/
Maciek Bielawski

Biogram

 

Maciek Bielawski (ur. w 1975 r. w Świdnicy). Publikował w czasopismach "Ha!art" (45. numer czytelników i czytelniczek) i "Wysokich Obcasach" (wyróżnienie w konkursie "Moja droga"). Mieszka we Wrocławiu. Żonaty, dwie córki.

 

Twórczość

Proza:

"Twarde parapety", Wrocław 2016.

 

/
Próbka

 

Drzwi piwnic są drewniane. Przez szpary widać, co jest na półkach. Słoiki z kompotami. Skrzynki z ziemniakami. Puste butelki. Nic. Niektóre drzwi są obite od wewnątrz dyktą. W mojej piwnicy są narzędzia tatusia. Mama się zgadza: z kolegami urządzamy warsztat – przyda się do robienia zadań domowych na ZPT. Kilka dni po tym, gdy warsztat jest gotowy, a na blacie imadło – prezent od wujka, do piwnicy włamują się złodzieje. Zostaje imadło. Nie zdążyli odkręcić. I klucz francuski z paczki. Mama denerwuje się i dzwoni na milicję. Milicjant spisuje ukradzione narzędzia, a ja mam karę za zrobienie warsztatu i stratę narzędzi. Za każdym razem, gdy potrzebujemy młotka, śrubokrętu, mama wysyła mnie do sąsiada z naprzeciwka, a ten pyta, czy nie zamienilibyśmy naszego trzypokojowego mieszkania na ich dwupokojowe, bo nam takie duże niepotrzebne. Wstydzę się i odpowiadam, że nie wiem. Nie potrafię odmówić.
Wkrótce, w związku z innymi kradzieżami, panowie ze spółdzielni montują bramę do piwnicy i na tym kończą się nasze zabawy w chowanego. Niebawem ktoś przecina łańcuch i znów można wejść do piwnicy. W piwnicy są szczury. Do trutki dosypujemy zmiażdżone szkło. Tomek, ten z zezem, mówi, że szczury są na to zbyt inteligentne. Kilka miesięcy później na raka umiera jego tatuś.

 

*

Stoimy w kolejce. Gniew narasta jak nigdy wcześniej, przecież staram się być zawsze grzecznym dzieckiem, bo za to chwali mnie wychowawczyni z podstawówki, pani Anna – przychodzi do nas po bułki i palą z mamą na balkonie, rozmawiają o mnie słowami pełnymi troski. Podsłuchuję z przyjemnością przez okno z pokoju obok. Słońce miło grzeje twarz.
Robię scenę. Nie będę stał w kolejce, mam gdzieś to masło, powiem tacie, żeby podał przez kolegę z Niemiec! Jesteśmy lepsi! Nie musimy tu być! Wolę już stać w kolejce po wódkę w pachnącym Pewexie, gdzie mama przychodzi przed imieninami. Inne pieniądze dają dostęp do innego świata, już niedługo będzie on również nasz, gdy tato nas ściągnie. Gdy ona stoi w długiej kolejce, ja oglądam resoraki matchbox – tańsze, i burago – droższe. Ich nigdy nie dostaję.
Mama spłoszona spojrzeniami ludzi ciągnie mnie za rękę i wychodzimy w pośpiechu, zwalniając miejsce w kolejce. – O, dziękuję – cieszy się pani stojąca za nami. Taki wstyd! Wszyscy dowiedzą się, że mamy tatę w Niemczech. Oto nasza mała, niewygodna tajemnica. – Teraz będziesz żarł suchy chleb! – krzyczy mama i nie odzywa się w nieskończoność.

