/
Julia Szychowiak

Biogram

 

Julia Szychowiak (1986) – studiowała pedagogikę na Uniwersytecie Wrocławskim. Wydała arkusz poetycki "Poprawiny" (2006) i trzy tomy wierszy: "Po sobie" (2007), "Wspólny język" (2009), "Intro" (2014). Finalistka XI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina, laureatka Nagrody Poetyckiej Silesius 2008. Mieszka w Warszawie / Księżycach pod Wrocławiem.

 

Twórczość

 

Poezja:

"Poprawiny" (2006, arkusz);
"Po sobie" (2007);
"Wspólny język" (2009);
"Intro" (2014);
„Naraz” (2016);
„Całe życie z moim ojcem” (2016).

 

 

/
Omówienie

           

 

Paweł Kaczmarski: Ten bezruch to tango

 

Poezja Julii Szychowiak nawet dziś, po przyznaniu autorce Silesiusa za debiut i po wydaniu przez nią drugiej książki, zdaje się wprawiać krytyków w rzadko spotykaną konsternację; jej wiersze nie ukrywają zresztą, że – począwszy od formalnego minimalizmu, po nadzwyczajne zagęszczenie znaczeń – stawiają czytelnikowi wysokie wymagania.

Warto na wstępie zastanowić się, czy opóźnienie – towarzyszące zarówno pojedynczej lekturze, jak i szerokiej recepcji poezji Szychowiak – nie jest zamierzone i wpisane w jej projekt poetycki. Autorka wielokrotnie mówi o „odchodzeniu” i „opuszczaniu” po to tylko, by przesunąć ich moment na pewne nienadchodzące później, przekładane z wiersza na wiersz, przesuwane z każdym krokiem czytelnika o krok do przodu. Mocne rozstrzygnięcia i jasne rozwiązania zdają się tu nie tyle wymazane i nieobecne, co ruchome i trzymane na dystans.

Opóźnienie – jako interpretacyjny trop – przychodziłoby więc czytelnikowi z pomocą w lekturze tekstów trudnych, enigmatycznych, „nieustawionych” krytycznie, wyjaśniając za każdym razem niektóre tylko zjawiska i organizując część intuicji odbiorcy. Warto próbować czytać Szychowiak właśnie takimi pojedynczymi, ale otwartymi i w dużej mierze umownymi kategoriami – odkrywać tropy, które tłumaczą powracające w wierszach wątki, nie zabijając jednocześnie wrażenia, że obcuje się z rozproszoną konstelacją znaczeń.

Poniższy tekst – na poły intuicyjnie, na poły arbitralnie – wyróżnia jeszcze trzy tego rodzaju kategorie. Obok opóźnienia są to: redukcja (bądź zawężenie przestrzeni), odwrócenie (bądź obrót, bądź zawrócenie; zapewne również in- oraz subwersja) i skok. Z pewnością można wskazać ich więcej, jednak te wymienione (które zostaną dokładniej omówione w dalszej części poniższego szkicu) pozostawiają w wierszu najwyraźniejszy ślad; obejmują szereg konstytutywnych cech poetyki Szychowiak, tłumaczą wiele z powracających w niej cyklicznie wątków i symboli, rzucają światło na rozumienie przestrzeni i czasu w wierszach autorki.

Jeśli przyjąć (co niniejszym czynię), że każdy z tych tropów ma charakter ruchu, można – wybiegając niejako myślą w przód i zawierzając czytelniczemu przeczuciu – powiedzieć, że ich konfiguracje i rekonfiguracje przypominają u poetki cykl tańca lub zabawy (a dokładnie: gry ruchowej – to określenie, zaczerpnięte ze słownika opiekunów grup kolonijnych, okazuje się niespodziewanie adekwatne).

Podobnie jak przestrzeń, w którą zostaje wrzucony podmiot wierszy Szychowiak, jest w dużej mierze zrytualizowana – rytuałem są tu narodziny, pożegnanie zmarłych, akt erotyczny, niemal każdy dotyk – tak taniec (odpowiednio tańczony) i zabawa wyrastają z przestrzeni rytuału, ale z każdym krokiem starają się go przekroczyć, wyjść poza rządzącą nim zasadę mitu; a raczej – rozerwać i sprofanować hegemoniczną więź między mitem i rytuałem (których rozumieniu i roli w Po sobie oraz Wspólnym języku warto byłoby poświęcić osobną refleksję). Cykl skoków, obrotów, redukcji, opóźnień – podobnie, jak zabawa i taniec – jest próbą nadania nowych znaczeń istniejącym rzeczom, odtworzenia samej możności istnienia i nieistnienia, wyjścia z zamkniętego  pozornie katalogu rzeczywistości bez projektowania doń zewnętrznego czynnika.     

