„Katastrofa”
W domu mam rakietę kosmiczną
Nie wiem co z nią zrobić
„daj ogłoszenie że chcesz ją sprzedać”
Sprzedam ją na części jak sprzedaje się historię świata
Wybudują z niej wieżę widokową na kosmiczne miasto
Cała ta domena ubiegłego wieku będzie jak wspomnienie
Sprzedam ją na rozdziały jakiejś pozaziemskiej książki
Z okładką jak fasada budowli sprzed wieków i z kosmiczną ceną
Sprzedam ją w spotach reklamowych jak egzotyczną podróż
Z atrakcjami fizyki kwantowej i ambicjami podboju kosmosu
Kupię sobie aktualną datę i odpowiedni punkt widzenia
Kupię sobie ogród kosmetyków by zbiory twarzy były księżycowe
Kupię sobie otwartą przestrzeń jakbym wyszła z biblioteki
Kupię kolekcję wachlarzy i jakieś nieznane nikomu słowo
Kupię sobie ludzi i przychylność tłumów
Dla świata jestem bezwartościową pizdą z aspiracjami poetyckimi
Czy ktoś zaprzeczy?
Niektóre sprawy są wulgarne jak fast food i portfele
Niektóre sprawy są proste jak drobne ogłoszenia
Jakiś numer telefonu jak zakodowany język lub wiersz
Cyfry są niekiedy bardziej od słów
Może to jest przychylnością czasu
Że żyje się w czasach w których jest to co się lubi
Wiedza jest lepiej lub gorzej opowiedzianą plotką
Każde wyrażenie jak odmiana sprzętu w wyścigu innowacji
Sztuka jak cyber – malaria i wirtualne zamieszki
Jakiś wzór matematyczny jak obraz mistrza sprzed wieków
Pas startowy do innego świata zwanego last minute
Spakowanie kilku rzeczy jak całego życia
„ty gnojku”
polubiłam to określenie, bo jakby mówiło się do chłopca, lubię jak się do mnie mówi jak do chłopca,
wyjście do sklepu, śnieg jest jak safari między fraktalami cytatów wyjętych z chmur,
właściwie jestem chłopcem, nie znam się na tyle by być kobietą,
relacje damsko męskie są mocno przereklamowane,
zresztą zawsze jestem przegrana, zdominowana lub żebrząca o jakiś gest miłości,
wyjście do sklepu, śnieg jest wehikułem w którym ukrywam swoją pamięć,
śnieg jest rodzajem piasku z pustyni gdzie ruchome wydmy są jak biura nieruchomości
lubię tylko bandytów, chuliganów i geniuszy lubię żołnierzy i prawdziwych wojowników
lubię kobiecych chłopców i przegiętych pedałów inni mężczyźni są miałcy
teraz śnieg stawia warunki przedostaje się do każdego słowa
techniki prześladowań, socjotechnika, działania podprogowe, to wszystko jak na dłoni
dystansuje się, nie rozmawiam, czekam, oczekuję, jest mi smutek
jak z ulicy Kościuszki można przenieść się do
Centrum, w zależności od narracji, świat zwijany jak nitka na jakiejś szpuli,
kolejne odcinki dopasowywane i relacjonowane
nić rzeczywistości podłączona do jakiegoś źródła energii
na kablach zwanych „złotą nicią” lub rzeczywistością istnieją punkty styczne z innym światem,
przylegają do punktów z kolejnymi ciałami, zwanymi spotkaniem, na łączach iluzja czasu,
Matematyk, lubię jego głos, już nawet jego głos ma coś z dotyku, to dla niego zostałam kwantową
gejszą, i zamieniłam się w niewiadomą z męskim podejściem do rozwiązania wzoru miłości
w sklepie całonocnym ekipa żebraków i bezdomnych, jak odpady genetyczne, a jednak jest w nich
więcej prawdy od dupków chodzących pod krawatem i z teczuszkami
skurwysyny
bo płakać umieją tylko drzewa, bo być z tobą umie tylko żywioł, bo płakać umieją tylko drzewa, płakać umieją tylko korzenie, jak wspomnienie, jak spotkanie ojca i córki,
płakać umieją tylko drzewa, skurwysyny jak nauczycie się płakać jak te drzewa wtedy będę z wami rozmawiał , w trakcie widzę i odczuwam wersy, nie ma ich w książkach, a jednak są gdzieś we mnie,
jakby były mną, skurwysyny posłuchajcie jak płaczą drzewa na zranionej drodze, jakby ktoś rękami odsuwał konary, brutalnie, aż śmierć się obudziła w ich liściach płacze razem z nimi
drzewa płaczą tak jak płacze moja córka, posłuchajcie, nauczcie się wszystkich odcieni tego wycia, między nimi wigilijna choinka, jak kiczowata lalka między płaczącymi drzewami
Olbrzymka
Olbrzymka śmieje się, jest moim drugim imieniem
co będzie jak olbrzymka do nas przyjdzie?
