/
Paweł Piotrowicz

Biogram

 

Paweł Piotrowicz (1978) − poeta, dziennikarz, animator kultury; sekretarz Stowarzyszenia Rita Baum i redaktor działu muzycznego pisma „Rita Baum”. Autor zbioru tekstów poetyckich  "Pierwszy plan" (główna nagroda w konkursie im. Jacka Bierezina 2002). Mieszka we Wrocławiu.

 

Twórczość

 

Poezja:

"Pierwszy plan" (2003).

 

Opracowania:

"Wrocławska Niezależna Scena Muzyczna 1979-1989" (2015).

 

/
Omówienie

            Bartosz Sadulski: Sposoby kadrowania wierszem (o "Pierwszym planie" Pawła Piotrowicza)

 

 

W terminologii filmowej pierwszy plan to filmowana przestrzeń znajdująca się bezpośrednio przed kamerą, za którą widoczne są dalsze plany. Pierwszy plan tworzą wszystkie obiekty będące blisko aparatu, a jako że w debiucie, i zarazem jedynej książce Pawła Piotrowicza, na pierwszym planie jest podmiot liryczny, trzeba raczej mówić o tzw. planie pełnym, który polega na wypełnieniu postacią całego kadru, co – jak pisze wikipedia – „Daje widzowi możliwość zdobycia wiedzy na temat postaci dzięki jej zachowaniu w środowisku, w którym się znajduje”. Wiersze wrocławskiego poety nie są przesycone fotograficznym detalem, ale rzeczywiście widz-czytelnik dzięki kadrowi zastosowanemu przez autora może z butami wejść w życie jego bohatera, a wchodząc – nieźle namieszać.

Tak naprawdę w Pierwszym planie (nagroda główna VIII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina 2002) istotne są dwie, nieustannie w wierszach przecinające się płaszczyzny: świat zewnętrzny, znajdujący odbicie przede wszystkim w topografii miasta (i miejsca) oraz wewnętrzne życie bohatera, najdobitniej wyrażane w erotykach. Przywoływanie miejsc działa na zasadzie resentymentu: „przystanek, nad którym przechodziłem/do porządku dziennego, spłonął -/dziś przywołuje duchy/przyprowadzanych tu osób,//prowokuje do wiary,/że jeszcze się spotkamy,/na dobre zapamiętując/w sobie”. W tym tekście jest wszystko to, co dla poezji Piotrowicza najbardziej charakterystyczne. Wyjście od fragmentu przestrzeni miejskiej i zmiany, jaka w niej zaszła, jest tylko pretekstem do czułego wyznania. Piotrowicz kreśli własną geografię dobrze sobie znanych miejsc. Jacek Gutorow pisał o Tomaszu Różyckim, że „miejsca ukochane przez Tomasza Różyckiego są jedne, ale istnieją tysiące geografii tych miejsc. Co więcej – każda siatka geograficzna zakłada pewne odkształcenie rzeczywistości, pewne zmiany perspektywy”.[1] Spalony przystanek kojarzy się z tymi, którzy na nim przesiadywali, ale jednocześnie „prowokuje do wiary” – jest to mapa metafizyczna, ale też rewers i awers. U Piotrowicza duchowość, pamięć jest rewersem rzeczywistości; w tej poezji wiele dzieje się w planie rzeczywistym, ale najważniejsze „dzianie się” zachodzi wewnątrz bohatera, który albo, siedząc sam w pokoju, oddaje się melancholii, albo też melancholii poszukuje w przestrzeni miejskiej - poszukuje jej (jak mówi jeden z tytułów) „mimo woli”. O  melancholię (czyli „czarną żółć”) przyprawia podmiot niemożliwość odnalezienia się w codziennej rzeczywistości. Marek Bieńczyk pisał: „skutek melancholii to katastrofalna ‘niecierpliwość’ wobec faktycznego świata, i wobec ‘ja’ w danej chwili. Mówiąc inaczej: melancholia jest niezgodą na spotkanie z sobą, jest przenoszeniem tego spotkania w sferę nierzeczywistą, stosowaniem do własnego ‘ja’ praktyk odrealniana”[2]. Stąd też nie może dziwić obecność duchów w przytaczanym wierszu, czy też sytuacja w wierszu Mechanizmy, gdzie podmiot udaje się na retrospektywną wycieczkę: „wysiadam/z tramwaju na Podwalu.//Tutaj zaleca się hotel,/w którym składałem wizyty,/gdy dzieliłaś pokój z mamą.//Zaglądam: pani na portierni/inna od tej, która prosiła/‘Tylko bądźcie grzeczni.”. Kolejny raz przestrzeń miejska, choć tym razem zawężona do hotelu, jest pretekstem do wspominania, nostalgii która w ostatniej części wiersza nabiera charakteru metafizycznej refleksji: „Już na zimno próbuję rozpamiętać/siebie w oknie,/bezwiednie śledzącego maszerujący czas/na zegarze dworca Świebodzkiego -//uśpiony budzi się” – tułaczka podmiotu, który można określić mianem „wagabundy”, nie jest bezcelowa, a jej celowość dokładnie ujawnia się w przytoczonym, końcowym fragmencie wiersza. Czas w życiu wagabundy „nie ma żadnego celu, lecz i żadnej przerwy (…). Cała ziemia dla wagabundy labiryntem-więzieniem w którym się błądzi.”[3]. Czas działa opresyjnie – szczególnie, kiedy dostrzega się jego działanie, ale jednocześnie w swojej poezji Piotrowicz daje zaprzeczenie palingenezie światów – nic się nie powtarza, niemożliwy jest powrót do tego samego miejsca, czy raczej do tego samego „stanu”. Powroty do miejsc (w tym przypadku do hotelu) pozostają jedynie ponownym dotarciem do siebie.