Waga tańca i zabawy znajduje wyraźne potwierdzenie w licznych wierszach Szychowiak. Obraz dziecka (a więc tego, które ma „naturalną” zdolność zabawy) pojawia się tu bardzo często, stanowiąc jeden z podstawowych motywów. O „tańcu” wprost pisze się rzadziej, ale w miejscach kluczowych dla całej narracji, w utworach wyjątkowo przejmujących i plastycznych – choćby w Wesołych miasteczkach ze Wspólnego języka:

 

Spojrzałam na obiekt o nazwie „extreme”,

nie miałam wyjścia, by przeciwstawić się

 

maszynie. Uczucie straszne jak śmierć,

 

jaskrawe zwierzęta świateł i cienie łaszące się.

 

Weszłam. Tłum tańczył z radości,

że jest.

 

czy w „Nie było mowy o niczym” z „Po sobie”:

 

Chciałam cię całować pod niebem głośnym,

że spływa po brodach, zagłuszając tętno.

 

Ten bezruch to tango, które tańczysz od lat,

pieści od środka jak płód ten piach.

 

Wskazanie różnicy między tańcem i zabawą jest zadaniem czasochłonnym. O ile obrazowość i pociągająca dynamika tego pierwszego skłania do postawienia go w pozycji w jakimś sensie uprzywilejowanej, o tyle poniższy tekst śledzi trop zabawy w wierszach Szychowiak – uznając go za bardziej płodny i wyrazisty, pozwalający na swobodniejsze obracanie znaczącymi.  Konfiguracja czterech ruchów będzie więc nie cyklem tanecznych kroków, ale rytmem dziecięcej wyliczanki i ruchowej gry.

Można niewątpliwie czytać Szychowiak, czerpiąc przyjemność przede wszystkim z bogactwa nastrojów ewokowanych przez jej wiersze, doceniając błyskotliwość frazy i lingwistyczne obycie. Trudno jednak oprzeć się pokusie, by w jej poezji nie starać się wskazać tego rodzaju wyraźniejszych, sprecyzowanych tropów, nie przypisać plastycznym obrazom Szychowiak własnych - „tropiących” bardziej niż „scalających” - figur. Poniższy tekst proponuje właśnie takie spojrzenie na Po sobie oraz Wspólny język - próbę określenia kilku strategii narracyjnych poetki, przy unikaniu „systemowej” interpretacji i „spójnej” wizji; wyróżnienia kilku sił działających w wierszach oraz prześledzenia pierwszych zdań ich dialogu.

 

Redukcja

 

W wypadku poezji Szychowiak należy mówić o „redukcji” na wielu poziomach; jej przejawy można zauważyć zarówno na obszarze formalnego minimalizmu, jak i w stosowanej metaforyce, we wrażeniu „zaciśniętej” przestrzeni wiersza, kiedy poetka pisze: „słowa są zamknięte”, „ostatnie słowo z każdym dniem/mocniej uwiera w krtani” czy „przebij się przez gardło/ziemi”. Sam język zdaje się tu zmagać z wielostronnym naciskiem, ze słowami więznącymi w gardle.

Wiersze Szychowiak okazują się jednak najciekawsze tam, gdzie mówią o specyficznym sposobie redukowania (się) podmiotu:

 

Do zobaczenia

 

Ma jeszcze czas, by wypełnić ciałem wodę,

by zdrapać z nieba skórę i wybić okno słońcu.

 

Śmierć jest jak chłopczyk biegnący przez las,

chowający strach za cienką kreską warg,

 

jak dzień, co wyszedł przed świtem

 

i widzi porośnięte światłem schody,

wilgotne liście twarzy rozłożone na stole.

 

Metafora śmierci, chociaż bardziej rozbudowana i zajmująca większą część wiersza, zdaje się stanowić tu wyłącznie tło dla pierwszego dwuwersu – jemu właśnie warto przyjrzeć się ze szczególną uwagą.