wygląda przez okno, śmieje się,
wie tym oknem jest okręt z żaglem deszczu,
tym oknem jest chorągiew tramwajów,
kartka staje się pochodnią, niebem lub suknią,
wie w tym oknie jest zaklęcie, jest groźna seria zaklęć,
jak groźna broń o międzynarodowym zasięgu,
olbrzymka śmieje się i wygląda przez okno w inne okno,
takie z okruchów tego o co dopytują ptaki,
dzioby ptaków są szkarłatem, czerwienią, iskrami,
jakby budziły ogień w ziemi,
wskrzesić kości z chłodu,
z tego co na kolanach podążą za,
dwa błękitne witraże, jak dwie bliskości,
olbrzymka na parapecie rozpuściła się w dramatyzmie ulic
szuka dziwnej intymności między przeczuciami
wojna jest wykrzyknikiem
chwilowe zawieszenie broni znakiem zapytania
olbrzymka powiedziała mi, że nie mamy szans,
ludzkość nie ma szans, ani jeden dzień dłużej,
olbrzymka na parapecie zniknęła,
rozpuściła się w kolorze wschodzącego słońca,
nikt nie przypuszczał, że jest jego fonią, kolorem, falą
z odległej przyszłości,
olbrzymka, wmawiano jej że jest tylko na chwilę,
Dzieciństwo to nie zabawa
Ziemia na której się wychowałam
Miała kolor oczka w pierścieniu mojej babki
Całowałam ten pierścień i jej rękę
Każdego wieczoru przed snem
Po jej śmierci brakowało mi pocałunku w jej chłodną rękę
Rękę która karmiła mnie niemożliwym
Jeszcze bardziej brakowało mi chłodnego i groźnego kamienia
Jak Ziemi na której wychowała mnie babka
Potem całowałam w rękę swoich kochanków
Ale ich ręce były gorące niepewne niekiedy drżały
Przesypywały się między czasem
Pozostając w ustach smakiem słońca
Byliśmy jak na pustyni łąka należała do dzieciństwa
Między dzieciństwem a nowym lądem pytałam ich:
Ile butelek piasku można wysłać z pustyni?
Ale odpowiedź znał jedynie Strażnik Dzieciństwa
Ziemia Niemożliwego ukryta w pierścieniu mojej babki
Pola pszenicy
Mój dziadek trzymał lejce i powoził pewnie końmi
Kochał je i konie kochały jego
Siwy i Baśka to była para
Gdy Baśka zdechła Siwy zdechł na serce
Mówili we wsi że z rozpaczy za Baśką
Konie w biegu były pejzażem jego dzieciństwa
W oczach koni odnalazł skarb którego
Wielu poszukuje przez całe życie
Mój dziadek brał do ręki ciężkie grudy ziemi
Jakby miał w garści cały wszechświat
Zaczarowywał przestrzeń wokół siebie
Hektary pszenicy które dotknęły jego ręce
Hektary pszenicy które gdyby je policzyć
Zajęłyby cały świat
Potem w tych samych spracowanych rękach trzymał książkę z bajkami
I czytał mi na głos
Jego głos był rytmiczny jak dźwięk oddalającego się pociągu
Jakbym wyruszała z nim w podróż
Czy głos dziadka dodawał mi odwagi w tej podróży?
