/
Ewa Sonnenberg

Biogram

 

Poetka. Publikacje we wszystkich pismach literackich w Polsce. Wiersze tłumaczone na język angielski, francuski, hiszpański, niemiecki, szwedzki, turecki, rosyjski, węgierki, słoweński, słowacki, czeski, serbski, macedoński, bośniacki, włoski, ukraiński.  

W 2006 ukazał się wybór wierszy „Imperium łzy” w Belgradzie w tłumaczeniu Biserki Rajcic. W 2009 ukazał się wybór wierszy „ Spowiedź” w Skopi w tłumaczeniu Risto Jaceva. Stypendystka Kultury Niezależnej w Paryżu, dwukrotna stypendystka (2001, 2008) Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Za tomik „Hazard” otrzymałam nagrodę im. Georga Trakla (1996), 2008 Nagrodę dla najlepszego poety festiwalu Ilinden/Skopie, Macedonia, 2012 Nagrodę Czterech Kolumn za całokształt twórczości.

Wiersze prezentowane w wielu antologiach m.in. Rosyjskiej: „Polskie poetki”, Petersburg, 2002 Szwedzkiej: „17 Polskich poetów” Sztokholm, 2003, „Jag i forsta och sista person/Poetki polskie”, Sztokholm, 2008. Słoweńskiej: „Akslom poljska nazaj”, Ljubljana, 2005, Amerykańskiej: „New European Poetry”, Graywolf Press, Saint Paul, Minnesota, 2008. Serbskiej: „International Writers Colony. Cortanowci”, Serbia Literary Society, Belgrad 2008, Hinduskiej: „Aria“ translations by Sudeep Sen, Yeti Books&Monsoon Editions, Mulfran Press, India, England 2009 , Niemieckiej: „Das Unsichtbare Lieben. Anthologie polnischer Lyric“, K.Gutke Verlag, Köln, 1998, Artur Becker, „Ein Kiosk mit elf Millionen Nachten“, Stint, Bremen 2008. Rosyjskiej: “ Było, jest, będzie” ( Collection wierszy polskich poetów) , Wahazar, Moscow, 2009. , Hiszpańska: “Poesia a Contragolpe”, Antologia Polskiej Współczesnej Poezji (1960 – 1980) pod redakcją Abel Murcia, Gerardo Beltran, Xavier Farre, Prensas Universitaires de Zaragoza, 2012 , Serbska: “Moi poeci XX wieku” w tłumaczeniu Biserki Rajcic, Belgrad, Treci Trg, 2012,  Tureckiej z okazji Festiwalu poetyckiego , “Wiersz Istambułu. Poeci Świata”, Istambuł 2013, Amerykańskiej: “With our eyes wide open”, West End Press, Albuquerque New Mexico 2014. Prezentacja wierszy z tomu „Wiersze zebrane”  w języku włoskim na blogu Paolo Statuti: www.musashop.wordpress.com.. Ostatnio ukazały się wiersze w piśmie „Nuovi Argomenti” we Włoszech (2014). Wkrótce ukażą się w "Waxwing Magazin"e w USA.

 

Twórczość

 

Poezja:

„Hazard” (1995);
„Kraina tysiąca notesów” (1997);
„Planeta” (1997);
„Smycz” (2000);
„Płonący tramwaj” (2001);
„Lekcja zachwytu” (Kraków, 2005);
„Pisane na piasku/Written on send” (2007, w angielskim przekładzie Katarzyny Jakubiak);
„Rok Ognistego Smoka” (2009);
„Wiersze zebrane” (2014);
„Hologramy” (2015);
„Wiersze dla jednego człowieka” (2017).

 

Eseje:

„Moi papierowi kochankowie” (2017).

Ukazała się również książeczka „Paź królowej. Bajka dla zakochanych” (2006) oraz „Encyklopedia szaleńca” (2006).

