Żywoty świętych osiedlowych [fragment]
Legenda na Dzień Św Św iętego go Wojciecha, Hakera
Tak się jakoś porobiło na Osiedlu, że ludzie znikać zaczęli.
Po śmierci.
Był ktoś, pod Jerychem stał dzień i noc, do cienia własnego przyrośnięty, jak bliźniak syjamski, a potem nagle: NIE MA MA CIĘ, CZŁOWIEKU!
Brat twój, cień, na monopolowym jeszcze się odbijał tydzień, dwa, żyć próbował, mizernie cię naśladując, jak kukiełka pamięcią poruszana – lecz widać te organy, które życie wam obu dawały, ty ze sobą zabrałeś, więc kurczył się, łuszczył, marniał, dopóki go Sklepowa szczotką ze ściany nie zmyła.
Raz-raz, i po twoim cieniu, człowieku!
Tośmy na Osiedlu wrzask podnieśli, że niby jak to tak?
Byt i nicość krawędzią ostrą oddzielona, jak piwo od puszki?
W Niebośmy głowy zadarli, krzycząc głośno: CZY-BY–SIĘ–Z–TYM–CZEGOŚ––ZROBIĆ–NIE IE –DAAAAAAŁO?
Wołanie nasze usłyszał Pan i zatroskał się. Myślał dzień, myślał drugi, a nie na darmo łeb ma wielki jak Wszechświat, więc wymyślił, żeby Internet w Niebie założyć – wiadomo, między Siecią a realem różnicy wielkiej nie ma! Przynajmniej dla ludzi. Odtąd każden jeden, co umarł, adres mejlowy dostawał, żeby sobie do rodziny pisać i to wszystko wyjaśnić, czego za życia nie zdążył (na przykład, gdzie polisa schowana jest albo ten zegarek jeszcze od Ruskich przywieziony).
Pan Kucman, co miał konta we wszystkich bankach, upoważnienia mejlem rodzinie wysłał i wzór podpisu, żeby sobie mogli wszystko pobrać, bo pan Kucman na serce zmarł nagle i nie zdążył.
Grudek niejaki, emeryt, całe życie w pani Izydzie się kochał, lecz z nieśmiałości nie wiedział, jak jej to powiedzieć. Co panią Izydę spotkał w samie czy pod kościołem, to tylko chrząkał, świstał, bladł. Dopiero po śmier-ci ośmielił się chłopina, wiadomo: ludzie po śmierci bardzo się zmieniają!
No i zaczęli z panią Izydą na gadu-gadu, dzień i noc romansować, aż furcza-ło. W końcu spotkać się zapragnęli, a że w realu nie dało rady, to ustalili,
że pani Izyda do Nieba się uda. I tak się stało. Jednak muszę wam powiedzieć szczerze, że im się tam nie ułożyło i pani Izyda chciała wracać, ale to już akurat nie było możliwe. Tak to się kończą randki w Sieci!
Święci strony internetowe sobie porobili, żeby było wyjaśnione co i jak, i życiorysy dokładne – niech ludzie głupot nie zmyślają. Linki do spisu cudów, często ze zdjęciami, info, gdzie wysyłać esemesy jako opłatę za następne. I jak na listę się wpisywać do świętego patrona, za co on im reklamy przesyłał i promocję na zbawienie.
A od aniołów dzwonki można było sobie ściągać.
Wszystko bardzo dobrze działało i ludzie się cieszyli, że między byciem a nie-byciem Sieć została utkana, i kto salto mortale w pustkę robił, wiedział, że pod nim Sieć rozciągnięta jest, więc strachu nikt nie czuł.
Tylko diabłom się to nie spodobało.
W oczy ich kłuło, że Pan, tyle dobrego ludziom zrobiwszy, jeszcze od lęku przed nicością ich wybawił! Bo od wiekwieków ludzie najbardziej śmierci się bali i tej pustki, co jej nawet pomyśleć się nie da!
Wściekli się diabli.
Bo niby, że teraz co: hulaj dusza, bo Internet założony?
Ooooo! Na to już diabli zgodzić się nie mogli! Bo to wam muszę powiedzieć, że diabli samą tylko nicością, wklęsłością, próżnią, dziurą w bycie doskonałym są (co się nazywa: privatio boni) – więc zaraz, rzecz jasna, zamiar ten powzięli, by Sieć przez Boga ludziom daną podziurawić i popsuć!
Diabli głupi byli, na Internecie się nie znali, więc ktoś im musiał w dziele szatańskim dopomóc. Długo nie szukali, bo jak na Osiedlu zapytacie, kto
w komputerach najlepszy jest, to wam każden powie, że Wojciech.