Jak widać, pozostanie przy topograficznej, strukturalistycznej analizie wierszy Pawła Piotrowicza na nic się zdaje, głównie dlatego, że trudno wyodrębnić w jego debiucie tytułowy „pierwszy plan” (w rozumieniu topograficznym). Najciekawsze w tej poezji jest to, co dzieje się w ukryciu: za murami, w czterech ścianach albo bezpośrednio wewnątrz podmiotu. W wierszu Pułapka bohater Piotrowicza przyznaje się do mizantropii: „Podstęp tkwi chyba w tym/pozornie niewinnym zamykaniu się/w czterech ścianach,/tam gdzie najłatwiej zastać mnie/uzbrojonym.” – z jednej strony jest to poszukiwanie dla kurczącej się listy znajomych, których można już „policzyć na palcach jednej ręki”, a z drugiej, nie mówiąc w co jest uzbrojony, bohater pozwala na domysły. Czy jest uzbrojony w cierpliwość, żeby czekać na zmianę stanu rzeczy? Czy może jest uzbrojony po zęby, żeby resztki przyjaciół wyeliminować? Zamykanie się w czterech ścianach może być niepokojącym symptomem, kiedy we wcześniejszym wierszu – Specjalne życzenie czytamy: „Zdarza mi się sen -/wszyscy w domu umierają,/ale nie zapraszam.//Nie ma śladu po dawnym,/ale zza ścian wciąż dobiega wołanie.” – kolejny raz realna przestrzeń jest sceną dla wydarzeń cokolwiek niesamowitych, a opowieść, dzięki swoim niedopowiedzeniom (na co i kogo bohater miałby zaprosić?) nabiera metafizycznego charakteru. Powracamy znów do refleksyjności, której uzewnętrznieniem są erotyki Piotrowicza – erotyki rozumiane bardziej jako próba zdefiniowania własnego uczucia, niż próba wyrażenia go. Biorąc pod uwagę motto z Tymoteusza Karpowicza, jakie swojej książce nadał wrocławski poeta: „Życie nie pozwala na przesadę”, warto docenić chłodny, kronikarski wręcz sposób opisu swoich relacji z kobietami – nawet w wierszach dedykowanych, które od emocji niemalże kipią. Najlepszym tego przykładem jest wiersz Przejścia, łączący w sobie cechy, o których była mowa wcześniej – ogrywania, oswajania przestrzeni metafizyką, przy jednoczesnym resentymencie, który każe mówić: „Przez dwadzieścia lat powtarzałem sobie,/że wszędzie mam blisko,/ale przyjechałaś z Warszawy/i byłem uratowany.//Już na nowym miejscu/okazało się, że dwie osoby/w dwóch na nieszczęście/przylegających pokojach/potrafią otrzeć się mocniej,/nawet jeśli są sobie bliskie.//Zawrzeć inny układ – /jedna osoba w jednym wytłumionym pokoju/i żadnych bliskich.