Grzegorz Czekański: Tornada Konrada Góry
(o debiucie)
Góra posiada wszelkie predyspozycje, by reprezentować, chociaż jednocześnie takich ambicji raczej nie przejawia. Późny debiutant. Bo lepiej późno niż w cwale. Konrad Góra długo się przygotowywał do wywołania zamieszania (a może i zamieszek), których w 2008 roku stał się autorem – jego „Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem” to jeden z mocniejszych głosów tego czasu. T e j ziemi.
Góra z górą się nie zejdzie – ale Góra z silnym wersem: a i owszem. Czy jednak tym razem przyszedł Góra do Mahometa, czy Mahomet do Góry, tego nie rozstrzygniemy – mimo że „Jezus i Mahomet” to tytuł jednego z tych wierszy. Ale jednocześnie wiemy jedno – nie jest to poeta, który oczekuje czytelnika nieuzbrojonego. Odbiorca powinien być nie z pierwszej łapanki. A wiersze? Temperament polemiczny gwarantuje wysoką temperaturę większości tych tekstów, mimo że, jasne, trafiają się również chwile zadyszki i wersy z przetrąconym kręgiem szyjnym.
Bowiem Góra niekiedy odsłania podbrzusze. (podbrzusze jest związane w supeł [„Forpoczty”]). Powiedzmy sobie lepiej od razu, co czasami wytrąca temu autorowi rękojeść z dłoni. To nieubezpieczona żarliwość jego deklaracji i stanowisk, które zajmuje – co, Bogiem a prawdą, równie dobrze może być uznane za atut, co za feler tej poezji. Inna rzecz, że część materiału , z którego „Requiem…” się składa, spokojnie można by odesłać do działu z napisem ODRZUT, ale skoro tego nie zrobiono, wiersze takie jak „Ślepy gwóźdź w czaszce nocy” czy „Mit” uznajemy za dalszą część peletonu. Skupmy się jednak na czołówce. I poszukajmy ucieczki.
Znów – jak u Witkowskiego, ale ze zdecydowanie większym natężeniem – powracają kalki myślowe o zaangażowaniu. W przypadku Góry jest to o tyle oczywiste, że odnosi się on wprost zarówno do oczywistej polityczności (Hussajn, jency z Al-Kaidy, Giertych), jak i polityczności lekko zakodowanej – odnoszącą się zarówno do elementarnego życia społecznego, np. w rodzinie (mieszkać w domu z kością korytem i pniem/ kości wyściełać koryto/ spać na pniu i okazywać psu embrion [„Mieszkać w domu”]), jak i przestrzeni symbolicznej (symbolizacja Polski, Wrocławia, ale i np. Żyda). Powiem od razu: mam więcej niż ambiwalentny stosunek zarówno do koncepcji zaangażowania, jak i literatury angażującej, które najczęściej są pojęciami albo samoczynnie kompromitującymi model lektury, o który zabiegają, albo realizowane są zbyt powierzchownie, żeby traktować je jako poważną strategię czytelniczą i interpretacyjną. Z drugiej strony, jest to po prostu jeden z możliwych sposobów przyglądania się, i czynnego wpływania na literaturę, dlatego też, sorry, nie popadajmy w histerię. I bierzmy się wreszcie do roboty.
Skoro już uparliśmy się oniemieć, przysłano mnie/ by unaocznić to państwu („Wrocław”). Gdzie usłyszałem to po raz pierwszy? Chyba z ust samego Góry podczas któregoś z wrocławskich turniejów jednego wiersza (kto widział, ten wie, o jakiego typu performensie mowa w przypadku tego autora), gdzie przysłuchiwałem się mu, skitrawszy się (jak typowy, zakompleksiony student polonistyki) przy ścianie, w szczelnym półmroku. Usłyszałem, i właściwie od razu pojąłem, że się go nie pozbędziemy, że z nim nie pójdzie gładko. I nie poszło. To dla mnie wciąż jedna z bardziej charakternych fraz, na jakie natrafiłem, przedzierając się przez dziesiątki tomiszczy młodszych roczników, bawiących się w poezję.
To zarazem siła napędowa Konrada Góry: nawet jeżeli nie optujemy za takimi deklaracjami w poezji, to w tym wypadku jest ona, no właśnie, zbyt poetycka, by ją unieważnić byle gestem. To klasa autora „Requiem dla Saddama Hussajna”, który nawet w wierszach jawnie postulatywnych wyślizguje się z klinczu, który zazwyczaj wiąże się z obraniem takiej opcji poetyckiej w przełożeniu na posiadany i artykułowany światopogląd. A tutaj? Co odbywa się przeważnie z uszczerbkiem dla literatury (mielizny literackiej, warsztatowej, stylistycznej i językowej organizacji tekstu), stanowi w tym przypadku mocny i integralny mechanizm, wprowadzający te wiersze w ruch.
