Woda

wróć


 

Anna Rumińska: Woda w mieście – mokry problem

 

Tematem tego tekstu jest woda w mieście. W XXI w. nie tylko my, ale również fauna i flora miejska ma z nią poważny problem. Nie chodzi o technologię ani estetykę fontann, ale o ich symbolikę i utylitarność. Fontanna-wodotrysk to forma ozdobna, reprezentacyjna, kosztowna, prestiżowa, często wprost ideologiczna i dlatego niedostępna. Fontanna-basen to forma dostępna, rekreacyjna i integracyjna. Symbolika dyktuje właśnie taką typologię, ale technologia rozdrabnia ją na np. fontanny pływające, ożywione czy muzyczne, klasyczne, nowoczesne, dry plaza, dynamiczne lub statyczne. Dla ludzkich i zwierzęcych mieszkańców miast fontanny są jednym z najbardziej pożądanych elementów tzw. małej architektury, który nie-decydentom otwiera drogę do rekreacji, a decydentom  do prestiżu i pozytywnego PR-u.

Dawniej metafora życiodajnego, tryskającego strumienia była najczęściej zarezerwowana dla szlachty i arystokracji. Przedstawiciele plebsu, a potem proletariatu mieli inne problemy, ale… zawsze potrzebowali wody. Jest to aktualne również współcześnie – fontanny nie są bowiem wyłącznie urządzeniem ozdobnym, ale przede wszystkim utylitarnym. Wieś ma pod tym względem lepiej – tam dostęp do wody jest większy, łatwiej o nawilżanie powietrza i przewietrzanie, dlatego nie znajdziemy wielu fontann we wsiach. Znajdziemy tam głównie fontanny pałacowe oraz placowe studnie lub stawy, co jest pozostałością po dawnym prospołecznym gospodarowaniu wodą w przestrzeni publicznej wsi. Niestety ten wzorzec nie jest obecnie kontynuowany w miastach, co można uznać nawet za problem o randze zbiorowej krzywdy.

W miastach rozpaczliwie brakuje wody. Nie tylko niebieskim lub opierzonym ptakom, tj. bezdomnym i braciom mniejszym. Kontaktu z wodą brakuje wszystkim. Władze miejskie dbają o tereny zielone, ale o wodzie zdają się pamiętać wyłącznie w kontekście ww. reprezentacyjnych fontann-wodotrysków. Gdyby zastanowić się nad możliwością korzystania  z dobrodziejstw wody w miastach, nie pozostanie nam już tak wiele możliwości, jak dawniej. Woda została wciągnięta na listę „urządzeń kontrolowanych”. Powoli zabiera się nam dostęp do każdego naturalnego zasobu środowiska.

 

Wrocław, Czarna Woda oddziela Zalesie od Zacisza i płynie w pobliżu szkoły podstawowej; widok z sierpnia 2009. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Wrocław, Czarna Woda na co dzień (2015). Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Mój ojciec łamał zapewne prawo, skacząc za młodu do Odry z Mostów Jagiellońskich. Ja łamałam prawo jako uczennica, włażąc do jednego „strumienia” przy szkole i do drugiego obok domu babci. Te wodne przygody wytworzyły najlepsze wspomnienia – budowało się łódki z kory, puszczało patyki, rzucało kamieniami… W zasadzie obydwa te strumienie były i są ściekami, ale kto z nas się tym wówczas przejmował… Nogi mi nie odpadły, ręce też. Niestety obecnie nie wolno oficjalnie pływać w miejskich rzekach (jest to znacznie bardziej niebezpieczne niż kąpiel w jeziorze czy morzu) ani nic do nich wrzucać.

 

Wrocław, okolica Zatoki Gondoli przed remontem muru brzegowego (2013). Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Wrocław, okolica Zatoki Gondoli po pierwszej modernizacji i podniesieniu muru w sposób uniemożliwiający kontakt wzrokowy z rzeką (2015). Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Wrocław, okolica Zatoki Gondoli po drugiej modernizacji i obniżeniu muru w sposób umożliwiający kontakt wzrokowy z rzeką (2016). Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Wrocław, Zatoka Gondoli (2016). Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Przez dolnośląskie miasta płyną mniejsze i większe rzeczki, a – choć zdarzają się też przypadki utonięcia – ludzie wciąż czerpią wiele przyjemności z kąpieli. W niektórych miejscach można wiosłować w kajakach i łódkach, ale rodziny z dziećmi z tej okazji tłumnie nie korzystają – Odra np. ma ponoć 3m głębokości przy przystani, a nabrzeże wykamieniowane jak Plac Czerwony, więc… wielu podziękowało.