Nie, nie byłam odważna Może nie powinnam była być odważna
Mój dziadek odkładał książkę z bajkami i brał do rąk książeczkę do modlitwy
Długo modlił się przed snem a modlił się szeptem
Jakby wymawiał sobie znane zaklęcia
W myślach widział każdy kłos i ulubiony obrazek na ścianie:
Chrystus z uczniami idący polami pszenicy
Może dlatego gdy dostałam bukiet kwiatów
Najważniejsze w tym bukiecie były nie kwiaty ale kłosy pszenicy
Liczyłam je jakby każdy kłos mówił do mnie głosem dziadka:
Dziecko gdy zatrzyma się ten pociąg
Będę na ciebie czekał na stacji
Dlatego wciąż mam przy sobie tą książkę z bajkami
Do póki ją mam dopóty pociąg się nie zatrzyma
A ja mam teraz czas mogę czekać na ciebie wieczność
Przysłuchuję się rozmowom ziemi z niebem
Jakbym czytał twoje wiersze
Warsaw
Nie wiem czym była ta Podróż
W trakcie zobaczyłam jedną ze stacji drogi krzyżowej
Stado wilków Sama stałam się wilkiem Ktoś strzelił mi w tył głowy
Przez chwilę byłam w piwnicy w Jekaterynburgu z carską rodziną
Potem stałam się kimś innym Jakby ktoś wszedł w moje ciało
Teraz byłam kochanką dwunastu braci – łabędzi
Ktoś uderzał i roztrzaskiwał ich złoty pancerz na piersiach
Potem opuściła mnie dusza Byłam cieniem bez ciała
Ścigana przez ognistego konia Miotał czarne iskry
Potem zobaczyłam piekło Pola płomieni
Ale to nie był ogień Coś co imitowało ogień
Jakaś inna materia niż ogień Czerwień
Jak krew zmieszana z gromem Potem łzy
Na moich policzkach zamarzały Uciekłam na inną planetę
Pod jednorogim kamieniem znalazłam kryjówkę
Mówiąc do matki: „ chodź tutaj umrzemy”
Ściągałam rękami z twarzy krople lodu i znów byłam wilkiem
Potem jeden grosz przyłożyłam do twarzy Wypalił na niej bliznę
Blizna miała śmiercionośne imię ognia
Potem błękit płakał i pisał za mnie wiersze Potem
Ktoś mnie zgwałcił Sperma jak oddział zbrojnych najeźdźców
Miała gorzki smak metalu Szukałam księżyca by mi pomógł
Potem czas się cofnął Słyszałam sygnał karetki pogotowia
Tą która jechała do mnie gdy wpadłam pod samochód
W trakcie pojawił się upadający Chrystus na błotnistym zboczu
Potem przez chwilę byłam Judaszem Kupiłam sobie kawę
Za trzydzieści złotych itp. Potem przestrzeń zatrzymała się w miejscu
Choć byłam w drodze O północy stukałam w drzwi kościoła
Ale drzwi były nieme jak posągi i figury świętych
Kościół jak ości zjedzonej ryby Święte figury ożyły i mówiły:
„Teraz jemy ludzkie serca” matka krzyczała do świętych figur
„Zostawcie moją córkę” Potem gdzieś się przeniosłam
Burroughs Dante Leonardo rozmawiali o nanotechnologii
Napędach rakiet kosmicznych i najnowszych trendach w modzie
Potem spotkałam Kobietę Sfinksa i wojowników z filmu
„Gwiezdne wojny” Potem ktoś wbudował w moje ciało
Czerwony kryształ Lodowate i wrzące było jednym itd.
