/
Konrad Góra

Biogram

 

Konrad Góra (1978) – poeta. Autor książek "Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem" (2008), "Pokój widzeń" (2011), "Siła niższa. Full hasiok" (2012). Laureat nagordy WARTO 2010. Organizator zaopatrzenia wrocławskiej akcji Jedzenie Zamiast Bomb. Mieszka we Wrocławiu. 

 

Twórczość

 

Poezja: 

"Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem" (2008);
"Pokój widzeń" (2011);
"Siła niższa. Full hasiok" (2012).

Opracowania:

"Kona ostatni człowiek" - wybór wierszy Anny Świrszczyńskiej (opracowanie, 2013)
"Fontanny i muszle. Przewodnik po wrocławskich szaletach" (współautor, 2016).

 

/
Próbka

Pogoń jest nieważna. Barwisz śnieg

 

Pogoń jest nieważna. Barwisz śnieg,

Pozbywając się balastu. Moje oko

Traci cierpliwość i wszystek kształt

Zanika aż po puste słowo.

Nie zapłaci za to nawet Żyd Polak.

Z obrazu zostanie negatyw

 

Płytki krwi. Wywołaj negatyw

O tyle, żeby chwycić kształt

Nawet w powietrzu, którym Polak Żyd

Ulatuje, choć w komorze zostawił oko.

Pogoń jest nieważna. Każde słowo

Rewir. Upadam w suchy śnieg,

 

A ciężar ciała wykrztusza śnieg

I wdziera się w głodne jak Żyd Polak

Gardło szklany puch, za byle słowo

Kastrujący usta. Za faktyczny kształt

W chwili istnienia, lepki negatyw,

Popiół języka, z którego jest oko.

 

Bo mam do zabawy lateksowe oko

I dwie mosiężne łuski, tyle słowo

Może zrobić z resztek ryby. Negatyw

Ukazałby więcej, życie jak Polak Żyd

Mnoży się w ciemności. Śnieg

Obraca ciemność i urealnia kształt

 

Pogoni. Z gór ścieka tłuszcz. Kształt

Zależny od tego, co uznać za negatyw,

Byle nie światło, wieczny śnieg.

Jesteśmy żywi jak co drugi Żyd Polak,

Toteż pogoń jest nieważna. Puść oko

I zawrzyjmy przymierze na słowo.

 

Tak. Zginiemy. Bo słowo

Nie położy w śnieg

Pogoni. Oko

Gruntuje negatyw

W sobie, kształt

Boga. Myślisz, że Polak Żyd

 

Znaczy sobą słowo? Żyd Polak,

Któremu wypala oko negatyw,

Naszemu ścierwu nadaje kształt śnieg.

 

 

 

Ktoś, kto ingeruje w moją nienawiść

 

Nastąpił spazm i pomnożono zyski

w rzędach zer, za którymi stoi człowiek

o głosie z samych spazmów. Ktoś, kto

ingeruje w moją nienawiść, nadaje jej

moc, dobiera szaleństwo.

                                               Tymczasem

jest ciemno. Przesiadam się na węźle i ulegam

pewności, że znowu cię dojrzałem, po latach

bez wdechu całkiem nabrzmiałego powietrzem,

ale to nie ty, tyś się nigdy nie jąkał na słowach

bez treści. Jakby żyć pamięcią, kiedy świadomość

puszcza się niczym gońca, który dotarł z pomyloną

wieścią i pora odprawić go pod właściwy adres. Jakby

umarłych oprowadzać po pamięci żywych i

zamieniać stronami z tępej gorliwości.

                                                                       Łudzę się jeszcze

chwilę i dopijam ślinę, którą ci zabrałem, wcale cię nie budząc.

 

 

 

Będziemy parli do naszych grobów

 

Będziemy parli do naszych grobów,

Których nie będzie, aż się ustoi mleko         

W ciałach naszych matek zimnych

Od przeciągów w pokojach widzeń,

 

Których nie będzie, aż się ustoi mleko

Ścierpłe przy pobraniu, sine nienawiścią

Od przeciągów w pokojach widzeń

Mokrych, skąd nie ma ujścia niemowlę

 

Ścierpłe przy pobraniu, sine nienawiścią,

Pogrobek marzeń z naszych czasów

Mokrych, skąd nie ma ujścia niemowlę

Zatrzymane w nas nie na do widzenia.

 

 

 

Oś snu, która wykręca ciało

 

Oś snu, która wykręca ciało

Bez tchu, cały refleks spojrzenia

Skierowany przeciwlegle do ziemi.

