Zagwozdki dolnośląskie (4)

wróć


 

Arkadiusz Lipin: Polska jest winna

Kto układa szkolne programy nauczania? Szkoła jest dla mnie nieprzeniknioną zagadką. Czemu i komu służy? Na pewno nie nauczaniu i zgłębianiu wiedzy. Zdecydowanie nie historycznej. Chyba tylko wrodzonej młodzieńczej mądrości można przypisywać zasługę, że uczniowie po lekcjach historii nie dostają biegunki. Tymczasem historia jest pasjonująca. Nie mniej atrakcyjna niż telenowele. Wystarczy tylko opowiadać o tym, co ważne (wówczas i teraz): jak się żyło, co dawniej ludzie myśleli, co jedli, a co z tego, czym dziś żyjemy, wymyślono i zrobiono przed laty. Najwidoczniej dla polskiej edukacji takie nauczanie to problem.

Jak i historia Śląska. Też stwarza kłopot. Bo z pamięcią jest problem. Ci, którzy jeszcze pamiętają, że Śląsk ciągnie się od Krosna Odrzańskiego, przez Zieloną Górę, Legnicę, Opole do Katowic, a jego stolicą jest Wrocław, jakoś nie potrafią się przebić do nieuczonych mas. Zaś ci, którzy do mass-mediów biegają, wolą uprawiać górniczo-przaśną kulturę przemysłowej części Górnego Śląska. Przy okazji przemilczając, zacierając, wypierając rolniczą tradycję górnośląskiej wsi. Kraj, który swój zalążek wziął od krainy położonej kilkanaście kilometrów na północny wschód  od Świdnicy, zniknął rozmieniony na polskie województwa. Rozdarty na lubuskie, dolnośląskie, opolskie i śląskie stracił całkowicie swą tożsamość. Kto wie, ile jeszcze lat przetrwają takie relikty śląskości prawdziwego Śląska, jak klub sportowy „Śląsk Wrocław”? Może podzieli losy innych instytucji i zostanie przeniesiony, na przykład do Katowic?

Górnoślązacy z opolskiego wyparli się Śląska. Hanysy wolą udawać Niemców, a Haziaje nie chcą słyszeć o Górnym Śląsku. To przecież ich ruska Opolszczyzna. Taki wrzód na śląskim cielsku. Kiedy mówię: mieszkam w stolicy Śląska, Polacy pytają mnie, czy jestem z Katowic. Takiego pytania nie zadał mi żaden Czech i Niemiec. Oni wiedzą, gdzie jest Śląsk i co jest jego stolicą. Czesi zresztą nadal mają śląski herb w swoim godle narodowym. Bo choć Polacy nie mają o tym pojęcia – jedna piąta Śląska leży w Republice Czeskiej.

Niestety tej regionalnej, lokalnej wiedzy nikt w Polsce nie przekazuje. Polacy wolą się uczyć o Wschodzie, o utraconym raju za Bugiem, nad Niemnem. Żyć rozbiorowymi klęskami i utratą Kamieńca Podolskiego. Nie chcą słuchać o śląskich żywiołach, bogactwach, architekturze i kulturze. Zarażeni przez dziadków lub rodziców, czasem wybierają się w podróż sentymentalną. W kraju praojców przechodzi im kresowa tęsknota. Pryska na widok chałup skleconych z byle czego, w miasteczkach z asfaltem kończącym się kilometr za rogatkami. Nostalgia, co żyje dziadkową legendą w drugim pokoleniu urodzonym na Śląsku, to wiejskie festyny z zaśpiewem „hej sokoły...” i kałdunami na stołach. Wyblakłe opakowanie bez treści. Zresztą jaką miałoby mieć? Niewyobrażalną nędzę ukraińskiej przedwojennej wsi? Z tych legniczan czy opolan, tacy sami kresowiacy jak Ślązacy spod Hamburga, Bremy albo Hannoveru.