W pierwszej chwili słowa o „wypełnianiu ciałem wody” mogą przywodzić na myśl figurę tonącego. Jednak poprzedzająca je konstatacja „ma jeszcze czas” sugeruje, że nie o umieraniu tu mowa; śmierć, w postaci chłopczyka biegnącego przez las, jeszcze nie nadeszła. Tym niemniej jest w tych dwóch wersach jakaś istotna sprzeczność. „Dziecięcy” w tonie manifest życia („by zdrapać z nieba skórę i wybić okno słońcu”) zderza się z odwróconą perspektywą, przez którą już nie tyle „ciało zanurza się w wodzie”, co „woda wypełnia się ciałem”. Na pograniczu życia i śmierci dochodzi do nadania bezkształtowi wody cielesności, która – choć zapewne ludzka – pozostaje przede wszystkim „jakaś”, bez konkretnego desygnatu, bez konkretnej przynależności.

To „cedowanie cielesności” czy „darowanie ciała” wskazuje na specyfikę podmiotu wierszy Szychowiak. Chociaż poetka posługuje się metaforą wody, to – w przeciwieństwie do znanej metafory Bataille'a, gdzie człowiek miałby stawać się „wodą w toni wód” - podmiot rozprasza się nie w samym świecie, ale w cielesności, którą obdarowuje wcześniej świat wokół siebie; to strategia jednoczesnego rozmycia i przetrwania. Poetka pisze w wierszu „Chwila”:

 

Cali w świetle, całe w nich to światło.

Wiem, że ciało też wyginie,

jeszcze ręce piszą.

 

Ręce, które „jeszcze” piszą, są ostatnim konturem, linią rozdzielającą przede wszystkim dwa światła - „w” ludziach i niejako „wokół” ludzi – ale również dwie perspektywy: ludzi w świetle od światła w ludziach.

To spostrzeżenie powinno uchronić czytelnika od gubienia podmiotu narracji w jego mniej lub bardziej abstrakcyjnej „cielesności” (którą należałoby odczytać z uwzględnieniem obrazów nagości, jakie u poetki powracają cyklicznie). Ciało istnieje tu wyłącznie jako dar; relacją, która skupia spojrzenie autorki, jest związek człowieka ze światem-tłem, w którym ten się rozprasza. Jeśli, jak mówi narrator w Śladzie: „Jestem widoczna, póki sen mną kaszle, / dopóki cień wsparty jest ciałem.”, to rozproszenie podmiotu jest nie tyle jego uniewidocznieniem – przez oderwanie „cienia” od „ciała” - co uwidocznieniem wszystkiego innego – nadaniem „cieniowi” świata „cielesnej” potencjalności. Człowiek, pomimo swojego upartego i nieznośnego milczenia, nie usuwa ani nie chce się usunąć w tło; pragnie raczej przesunięcia elementów tła na pierwszy plan. To spostrzeżenie ukryte głębiej w poezji Szychowiak, przeczące niejednokrotnie początkowej czytelniczej intuicji.

Autorka nie ukrywa bowiem, że rozmywanie się narratora i „wsiąkanie w miejsca po ciałach” (jak pisze w jednym z wierszy Wspólnego języka) związane jest z wielkim wysiłkiem. To nie bezwarunkowy, homeostatyczny akt zgody, przywracający harmonię we wszechświecie, ale konkretna praca, dokonująca się w samym ciele. Rzeczywistość ma niejednolitą fakturę; stawia opór tam, gdzie wydaje się jakby zbrylona, związana w grudy, posępna, zastygła i zimna. Te miejsca opisuje między innymi metafora szkła: „Miałam sen w wodzie o dziecku, które biegło po szkle” (ze Wspólnego języka) „Twoje ryby są głodne, Panie, ze szkła usypane, / leżą w ciemnym piasku, także moje słowa.” (Nie tak z Po sobie), „pod szyciem skóry jest miąższ słodki / i krew, krew cała ze szkła” (Rano z tegoż tomu), „Rozrzucona na brzegu, pozbierana / jak szkło”(Amnezja, również z Po sobie).

 

Odwrócenie

 

Jaśniej niż słońce

 

Wyjdę jak będę gotowa.

Na schwał, na środku chodnika.

 

Wiedziałam, że mogę umyć twarz i dłonie,

cieknąc przez gęste oczka. Że jestem cierpliwa,

podpierając się o brzeg morza. Nie mogę się napić.

 

Chodź, poszukamy w sobie kogoś,

tylko odwrócę głowę.

