/
Omówienie
Ewa Sonnenberg: Współczesny Feniks
Mały niepozorny tomik, w którym poeta ukazuje wielkość i siłę poezji w krótkich zwięzłych wierszach. Są to wiersze -opowiadania, migawki, fragmenty, obrazy-miniatury, które mimo fragmentaryczności same dla siebie są całością. Każdy wiersz jest zamkniętą filigranową bryłą a jednocześnie fragmentem większej całości zatytułowanej „Roth. Nowy testament”. W tytule pojawia się postać tajemniczego Rotha, który na poetyckim i metaforycznym poziomie jest autorem tej książki. Kamiński tworzy postać – poetę, która nie tylko pisze te wiersze ale również występuje w tych wierszach. Te krótkie wiersze-opowiadania zamykają się w 33 tekstach. Liczba 33 jest tutaj nieprzypadkowa. Jak sam tytuł wskazuje Nowy testament, jest jakimś nowym podejściem do poezji, do egzystencjalnej postawy, aż wreszcie do liryki. Wiersze z tej książki bronią się nie tylko subtelną i wysmakowaną liryką, ale prawdą egzystencjalną. Są przejmujące i nie maskują się, po prostu opowiadają prawdę ludzkich losów. Poezji niekiedy brakuje szczerości lub jest nie na miarę rzeczywistości. Tomik Kamińskiego przełamuje stereotypy pisania o trudnych, bolesnych i drastycznych zdarzeniach. W tomiku obcujemy przez 33 teksty z dramatem holokaustu. Może dlatego pojawia się liczba 33 i słowo „testament” by porównać holokaust do męki, śmierci i zmartwychwstania. „zniszczono ich domu ich świat wdeptano w ziemię dlatego ciągle odradzają się z prochów”. Jest w tym paradoksalne i zaskakujące przesłanie, że jedynie cierpienie, śmierć, ból, utrata zasługuje by powstać na nowo. Powstać, zmartwychwstać, odrodzić się.
Tomik otwiera wiersz zatytułowany „Prolog”, w którym poeta zaprasza czytelnika do lektury, ale nie zwykłej książki ale Księgi, której otwarcie jest jak otworzenie się z ciemności na światło. „jeżeli zechcesz czytać zostaniesz odczytany”, jakby czytelnik stawał się wierszem który trzeba odczytać, a tekst księgi tym co pisze czytającego. To ciekawe podejście, tekst piszący czytelnika, który nie ma odczytać tekstu ale samego siebie. Poeta przywołuje migawki z tragedii narodu żydowskiego. Jest to jednak jedynie maska historyczna, bo tomik ukazuje czym jest dramat eksterminacji jako destruktywnej siły, która niszczy i czym jest poezja i liryka, dzięki której godność i kondycja ludzka może być uratowana. Uratowana to znaczy pozostająca nadal wrażliwą i delikatną strukturą jakiegoś ja. Kamiński dokonuje szczególnego zabiegu poetyckiego jako autor tworzy autora tego tomiku, nadając mu imię Roth, który jako żyd powołuje się w swoich poetyckich wypowiedziach na tragedię holokaustu. Drastyczną pamięć tego doświadczenia opowiada wierszami. Kolejne wiersze tworzą narrację liryczną i posiadają tytuły, które przywołują imiona lub nazwy świąt żydowskich. Imiona-tytuły niczym bohaterzy tej książki pojawiają się jak postacie dotknięte tragedią w tym teatrze cieni, którzy mówią o swoim losie wypowiadając pewnego rodzaju kwestie poetyckie, jakby na dramatyczne wydarzenia nie było innego języka jak tylko język poezji. Trzeba dodać, że imiona w hebrajskim są nie tylko imionami ale mają swoje znaczenia, co dodatkowa jest walorem i głębią tego tomiku. Roth imionami – tytułami i nazwami świąt żydowskich próbuje odnaleźć samego siebie. Jakby w nadawaniu imion kolejnym bohaterom tomiku próbował odnaleźć swoje imię. Są to imiona – losy. A losy są tak drastyczne i traumatyczne że jak w wierszu Kadysz trudno „pogodzić świat żywych i zmarłych” te dwa światy zacierają się w jeden świat w obliczu bolesnych doświadczeń. Jakby tylko zmarli mogli udźwignąć ciężar tych doświadczeń. Spalono ich domy./Wdeptano cały świat w ziemię./Zmieniono w pochodnie/ dzieci i żony./Dlatego dzisiaj/ odradzają się z popiołów, i pomimo, że pozostają tylko popioły płonąca świeca nigdy nie zgaśnie. Popioły to coś umownego, zewnętrznego, co ulega zniszczeniu czy eksterminacji. Płomień świecy to światło prawdy, które nie można ani odebrać ani zniszczyć. Są to też wiersze o tułaczce wewnętrznej jakby Ziemię Obiecaną zastąpiła terra incognito, która ukrywa się w każdym z nas bez względu na los jaki został przypisany jednostce.