Uzbrojona wiara
W każdym lustrze mam inną twarz
Moja głowa jak na agrafce
Wpięta do ściany z innymi głowami
Utożsamienie z iluzją otoczenia
W brzuchu słyszę wołanie ptaka
Jakby pytał:
Kim jest moja matka?
Jaka jest droga ku mojej matce?
Otwieram swoją drogę
Uważaj na co ją otwierasz
Mówi ptak w moim brzuchu
Gdy otwierasz sobie drogę
Otwierasz ją również dla innych
Jeśli miłość
To tylko w tobie
Lub gdzieś daleko stąd
Jeśli wiara
To tylko w tobie
Lub gdzieś daleko stąd
Matka unosi lekko suknię w górę
I ukazuje swoje pokaleczone stopy
Z oczu łza jak ładunek wybuchowy
Zaminuję łzami to bez czego nie mogę żyć
Musisz się oznajmić musisz się odwzajemnić
Biegnę do ciebie z białym kwiatem kapryfolium
Układając się z nim jak na czarno – białej fotografii
W pozłacanych ramach życia otoczenie jest o nas zazdrosne
Biegnę w koszuli nocnej jakbym się przebudziła
Choć mówią mi że moja bezsenność trwa wiele tysięcy lat
Że moje przebudzenie jest zaledwie szaleństwem
Nie dość szalonym by biały kwiat przybrał właściwą postać
Że dzień przejął imię nocy że noc bojkotuje dzień
Że to wszystko jest zwykłe przeciętne i zawsze do powtórzenia
Biegnę do ciebie zrzucając przedmioty bomby i chmury
Robię historię świata żeby mnie nikt nie przechwycił
W samotnym obcowaniu z białym kwiatem jest nam bliżej do siebie
Może językiem podbitych narodów dogonimy nasze spotkanie
Biegnę ścigając się z tym co już o nas powiedziano
Znasz mnie na pamięć cytujesz mnie między wersami
Biegnę do ciebie biały kwiat otwiera się jak zaciśnięta pięść
Rozbiera proporcje świata do nagiej perspektywy
Biegnę do ciebie Drzewo moje Drzewo
Pod postacią jednego białego kwiatu jesteś jedyną treścią
W lewym oku mam ogień
W prawym oku istotę lodu
Niewidzialny pojazd
Ja mam Serce ty masz Imię
Serce jest na złomowisku słów
Imię kartografią poza granicami słowa
Serce nie ma imienia pusty biały kwadrat
Imię nie ma serca jak koparka z węglem
Węglem można spalić biały kwadrat
Zniszczyć to czym mieliśmy być
Zapomniałam że jestem jedną z wielu
Dwa tysiące róż zakwita w ogrodzie Rodina
Jednocześnie jakby dyrygent przypadku dał znak
Ta jednoczesność ma coś z tyranii
Dyrygent jest szykowną literą zaczynającą zdanie:
Używać łez do odpychania Serca i Imienia
Zjadam łzy i muzykę Imię mi w tym pomaga
Idę na smyczy Ziemi ruchliwą arterią Serca
Przesłania moje intencje i to co chcę powiedzieć
Imię nie ma serca tylko w ten sposób umiem mu towarzyszyć
Zawstydzona wolnością ujawniam czym może być Imię
Jak leworęczny magik przesiewa światy
Serce jest spoiwem
Imię budulcem
Niewidzialny pojazd
Dwa tysiące róż w ogrodzie Rodina
19.08.2014
„Schizofrenia” Limo i szach mat project
Limo przysiadł na ławeczce, ławeczka była parapetem,
parapet był albo kobietą albo jestem „ja”,
Limo był bezbarwny, i uczuciowo i emocjonalnie,
Limo wszyscy przechodzili przez niego jakby był przezroczysty.
Zostawiali jakieś pojedyncze słowa, listy, przesyłki. Limo i jego świat.
Świat dopierdalania, przypierdalania, i pierdolenia.
Limo to nazwa zwyczajowa. To nazwa własna od skrótu przy nazwisku.
Kurwa jestem Limo nie widzicie?