 

Proza:

"Obca" (2015)

 

/
Próbka

„Katastrofa”

 

W domu mam rakietę kosmiczną

Nie wiem co z nią zrobić

„daj ogłoszenie że chcesz ją sprzedać”

Sprzedam ją na części jak sprzedaje się historię świata

Wybudują z niej wieżę widokową na kosmiczne miasto

Cała ta domena ubiegłego wieku będzie jak wspomnienie  

Sprzedam ją na rozdziały jakiejś pozaziemskiej książki

Z okładką jak fasada budowli sprzed wieków i z kosmiczną ceną

Sprzedam ją w spotach reklamowych jak egzotyczną podróż 

Z atrakcjami fizyki kwantowej i ambicjami podboju kosmosu

Kupię sobie aktualną datę i odpowiedni punkt widzenia

Kupię sobie ogród  kosmetyków by zbiory twarzy były księżycowe 

Kupię sobie otwartą przestrzeń jakbym wyszła z biblioteki

Kupię kolekcję wachlarzy i jakieś nieznane nikomu słowo

Kupię sobie ludzi i przychylność tłumów

Dla świata jestem bezwartościową pizdą z aspiracjami poetyckimi

Czy ktoś zaprzeczy?

Niektóre sprawy są wulgarne jak fast food i portfele 

Niektóre sprawy są proste jak drobne ogłoszenia  

Jakiś numer telefonu jak zakodowany język lub wiersz

Cyfry są niekiedy bardziej od słów

Może to jest przychylnością czasu

Że żyje się w czasach w których jest to co się lubi

Wiedza jest lepiej lub gorzej opowiedzianą plotką

Każde wyrażenie jak odmiana sprzętu w wyścigu innowacji

Sztuka jak cyber – malaria i wirtualne zamieszki

Jakiś wzór matematyczny jak obraz mistrza sprzed wieków

Pas startowy do innego świata  zwanego last minute

Spakowanie kilku rzeczy jak całego życia

 

 

 

 

„ty gnojku”

 

polubiłam to określenie, bo jakby mówiło się do chłopca, lubię jak się do mnie mówi jak do chłopca,

wyjście do sklepu, śnieg jest jak safari między fraktalami cytatów wyjętych z chmur,

właściwie jestem chłopcem, nie znam się na tyle by być kobietą,

relacje damsko męskie są mocno przereklamowane,

zresztą zawsze jestem przegrana, zdominowana lub żebrząca o jakiś gest miłości,

wyjście do sklepu, śnieg jest wehikułem w którym ukrywam swoją pamięć,

śnieg jest rodzajem piasku z pustyni gdzie ruchome wydmy są jak biura nieruchomości 

lubię tylko bandytów, chuliganów i geniuszy lubię żołnierzy i prawdziwych wojowników

lubię kobiecych chłopców i przegiętych pedałów inni mężczyźni są miałcy

teraz śnieg stawia warunki przedostaje się do każdego słowa

techniki prześladowań, socjotechnika, działania podprogowe, to wszystko jak na dłoni

dystansuje się, nie rozmawiam, czekam, oczekuję, jest mi smutek

jak z ulicy Kościuszki można przenieść się do

Centrum, w zależności od narracji, świat zwijany jak nitka na jakiejś szpuli,

kolejne odcinki dopasowywane i relacjonowane

nić rzeczywistości podłączona do jakiegoś źródła energii

na kablach zwanych „złotą nicią” lub rzeczywistością istnieją punkty styczne z innym światem,

przylegają do punktów z kolejnymi ciałami, zwanymi spotkaniem, na łączach iluzja czasu,

Matematyk, lubię jego głos, już nawet jego głos ma coś z dotyku, to dla niego zostałam kwantową

gejszą, i zamieniłam się w niewiadomą z męskim podejściem do rozwiązania wzoru miłości

w sklepie całonocnym ekipa żebraków i bezdomnych, jak odpady genetyczne, a jednak jest w nich

więcej prawdy od dupków chodzących pod krawatem i z teczuszkami

 

 