Tymczasem na Śląsku historia żyje. Tutejsza historia. Wystarczy wyściubić nos. Śląsk jest usiany zabytkami. Wciąż nie udało się wszystkich zburzyć i spalić – mimo usilnych starań już trzeciego pokolenia Polaków. Ciągle jeszcze w niejednej wsi stoi pałac, dwór murowany, park angielski, albo przynajmniej dostojny gotycki kościół. Mimo zapalczywych działań Polaków, by obrócić je wniwecz, brzegi rzek spinają żelazne i kamienne mosty, wiadukty, stacje kolejowe odprawiają pociągi i dumnie stoją wieże ciśnień. Na straży dawnych granic nadal sterczą kikuty gotyckich zamków. To jeden z zaledwie kilku takich krajów w Europie – gdy spojrzeć na mapę Śląska, a zwłaszcza jego Dolnej części, usiany jest dziesiątkami zamków, warowni, rycerskich sadyb. Przecież to tutaj, na rdzennej śląskiej ziemi, opodal Jeleniej Góry wymalowano jedyne w Europie freski przedstawiające Sir Lancelota z legendy o Królu Arturze. To na Śląsku znajduje się największe na świecie założenie cysterskie. Zarazem jedno z najstarszych w dzisiejszej Polsce. Dwukrotnie większe niż Wawel, jest drugim co do wielkości założeniem klasztornym na globie. Trzeci co do wielkości w Polsce, po malborskim i krakowskim, zamek Książ – też zbudowano na Śląsku. Opodal wydrążono największy podziemny kompleks hitlerowski w granicach dzisiejszego państwa polskiego – „Riese”. Któż wie, że to właśnie na Śląsku Niemcy testowali jedną z pierwszych elektrycznych linii kolejowych, w dodatku w warunkach górskich? Już przed I wojną światową zaczęli elektryfikować trasę przez Góry Izerskie. To na Pogórzu Sudeckim śląskie, niesforne rzeki przegrodzono jednymi z pierwszych w Europie, ciężkimi zaporami grawitacyjnymi, tworząc malownicze jeziora.

Niestety w polskich szkołach tego nie uczą. Czasem, pasjonaci historii i niezwykłości wszelakich, piszą o tym bądź kręcą reportaże. Zazwyczaj nie ukazują się one na ogólnopolskich antenach, w centralnej prasie. Polaków nie obchodzi prawdziwy Śląsk. Jego bogactwo i historia, jego losy i niezwykłe dzieje. Nie interesuje ich to, że Śląsk miał swój „wał Hadriana”, albo jak powstały zagadkowe kopanieckie mury, żartobliwie zwane przez wrocławskich archeologów „dolnośląskim Machu Picchu”. Ważniejsza od Powstań Śląskich (jedynych zwycięskich w całej polskiej historii) jest klęska Powstania Warszawskiego, straceńcze Powstanie w Getcie Warszawskim...

O Śląsku i jego zabytkach można usłyszeć jedynie wówczas, kiedy zdarzy się jakaś katastrofa. Zawał w kopalni albo powódź. Bądź też kiedy Ślązacy upomną się o zagrabione dobra. Jak choćby dwa wrocławskie pawęże – średniowieczne tarcze straży miejskiej, które wylądowały w warszawskim muzeum militarnym. Niestety taki los podzieliło wiele zabytków, historycznych pamiątek, wyposażenia śląskich pałaców, dworów, zamków i bogatych, mieszczańskich kamienic. Co nie pojechało pod Ural, wywieźli państwowi lub prywatni szabrownicy. Ostatnie takie wywózki, dokonane rękami samych Polaków, miały miejsce w latach 90. XX wieku, kiedy po zjednoczeniu Niemiec, na dobre otwarto granice. Stara kamieniarka śląska całymi tirami wyjeżdżała na zachód, by wylądować za kilka dojczmarek w ogrodach i daczach. Choć można by rzec, że to jakaś tam sprawiedliwość dziejowa.

Podobno do dziś wielu mieszkańców warszawskich kamienic boryka się z grzybem domowym, przywiezionym wraz z wrocławskimi cegłami. Bo że radzieckie naloty i paranoiczna obrona Festung Breslau zniszczyła 70%, to jedno. Ale że z tych trzech czwartych odbudowano zaledwie ułamek – to druga, przemilczana, strona medalu. Na odbudowę Warszawy do końca lat 60. XX wieku składało się całe społeczeństwo. Wrocław i cały zachodni Śląsk – daniną materialną: cegłą, stalą, brukiem i drewnem. Nawet Kolumnę Zygmunta na warszawskim Placu Zamkowym wykuto w śląskim kamieniołomie, ze strzegomskiego granitu.

Polska jest więc coś winna Śląskowi...

 

 

Arkadiusz Lipin