//Chyba że ktoś dojdzie” – układ został zawarty i przypieczętowany w innych wierszach, rozłąkę, rozstanie opisuje Piotrowicz bez nadmiernej emocjonalności, wewnątrz czterech ścian staje przed lustrem wiersza, nie pozwalając sobie na melodramat. Jego bohater zdaje się mówić niczym bohater Świetlickiego w Schizmie: „Wszystko, co kochałem uległo rozkładowi. Jestem zdrów i cały.” – pomiędzy jednym zdaniem a drugim stawiając niewidzialne „ale”. Jestem zdrów i cały, zostawiam świadectwo swojej sprawności. Podobnie jak bohaterów Świetlickiego, u Piotrowicza kobietę i mężczyznę rozdziela światło – czy raczej dopiero światło rozjaśnia rzeczywistość. „Zawołałaś mnie i po raz pierwszy/usłyszałem swoje imię wymówione/w języku, którego dziś już nie pojmuję.//Teraz obejmuję nas dokładniej/w obcej perspektywie: przed lustrem/i pod światło, aż do rozjaśnienia” (Ujęcie) czy w następnym wierszu, Czuwanie, który przytaczam w całości: „Nie ma zasłon/i lampy rażą jej oczy./Są przeciwko:/wypalają się powoli.//Jest jasna,/gdy o świcie dochodzi do pełni”; u Piotrowicza światło jednocześnie rozdziela ciemność od jasności, ale też rzeczywistość od fikcji; oświetla jednocześnie ciało i świat, ujawnia rzeczy takimi, jakimi są – w jednym z kolejnych wierszy bohater mówi bezpośrednio „Ukazujesz się inaczej niż ciało//i z tej strony jesteś/mniej znana” – jakby dotąd żył w ciemności, zamroczeniu. Stan zamroczenia wagabundy podkreślają zwroty, będące dowodem na życie w swoistej manii, która stając się codziennością, jednocześnie staje się normą: „wychodzę z ciebie codziennie/jak ze snu, bez pamięci”. Te fragmenty, które w drugiej części ksiązki wysuwają się na pierwszy plan, składają się na podwójny obraz podmiotu: człowieka romantycznego, skłonnego do chwili refleksji, ale jednocześnie praktycznego, który mimo bólu potrafi być cyniczny: „Nawet złe serce w dobrym stanie/może uratować życie ‘ komuś innemu’”.

Gdyby próbować rozgryźć, co jest pierwszym planem Piotrowicza, w sensie projektu, to wyraźny wyraz swoim zamysłom daje w wierszu Ćwiczenie IV: „Zdążyć wypisać się z życia/przed śmiercią”. Chyba się udało, skoro autor choć ciągle żywy, po Pierwszym planie opublikował ledwie kilka wierszy i zarzucił ich pisanie. Szkoda, bo Pierwszy plan powiódł się znakomicie, i ciekawe jest, jak wyglądałby jego ciąg dalszy.

 

 

Bartosz Sadulski

 

 

 


[1] J. Gutorow, Geografia sensu, sens geografii, w: Niepodległość głosu, Kraków 2003, s. 15.

[2] M. Bieńczyk, O tych, co nigdy nie odnajdą straty, Warszawa 1998, s. 113-114.

[3] Tamże,  s. 57.