W tomiku pojawiają się dwa obrazy Księgi, tej, która pisze czytelnika i tej, która jest Niezapisana. Niezapisana księga, która jest księgą tego co nie można wypowiedzieć słowami, jak postacie tego tomiku, którzy żyją niby normalnym życiem ale po doświadczeniach holokaustu ich życie naznaczone jest traumą. Jak choćby tytułowy Roth, który mieszkając w luksusowym domu na noc schodzi do piwnicy czy Zwi, który magazynuje jedzenie w spiżarni na czarną godzinę. Są to najbardziej drastyczne wiersze w tomiku odsłaniając czym bywa krzywda, która pozostawia ślad na całe życie. Bohaterowie tomiku to ludzie naznaczeniu brutalnymi i drastycznymi zdarzeniami. Niekiedy okaleczeni na całe życie. Jak Synagoga której kamienne rany są nie do uleczenia.
Tomik dotyczy losów nie tylko Żydów ale każdego człowieka. ”Nowy testament” to zbiór wierszy, które na nowo opowiadają historię narodu żydowskiego i każdego z nas. Każdy bowiem człowiek ma swoją prywatną Syberię, własny prywatny holokaust, i dramat egzystencji. Dlatego ta książka jest uniwersalna, opowiada dzieje narodu żydowskiego jakby przytaczała wielką metaforę każdego człowieka. Poeta uczy że w dramatyzmie doświadczeń życiowych n a uwagę zasługują najprostsze i może przez to najpiękniejsze rzeczy, zdarzenia, sytuacje jak „warkoczyk Rachel” z wiersza „Mojsze” jakby ocaleniem były proste, szczere, i zwyczajne rzeczy.
Jednym z najpiękniejszych wierszy w tomiku jest „mała Chana”, wiersz zadedykowany wszystkim dzieciom, a mówiący o małej dziewczynce której wszystko odebrano, pozostawiając jedynie cień szklanej góry. Szklana góra, która jest w odległej krainie baśni jakby poeta mówił, wszystko co materialne można odebrać, zniszczyć, spustoszyć, jest jednak sfera, która była jest i będzie nienaruszalna, bo dotyczy tego co jest najgłębiej w nas.
Obrazami, które przywołuje autor by w opisie krzywdy ukazać siłę delikatność i wrażliwości. Wiersze – opowiadania posiadają zawsze liryczną puentę. Niekiedy zaskakującą, niekiedy wzruszającą. Puentowanie tych małych wierszy-opowiadań jest jak przypowieść w kilku zdaniach którą kończy morał. W przypadku tej książki morałem jest liryczne ukazanie siły poezji. Poeta zmaga się z pamięcią tragedii narodowej którą przeciwstawia czystej liryce, która niby jest bezbronna. Siła krzywdy i bezbronność to dwie podstawowe schematy tych wierszy. Wiersze oznajmujące krzywdę którą się przeciwstawia nie sile ale delikatności. Książka jest zwięzłą całością, w której wszystko jest wyważone, nie ma w tej książce miejsca na dopowiedzenia. Liryczna puenta jest jak westchnienie, te wiersze – opowiadania są jak westchnienia, jakby pisane na jednym oddechu. Książka jest zwięzłą całością, w której nie ma wiersza niepotrzebnego. Poezja będąca świadkiem takiej tragedii jak holokaust odnajduje się i swoje miejsce na tle potwornych zdarzeń. Wydawać by się mogło ze nie ma takich słów. które by mogły opisać tragedie i dramat ludzki, a jednak Kamiński pokazuje, że poezja nawet w obliczu śmierci i drastycznych realiów ma racje bytu. Posiada swój język tajemny znany jedynie
Konfrontacja tragedii z językiem poetyckim i poezją okazuje się nie tylko udanym zabiegiem ale również ukazuje, że może poezja i tylko poezja umie sobie poradzić i nazwać taki dramat jak holokaust. Tak jakby wszystko co odebrane lub miejsce odebranego zastąpiła poezja. Liczy się każdy ludzki drobiazg, każdy ludzki gest w tym nieludzkim doświadczeniu. "Roth. Nowy testament” to jedna z najlepszych książek Gabriela Kamińskiego. Poeta w świadomy i doskonały sposób zderza realia rzeczywistości z poezją wzruszeń i delikatnością. Te 33 wiersze to jak powstanie na nowo, jakby z krematoryjnych popiołów stary duch rodził się na nowo. Współczesny Feniks to wrażliwość, delikatność, bezbronność, która okazuje się największą siłę w zderzeniu z dramatem ludzkim.