 

skurwysyny

 

bo płakać umieją tylko drzewa, bo być z tobą umie tylko żywioł, bo płakać umieją tylko drzewa, płakać umieją tylko korzenie, jak wspomnienie, jak spotkanie ojca i córki,

płakać umieją tylko drzewa, skurwysyny jak nauczycie się płakać jak te drzewa wtedy będę z wami rozmawiał , w trakcie widzę i odczuwam wersy, nie ma ich w książkach, a jednak są gdzieś we mnie,

jakby były mną, skurwysyny posłuchajcie jak płaczą drzewa na zranionej drodze, jakby ktoś rękami odsuwał konary, brutalnie, aż śmierć się obudziła w ich liściach płacze razem z nimi

drzewa  płaczą tak jak płacze moja córka,  posłuchajcie, nauczcie się wszystkich odcieni tego wycia, między nimi wigilijna choinka, jak kiczowata lalka między płaczącymi drzewami

 

 

 

 

Olbrzymka
 

Olbrzymka śmieje się, jest moim drugim imieniem

co będzie jak olbrzymka do nas przyjdzie?

wygląda przez okno, śmieje się,

wie tym oknem jest okręt z żaglem deszczu,

tym oknem jest chorągiew  tramwajów,

kartka staje się pochodnią, niebem lub suknią,

wie w tym oknie jest zaklęcie, jest groźna seria zaklęć,

jak groźna broń o międzynarodowym zasięgu,

olbrzymka śmieje się i wygląda przez okno w inne okno,

takie z okruchów tego o co dopytują ptaki,

dzioby ptaków są szkarłatem, czerwienią, iskrami,

jakby budziły ogień w ziemi,

wskrzesić kości z chłodu,

z tego co na kolanach podążą za,

dwa błękitne witraże, jak dwie bliskości,

olbrzymka na parapecie rozpuściła się w dramatyzmie ulic

szuka dziwnej intymności między przeczuciami

wojna jest wykrzyknikiem

chwilowe zawieszenie broni znakiem zapytania

olbrzymka powiedziała mi, że nie mamy szans,

ludzkość nie ma szans, ani jeden dzień dłużej,

olbrzymka na parapecie zniknęła,

rozpuściła się w kolorze wschodzącego słońca,

nikt nie przypuszczał, że jest jego fonią, kolorem, falą

z odległej przyszłości,

olbrzymka, wmawiano jej że jest tylko na chwilę,

 

 

 

Dzieciństwo to nie zabawa

 

Ziemia na której się wychowałam

Miała kolor oczka w pierścieniu mojej babki

Całowałam ten pierścień i jej rękę

Każdego wieczoru przed snem

Po jej śmierci brakowało mi pocałunku w jej chłodną rękę 

Rękę która karmiła mnie niemożliwym

Jeszcze bardziej brakowało mi chłodnego i groźnego kamienia

Jak Ziemi na której wychowała mnie babka  

Potem całowałam w rękę swoich kochanków

Ale ich ręce były gorące niepewne niekiedy drżały

Przesypywały się między czasem

Pozostając w ustach smakiem słońca 

Byliśmy jak na pustyni łąka należała do dzieciństwa

Między dzieciństwem a nowym  lądem pytałam ich:

Ile butelek piasku można wysłać z pustyni?

Ale odpowiedź znał jedynie Strażnik Dzieciństwa

Ziemia Niemożliwego ukryta w pierścieniu mojej babki

 

 

Pola pszenicy

 

Mój dziadek trzymał lejce i powoził pewnie końmi 

Kochał je i konie kochały jego

Siwy i Baśka to była para

Gdy Baśka zdechła Siwy zdechł na serce

Mówili we wsi że z rozpaczy za Baśką

 

Konie w biegu były pejzażem jego dzieciństwa

W oczach koni odnalazł skarb którego

Wielu poszukuje przez całe życie

 

Mój dziadek brał do ręki ciężkie grudy ziemi

Jakby miał w garści cały wszechświat

Zaczarowywał przestrzeń wokół siebie

Hektary pszenicy które dotknęły jego ręce

Hektary pszenicy które gdyby je policzyć

Zajęłyby cały świat

 

Potem w tych samych spracowanych rękach trzymał książkę z bajkami

I czytał mi na głos

Jego głos był rytmiczny jak dźwięk oddalającego się pociągu

 

Jakbym wyruszała z nim w podróż

Czy głos dziadka dodawał mi odwagi w tej podróży?