 

Kwisa w Mirsku. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Kryte baseny wymarły jak dinozaury i ustąpiły miejsca Aquaparkom, na wejście do których wielu mieszkańców nie może sobie pozwolić. Otwartych kąpielisk lub basenów nie ma wiele, ich utrzymanie jest ponoć zbyt kosztowne. W upalne dni są one maksymalnie przepełnione, więc mieszczuchy z Wrocławia zazdroszczą np. mieszkańcom Mirska, którzy mogą popluskać się w przepięknej Kwisie. Jeziora i stawy są zanieczyszczone lub niezabezpieczone, więc kąpiel jest również zabroniona. W rezultacie po prostu nie ma gdzie zamoczyć nogi.

 

Poidło z wodą pitną we Wrocławiu służyło swego czasu budowlańcom. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Z wodą pitną jest jeszcze gorzej. Poidła publiczne (zwane też zdrojami) są rzadkością w polskich miastach, bo wciąż nie uważa się, by były potrzebne. Sporadycznie trafi się pompa uliczna, ale nie zawsze można zaufać jakości wody, poza tym te urządzenia są zastępowane przez hydranty, z których nie skapnie ani kropelka. W różnych miastach jest ona inna ze względu na lokalne ujęcia, wydajność oczyszczalni i stan techniczny podziemnych sieci. We Wrocławiu np. woda kranowa jest zdatna do picia, ale nie oznacza to, że taka sama płynie do ulicznych pomp. Jeśli nie ma stosownej tabliczki, to lepiej jej nie pić. Zdarza się też, że z poideł z wodą pitną korzystają budowlańcy, co jest niedozwolone, ale kto by się tym przejmował… Współcześnie woda w mieście to tylko element reprezentacji administracyjnej albo środek do gaszenia pożarów.

 

Dostęp do wody umożliwiają niektóre fontanny, jak ta w Złotoryi, jednak nie jest ona przeznaczona dla ludzi (2015). Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Ptaki nie mają miejsc, gdzie mogą w upalne dni napić się wody. Wszystkie krany są szczelnie zakręcone. Jakość powietrza jest fatalna, a przecież odpowiednio zaprojektowana sieć fontann w mieście potrafi skutecznie oczyścić powietrze oraz znacząco polepszyć mikroklimat i wilgotność powietrza.

 

Pompa z wodą pitną na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu, z której często korzystają bezdomni. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Bezdomni nie mają dostępu do bezpiecznej wody pitnej, a także do wody w celach higienicznych. Nie kupią wody w butelkach, nie mogą skorzystać z lokali, mogą co najwyżej wymyć się w fontannie, ale to też jest zabronione, poza tym wodna chemia bezpieczna wcale nie jest. Więc co pozostaje? Deszczówka? Kwaśne deszcze źle się kojarzą, ale nie ma nawet zbiorników, w których mogłaby się zbierać. Swego czasu we Wrocławiu pojawił się pomysł zbudowania fontanny na Placu Kościuszki, ale urzędnicy argumentowali przeciwko niemu, że stanie się umywalnią dla bezdomnych. Jakoś nie powstał pomysł zbudowania publicznej umywalni, a szkoda.

 

Poidło w Oleśnicy. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Szansą w miastach pozostają więc kałuże, ale wiadomo przecież, że są wylęgarnią zarazków – jednak rozumne miasta rozwiązują to w inny sposób, tworząc „kałuże kontrolowane” – jak nazywam publiczne fontanny z płytką niecką.

 

Miasta traktują fontanny jako nowy symbol miejski, atrakcję turystyczną i element prestiżu. Budowanie fontann z unijnych dotacji są coraz częstsze, szczególnie w ramach programów rewitalizacji. Po zakończeniu budowy fontanny stawia się wokół niej barierkę i wiesza tabliczkę „nie wolno wchodzić do fontanny” – rewitalizacja pełną gębą. Nowoczesne, dostępne fontanny są często zasypywane piaskiem. Fontanny ozdobne z zamkniętym obiegiem wody są niedostępne, wszak nie służą rekreacji (a powinny). Parę lat temu w Rzymie przy nieomal 40-stopniowych upałach zezwolono na kąpiel w Fontannie Di Trevi. W tym czasie w Paryżu zaś rozdawano bezpłatne butelki z wodą. Tymczasem Wrocław usychał z pragnienia.

