Dawno już nie czytałem polskiej książki poetyckiej, która by zastanawiała, poruszała, a do tego byłaby w miarę oryginalną propozycją jaką okazała się druga książka Michała Kozłowskiego – „Nie myśl o mnie źle”. Jest oryginalna, bo nie powiela żadnego z utartych schematów poetyckich. Nie jest pisana z punktu widzenia nadwrażliwca, buntownika, wykluczonego, po drugie autor tomiku nie zgrywa autorytetu moralnego, intelektualisty, który wszystkie najważniejsze książki przeczytał w okresie dojrzewania.
Także tomik wrocławskiego poety nie jest propozycją podejrzliwego wobec języka i ideologii eksperymentatora, który balansuje na granicy wyrażalności, albo tekstotwórstwa i biografizmu. Przestrzeń nakreślona w tomiku – to osiedle, praca, miejsce wakacji. Pojawia się humor i lekka ironia. Poeta nie narzeka na brak pracy, myśli o kredycie, o wyremontowaniu kupionego mieszkania w nowej dzielnicy. Wspomina swoje młodzieńcze lata, kiedy śledził mecze Chicago Bulls, albo nie uważał na lekcjach języka polskiego. Zastanawia się nad wychowaniem córek. Można nawet uznać, że osiągnął stabilizację i sukces zawodowy. Jednakże jego książka nie jest narcystycznym zapatrzeniem się w samego siebie i własne sukcesy. Mamy egzystencjalną książkę z punktu widzenia człowieka w miarę zadowolonego, ale harującego i to jest jej oryginalność. A do tego założył rodzinę i nie majstruje w języku reklam. Nie podważa wymogów jakie postawiła przed nim egzystencja jednak da się zauważyć to, że podmiot liryczny wierszy jeszcze nie oddalił się zbytnio od wieku nastoletniego i dwudziestoparoletniego. Nawiązuje do palącej kwestii społecznej sprzed paru lat, kiedy podczas ujawnienia afery podsłuchowej, poinformowano w mediach, że była wicepremier, a wówczas komisarz Komisji Europejskiej Ewa Bieńkowska stwierdziła, że „za 6 tys. pracuje tylko złodziej lub idiota”. Poeta pisze „Zarabiam poniżej szóstki, pani komisarz” („Gdzieś w Polsce”). Przyznaje dalej jej w wierszu rację, ale pisze także o zamiarze wzięcia kredytu, którego kiedy nie spłaci, to nie powiesi się. Ukazuje rozdźwięk pomiędzy sferą ludzi rządzących Polską, a ludźmi, którzy wcale nie obijają się i którzy zamiast oburzenia demonstrują kpinę i drwię wobec obozu władzy. Mimo, że humor Kozłowskiego czasami zalatuje propozycjami Adama Pluszki sprzed wielu lat to i tak uważam, że to tylko podobieństwo poetyk i charakteru, a nie inspiracja. Jedynym minusem poezji Kozłowskiego jest to, że wiersze pisane przez niego wydają się posiadać tymczasowy klimat. Nie sądzę, by w takiej poetyce poruszał się za 10 lat. „Nie myśl o mnie źle” to kolejny tomik, który potwierdza, że niegdysiejsze budowanie hierarchii twórców roczników 70. i 80. było przedwczesne i było jedynie zabezpieczeniem interesów paru środowisk twórczych. To jest śmieszne, kończy się polonistykę, pisze się recenzje, odkrywa się co jakiś czas coś świeżego i odkrywczego, ale po przeczytaniu notki biograficznej stwierdza się, że taki ktoś nie wiele zdziała w konkursach, ważnych nominacjach, które skądinąd coraz mniej znaczą, gdyż nie należy do którejś z koterii.
Mateusz Wabik
http://akant.org/archiwum/187-archiwum-miesiecznik-literacki-akant-2017/akant-2017-nr-9/6333-mateusz-wabik-nowy-jezyk-pokolenia-rocznikow-80
("Akant", nr 9, 2017)
Michał Kozłowski to urodzony w 1983 roku poeta, autor tekstów piosenek, laureat kilku ogólnopolskich konkursów literackich, absolwent m.in. Podyplomowego Studium Literacko-Artystycznego UJ (Szkoły Poetów i Pisarzy). Jego tomik pt. Gadane jest przykładem poetyckiej wersji postmodernistycznego konceptu work in progress. Tej koncepcji została podporządkowana przede wszystkim kompozycja całości cyklu trzydziestu trzech liryków zamieszczonych w niniejszym tomie. Ich świat przedstawiony składa się na opowieść o rzeczywistości w stanie entropii. Bohater liryczny nie dąży do jej scalenia ani do nadania otaczającemu go światu głębszego, aksjologicznego znaczenia. Ten projekt, że posłużę się tu modną obecnie nowomową, jest przeciwny wizjom części tradycyjnej liryki, dążącej jeszcze w niedawnej przeszłości do scalania chaosu. Główną materią liryczną Kozłowskiego jest bowiem ów chaos, któremu poeta stara się nadać przelotny właśnie, a nie skodyfikowany na wieki, płynny kształt w płynnej ponowoczesności. Nonszalancja mówiącego „ja” skrywa tu w takim samym stopniu grę z literacką konwencją, jak i z czytelnikiem. Przyjęta przez autora Gadanego strategia pisarska przypomina w pewnych momentach, ze względu na fragmentaryczność i stosunek podmiotu lirycznego do świata, utwory Mirona Białoszewskiego. Nie chodzi tu oczywiście o dosłowne powtarzanie przez Kozłowskiego językowych gier charakterystycznych dla poezji lingwistycznej, ale o mocno naznaczony dystansem stosunek obydwóch pisarzy do świata. Z tych założeń wyłania się szczególny projekt estetyczny i antropologiczny, którego przykładem może być niniejszy tom.