Ale Góra nie wykorzystuje jedynie siły inercji – raz rozkręcony, trudno go utemperować, zatrzymać. No właśnie – mechanizm. Wiąże się z tym ściśle najważniejsza dla mnie (w wielu wierszach „Requiem dla Saddama”) kwestia, która zazwyczaj umyka krytykom i omawiaczom tej poezji: struktura tekstu. Struktura daleko przekraczająca horyzonty teoretyczne strukturalistów, niedoceniających parametrów zewnętrznych przy okazji analizowania utworów poetyckich. W tym sensie wiersze Konrada Góry są w jakimś sensie momentem przecięcia się założeń szkoły strukturalistycznej z socjologiczną – w przełożeniu na dzisiejsze dyskursy krytyczne: np. metody fenomenologicznej spod znaku Karola Maliszewskiego z perspektywami społecznymi krytyki, uprawianej przez Przemysława Czaplińskiego. A więc, jeszcze raz: mechanizm i struktura.
Najlepiej wyjaśnia to „Oś snu, która wykręca ciało” (tornada do czytania w dowolnej kolejności linijek i zdań), czyli wiersz, który zasadza się na wymianie i powtórzeniu, na tych dwóch działaniach, prowadzących opowiadającego do obłędnych spiętrzeń. Góra wykorzystuje tam dość wyrafinowaną postać sestyny (zwanej envoi: tornada), tym samym niejako przyznając się do powiązań z ugruntowanymi poetykami, ponadto dając jednocześnie dodatkowe pole dla interpretatorów jego wierszy, którzy będą mogli wspomagać się wyszukiwaniem nieoczywistych odwołań jego tekstów do klasyków (sam Góra zresztą przyznaje, że w klasyce się zaczytywał). W tym akurat wierszu nacisk położony został na powtarzalność raptem kilku słów (ciało, ziemia, pamięć, cisza, spojrzenie, muzyka), które, wplecione w coraz to nowe konteksty i związki znaczeniowe, destruują przy okazji stabilność przekazu na poziomie elementarnych części składowych zdania. Zobaczmy to na przykładzie „ciała”. 1) Oś snu, która wykręca ciało. 2) Samą treścią wtłoczoną ci w ciało. 3) Mocą trwogi o to pierwsze ciało. 4) Jak każdy organizm trawi ciało. 5) Przemilczałaś prawdę, że to moje ciało? 6). Porzucone jak idea ciało. 7) Wyloguj ciało. Porządek tych zdań w zasadzie jest podobny, ale na przestrzeni całego tekstu te „tornada” potrafią nieźle wciągnąć, połknąć – i pozostawić w uczuciu wyplucia.
Chcę przez to powiedzieć, że strategia angażowania się u Konrady Góry posiada konsekwencje w mechanice, w strukturze jego wierszy – gdzie to, o czym jest tam mówione, jest często dominowane przez to, w jaki sposób się to czyni. Góra ten manewr stosuje także w innych tekstach, ale przyznam, że szczególny dreszczyk przechodzi mnie właśnie wówczas: kiedy czuć, że autor z premedytacją dysponując ograniczonym korpusem słów, wprowadza je w wir, szarpie cugle i puszcza samopas. Do czasu, bowiem ostrym cięciem potrafi szybko przywrócić ich trajektorię.
Kończymy. Ale jest u autora „Requiem…” jeszcze jedna rzadka skłonność, o której się w tekstach krytycznych nie mówi – w jego gestach interwencyjnych, przywracających do pionu (albo sprowadzających do poziomu) nasze wyśmienite samopoczucie, wyczuć można szczególny typ humoru. Pogardliwego humoru demaskatora, szyderczych prztyków wymierzonych politycznie. Bo to należy wyśmiewać w państwie, gdzie z braku Żydów i granic wszędzie/ wygasłe wojny toczy się o macice („Wrocław”). To „dowcip” kłujący, posiadający konkretną orientację i cel; przebijający naszą narodową gardę, ale i własną, odautorską. Albo to gest z tej odautorskości kpiący („Na martwej fali”, cykl „Szklarskich”). W jakiejś mierze są w „Requiem dla Saddama Husajna” teksty szalenie poważne, a w jakiejś – pisane z perspektywy pozornego dystansu, dla rozluźnienia atmosfery, które jest przygotowaniem kolejnego spięcia. Konrad Góra tych spięć nie unika. Nie zapominajmy jednak, by nie domykać go w jedynie słusznym szufladkowym haśle jurodiwego guerilli, beznarodowego jak Vojvodiniec („Wrocław”). Tak łatwo z nim nie będzie.
Grzegorz Czekański