W odmowie jest rysopis ciała
W przyzwoleniu owocuje świt
Chowam się za siebie
„Schizofrenia”
wyszła na miasto, ktoś dla niej pisał teatr absurdu lub bardzo śmieszną bajkę,
łapy psa, które wpatrują się w buty na wystawie, „szukasz pracy?”
pies zagląda na wystawę ofert pracy, „jestem bezrobotnym pieskiem”,
„to ty”, smycz która ma smaczną psychikę, idziesz grzeczny i kulturalny
kulturalni są śmiertelnie nudni, grzeczni jak efekt uboczny jakiejś zarazy
wczoraj bajkopisarz lub reżyser teatru absurdu jeździł w Galerii na łyżwach,
wiedziałam że terminatory zmylają ślady, ale żeby tak na łyżwach?
„podejrzani”, jestem mocno podejrzana, przejrzana, na wylot
jakieś wielkie wejście, bez wyjścia, jakbym była ubrana w drzwi
jak terminator T- 2000, napis „chic” na koronkowych stringach,
ale szybko minęliśmy święta, jeszcze szybciej zostawiliśmy świat w tyle,
zobacz a to tylko wytapetowana wystawa,
choinka jest też taką tapetą? święta codzienność i nawet to „szukam pracy”?
przecena – 80 procent, cztery kapelusze za jedną torebkę z krokodylej skóry,
szemrany interes, torebka udaje krokodyla, cztery kapelusze z woalką
do przesłaniania tego gówna, szemrany interes, jak bieda na wakacjach
ale w tym sklepie jest dużo towaru, jak w jakimś muzeum ludzkiej głupoty
żebraczka w sklepie kosmetycznym, perfumuje się,
chce przechytrzyć biedę miłym zapachem, jeszcze jeden sklep,
i jeszcze jedna żebraczka, i jeszcze jeden sklep,
a tam kupiłam sobie czarne perły, ze sztucznej hodowli,
a mówili że te hodowlane są jak klony,
„wierni są w szoku”, niewierni kopulują i kupują slipki męskie, „miłość”, „sex”,
jak z okładek tanich romansów, te pary w uścisku, wyglądają jak płaszczki,
***
przemeblowuje mnie coś w środku
odmawia mi relacji z samym sobą
w rękach mam stół z dzwoniącymi kieliszkami
w głowie kredens z bibelotami prababki
w nogach jest rząd krzeseł z jakiegoś teatru
przemeblowuje mnie coś od środka
nie mam szans na własne terytorium
nawet ta ulica cholerna ulicznica przebiegła i chytra
jak kolejka wąskotorowa wgryza się w moje ciało
liczę sekundy jej natarczywego szukania stacji
na stacji gdzie znajdzie kolejnego klienta
przebierając się w kolejnego kogoś
znów innego i znów innego
ulicznica daje się sprostać każdemu poza tobą
nie masz szczęścia w złowieniu tej ulicznicy
przerzuca cię z jednej ulicy na drugą
jak nielegalny desant
jakby bawiła się tobą zmieniając klientów jak rękawiczki
przemeblowuje mnie coś od środka
teraz już wiem że tam gdzie prawda jest stos śmieci
tam gdzie dzieciństwo jakaś podarta książka
tak gdzie młodość jakiś nadgryziony owoc
coś przemeblowuje mnie w środku
ulicznica jak ilustratorka tego przemeblowywania
na ostatni ze stołów kładzie złoty papierowy klucz
do jakiegoś domu wewnątrz mnie
Wrocław, 26.08.2014
Samotność słowa
w natarciu są spisy treści wielorakiej książki
przerzucasz kartki jak chaotyczny plan Ziemi
nic nie przybliży cię do słów wciąż jesteś na zewnątrz
w natarciu są zwroty akcji jak niedopowiedziane wyrażenia
coraz mniej jest takich słów które chciałabyś wypowiedzieć
coraz mniej jest takich słów które mogłyby coś powiedzieć