 

Jak zwykle u Szychowiak, nie sposób podczas jednej lektury zebrać choćby najbardziej oczywiste tropy. Tym razem warto skupić się na zamykającym Jaśniej niż słońce dwuwersie; myśl o „poszukiwaniu w sobie kogoś” pojawia się u poetki wielokrotnie, równie wyraźny kształt przyjmując jednak chyba tylko w ostatnim utworze z Po sobie:

 

(...)

Nie pamiętam tej kobiety, w której chodzę

i z którą sypiam. Cudzym oddycham, w cudze

włosy wsuwam dłonie. Kim piszę,

kim będę to czytać?

 

Rozbicie i rozproszenie, o jakich mowa w obu przytoczonych wierszach, ma oczywiście związek z opisaną już redukcją. Istotne wydaje się co innego – spojrzenie w głąb siebie, które autorka opisuje najpierw przez „odwrócenie głowy”, potem – przez zawieszone w puencie pytanie.

Być może to najbardziej plastyczny i dynamiczny z ruchów w poezji Szychowiak, a jednocześnie – ze względu na swoją wyrazistość – najmniej poddający się dalszym przekształceniom ze strony czytelnika. Oto poetka wybiega przed siebie i zwraca się w kierunku pustki, którą zostawiła za sobą (a raczej – w sobie):

 

Nie tak

 

Sierpień w kolorze żelaza, kiedy krzyże,

krzyże obejmują ciebie. Czarne dookoła.

 

Twoje ryby są głodne, Panie, ze szkła usypane,

leżą w ciemnym piasku, także moje słowa.

 

Odeszłam na moment i pusto mi po sobie.

 

lub:

 

Wyjść z

 

Gdziekolwiek  wychodzę, jestem

daleko od siebie.

Póki żywa. Śpiąca w grudzie ziemi,

blisko ciała.

(...)

 

W tym kontekście najciekawsze okazuje się nieustanne przesuwanie granicy między ruchem „poza” siebie i „w” siebie. Gdy poetka odwraca głowę w swoją stronę, zwiastuje to poszukiwanie innego; gdy wychodzi „na zewnątrz” siebie, odnajduje pustkę „po sobie” w miejscu, w którym przedtem była. Rzuca to nowe światło na tytuł debiutanckiej książki; zdaje się on nie mówić już o pewnym „czasie”, który nadchodzi Po sobie (po tym, jak „ja” przeminie), ale o tym, co Po sobie pozostaje w języku.

Odwrócenie głowy jest odkryciem szczątków dawnych obecności i wynalezieniem nowych; „przepisaniem” jednych w drugie, ustanowieniem ciągłości. Przetrwanie podmiotu (ale, jak można się domyślać, również wyobraźni czy mowy) uzależnione jest od tych nieustannych obrotów. Ich cykl pozostaje analogiczny do cyklu snu (który, jako pewien symboliczny horyzont, nigdy nie opuszcza wierszy Szychowiak): kto śpi, zdaje się dążyć do przebudzenia; kto żyje na jawie, zwraca się ku snom.

 

 

Skok

 

Przestrzeń

 

Pytasz mnie o puentę?

 

Gdybym mówiła przez sen,

wiedziałabym,

co powiedzieć.

 

Co znaczy w powyższym wierszu „mówić przez sen”? Nie należy kierować się tu wyłącznie pierwszym, prostym skojarzeniem; „mówić przez sen” to „mówić, śpiąc” - ale nie tylko. Uwagę czytelnika przyciąga słowo „Przestrzeń”, które znalazło się w tytule. Warto spróbować „uprzestrzennić” „mówienie przez sen”, a konkretnie – mówienie „przez” sen. Czy nie może być ono dosłownie mówieniem „poprzez” obszar snu, z jednej jego strony na drugą? Nie tylko jednak „na tamtą stronę”, ale i konkretną drogą - „przez” sen, na wskroś, na przestrzał. To pragnienie konstytutywne dla poetyki Szychowiak; chęć wstrzelenia słów w przestrzeń snu, przebicia się na drugą stronę. Nie chce ona „wynieść” z otchłani wyobraźni jakiegoś ukrytego przesłania, nie usiłuje „wyciągnąć” z niej czegoś na światło dzienne – przeciwnie, chce wykonać skok, który byłby jednocześnie „w” i „przez” nią.

