Paweł Mackiewicz: W oku snajpera
Poezję Zawady wyróżnia jej ironiczny dystans wobec życia społecznego i indywidualnego, to twórczość autora obdarzonego naturalną łatwością zachowywania własnej dykcji – wśród mnóstwa języków współczesnej rzeczywistości. Te wiersze nie hołdują jakiejkolwiek ideologii, przeciwny wszelkim deklaracjom sceptycyzm przeplata się w nich z pasją reporterską. Oto fragment utworu o znamiennym tytule – Wiersza okolicznościowego bez żadnego przesłania (z debiutanckiego Systemu...), który jasno oddaje strategię poetycką, jaką obrał Filip Zawada: „za dwa dni święto zmarłych/[...]/Sąsiedzi wywieszą czarne flagi/dziewczyny ubiorą czarne rajstopy//Będzie ciepło na cmentarzach”. Filip Itoito (pseudonim artysty) jest jednym z tych poetów, którym w pisaniu pomaga zarówno oko i ucho. Tacy poeci polują na dające się wykpić zachowania (znanych i nieznanych sobie) ludzi, łowią groteskę codziennej egzystencji – nie oszczędzając także własnej. Zwyczajowe, wydawałoby się, zdarzenia oglądają przez pryzmat ich następstw lub motywacji ich wykonawców. Upodobania te autor Snajpera łączy z wyjątkową umiejętnością – można by rzec: potrzebą – opowiadania historii. Opowieści te zdają się pełnić funkcję remedium na chaos spostrzeżeń i doznań.
Porządkowanie – w wierszach Zawady niewątpliwie ono staje się pierwotnym celem mówienia – opowiadania ma zawsze wymiar tymczasowy, prowizoryczny. Jednocześnie także ludyczny, a nawet rubaszny. Nie jest to „oswajanie” przestrzeni, w której się żyje, o której się opowiada. Ta bowiem nie przestaje zaskakiwać, a właśnie zaskoczenie wyzwala pasję opowiadającego. Zwłaszcza dwa pierwsze tomiki dostarczają przykładów rubasznego humoru, ciekawie sfunkcjonalizowanego. Ów humor motywowany jest filozoficznie. Odnosi się on do statusu ontycznego opisywanych rzeczy, osób. Uwydatnia ich jednokrotność, konkretność, temporalność, względność. Ich warunkowe (bo zależne od szkła, przy pomocy którego oko snajpera atomizuje postrzegany konkret) istnienie w jednostce czasu – jak we fragmencie utworu Sześć krótkich spostrzeżeń o tematyce ogólnej z tomu Bóg Aldehyd: „Sikam w tych samych miejscach/co koty/Zostawiam zapach/30 sekund z życia”.
Kpina z pozostawiania śladu nie musi bynajmniej prowadzić do manifestowania niewiary w możliwość wpływania na świat zewnętrzny. Pół minuty to – niewielki, co prawda, choć bywa, że ważny – fragment życia. Humor i dystans Zawady rozbijają doświadczenie całości. Wbrew deklaracjom podmiotu mówiącego jest ona uroszczeniem umysłu, nawykłego do hipostaz ładu i harmonii. „Wszystko układa się w całość//Podciągam za duże spodnie i postanawiam//Dzisiaj będę uzdrawiał” – pisał Zawada w wierszu Harmonia z Systemu jedynkowego. Uzdrawianie – przywracanie harmonii ciała i ducha – byłoby zaiste działaniem poważnym, godnym proroka lub lekarza, gdyby nie zostało sprowadzone do rejestru zabawy. Kpina, karykatura, czasami nienapastliwe szyderstwo trwale wpisały się w poetykę Filipa Zawady; jego dorośli bawią się jak dzieci, z tą najwyżej różnicą, że czynią to ze świadomością udawania, ironicznie i autoironicznie (wyliczanka z wiersza ***[Stukam obcasami…]: „Wielki wóz mały wóz silny byk wytrawna Jola/- Wierzysz w Indian/- Wierzę w górali.”). Istota humoru tkwi w skojarzeniu obcych sobie dziedzin lub sfer życia – na przykład etyki z matematyką (i ekonomią), obyczaju z teorią prawdopodobieństwa: „Kobiety odchodzą tam gdzie są pieniądze/Jeżeli wygrałeś w totolotka/nigdy nie będziesz miał potomka/Podwójne zdarzenia losowe/zdarzają się raz na miliard” (Stres z tomiku Bóg Aldehyd).
