/
Gabriel Leonard Kamiński

Biogram

 

Gabriel Leonard Kamiński -  ur. w1957 r. w Gorzowie Wlkp. Od 1958 r. mieszka we Wrocławiu, w dzielnicy Fabryczna, al. gen. J. Hallera (dawna ul. Przodowników Pracy). Absolwent IV.LO, Instytutu Bibliotekoznawstwa Uniw. Wrocławskiego. Księgarz, wydawca, poeta, prozaik. Dziennikarz i recenzent w Portalu Księgarskim. Od 1990 członek wrocławskiego SPP. Laureat ok. 40 konkursów poetyckich. Autor 11  książek poetyckich, m.in.: „Opis rzeczy szczególnie martwych”, „Nie ma między nami różnicy,„Ulica Przodowników Pracy” Déja vu”,„Wratislavia cum figuris, , Roth – Nowy Testament”,, ”Pejzaże”, „Wratislavia cum figuris I”- wydanie II (płyta DVD), w 2011 II uzupełnione wyd. „Roth.Nowy Testament" (przeł. na jęz. rosyjski przez Lwa Oborina, „Nowaja Polsza”). W 2012 roku szczecińskie wydawnictwo Forma opublikowało zbiór opowiadań " Pan Swen albo wrocławska Abrakadabra”. Autor otrzymał stypendium marszałka woj. Dolnośląskiego na dokończenie tomu: ”Wratislavia cum figuris II”, publikacja w 2013, również t ub. Roku „Mój rok 1968”. Obecnie kończy powieść „Pani Czerwenkowa”(frag. druk w 2 nr kwartalnika „Wyspa”) i zbiór opowiadań ”Opowieści wieży Eiffela” i tom petycki „Jestem na aucie”. 

 

Twórczość

 

"Opis rzeczy szczególnie martwych" (1980);
"Nie ma między nami różnicy" (1983);
"Ulica Przodowników Pracy" (1987);
"Deja vu" (1999);
"Wratislavia cum figuris" (2002);
"Roth – Nowy Testament" (2006);
"Pejzaże" (2008);
"Wratislavia cum figuris II" (2010);
"Roth. Nowy Testament", wyd. II, zmienione (2011);
"Pan Swen albo wrocławska Abrakadabra" (2012);
"Wratislavia cum figuris II" (2013);
"Mój rok 1968" (2013);
"Ballada o domu i innych rzeczach śmiertelnych" (2016);
"Jestem, ocalałem" (2016);
"Listy do Van Gogha" (2017).

 

/
Próbka

Nie palę w piecu


Nie palę w piecu, chociaż w scenariuszu
było jeszcze miejsce. Ostateczna wersja
wypadła w czwartek. Próbowałem jeden z wątków
zamienić w wysypisko. Tak zawsze bywa,
że drobiazgi wypływają na blat biurka wieczorem,
kiedy światło wybrzusza najpierw bezradność,
a potem kontury.
Utkwiły mi w pamięci wszystkie chyba zbyteczne daty
mojego urodzenia. Najbliższa rodzina zwykle
wyolbrzymia fakty. Kiedy się ich chwytam
wówczas chłopiec za oknem ulatuje w górę.
Znowu zapomniałem zająć jego miejsce
w kolejce.

 

Mogę wyłączyć czajnik

Mogę wyłączyć czajnik. Pozamiatać sznurowadła
po niespełnionym do końca akcie samoocalenia.
Całkowicie zapanować nad miejscem dla niepalących.
Jestem w stanie napisać list złożony z samych
znaków zapytania. Po raz kolejny odkładam
na później wszystkie pilne rzeczy. Strzegę
pustej kartki papieru. Hipnotyzuję biel. Docieram
do tych, niewidocznych gołym okiem, drobinek kredy.
Jak na lokatora mającego wolny wybór
między strychem, trzecim piętrem
a piwnicą na parterze, omijam schody łukiem.
Ślinię palce i pieczętuję drzwi.
Kolejny raz próbuję nadać
moje mieszkanie na bagaż.