 

*

Marion uśmiecha się i łamaną polszczyzną mówi „cześć Maciek”, bo więcej rozumie niż mówi, tatuś z Gabi rozmawiają przy niej wyłącznie po niemiecku, a polskiego to jeszcze zdąży się nauczyć, będzie musiała, bo przecież skoro ma brata w Polsce, to koniecznie musi się teraz uczyć polskiego, a ty musisz się uczyć niemieckiego, żebyś, gdy będziesz do nas przyjeżdżał na każde wakacje i święta, mógł z Marion rozmawiać, więc zastanawiam się, że skoro Marion będzie się uczyła polskiego, żeby ze mną rozmawiać, a ja niemieckiego, żeby z nią rozmawiać, to kiedy nastąpi ten moment rozmowy w jednym języku?

 

*

Na ostatniej dyskotece didżej puszcza piosenkę Pet Shop Boys „It’s a sin”. – Ta piosenka została nagrana po tym, gdy wokaliście urodził się syn – informuje kolonistów przez mikrofon. – Stąd ten tytuł – kontynuuje i tłumaczy: To jest syn. Kilka lat później, gdy zapisuję się na kurs języka angielskiego do Miejskiej Biblioteki Publicznej, przekonuję się, jak bardzo się mylił.
Wcześniej chodzę do tej samej biblioteki na kurs języka niemieckiego. Podczas wizyty u taty w Niemczech idziemy do sklepu z papierosami, gdzie tato raz w tygodniu kupuje tytoń do fajki i papierosy dla Gabi. – Zostawiam tu co tydzień dużo pieniędzy – mówi dumny. Pani rozpoznaje swojego najlepszego klienta i pyta, czy to jego syn, a tatuś odpowiada, że nie, że to syn siostry, a ja, będąc już po roku kursu języka niemieckiego, bo przecież muszę znać niemiecki, żeby rozmawiać z córką-siostrą Marion, rozumiem wszystko i spoglądam na niego smutno. Nie znam tutejszych realiów, tłumaczy tatuś, musiał tak powiedzieć i mam się nie przejmować, bo przecież wiadomo...

 

*

Świat mi się wali. Wstyd! Skąd to dziecko? Co powiedzą koledzy? Co powie sąsiadka z parteru, z trzeciego, z siódmego, wszyscy mieszkańcy bloku. Ciocia i wujek. Że mama się puściła? Wymyślam historię: pojechała do Niemiec, spotkała się z tatą i stąd to dziecko – ale od razu ją odrzucam jako mało prawdopodobną. Co zrobić? Jakie będzie to dziecko i czy jego ojciec z nami zamieszka? Domyślam się, kto może nim być. Przychodzi późnym wieczorem. Mama cicho otwiera drzwi, żeby mnie nie zbudzić, siedzą w pokoju, siedzą w kuchni, w pokoju, w kuchni. A podczas jednej z pierwszych wizyt mama proponuje, że pan Sławek może mi wytłumaczyć matematykę, bo jestem słaby z matematyki, więc siedzimy kilka minut w kuchni nad zadaniem, nie mogę się skupić, zerkam na jego marynarkę, na koszulę z przetartym kołnierzykiem. Jest duży i uśmiechnięty. Pyta, czy rozumiem. Rozumiem. Nic nie rozumiem. Nie rozumiem matematyki, nie rozumiem, dlaczego chce mi ją tłumaczyć i dlaczego mama patrzy na nas, jakbyśmy byli ojcem i synem. Dorzuca co chwilę, że jestem głąbem z matmy, bo przestałem się uczyć. Wychodzę z kuchni i jeszcze długo patrzę na wzory zapisane przez pana Sławka. Pismo wysokie, pochylone w prawo. Znaczy, że pewny siebie. Kolega z klasy ma pismo pochylone w lewo i jest nieśmiały. Moje pismo jest proste, a też jestem nieśmiały. Trudno znaleźć regułę.
A potem budzą mnie dźwięki trzeszczącego łóżka i choć nagle łóżko przestaje trzeszczeć, ciągle je słyszę i już słyszę je zawsze.
Już wiem, skąd to dziecko.

 

 

Maciek Bielawski