Tu już nie ma życia. Jego pamięć

Jest płytsza od kloacznej muzyki

Choćby w najjaskrawszej ciszy

 

Końca. Bo przedeń nie było ciszy,

Dla której oddawalibyśmy się ziemi

W poszukiwaniu utrwalonego przez pamięć

Życia, gdzie uwikłaniem w spojrzenia

Potrafiłaś się bawić bez muzyki

Samą treścią wtłoczoną ci w ciało

 

Mocą trwogi o to pierwsze ciało,

Spokojna już, że zwodzi cię pamięć

Źle policzoną wymianą spojrzenia,

Nagle odkryte pod tą warstwą ziemi,

Spod której masami w porażającej ciszy

Wydłubywaliśmy glisty martwe od muzyki,

 

Kto mówi, że hardtek, po prostu muzyki

Odrywającej tęczówkę od spojrzenia,

Jak każdy organizm trawi ciało

Obce, aż zeń wypłynie najpierwsza pamięć,

Podskórnie tłumiąc w mrowiącej ciszy

Groźbę życia, ślad w spalonej ziemi

 

Tam, gdzie obczyszczamy buty z ziemi.

Przemilczałaś prawdę, że to moje ciało?

Bez niej zapadniesz w pamięć

Wyprzedzaniem myśli, które w rytm muzyki

Nachodzą cię zewsząd bez nadziei ciszy,

Poprzedzającej niewczesny odwrót spojrzenia.

 

Daruj sobie, to niewarte spojrzenia,

Porzucone jak idea ciało

Nie cofnie języka do ust bez muzyki.

Dlatego chowamy je w ciszy,

Świadomi jak mało tu ziemi.

Mówiono, że to nazywa się pamięć.

 

Brzydota muzyki nie skrzywi spojrzenia.

Zapadnij, ciszy. Wyloguj ciało.

Tak, należy się ziemi pamięć.

 

(tornada do czytania w dowolnej kolejności linijek i zdań)

 

 

 

Jego soki zalewają kraj ust

 

naród, komenda stój.

Zebrało się śliny. - Miałem

chleba. - opowiedział chłopiec

zatrzymany w rozwoju, zamiatał

ulicę za pieniądze mniejsze niźli

na niej leżą. - Miałem ryb.

                                               W 97 Odra

weszła tu do żywa, zajęła

trzy chlewnie, potem stamtąd brali

węgorze jak ogumienie kabli,

brali węgorze i kable bez ogumienia,

czasem ktoś się mylił i z dziewiczą goryczą

pluł wstęgą absmaku w ostatnich podrygach.

                                                      Teraz, po tym wszystkim

rzucono ich na pętlę; On, ten chłopiec,

ma tu cokół, pod którym trza

sprzątać, gdzie zgubiłem rabarbar,

wyskoczył z górnej klapy kiedy jąłem biec:

jeszcze czeźnie ich wszystkich nadzieja – pstry

skurwysynie, pan zgubił rabarbar,

całe twoje czucie,  przeciw miastu i światu

nikogo tam nie mając trumiennego kwietnia

zgubiłeś rabarbar, zgubiłem rabarbar

przedwcześnie podcięty, łososiowy z wierzchu.

 

 

 

Warszawie

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Ziarno wyraźne, rojno skurwysynów.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Okrzycz dziewczyny, że jeszcze nie zbiegły.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Okrzycz chłopaków, że się nie rozbiegli.

 

Psiarnia zabiła tu wczoraj Murzyna.

Mango na chutney, ale to na jutro.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Pięść ziemniaczana koło pięści mąki.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Pieniądze na słońcu, barykada w sraczu.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Klucz synogarlic na niebie bez grudnia.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Parlament trzeci, pozycję za wojskiem.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Jednostkowa sprawa; mleko kokosowe.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Renta strukturalna, załozenia wiary.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Różne awokado, najprędzej do sosu.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Limeta w w pąkach, troska nadaremna.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Hymn przed nutowaniem, karby automatów.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Mięso treściwe do soli nadnercza.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Rurowanie proscenium ulega korozji.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Suto obłowiona, jak mniema pospólstwo.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Spoiwo jest szczelne, prędzej runie w lutach.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Kartonowe niebo pułapu laguny.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Rzęrzenie maszyn do wyrobu waty.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Gorzkawe podskórze, absolutna małość.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Lukrecja, tymianek, redukcyjne posty.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Workujemy chlebek dla naszych gołębic.

 

Stołeczny policjant śmiertelnie postrzelił czarnoskórego.

Butuje się ciało, skrzy złom na podbiciach.

 

Psiarnia zabiła w Warszawie Murzyna.

Ziarno wyraźne, rojno skurwysynów.

 

 

Konrad Góra