Poszli więc do Wojciecha, któren w wieżowcu z matką mieszkał, zaraz za Cmentarzem Marzeń, co go święta Kunerta założyła. Na oko żaden z niego złoczyńca! Ot, chudzinka mały, dzieciak jeszcze, w okularach, blady, bo z domu wcale nie wychodził. Matka to nawet się cieszyła, że się chłopak po Osiedlu nie gomoni, ale na wszelki wypadek różaniec odmawiała, żeby go z onanizmu wyleczyć.
A Wojciech nocami po Sieci grasował, banki okradał, na kraje napadał, samoloty strącał rakietami z tajnych baz – wszystko tylko SŁOWEM robił, jak sam Pan Bóg w dniu stworzenia. Zły się przy tym nie czuł wcale, bo przecież z domu nie wychodził, klawiaturę tylko miał, a klawiaturą nawet muchy byś nie zabił, człowieku, co nie?
Diabli aż ręce zatarli z radości! Już wiedzieli, że takiego jak Wojciech trzeba im było złoczyńcy!
Więc najpierw, ładnie–pięknie, na czacie „walkonia” gadać z nim zaczęli, a potem, jak się już lepiej poznali, to go zaprosili na priwa do malutkiego pokoiku i tam, raz–dwa osaczyli! Nie wiedział Wojciech, jak z zasadzki tej wyjść, bo chociaż wszystko na komputerze umiał zrobić, to jednej rzeczy
nie potrafił: komputera WYŁĄCZYĆ!
Tańcowali z nim diabli dzień, drugi, aż się Wojciech całkiem zawiesił.
Moralnie!
A zawiesić się moralnie, człowieku, znaczy, że odtąd wszystko możesz robić, co zechcesz! Wszystkie klawisze przyciskać, w klawiaturę walić, a świat
niewzruszony na ekranie trwa i ani drgnie, i milczenie jego wolnej woli twojej całą wolność odbiera!W takim to świecie, zawieszonym moralnie wiele złego uczynił Haker: diabłów w wirusy pozamieniał, na cztery strony świata rozesłał, a oni Boską Sieć w otchłani nad niebytem rozciągniętą – na strzępy porwali!
I znowu ludzie znikać zaczęli bezpowrotnie.
Umarł ktoś w połowie zdania i dopowiedzieć niczego już nie mógł!
Szedł dokądś, czegoś szukał, myślał coś, o czymś sobie marzył – i nagle koniec! Tylko pusty ekran śmiertelnym błękitem się jarzył! I żadne „przywróć” nadziei przywrócić już nie mogło.
Źle się zrobiło od tego na świecie.
Wtenczas Anioł Pański zjawił się u Wojciecha i powiedział:
– Słuchaj, gówniarzu! Pan Nasz w miłosierdziu swoim zresetować ci się raz jeszcze pozwoli, bo każden jedną szansę na reset w życiu dostać powinien! A ty do wszystkich diabłów idź i dobrze ci radzę: pokonaj ich, bo jak nie, to...
– I miecz ognisty mu pokazał.
Zląkł się Haker, ze strachu zaraz wolną wolę odzyskał, Sieć popsutą obiecał naprawić – nie wiedział tylko, że kto z diabłami raz się zada, temu nie łatwo się od nich uwolnić! Czyści Haker system cały ze wszystkich diabłów, a ich – wcale nie ubywa! W końcu ręce do góry wzniósł, do Pana Naszego, i prosi ze łzami, żeby On raz jeszcze Wszechświat od nowa calutki WGRA RA Ł! To znaczy: od początku wszystko stworzył – ale bez diabłów! Pan mu na to odpowiada, że, owszem, raz już tego próbował, jak był Potop (kiedy to Noego i co lepsze zwierzęta w pliku „Arka” przechował, a całą resztę sczyścił do dna), ale to wszystko gówno warte, bo dużo czasu nie upłynęło i świat znowu diabłami się zawirusował!
Wtenczas Wojciech na grę wyzwał diabłów – grę, co los Sieci miała rozstrzygnąć. Nazywała się ona „Apokalipsa 5.0”. No, tego to już wam nie opowiem, co się działo (chyba że sobie grę u mnie kupicie!). To tylko wam tutaj powiem, że na poziom ostatni dotarł, gdzie nowe Jeruzalem czekało na niego, przystrojone, jak narzeczona dla swego oblubieńca, wszystkich diabłów pokonał, a sam pięć razy umarłszy (w tym raz naprawdę), do Nieba w końcu trafił.
Pan Nasz świętym patronem Internetu go uczynił. Odtąd Sieć Wojciech łata, diabłów goni, a ty, człowieku, nad nicością bez lęku serfować możesz sobie, czasem sam już nie wiesz, czy na Osiedlu jeszcze jesteś, czy już po tamtej stronie!