 

Prestiż

Wrocławska Hala Stulecia ma wodną towarzyszkę – Pergolę. Istniał tu zawsze jednopunktowy klasycystyczny wodotrysk, który doskonale korelował z modernizmem otaczającej go architektury. Modernizm oznacza minimalizm. Skończył się on jednak w XX w., dlatego kilka lat temu pojawiła się tu nowa fontanna – multimedialna. Obecnie stanowi cel wycieczek, szczególnie w lecie. Codziennie wieczorami organizowane są tu pokazy świetlno-dźwiękowe. Do czasu narodzin projektu tej fontanny Pergola stanowiła miejsce pół-formalnej rekreacji. Do płytkiej niecki z betonową posadzką można było bez przeszkód wejść, taplały się tu małe dzieci, sama pamiętam, że to właśnie tutaj puszczaliśmy w dzieciństwie motorówki na bateryjkę. To była fascynująca zabawa. Musieliśmy jednak o tym zapomnieć, bo pojawił się prezydencki wodotrysk. Do wody nie wolno już wchodzić, a o motorówkach można zapomnieć. Chyba że zignoruje się ochraniarza i narazi na upomnienie wyemitowane przez megafon.

 

Pergola i fontanna multimedialna; widok z restauracji (2011). Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

W lecie co chwilę słychać tu apel: „Proszę wyjść z wody!”. Strażnicy biegają nieomal wokół niecki. Ów atrakcyjny dla wielu wodotrysk dotykać wolno, lecz tylko wzrokiem. Igrzyska dla mas: mamy show, więc zapomnijmy o wodzie. Mamy też ogromne koszty, tłumy gości, tysiące gofrów, setki grillowanych kiełbas, hektolitry piwa i lemoniad, prestiż, kompozycję, niewątpliwie rekreację nad wodą. Czegoś jednak zabrakło: prospołecznego programu funkcjonalnego.

 

Pejzaż

Jedną z najwspanialszych zalet Dolnego Śląska są nasze rzeki – te płytkie, kamieniste, w czasie roztopów bardzo niebezpieczne, często niestety bardzo brudne, ponieważ na terenach wiejskich służą za ściek, jak dawniej Odra w średniowiecznym Wrocławiu. Wspomniana wcześniej Kwisa to piękna wstęga ciągnąca się przez znaczny fragment dolnośląskiej Toskanii – okolic Mirska, w którym służy czasem jako płytkie kąpielisko.

 

Rzeka Bóbr koło Wieży Książęcej w Siedlęcinie. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Równie piękną rzeką jest Bóbr płynący leniwie przez Dolinę Bobru, m.in. obok wspaniałej średniowiecznej Wieży Rycerskiej w Siedlęcinie. Z uroków Bobru korzystają kajakarze, kąpią się w niej czasem dzieci, ale ponoć jest to bardzo brudna rzeka.

 

Rezerwat stawów milickich. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Nie można nie wspomnieć o Baryczy, cudownej rzece wyznaczającej meandrującą oś Doliny Baryczy.[1] Wszystkie te trzy piękne dolnośląskie rzeczki są jedynie wybranymi przykładami cieków wodnych, które zasilają nasze miasta. Jednak ich mieszkańcy mają do nich sensowny dostęp wyłącznie poza granicami swych miejscowości. Gospodarka wodą ogranicza się do funkcjonowania oczyszczalni, punktów ujęć i zagospodarowania pasa rzecznego, który de facto nie jest zarządzany przez lokalne, gminne jednostki, ale wojewódzkie i krajowe. Rzeka nie jest własnością miast, co przekłada się na brak możliwości korzystania z jej dobrodziejstw.

 

Drzewa na wałach odrzańskich podgryzane przez bobry (luty 2016). Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Drzewa na wałach odrzańskich podgryzane przez bobry zostały ostatecznie ścięte (maj 2016). Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Ten ogólnopolski sposób zarządzania powoduje, że mieszkańcy nie utożsamiają się z pasem rzecznym i najczęściej stanowi on miejsce grasowania bobrów lub dzikich imprezowiczów. Może to i dobrze, że panuje tu swoboda, ale do czasu pierwszego wypadku. Wówczas kontrola zwiększa się tak drastycznie, że rzeka przestaje być rzeką, staje się tylko figurą fotograficzną lub odległym marzeniem.