Ewa Sonnenberg
Gabriel Kamiński „Roth. Nowy testament”, Sorus, Poznań 2011.
/
Omówienie 2
Adam Cholewka: [Recenzja "Wratislavii Cum Figuris"]
Książka poetycka Gabriela Leonarda Kamińskiego pt. "Wratislavia cum figuris" to pierwsza autorska książka w Polsce poświęcona jednemu miastu, w tym wypadku Wrocławiowi. Pojawiały się przed nią różne antologie, próby poematów, ale ta spowiedź miasta, mająca swoje odniesienia do konkretnych zdarzeń umiejscowionych w historii, jest ewenementem również w historii literatury. Autor wypowiadający się przez ulice, place, konkretne dzielnice opowiada nie tylko o swoim w nim życiu, ale wchodzi głębiej w materię pamięci, starając się aby każdy z nas zobaczył we Wrocławiu swoje osobne miasto - przeżyte na własną rękę. Tom dopełniają czarno-białe zdjęcia tychże miejsc, stając się przez to integralną nierozerwalną częścią autorskiej opowieści Kamińskiego - pogłębiając dodatkowo perspektywę egzystencjalnej refleksji. Książka ta w szerokim planie ontologicznym przedstawia w cyklu "Spotkania" - ważne dla kultury postaci m.in. Tadeusza Różewicza, Tymoteusza Karpowicza, Jerzego Grotowskiego, Mariannę Bocian - poetkę nie tylko wrocławską. Autor stara się odpowiedzieć na arcyważne pytanie - co tak naprawdę wiąże nas na całe życie z tym właśnie miastem, na ile jesteśmy z nim związani pępowiną czasu? Układ tomu wprowadza borgesowską zasadę cykliczności czasu; poetycka wiwisekcja rozpoczyna się od ulicy Przodowników Pracy, nazwanej tak w latach 50 i kończy się pięćdziesiąt lat później na ulicy gen .J. Hallera. Kamiński nie skupia się jak większość autorów na centrum miasta, ale wychodzi daleko poza jego granice - Leśnica, Psie Pole, Park Wschodni i Dworzec Nadodrze tworzą liryczne peryferie pełne odniesień do minionej historii. Widać, jak niewiele się tam zmieniło, ciągle nasze ślady odciśnięte w glinie odsłania wiatr. Przejścia przez wszystkie nasze udomowione egzystencjalne czyśćce, jak pisze autor w wierszu "Spotkanie z Tymoteuszem Karpowiczem", wyzwalają potrzebę nie tylko poetyckiej refleksji. Drugim ważnym nurtem, przewijającym się przez cały tom, jest uwypuklenie wielokulturowości miasta. Wiersze "O Synagodze pod Białym Bocianem", "Cerkwii pod wezwaniem św. św. Cyryla i Metodego", "Kościele ewangelicko - augsburskim Opatrzności Bożej" znakomicie wyłapują związki Wrocławia z kulturą tych narodów. Kamiński po mistrzowsku oddaje przenikanie się historii w życiu konkretnych budowli i ulic - patrz teksty- "Białoskórnicza", "Stadiom Olimpijski", "Hala Ludowa". Autor z niezwykłą łatwością wciela się w różne sytuacje liryczne, sięga głęboko do symboliki bezdomności i wyzucia z rodzinnego gniazda, przetworzonego przez historię. Zaiste może to być książka dla jak najszerzej pojętego odbiorcy - każdy z nas bowiem nosi w sobie niejedno miasto - jako garb, odkupienie i przełamanie losu. Wartość tego wybitnego tomu będzie rosła w miarę upływu czasu i nabierała nowego ponadczasowego znaczenia.
