/
Mirosław Sośnicki

Biogram

 

Mirosław Wojciech Sośnicki (1953) – dziennikarz, polityk; w latach 80. aktywny działacz podziemia solidarnościowego. Publikował powieści i sztuki teatralne, m.in. "Umieralnia nr 8",  "Podejrzany, porucznik, śmierć", "Wzgórze Pana Boga" (2004) i "Astrachówka" (2005). Mieszka w Świdnicy.

 

 

 

Twórczość

 

Proza:

"Wzgórze Pana Boga" (2004);
"Astrachówka" (2005);
„Miłość, tylko miłość” (2009);
„Modżiburki dwa” (2011).

 

/
Próbka

 

Miłość, tylko miłość (fragment)

 

 

Jakub podaje jej notatnik. 

– Kim jesteś? 

 Sama chciałaby znać odpowiedź. Wyciąga rękę po długopis. Pisze: 

– Mam na imię Joanna. Mam trzydzieści cztery lata. 

Chciała jeszcze napisać, że ma rok albo dwa, góra trzy lata, aby urodzić dziecko. Wydawało się jej, że tę właśnie informację powinna przekazywać wszystkim przy przedstawianiu się.

Czytał i czytał. Jakby napisała artykuł, a nie dwa krótkie zdania. Podniosła oczy i zobaczyła. Grymas bólu na twarzy. Przygryzał wargi. Rękami trzymał się łóżka. Chciała wstać i nacisnąć przycisk, którym wzywa się pielęgniarkę. Popatrzył na nią tak, że natychmiast usiadła na krześle. Nie zastanawiając się,  wzięła jego prawą dłoń.

O mało nie krzyknęła z bólu. Złapał ją mocno. Wydawało się jej, że zmiażdży palce. Zmusiła się do uśmiechu. Kiedy to zrobiła, powiedziała sobie, że robi to po raz ostatni. Nie chce już niczego udawać.

Przestało boleć. Jego dłoń jest już spokojna. Nie ma już w niej tej straszliwej siły. Nie wie, co zrobić. Trzyma tę jego dłoń i trzyma. On nie kwapi się, aby położyć dłoń na łóżku. Ona patrzy na jego palce. Długie, wysmukłe, jak u pianisty.

Przez jego dłoń przebiega jakiś skurcz. Palce zaczynają mu drgać. Wstaje, trzymając jego dłoń w swojej. Gasi to światło umieszczone nad łóżkiem. Siada. Teraz jego dłoń leży w jej dłoniach.

Cisza. Spokój. Ciemność. Może tak siedzieć i sto lat. Jej dłonie są cieplejsze. Więcej w nich życia. Ale jego dłoń nie jest taka słaba. Nie  jest bezbronna. Ma swoją siłę. Nie jest w niewoli.

Ma na sobie golf. Gruby. Z długimi rękawami, które otulają nadgarstki. Jego opuszki palców dotykają swetra. Naciskają raz, drugi na miękką materię.  Wsuwają się pod sweter. Tyciu, tyciuteńko. Wsunęły się i zamarły. Jakby nagle spostrzegły, że przekroczyły granicę. Granicę ciała odsłoniętego i ciała zakrytego. Może nawet bezwiednie. Może tak jakoś niepostrzeżenie i niechcący.  Ale przekroczyły. O półtora albo dwa centymetra. Co teraz będzie?

Jego dłoń wraca. I  usadawia się najwygodniej  jak może w jej dłoniach. Jest bezpieczna. Spokojna. Dobrze jej tutaj.

Kroki. Trzask kontaktu. Ostre światło. Odwraca głowę. Pielęgniarka stoi w drzwiach. Nie kryje zdziwienia. Na szczęście nic nie mówi. Patrzy na nią podejrzliwie. Najwyraźniej oczekuje  wytłumaczenia. 

W przestrzeni między pielęgniarką stojącą przy drzwiach, a nią siedzącą po drugiej stronie szpitalnej sali jest miejsce na co najmniej kilkadziesiąt zdań. Wszyscy czekają. Obudzone  powietrze chce połknąć  chociażby parę słow. Cóż to za sala, w której nikt nic nie mówi.  To martwa sala. Czas ją ożywić. Czy ona tego nie widzi?

Pielęgniarka podchodzi do łóżka. Jego dłoń ciągle w jej dłoniach. Pielęgniarka wiesza na stojaku zbiorniczek z płynem. Jakub podaje pielęgniarce drugą dłoń. Dopiero teraz Joanna zauważa, że w tej dłoni tkwi igła z zaworkiem. Miała też coś takiego.

– Będzie pani dyżurować całą  noc?

Kiwa głową, że tak. Podnosi ręce. Udaje, że poprawia fryzurę. W ten sposób chce ukryć zdenerwowanie.

Teraz  dłoń Jakuba jest wolna. Może zrobić z nią, co chce. Może ją sobie podłożyć pod głowę. Albo wsunąć pod kołdrę. Ale on nie chce. Kładzie swoją dłoń na jej kolana. Co za tupet! Jakub się tym nie przejmuje. Najwyraźniej odczuwa wielką frajdę. Jest zadowolony. Szczęśliwy? Nie kryje tego. Czeka, aż ona ponownie otuli jego dłoń.

Bierze. Tak jak się bierze dłoń kogoś bliskiego. Delikatnie. Z czułością. Może tu stać sto pielęgniarek i tysiąc lekarzy. Po prostu trzyma w swoich dłoniach dłoń kogoś bliskiego. Nie powinno to chyba nikogo dziwić.

– Powinien spać. – Pielęgniarka mówi to bardziej do niego niż do niej. – Jutro rano naświetlanie. – Śpij dobrze. – Pielęgniarka wychodzi. Nie gasi jednak światła. 

Musiał to poczuć. Jej strach. Dreszcz przeszedł jej po plecach na dźwięk słowa: „naświetlanie”. Delikatnie ścisnął jej dłoń. Raz, drugi. Jakby chciał powiedzieć. Nie bój się. To nic strasznego.

Wstaje. Podchodzi do drzwi. Naciska kontakt. Ciemność. Czeka, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. Wraca na swoje miejsce.

Jego dłoń  w jej dłoniach.

Ufna i oddana.

Mogłaby ją tak trzymać i trzymać. Nigdzie nie pójdziesz tej nocy. Uwiążę twoje sny. Poznam  twoje marzenia.

I przyszły jego marzenia. Otuliły ją. Uniosły wysoko. Hen. Hen daleko. Zabrały ją na planetę  Jakuba. Najpiękniejszą planetę we wszechświecie.  

 

 

 

Mirosław Sośnicki