 

 

Wizyta

Zabłocone oparcia foteli rzucają na podłogę
rozproszony cień. Chyba przyjdą goście.
Jeszcze trzeba kupić kwiaty; dzisiaj trudno
o dobre kwiaty. Kwiaciarnie
poprzenoszono na peryferie.
Skrócono też trawniki. Zwykle trzeba było
obchodzić je dookoła. Teraz skrzyżowania
na wyciągnięcie ręki przypominają
wygasłe ogniska, z których
wygarnięto popiół. Ostatni raz wchodzę
na strych po światło. Psy ostrzyżone
tuż przy skórze
cierpliwie czekają na swoją smycz.

 

 

Grudzień na górce Blacharskiej

Ta zaspa ciągle przed nami wyrasta mamo,
jak lodowy las nie do przebycia; pamiętasz
w zeszłym roku zostawiłem w niej sanki,
a potem z krzykiem przymarzniętym do szalika
uciekałem w dół przed śnieżycą, a przecież byliśmy tak blisko domu.
Lepiliśmy kule śniegu twarde jak pociski, aż krew ścinała palce.
Drętwiały nam dłonie, pamiętasz jak w tej sztuce Szekspira,
kiedy Makbet planując swoje zbrodnie natrafia po raz pierwszy
w swoim śnie na wyrzuty sumienia, ale to było potem...
Wcześniej zza drzewa skutego soplami ktoś rzucił lodową kulą
w twoje plecy, upadłaś, a krew tak dziwnie wyglądała na śniegu,
jak paciorki żywego różańca rozsypane niechcący...
Drzewa stały w ogniu zachodzącego słońca.
Było pusto i cicho. Żadne z naszych zmarłych
nie przyszło na umówione spotkanie.
Grudzień na górce Blacharskiej w cieniu tej wielkiej zaspy,
Wyczytałem w Twoich oczach niepokój...co przyniesie nam styczeń?
Węgiel kończył się powoli, jak pieniądze. Na biurku
Marquez otwarty na Macondo...nasze "Sto lat samotności"
przeżyte w ciągu jednego roku.
Widziałem jak po kryjomu ostrzysz skrzydła pod płaszczem,
by znowu stoczyć nierozstrzygniętą bitwę z końcówką miesiąca
zasupłaną na ostatnią już złotówkę.

 

 

Ołtaszyn

Czasem wydaje mi się, że nie mam początku ani końca,
to tak jakby labirynt rozwiązać  raz na zawsze,
jakby bezsenność sprowadzić
do cienkiej kreski świtu i nanizać na
cierpliwe łodygi łopianu. Moje chronicznie
niedospane pasaże kończą się tuż za miastem
na pięciolinii dzikich traw...
Czy wiesz, jak dobrze zanurzyć się  u progu lata
w kwtnieniu pokrzyw, tuż nad gniazdem os,
zasłuchać w westchnienia  pajęczyn. Moja letnia
popołudniowa sjesta jak kołysanka
zastępuje mi piasek usypany u wezgłowia dmuchawców.
I nie wiem już czy to wieczność czy tylko trwanie...
O zmierzchu słońce odbite w taflach szklarni
otwiera okna  willi jak sezam z tysiąca i jednej nocy
Nad ranem  jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki
pękają krwistoczerwone wiśnie, pod koniec sierpnia
wtórują im pęki orzechów. Ogrody ukrywają mnie
jak żółwie skorupy, widoczny jestem
dopiero w somnambulicznym śnie palonych chaszczy,
w pustych rowach nad którymi  krążą
obłędnie chmary świetlików.
Rozleniwiony, oszołomiony dymem  z grillów
żyję dla samego życia...przestała
interesować mnie  władza, ten chór klakierów u stóp
zerkających tęsknie na sąsiednie prowincje.
Coraz częściej obcy horyzontom uwielbiam roszady
z być...na mieć. Wolę moje ogrody przycięte aż do skóry,
grządki stojące na baczność w świetle ognisk,
parkany pod prądem Wówczas wiem, że jestem
sam dla siebie jedynym pomysłem
na całą wieczność.

10.08.2006/10.02.2008r.

 

 

 

Gabriel Leonard Kamiński