdżąc po Ukrainie. To małe cmentarzyki, zadbane przez miejscowych Ukraińców, zrobiły na mnie wrażenie, a nie Lwów i Cmentarz Łyczakowski. Bardziej właśnie te leśne polskie cmentarze, o których ktoś pamięta. W tym momencie we Wrocławiu nie ma ani jednego niemieckiego cmentarza. Po lekturze tekstu Grażyny Trzaskowskiej można odnieść wrażenie, że pozostałe na terenie miasta niemieckie płyty nagrobne, to temat, z którym nikt nie wie, co począć.
Na koniec zagaduję go o historię sprzedawcę truskawek z Żernik. Pod koniec maja otrzymaliśmy zgłoszenie, że pewien stragan z truskawkami jest obciążany poniemiecką płytą nagrobną. Inskrypcja nad danymi osób brzmi: „Tu spoczywają w Panu nasi ukochani rodzice”, a kilka dni wcześniej był Dzień Matki. Sprzedawca mówił, że nie wie, skąd pochodzi ta tablica. Opowiadał, że w tym roku leżała w nieopodal miejsca, gdzie sprzedaje truskawki, na jakimś polu. Weiss: Ta płyta była przełamana na pół, i to nam pomogło w transporcie. Zabezpieczyliśmy ją w mojej piwnicy. Wszystkie moje znaleziska przekażę, jak tylko powstanie lapidarium.
Grzegorz Czekański