Otóż poezja jest tu dziełem w bezustannym ruchu, permanentnie stającym się tytułowym „gadaniem”, niemającym początku ani końca, wiecznym fragmentem, literaturą żywiącą się samą sobą. Podobnie jak i współczesna cywilizacja. Nie przypadkowo odwołałem się powyżej do języka Zygmunta Baumana. Wiersz jest tu cząstką owej „płynnej nowoczesności”, unicestwiającej zarówno hierarchiczny model poezji, jej „świętą mowę”, jak i podobne wyobrażanie sobie przez odbiorcę samego twórcy. Artysta i jego dzieło stają się bowiem w pewnym sensie ofiarami kultury masowej oraz jej wynaturzonej wersji: popkultury, pochłaniającej idiomy kultury wysokiej. Współczesny poeta, chcąc zaistnieć w kręgu dzisiejszych czytelników poezji, musi posiadać głęboką świadomość tego typu procesów zachodzących w obecnej kulturze i, szerzej, w cywilizacji.
Podmiot liryczny wierszy M. Kozłowskiego zdaje się posiadać tę wiedzę w znacznym stopniu. Idiom kolokwialny zdecydowanie góruje w jego wierszach nad idiomem konwencjonalnym, podkreślając programowe dążenie przez twórcę do stylu wysokiego. Ten, jeżeli się pojawia, to tylko na prawach podkreślonych kursywą, sparodiowanych kryptocytatów, zaczerpniętych na przykład ze skarbnicy kultury lub „sacrum”: „Cóż / śmiesznie jest kochać ludzi, tak szybko odchodzą” (Jeśli nie wiesz co powiedzieć, powiedz japońskie przysłowie); „Świat nie istnieje / za murem Werony. I pan w to wierzy, / panie Montecchi? (Chwila, w której zapadła decyzja o wznowieniu życia); „Leczyłem czkawkę wywołując ojca. Totus Tuus bączku. Kręć się wspaniały” (Koniec człowieka); „Pozdrawiam wszystkich pielgrzymów z Polski” (Goście przed południem). Blasfemii tego rodzaju nie należy jednak brać serio. Poeta pragnie dzięki tego rodzaju narracjom, nacechowanym sarkazmem i ironią, uwolnić się od tradycyjnej roli śmiertelnie poważnego poszukiwacza wartości. Tę samą funkcję pełnią rzadkie w tych utworach wulgaryzmy. W wierszach Kozłowskiego pojawiają się również charakterystyczne dla współczesnej cywilizacji, metaforyczne w zamyśle autora rekwizyty, pełniące zróżnicowane funkcje w konstrukcji naszego „nowego wspaniałego świata”. Czasem ilustrują one bezradność współczesnego człowieka wobec wyroków losu, kiedy indziej jego ucieczkę przed odpowiedzialnością za swoje czyny lub brak zdolności odczuwania przez niego tragedii życia: ,,Zawsze naciskam w takich sytuacjach / backspace” (Przegapiłem tylko ciebie); „Użyj odpowiednich klawiszy, by cofnąć niechciane zdarzenie. / Wielka mi rozpacz. Strata taty. / Sratatata” (Powrót taty). Kiedy indziej znów przywołuje na myśl potoczne dekorum codzienności, aczkolwiek także w funkcji metaforycznej: „Opóźniony 767 razy / na bocznym pasie kołuję / kasę. Kołuję kasę” (Arrivals & departures). W innym przypadku ów rekwizyt symbolizuje szczególny rodzaj nowej estetyki, a nawet miłosnego języka: „Wyglądasz jak Boeing 777 / podchodzący do lądowania” (Przebywam w mieście Kwarantanna).
Poezja przeistacza się w tej sytuacji, z perspektywy jej twórcy, w potoczny składnik codzienności, w zapis prywatności, a podmiot wchodzi w rolę szczególnego wędrowca, stroniącego od jakichkolwiek ideologii. Oczywiście subtelna gra „ja” lirycznego ze stylem wysokim jest tu w pewnych momentach dość wyczuwalna, decyduje o wewnętrznej dynamice tych wierszy, ale toczy się gdzieś na marginesie kolokwialnego języka. Nieprzypadkowo przecież w tytułowym wierszu tomu jego autor deklaruje bez najmniejszych oporów: „Grunt to mieć gadane”, chociaż dopatruję się subtelniejszych sensów owego „gadanego” niż tylko zapowiedź „uwiedzenia” czytelnika. Myślę, że chodzi tu o zupełnie inną koncepcję poezji niż ta, która była w Polsce żywa jeszcze do początków lat dziewięćdziesiątych XX wieku i reprezentowana wcześniej przez kilka poetyckich pokoleń: od Czesława Miłosza i Zbigniewa Herberta do poetów „Nowej Fali”. Wydaje się, że ów czas poezji martyrologicznej, tyrtejskiej, w taki czy inny sposób społecznie zaangażowanej, prawującej się z historią, programowo podejmującej zagadnienia etyczne, skończył się już z nadejściem pokolenia „Brulionu”. Michał Kozłowski jest przedstawicielem roczników lat osiemdziesiątych, realizujących skrajnie odmienną i bardzo charakterystyczną dla tej formacji artystycznej i intelektualnej koncepcję poezji. I naturalną koleją rzeczy formacja ta oczekuje od poezji czegoś zupełnie innego niż jej poprzednicy.
Stanisław Stabro