Najnowszy tom Zawady, Snajper, dowodzi stałej ewolucji tej twórczości – wciąż ewoluuje coraz bardziej upraszczany i artystycznie ujednolicany język poetycki. Autor wystrzega się konwencjonalnych wysłowień, które (rzadko, co prawda) przydarzały mu się wcześniej „[…] księżyc/ze swoim cyrklem/odmierza noce/które dzielą mnie na tysiąc” (Układanka z debiutanckiej książki). W Snajperze trudno o bajki z tysiąca (i jednej) nocy. Obowiązują dwie, pozornie tylko sprzeczne, zasady – narracyjność i kondensacja. Opowiadana historia mieści się niekiedy w dwóch albo trzech wersach: „Ona idzie patrzy na odlatujące ptaki/a on patrzy pod nogi/w jaki sposób mają się spotkać” (Ważne że do przodu). W niewielu słowach Filip Zawada zdołał zamknąć fabułę, jakich wiele, a przecież niebanalną. Nie chodzi tylko o spotkanie „fizyczne” – np. o reakcję na czyjąś obecność. On trzeźwy do bólu, ona sentymentalistka – nie spotkają się, opowiadający o tym wie, na końcu tekstu nie stawia nawet pytajnika. Możliwe jednak, że – mniej dosłownie – o spotkaniu charakterów, typów osobowości mowa; żyją wprawdzie razem (lepiej powiedzieć: obok siebie), ale porozumienie między nimi nie jest już prawdopodobne. A język? Śledzenie „odlatujących ptaków”, kojarzące się ze spacerami z „głową w chmurach”, wyrażenie „patrzeć pod nogi”, tytułowa trawestacja popularnego powiedzenia „aby do przodu” – wszystko to zaświadcza, że poeta słucha uważnie mowy swoich bohaterów. Nie waha się posłużyć kalkami, frazesem.
Niekiedy sam akt komunikacji, jego niewystarczalność, może stać się tematem wiersza. W utworze pt. SMS dwójka przyjaciół (jednego właśnie rzuciła dziewczyna) wymienia się wiadomościami: „Odebrałem rower. Jestem sam./Siedzę i patrzę na pieprzony zachód słońca./[...]/Jestem w górach. Patrzę na psa./Żałuję że nie mam roweru.” To reguły wymiany myśli – w tym wypadku dyktuje je urządzenie – decydują o ich treści. Konwencjonalność (obu) wypowiedzi podkreśla równie „papierowy” autobiografizm utworu – wiersz zakończony został adnotacją: „Raport 18. 07 2003 godz. 21:15:32”.
Zawada puszcza oko do czytelnika. „Raport” – słowo, które zrobiło karierę w historii literatury – u wrocławskiego poety traci związki z literaturą wysoką. Na powrót staje się określeniem gatunku pisma urzędowego (choć można je też rozumieć jako potwierdzenie wysłane użytkownikowi sieci przez jej administratora). Piszący sporządza raport z niewiele znaczącego zdarzenia, co więcej, robi to bez wyraźnego celu. Ale literatura nie musi służyć jakiemukolwiek celowi. Może być zapisem luźnych przemyśleń... na przykład o słonecznikach. I żeby chociaż tych z obrazu – „Słonecznik doskonały pretekst do rozmów wśród nauczycieli/i doskonały do rozmów o nauczycielach/To bardzo ważne że coś tak małego potrafi połączyć ludzi” (Słoneczniki). Podejmując tę myśl: słonecznik to znakomity, jak się okazuje, temat na wiersz, poza tym „[...] doskonały pretekst do przeklinania/dla służb sprzątających miasto”. A trzeba jeszcze zauważyć: o słoneczniku, krótkim i długim pocałunku albo proporczykach Feng Shui można mówić bezinteresownie. Nie kalecząc własnego języka w podchodach do raju cywilizacji pieniądza. Przy próbie zbliżenia z którymś z języków współczesności (reklamy, mediów) osobna, indywidualna dykcja poety obnaża komizm wynikły z takiego spotkania: „Jakiej pasty pan używa/Dobrej/Jakiej pasty pan używa/Białej/Jakiej pasty pan używa/Żadnej//Takie hasła przychodziły mi do głowy/kiedy chciałem pracować w reklamie” (Szukam pracy).