  Nie, nie byłam odważna Może nie powinnam była być odważna

 

 

Mój dziadek odkładał książkę z bajkami i brał do rąk książeczkę do modlitwy

Długo modlił się przed snem a modlił się szeptem

Jakby wymawiał sobie znane zaklęcia

W myślach widział każdy kłos i ulubiony obrazek na ścianie:

Chrystus z uczniami idący polami pszenicy

 

Może dlatego gdy dostałam bukiet kwiatów

Najważniejsze w tym bukiecie były nie kwiaty ale kłosy pszenicy

Liczyłam je jakby każdy kłos mówił do mnie głosem dziadka:

 

Dziecko gdy zatrzyma się ten pociąg

Będę na ciebie czekał na stacji

Dlatego wciąż mam przy sobie tą książkę z bajkami

Do póki ją mam dopóty pociąg się nie zatrzyma

A ja mam teraz czas mogę czekać na ciebie wieczność

Przysłuchuję się rozmowom ziemi z niebem

Jakbym czytał twoje wiersze

 

 

 

Warsaw
 

Nie wiem czym była ta Podróż

W trakcie zobaczyłam jedną ze stacji drogi krzyżowej

Stado wilków Sama stałam się wilkiem Ktoś strzelił mi w tył głowy

Przez chwilę byłam w piwnicy w Jekaterynburgu z carską rodziną 

Potem stałam się kimś innym Jakby ktoś wszedł w moje ciało

Teraz byłam kochanką dwunastu braci – łabędzi

Ktoś uderzał i roztrzaskiwał ich złoty pancerz na piersiach

Potem opuściła mnie dusza Byłam cieniem bez ciała

Ścigana przez ognistego konia Miotał czarne iskry

Potem zobaczyłam piekło Pola płomieni

Ale to nie był ogień Coś co imitowało ogień

Jakaś inna materia niż ogień Czerwień

Jak krew zmieszana z gromem Potem łzy

Na moich policzkach zamarzały Uciekłam na inną planetę

Pod jednorogim kamieniem znalazłam kryjówkę

Mówiąc do matki: „ chodź tutaj umrzemy”

Ściągałam rękami z twarzy krople lodu i znów byłam wilkiem

Potem jeden grosz przyłożyłam do twarzy Wypalił na niej bliznę

Blizna miała śmiercionośne imię ognia

Potem błękit płakał i pisał za mnie wiersze Potem

Ktoś mnie zgwałcił  Sperma jak oddział zbrojnych najeźdźców

Miała gorzki smak metalu Szukałam księżyca by mi pomógł

Potem czas się cofnął Słyszałam sygnał karetki pogotowia

Tą która jechała do mnie gdy wpadłam pod samochód

W trakcie pojawił się upadający Chrystus na błotnistym zboczu

Potem przez chwilę byłam Judaszem Kupiłam sobie kawę

Za trzydzieści złotych itp. Potem przestrzeń zatrzymała się w miejscu

Choć byłam w drodze O północy stukałam w drzwi kościoła

Ale drzwi były nieme jak posągi i figury świętych

Kościół jak ości zjedzonej ryby Święte figury ożyły i mówiły:

„Teraz jemy ludzkie serca” matka krzyczała do świętych figur

„Zostawcie moją córkę”  Potem gdzieś się przeniosłam

Burroughs  Dante Leonardo rozmawiali o nanotechnologii

Napędach rakiet kosmicznych i najnowszych trendach w modzie

Potem spotkałam Kobietę Sfinksa i wojowników z filmu

„Gwiezdne wojny” Potem ktoś wbudował w moje ciało

Czerwony kryształ Lodowate i wrzące było jednym itd.

 

 

 

Uzbrojona wiara  

 

W każdym lustrze mam inną twarz

Moja głowa jak na agrafce

Wpięta do ściany z innymi głowami

Utożsamienie z iluzją otoczenia

W brzuchu słyszę wołanie ptaka

Jakby pytał:

Kim jest moja matka?