 

Zamglona Odra. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 


Konteksty

Architektura krajobrazu

Jeśli liczba fontann w mieście jest proporcjonalna do powierzchni obszaru według przyjętego wskaźnika, wówczas fontanny te są elementami składowymi hydrosystemu miasta. Oczyszczają powietrze z kurzu, piór, nasion i innych drobin, nawilżają je, są źródłem wody dla miejskich ptaków, niszczących miejskie szkodniki. W polskich miastach narzeka się coraz bardziej na brak zwierząt, m.in. wróbli i jeży, jednak nie zarządza się miastami z myślą o nich. Oczyszczające znaczenie fontann rośnie ogromnie w okresach upałów i zwiększonej emisji spalin. Miejski plan przestrzenno-hydrologiczny powinien być obowiązkiem każdego samorządu. Sieć dziesięciu fontann w odległości ok. 200 metrów znacznie poprawiłaby wilgotność powietrza najbliższego obszaru.

 

Psychologia społeczna

Jeśli władzom miejskim zależy na tworzeniu miasta, jako Miejsca Spotkań, przestrzeni przyjaznej dla społeczności lokalnych, wówczas strategia gospodarowania wodą jest jedną z podstawowych. Fontanna publiczna jest dość prostym narzędziem polityki i komunikacji społecznej. Odpowiednio zaprojektowana, z uwzględnieniem reguł ławkologii i miejscotwórstwa (ang. placemaking) potrafi zdziałać cuda. Zarządcy miasta znają możliwości dostępu mieszkańców do odpłatnych wód rekreacyjnych, więc albo będą te możliwości stale i świadomie ograniczać, albo podejmą kroki na rzecz otwarcia wybranych stref wodnych w formule bezpłatnej, również z myślą o bezdomnych i zwierzętach.

 

Antropologia kulturowa

Ogromne zainteresowanie mieszkańców miast fontannami jest całkowicie zrozumiałe i winno być szanowane, nobilitowane. Fontanny są symbolicznymi „źródłami życia”, ale o charakterze ambiwalentnym: woda kusi (zabawa, odświeżenie, czystość, prestiż) i zagraża (głębokość, zarazki, zalanie). Ten dualizm wody jest powodem wielu konfliktów w przestrzeni publicznej. Samorządy z jednej strony zachęcają mieszkańców do korzystania z dobrodziejstw wodnych urządzeń, ale z drugiej oczekują, że potraktują je identycznie, jak technolodzy, czyli z koncentracją na sprawności technicznej i wartości handlowej. Lokalne zniszczenia fontann powinny być wpisane w koszty eksploatacji, podobnie jak kradzieże książek w księgarniach. W zamian można tak sterować użytkowaniem fontann, że staną się one podstawowym narzędziem budowania tożsamości lokalnej, co oznacza po prostu silniejszą społeczność.

 

 

Anna Rumińska

 

 

O autorce: architektka, antropolożka kultury i biesiady, publicystka, konsultantka, kucharka, fotografka, właścicielka i liderka grupy eMSA Inicjatywa Edukacyjna oraz inicjatyw społecznych i kulinarnych, np. Chwastożercy, Splot Szewska, Hala Targowa Wrocław Reaktywacja, Solpol Pop House. Członkini Slow Food International, propagatorka ruchu slow na Dolnym Śląsku, liderka convivium Slow Food Dolny Śląsk. Stypendystka Uniwersytetu Wrocławskiego, stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, członkini Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego. Pionierka pozaformalnej edukacji architektonicznej w Polsce, zajmuje się edukacją kulinarną, kulturową, promocją nieuprawnych (dzikich) roślin jadalnych, aktywizacją przestrzeni publicznej, politykami targowymi miast i wsi, uniwersalnym dizajnem, placemakingiem (miejscotwórstwem). Rozwija ławkologię i antropologię przestrzeni publicznej. Z pochodzenia wrocławianka.

 

 

 


[1] Ciekawostka: w Krakowie Baryczą nazywa się największe w mieście wysypisko śmieci.