Adam Cholewka
/
Omówienie 3
Artur Daniel Liskowacki: [Recenzja "Pana Swena...]
"Pan Swen albo wrocławska Abrakadabra" Gabriela Leonarda Kamińskiego to zbiór opowiadań odwołujący się do tradycji prozy surrealistycznej. Zarówno tej, która ma za patrona Henri’ego Michaux - z absurdem i czarną groteską opowieści o Panu Pórko - jak i Brunona Schulza czy Franza Kafkę - z mroczną, groźną stroną świata, w którym granice między życiem i śmiercią są nieostre, płynne. Jest też w tekstach G.L. Kamińskiego - wrocławskiego poety, autora ośmiu tomów wierszy - pokrewieństwo z opowieściami grozy (np. Stafana Grabińskiego).
Ale Kamiński nie koncentruje się na surrealistycznych efektach czy budowaniu nastroju niesamowitości. Interesuje go raczej poetyckość i dziwność opisywanego świata. Świata zarazem bardzo rzeczywistego, zaludnionego żywymi ludźmi, pełnego szczegółów - w tym: konkretnej, wrocławskiej topografii - co pozwala umieścić owe teksty w obszarze realizmu magicznego.
Wrocławskość Pana Swena jest jego dużym atutem. Właśnie dzięki niej prosty i nie nowy pomysł narracji, w której bohaterowie-dzieci wykreowują wokół siebie zdumiewające wydarzenia i cudowne przygody, zyskuje świeżość i oryginalność. Zwłaszcza, że jest to wrocławskość zanurzona w czasie: opisany przez Kamińskiego świat to lata 50. i 60. ubiegłego wieku oraz niemiecki Breslau. Przedwojenny, ale i ten czasów wojny. Ta podwójna perspektywa - ukazująca dwa dzieciństwa w dwóch światach - podobne do siebie i odmienne zarazem - nadaje prozie Kamińskiego szerszy wymiar. Czyni z Pana Swena historię o tajemnicy związków między ludźmi - skazanymi na życie w różnych czasach, a bliskimi sobie - ludźmi uwikłanymi w wielką historię, i broniącymi się przed nią ucieczką w świat wyobraźni.
Wrocław jako przestrzeń magiczna - zwłaszcza ten szary i biedny, nieznany kartom turystycznych przewodników - to zaskakujący wehikuł czasu, na którym podróżują dzieci, ale i dorośli. Choćby tytułowy Pan Swen, który jest postacią zabawną, acz złożoną - jako dziedzic barona Münchhausena, a równocześnie potomek postaci z kręgu tzw. literatury małych ojczyzn. Ale L.G. Kamiński nie jest nachalny w swych „małoojczyźnianych" narracjach i intepretacjach. Jego opowiadania bawią i sprawiają frajdę w lekturze. A cały tom ma w sobie lekkość, która pozwala na ich poważną problematykę spojrzeć inaczej. A może właśnie – głębiej?
Artur Daniel Liskowacki
/
Omówienie 4
Paweł Bernacki: Nieustająca lekcja wyobraźni
Pejzaże Gabriela Leonarda Kamińskiego… Ciekawy to tomik. Poezja całkiem inna od tej doświadczanej obecnie, czuć w niej jeszcze dawne lata, malowniczą obrazowość, rytmikę, jasność wywodu, dbałość o reguły składniowe. Niecodzienna jest treść książki – pejzaże. Zdawać by się mogło, że to gatunek przeznaczony na wyłączność dla malarzy, że możliwości poety są na tym polu, delikatnie mówiąc, ograniczone. W pewnym sensie to prawda. Przy całej mojej miłości do liryki – pisarz nigdy nie odda wrażeń wzrokowych w sposób mogący się równać z malarzem. Jego opisy nie sięgną doskonałości i harmonii, dajmy na to, pejzaży XVII wiecznych holenderskich mistrzów. Posiadają jednak poeci inny atut, który w wierszu objawić się może, jak chyba w żadnej innej formie sztuki – nieograniczone bogactwo języka. Ich pejzaż nie musi ograniczać do małego wycinka krajobrazu. Może poeta jednym wierszem, a nawet jednym celnym dystychem, zgrabną metaforą sportretować całe państwo, kontynent, może nawet świat, łącząc w swym dziele czas i przestrzeń, doznania wzrokowe, słuchowe, zapachowe, smakowe, nawet dotykowe… Ma więc poeta coś, w czym możliwości malarza okazują się w jakimś stopniu ograniczone. Artysta farby i pędzla jest tu zdany na symbole, alegorie, brak mu nieskończonego bogactwa możliwości jakie dają słowa.