Jaka jest droga ku mojej matce?

Otwieram swoją drogę

Uważaj na co ją otwierasz 

Mówi ptak w moim brzuchu

Gdy otwierasz sobie drogę

Otwierasz ją również dla innych

Jeśli miłość

To tylko w tobie

Lub gdzieś daleko stąd

Jeśli wiara

To tylko w tobie

Lub gdzieś daleko stąd

Matka unosi lekko suknię w górę

I ukazuje swoje pokaleczone stopy

Z oczu łza jak ładunek wybuchowy

Zaminuję łzami to bez czego nie mogę żyć

 

 

 

Musisz się oznajmić musisz się odwzajemnić

 

Biegnę do ciebie z białym kwiatem kapryfolium

Układając się z nim jak na czarno – białej fotografii

W pozłacanych ramach życia otoczenie jest o nas zazdrosne

Biegnę w koszuli nocnej jakbym się przebudziła

Choć mówią mi że moja bezsenność trwa wiele tysięcy lat

Że moje przebudzenie jest zaledwie szaleństwem

Nie dość szalonym by biały kwiat przybrał właściwą postać

Że dzień przejął imię nocy że noc bojkotuje dzień 

Że to wszystko jest zwykłe przeciętne i zawsze do powtórzenia

Biegnę do ciebie zrzucając przedmioty bomby i chmury

Robię historię świata żeby mnie nikt nie przechwycił

W samotnym obcowaniu z białym kwiatem jest nam bliżej do siebie

Może językiem podbitych narodów dogonimy nasze spotkanie

Biegnę ścigając się   z tym co już o nas powiedziano

Znasz mnie na pamięć cytujesz mnie między wersami

Biegnę do ciebie biały kwiat otwiera się jak zaciśnięta pięść

Rozbiera proporcje świata do nagiej perspektywy

Biegnę do ciebie Drzewo moje Drzewo

Pod postacią jednego białego kwiatu  jesteś jedyną treścią

W lewym oku mam ogień

W prawym oku istotę lodu

 

 

Niewidzialny pojazd

 

Ja mam Serce ty masz Imię

Serce jest na złomowisku słów

Imię kartografią poza granicami słowa  

Serce nie ma imienia pusty biały kwadrat

Imię nie ma serca jak koparka z węglem

Węglem można spalić biały kwadrat

Zniszczyć to czym mieliśmy być

Zapomniałam że jestem jedną z wielu

Dwa tysiące róż zakwita w ogrodzie Rodina

Jednocześnie jakby dyrygent przypadku dał znak

Ta jednoczesność ma coś z tyranii  

Dyrygent jest szykowną literą zaczynającą zdanie:

Używać łez do odpychania Serca i Imienia

Zjadam łzy i muzykę Imię mi w tym pomaga

Idę na smyczy Ziemi ruchliwą arterią Serca 

Przesłania moje intencje i to co chcę powiedzieć

Imię nie ma serca tylko w ten sposób umiem mu towarzyszyć

Zawstydzona wolnością  ujawniam czym może być Imię

Jak leworęczny magik przesiewa światy

Serce jest spoiwem

Imię budulcem

Niewidzialny pojazd

Dwa tysiące róż w ogrodzie Rodina 

 

19.08.2014

 

 

 „Schizofrenia” Limo i szach mat project

 

Limo przysiadł na ławeczce, ławeczka była parapetem,

parapet był albo kobietą albo jestem „ja”,

Limo był bezbarwny, i uczuciowo i emocjonalnie,

Limo wszyscy przechodzili przez niego jakby był przezroczysty.

Zostawiali jakieś pojedyncze słowa, listy, przesyłki. Limo i jego świat.

Świat dopierdalania, przypierdalania, i pierdolenia.

Limo to nazwa zwyczajowa. To nazwa własna od skrótu przy nazwisku.

Kurwa jestem Limo nie widzicie?