Sen nie jest punktem wyjścia, celem ani wiadomością. Stoi pośrodku, ale nie jest „środkiem wyrazu”; stanowi bardziej środek bez-wyrazu – przemawia przez niego nie tyle rzecz, której nie można wypowiedzieć, co sama niemożność wypowiedzenia rzeczy.

Dlatego skok jest ostatnim z ruchów – wprowadza bowiem do zabawy języka nie tylko nowy, niewymówiony jeszcze element, ale jednocześnie coś więcej i coś mniej; samą jego niewypowiadalność i „niewypowiedzianość”. Wszystkie poprzednie czynności są przygotowaniem do tego etapu – który rozbija wreszcie mechanizmy rozpraszania, odchodzenia i powracania, spowalniania i przyspieszenia. Poprzez spontaniczny, nigdy do końca zrozumiały skok, zabawa dochodzi do zgody z tym, czego zaakceptować nie może rzeczywistość mitu i rytuału. To wtrącona nagłym impulsem przypadkowość – „kaczka” puszczona na wodzie, rozłożona wycinanka z papieru, plansza obrócona lewą stroną. To tropienie samej przepaści, w którą poetka rzuca się śladem ciśniętego kamienia i „zapadającego się” nieba:

 

To na nic

 

Rzucam kamienie, gdy wieczorem

niebo zapada się, tropiąc dla mnie przepaść.

 

Ta sama przepaść pojawia się u Szychowiak jeszcze wielokrotnie, wprost i nie wprost; choćby wtedy, gdy wspomina w wierszu ze Wspólnego języka: „Byliśmy dach w dach, / przepaść w przepaść.”; ale i wtedy, gdy stwierdza przewrotnie: „Gdy kończy się powietrze / niebo piłuję jak gałąź.” (w tym samym tomie). Zabawa kończy się fizycznym niemal sięgnięciem przepaści i unicestwieniem przysłowia (w opisanej sytuacji traci ono przecież sens, staje się własnym wynaturzeniem), które – łacińskie proverbium – ustanawia i opisuje przecież prawo (czy wręcz Prawo). Wiersz stanowi wyobrażenie tego momentu – gdy podmiot nie musi już mówić i nie musi milczeć, może „stać bez ubrania” i, na przekór innym jeszcze słowom z drugiego tomu autorki, nie „bać się, że patrzą”. Jeśli można mówić o lingwistycznej brawurze u Szychowiak – a zdaje się, że można – to skok w przepaść jest jej doskonałą metaforą.

 

***

 

Dokładne znaczenie zabawy dla wierszy Szychowiak – zabawy jako sposobu lektury, jako interpretacyjnego tropu, jako (czego powyższy tekst nie poruszał) ukrytego, być może, tematu tych utworów – pozostaje kwestią otwartą. Dziecko jest figurą potężną, co sugeruje choćby dwuwers otwierający (niezatytułowany) wiersz w Po sobie: „Znikam, odkąd boję się o ciebie, dziecko /

od kiedy chciałam cię urodzić, chciałam wszystkiego.”.

Julia Szychowiak należy niewątpliwie do najciekawszych autorów młodego pokolenia. Co więcej, znajduje się wśród tych, którzy lekarstwa na „postteoretyczność” i „postliterackość” poszukują nie w wierszach deklaratywnie politycznych i nie w bezpiecznych środowiskowych dykcjach, ale w – niebezkrytycznej, co prawda, i niebeztroskiej – zabawie z językiem. Szychowiak tworzy od kilku lat bardzo swoistą, świadomą, ale oszczędną narrację, która jednak wrze, trzeszczy pod naporem znaczeń i emanuje szczególną energią. Jej lingwistyczne miniatury nie sugerują bowiem, jakoby były zaledwie szeptem gasnącego głosu, zbliżały się do całkowitego zamilknięcia. Przeciwnie; im mniej słów wypowiadamy, zdaje się mówić autorka, tym donośniej musimy je głosić i tym większą odpowiedzialność za nie bierzemy. Choć ta formuła zredukowana do jednego zdania brzmi trywialnie, u młodej poetki staje się manifestem szczerej i intymnej narracji. Szczególnie intymnej, bo nawet czytelnik najbardziej sceptyczny względem skompromitowanej kategorii „prywatności” musiał, czytając wiersze Szychowiak, przemyśleć tę prywatność na nowo.

 

 

Paweł Kaczmarski