w natarciu są napisy z gazet jak anons o samotności języka
nic ci do tego chcesz zamilknąć
już nie mówi się po to żeby być
raczej mówi się poprzez to co już było powiedziane
w natarciu są relacje między wierszami
jak jedno i to samo zdanie bez rewelacji
tylko po to żeby dotrzeć do kolejnego słowa
podobieństwo niekiedy jest jak milczenie
Nóż w ogrodzie
Od jakiego punktu zacząć przytaczać siebie
Jak jakiś cytat wszyscy go znają na pamięć
Jestem dobrym znajomym cudów świata
Ktoś podpisuje się „lubię to”
Jestem dobrym emocjonalnym zestrojeniem z epokami
Ktoś podpisuje się „to niemożliwe”
Coś jest inne niż się wydaje że jest
Coś jest takie jak nikt by nie przypuszczał
Coś jest jak nie ten świat choć nikt w to nie może uwierzyć
Coś jest lansowaną prawdą gdy ta jedyna zostaje odrzucona
Coś jest poza tym co bywa w centrum uwagi
Coś jest poza tym co wszyscy uważają za słuszne
Jestem dobrym znajomym tego co niewidoczne
Ktoś podpisuje się „uwidocznij to”
Wszechświat
księżyc miota się w przynęcie uczuć
rozsypane niebo
gruzy gwiazd
rozszalała łódź słońca
ktoś to wszystko zostawił
i poszedł sobie
nam wydaje się że to wszechświat
zgarbiony włóczęga patrzący na dziecko
język o wielu imionach
i drzewo – liść jest domem
jeden z wielu
na rozdartych ulicach snu
gdy przestrzeń zamienia się w pięść grozy
porzucone miasta są jak zabawki lub przedmioty tęsknoty
rzeki jak odłamki stłuczonego lustra
i my oparci o śmiertelnie stromy brzeg życia
Wrocław, 30/31. 01.2015
***
A ty mi przesyłasz tygrysa słów: moja krwiożercza samotność jest jak wiersz miłosny
A ty mi płytą chodnika dotykasz szeptu stóp a za mną stado ukochanych wilków
A ty mi wpinasz gałązkę jaśminu we włosy jak w kaligrafię słowa:
Pisane gwiazdami jak rzeźba czasu pisane na chmurach jak płaskorzeźba przestrzeni
Wieża kościelne są jak żart opowiadany między mięsem i kośćmi odmierzają
Do granic wytrzymałości naszą odległość od uczucia do zwierzenia a my jak kwiat
W podmuchu odrzucenia gdy za twoimi plecami miasta i kontynenty
A ty mi rozżarzona do białości jak pantera mostu ostrze wymierzane w dwie strony
Moja krwiożercza samotność chce odpocząć jakbyś unosił mnie na jednym skrzydle ptaka
Jestem jakby kształtem jednego z płatków jakiegoś kwiatu nie wiem czym jest kwiat
W jakim ogrodzie są jego korzenie do jakich drzew wysyłam jego podróż zanim zakwitnie
Gdyby nie ty nigdy bym nie zrozumiała czym jest cierpienie miłość i nienawiść na tej planecie
Gdyby mój świat był leworęczny prawda ubiegałaby się o zaistnienie w kłamstwie
Kłamstwo nie musiałoby udawać prawdy podając się za kogoś innego niż jest ja lub ty
Liście byłyby dwustronne jak weneckie lustro za którym patrzyłyby na ten świat korzenie
Bałagan byłby porządkiem chaos pełnią precyzji a schemat wierzchołkiem góry lodowej
Ty jesteś moim światem z papierosem w lewej ręce za tego jednego papierosa sprzedałabym świat
Gdy mówienie jest jak wyznanie ognia nagość jak lśniąca perła w ustach młodej dziewczyny
To ja zaniosłam cię na rękach do domu w oprawie nocy jak naszyjnik naszego dotyku
W kieszeni noszę kamień od ciebie i kilka innych drobiazgów na tyle niewidzialnych by