W odmowie jest rysopis ciała

W przyzwoleniu owocuje świt

Chowam się za siebie

 

 

 „Schizofrenia”

wyszła na miasto, ktoś dla niej pisał teatr absurdu lub bardzo śmieszną bajkę,

 łapy psa, które wpatrują się w buty na wystawie, „szukasz pracy?”

pies zagląda na wystawę ofert pracy, „jestem bezrobotnym pieskiem”,

„to ty”, smycz która ma smaczną psychikę,  idziesz grzeczny i kulturalny

kulturalni są śmiertelnie nudni, grzeczni jak efekt uboczny jakiejś zarazy

wczoraj bajkopisarz lub reżyser teatru absurdu jeździł w Galerii na łyżwach,

wiedziałam że terminatory zmylają ślady, ale żeby tak na łyżwach?

„podejrzani”, jestem mocno podejrzana, przejrzana, na wylot

jakieś wielkie wejście, bez wyjścia, jakbym była ubrana w drzwi  

jak terminator  T- 2000,  napis „chic” na koronkowych stringach,

ale szybko minęliśmy święta, jeszcze szybciej zostawiliśmy świat w tyle,

zobacz a to tylko wytapetowana wystawa,

 choinka jest też taką tapetą? święta  codzienność i nawet to „szukam pracy”?

przecena – 80 procent, cztery kapelusze za jedną torebkę z krokodylej skóry,

szemrany interes, torebka udaje krokodyla, cztery kapelusze z woalką

do przesłaniania tego gówna, szemrany interes, jak bieda na wakacjach

ale w tym sklepie jest dużo towaru, jak w jakimś muzeum ludzkiej głupoty

żebraczka w sklepie kosmetycznym, perfumuje się,

chce przechytrzyć biedę miłym zapachem, jeszcze jeden sklep,

i jeszcze jedna żebraczka, i jeszcze jeden sklep,

a tam kupiłam sobie czarne perły, ze sztucznej hodowli,

 a mówili że te hodowlane są jak klony,

 „wierni są w szoku”, niewierni kopulują i kupują slipki męskie, „miłość”, „sex”,

jak z okładek tanich romansów, te pary w uścisku, wyglądają jak płaszczki,   

 

 

 

***

przemeblowuje mnie coś w środku

odmawia mi relacji z samym sobą

w rękach mam stół z dzwoniącymi kieliszkami

w głowie kredens z bibelotami prababki

w nogach jest rząd krzeseł z jakiegoś teatru

przemeblowuje mnie coś od środka

nie mam szans na własne terytorium

nawet ta ulica cholerna ulicznica przebiegła i chytra

jak kolejka wąskotorowa wgryza się w moje ciało

liczę sekundy jej natarczywego szukania stacji

na stacji gdzie znajdzie kolejnego klienta

przebierając się w kolejnego kogoś

znów innego i znów innego

ulicznica daje się sprostać każdemu poza tobą

nie masz szczęścia w złowieniu tej ulicznicy

przerzuca cię z jednej ulicy na drugą

jak nielegalny desant

jakby bawiła się tobą zmieniając klientów jak rękawiczki 

przemeblowuje mnie coś od środka

teraz już wiem że tam gdzie prawda jest stos śmieci

tam gdzie dzieciństwo jakaś podarta książka 

tak gdzie  młodość jakiś nadgryziony owoc

coś przemeblowuje mnie w środku

ulicznica jak ilustratorka tego przemeblowywania  

na ostatni ze stołów kładzie złoty papierowy klucz

do jakiegoś domu wewnątrz mnie


Wrocław, 26.08.2014

 

 

 

Samotność słowa

 

w natarciu są spisy treści wielorakiej książki

przerzucasz kartki jak chaotyczny plan Ziemi

nic nie przybliży cię do słów wciąż jesteś na zewnątrz

w natarciu są zwroty akcji jak niedopowiedziane wyrażenia

coraz mniej jest takich słów które chciałabyś wypowiedzieć

coraz mniej jest takich słów które mogłyby coś powiedzieć

w natarciu są napisy z gazet jak anons o samotności języka

nic ci do tego chcesz zamilknąć

już nie mówi się po to żeby być

raczej mówi się poprzez to co już było powiedziane

w natarciu są relacje między wierszami

jak jedno i to samo zdanie bez rewelacji

tylko po to żeby dotrzeć do kolejnego słowa

podobieństwo niekiedy jest jak milczenie

 