Z tego właśnie nieprzebranego skarbca pełnymi garściami czerpie Gabriel Kamiński, zabierając swego czytelnika w ujmującą imaginacyjną podróż po Europie, od Hiszpanii, aż po ukraińskie Kresy. Wędrówka to nie tylko przestrzenna, także czasowa, także artystyczna. Pejaże pełne są kontaminacji, dzięki którym możemy oglądać Rzym zarówno w czasach Caravaggia, jak i Felliniego, Grecję czasów bohaterskich, lecz także współczesną, Paryż, po którym tymi samymi ulicami spacerują dekadenci i Appollinaire. Technika pisarska Kamińskiego przypomina mi płótna Paula Gauguina, jego metodę polegają na przetwarzaniu krajobrazów przez wyobraźnię, własne wewnętrzne wzruszenia, osobiste impresje.
Także nastrój wierszy zgromadzonych w Pejzażach przywołuje w mojej wyobraźni kontrowersyjnego, francuskiego impresjonistę. Czuć z nich spokój, melancholię, która jednak, co jakiś czas burzona jest nagłym grzmotem, potężnym doznaniem. To jak rejs statkiem przy brzegach Jałty, kiedy siedzi się spokojnie na ławce i rozkoszą delektuje zmysłowy krymski krajobraz, za którego nagle niczym Jaskółcze Gniazdo wyłania się burząca wszelką sielankowość fraza Srebrnica od świtu czekała na autobusy. Albo jak spacer po galerii, gdzie kolejno na ścianach wiszą obrazy Giotta i Duccia i nagle ukojenie ich harmonią obraca w niwecz gwałtowne płótno Caravaggia, wers Panie, ocal we mnie Prowansję. I tak przerwy, chwila melancholii, rozmarzenia, a zaraz po nich nagły zryw, niepozwalający się oderwać, burzący wcześniejszą sielankowość, a jednocześnie, przez kontrast, jeszcze mocniej wtapiający ją pamięć. Warto się wczytać.
By jednak tego doświadczyć, trzeba ten spokój i melancholię Kamińskiego przyjąć, zaakceptować poezję, która chce nas epatować synestezją wrażeń, swoim powolnym rytmem wprowadzać w świat wyobraźni, odległe krainy, słowami skrzętnie budować rozległe pejzaże. Gabriel Kamiński, jeśli mogę tak powiedzieć, pisze obrazy albo maluje wiersze. Nie szczędzi słów, przymiotników, epitetów by nakreślić nostalgiczną atmosferę swych wewnętrznych wędrówek. On nas nie porywa, on wyciąga rękę i zaprasza, kusząc rytmicznie i spokojnie oddychającymi krajami, jakie malował po części swą wyobraźnią, po części przeczytanymi książkami i widzianymi obrazami. Amatorzy szybkich i gwałtownych wrażeń, brutalnych doznań szybko się więc zbudzą, nie rozsmakują się w daniu, które serwuje im Kamiński, nie odnajdą swojego miejsca w tych długich tekstach, w tej Europie, która rozlewa się meandrami między Pirenejami a przełęczą Godarda…
Pisał wiele lat temu w przepięknej Modlitwie Pana Cogito – podróżnika Zbigniew Herbert:Dziękuję Ci Panie, że stworzyłeś świat piękny i bardzo różny/ a jeśli to jest Twoje uwodzenie jestem uwiedziony/ na zawsze i bez wybaczenia. Swoim tomikiem Kamiński powtarza to ujmujące prostotą i szczerością wyznanie. Pochyla głowę nie tyle przed Bogiem, co przed pięknem świata, płacze nad jego tragizmem, nad zniszczonymi pejzażami. Zawsze jednak wraca do tych pięknych i czarujących. I nie musi wcale wsiadać do pociągu czy samolotu. Zamyka oczy i rozpoczyna po raz kolejny swoją nieustającą lekcję wyobraźni. Warto się do niego przyłączyć i uczyć się tej trudnej sztuki – sztuki podróży z zamkniętymi oczyma. Pejzaże to pierwszy krok na drodze.
Paweł Bernacki