Na koniec warto poświęcić nieco uwagi starannie dobieranym tytułom książek Zawady. Tytuły te skrywają istotne aluzje światopoglądowe, wskazują na prawidła epistemologiczne, rządzące twórczością Filipa Itoito. Stanowią dowód na to, że – wbrew uzasadnionemu, skądinąd, wrażeniu, że obcujemy z poezją lekką, łatwą i przyjemną – nie jest ona wytworem chaosu, lecz wymagającym namysłu projektem. Dlaczego System jedynkowy, Bóg Aldehyd, Snajper? Uderza precyzja tytułów, właściwie wielorakość precyzji. „System jedynkowy” to jakoby negacja systemu zerojedynkowego, na którym oparta została logika klasyczna – po twórcy i użytkowniku „systemu jedynkowego” można się przeto spodziewać zamiaru likwidacji rozłącznych kategorii prawdy i fałszu; „Bóg Aldehyd” przywodzi z kolei na myśl nietrudną do wyobrażenia (i napisania) „teologię używek” – wiemy wszak, że w wyniku redukcji z aldehydu powstaje alkohol, na przykład etanol. Po pierwsze: precyzja logiki, po drugie: precyzja nauk przyrodniczych. Mimowolna, intuicyjna próba wytłumaczenia tytułu trzeciego tomiku Zawady została już w tym tekście podjęta, ale trudno sądzić, by pole skojarzeń dotyczących „snajpera” dało się zawęzić do polowania. Nawet gdyby to polowanie miało być metaforą strategii poetyckiej. Godnym zaufania nie wydaje się także autokomentarz poety z czwartej strony okładki: „[...] Jest to książka o przemocy jaką stosują zmarli w stosunku do żywych, autorytety moralne wobec swoich poddanych, gwiazdy muzyki pop wobec swoich fanów. Przemoc zadają wegetarianie zwierzętom, mięsożercy ludziom i ludożercy duchom”. Autor prowadzi grę z czytelnikiem, a to zaledwie jej kolejna odsłona. Wieloznaczność tytułu rozjaśnia dopiero zabieg intertekstualny, jakiego użył Zawada. W dawniejszym – otwierającym System jedynkowy – wierszu pt. Wieczór wygląda całkiem inaczej czytamy: „Teraz można zamknąć oczy/i dać się unieść piruetom ziemi/Lecz tylko na moment/Tak krótki//żeby snajper nie zdążył/przyłożyć kolby do ramienia”. Istnieją dwie ścieżki interpretacyjne: albo poeta jest snajperem, a wiersz to jednorazowy efekt jego (odruchowego prawie) działania, albo poeta działa wbrew snajperowi – wiersz powstaje w ograniczonym czasie, wręcz „okamgnieniu”, za sprawą nieokreślonego impulsu. Obie wykładnie akcentują rolę czasu – wskazują na krótkotrwałość „wizji” poetyckiej. „Snajper” jest zatem nie tylko tytułem trzeciej książki poetyckiej wrocławskiego artysty, ale i klamrą, spinającą całą jego dotychczasową twórczość. Stanowi programową niejako wykładnię metody twórczej Filipa Zawady i wpisanej w nią poetyckiej epistemologii autora Systemu….
Paweł Mackiewicz