 

 

Nóż w ogrodzie

 

Od jakiego punktu zacząć przytaczać siebie

Jak jakiś cytat wszyscy go znają na pamięć

Jestem dobrym znajomym cudów świata

Ktoś podpisuje się „lubię to”

Jestem dobrym emocjonalnym zestrojeniem z epokami

Ktoś podpisuje się „to niemożliwe”

Coś jest inne niż się wydaje że jest

Coś jest takie jak nikt by nie przypuszczał

Coś jest jak nie ten świat choć nikt w to nie może uwierzyć

Coś jest lansowaną prawdą  gdy ta jedyna zostaje odrzucona

Coś jest poza tym co bywa w centrum uwagi

Coś jest poza tym co wszyscy uważają za słuszne

Jestem dobrym znajomym tego co niewidoczne

Ktoś podpisuje się „uwidocznij to”

 

 

 

Wszechświat

 

księżyc miota się w przynęcie uczuć

rozsypane niebo

gruzy gwiazd

rozszalała łódź słońca

ktoś to wszystko zostawił

i poszedł sobie

nam wydaje się że to wszechświat

zgarbiony włóczęga patrzący na dziecko

język o wielu imionach

i drzewo – liść jest domem

jeden z wielu

na rozdartych ulicach snu

gdy przestrzeń zamienia się w pięść grozy

porzucone miasta są jak zabawki lub przedmioty tęsknoty

rzeki jak odłamki stłuczonego lustra

i my oparci o śmiertelnie stromy brzeg życia

 

Wrocław, 30/31. 01.2015

 

 

 

***

 

A ty mi przesyłasz tygrysa słów: moja krwiożercza samotność jest jak wiersz miłosny

A ty mi płytą chodnika dotykasz szeptu stóp a za mną stado ukochanych wilków

A ty mi wpinasz gałązkę jaśminu we włosy jak w kaligrafię słowa:

Pisane gwiazdami jak rzeźba czasu pisane na chmurach jak płaskorzeźba przestrzeni

 

Wieża kościelne są jak żart opowiadany między mięsem i kośćmi odmierzają 

Do granic wytrzymałości naszą odległość od uczucia do zwierzenia a my jak kwiat

 W podmuchu odrzucenia gdy za twoimi plecami miasta i kontynenty 

A ty mi rozżarzona do białości jak pantera mostu ostrze wymierzane w dwie strony

 

Moja krwiożercza samotność chce odpocząć jakbyś unosił mnie na jednym skrzydle ptaka

Jestem jakby kształtem jednego z płatków jakiegoś kwiatu nie wiem czym jest kwiat

W jakim ogrodzie są jego korzenie do jakich drzew wysyłam jego podróż zanim zakwitnie

Gdyby nie ty nigdy bym nie zrozumiała czym jest cierpienie miłość i nienawiść na tej planecie

 

Gdyby mój świat był leworęczny prawda ubiegałaby się o zaistnienie w kłamstwie

Kłamstwo nie musiałoby udawać prawdy podając się za kogoś innego niż jest ja lub ty 

Liście byłyby dwustronne jak weneckie lustro za którym patrzyłyby na ten świat korzenie

Bałagan byłby porządkiem chaos pełnią precyzji a schemat wierzchołkiem góry lodowej

 

Ty jesteś moim światem z papierosem w lewej ręce za tego jednego papierosa sprzedałabym świat

Gdy mówienie jest jak wyznanie ognia nagość jak lśniąca perła w ustach młodej dziewczyny

To ja zaniosłam cię na rękach do domu  w oprawie nocy jak naszyjnik naszego dotyku

W kieszeni noszę kamień od ciebie i kilka innych drobiazgów na tyle niewidzialnych by