Jakub Winiarski: Alchemia, czyli wojna
Albedo. Albedo, czyli „stosunek światła odbitego od przedmiotu, do światła do niego docierającego”. Lecz może również albedo, czyli „cel, który tak wielu już sławiło, jakby w ogóle można go było osiągnąć.” (Jung) Wątpliwości, którą interpretację wybrać (może obie?) przynajmniej tyle, co przy nigredo. Bo nigredo... Może to „stan początkowy, istniejący już a priori jako właściwość prima materia, albo wytworzony w wyniku podziału (solutio, separatio, divisio, putrefactio) żywiołów.” A może nigredo tylko „okazuje się zaskakująco nośną metaforą kryzysu kulturowego. Oznacza bowiem kryzys najgłębszy, a zarazem najbardziej obiecujący – niesie w sobie obietnicę odrodzenia, a przynajmniej radykalnej przemiany zmurszałych wartości duchowych” (T. Kozak). Nie wiem, nie dam sobie głowy uciąć. Tak czy owak do tej całej alchemii, do tego całego uwikłania podmiotu lirycznego utworów Wiśniewskiego muszę koniecznie dodać jeszcze jedno wrażenie, a właściwie nie tyle wrażenie, co cytat. „Wojna jest ojcem wszystkiego”. Te słowa, mam pewność, są tu bardzo na miejscu. Te słowa Heraklita, jedne z niewielu, jakie się po tym filozofie ostały, zdają się patronować nie tylko liryce, jaką uprawia Wiśniewski w „Albedo”, ale w ogóle jak gdyby stanowiły motto dla tej poetyckiej wyobraźni, którą Wiśniewski wydobywa słowo po słowie na papier. I nie chodzi mi nawet o obrazy uchodźców, konwojów, snajperów, sztabów korpusów, strzelania, obsydianowych błysków, bojowych bębnów i innych tego typu akcesoriów boga wojny – chodzi o to, w jaki sposób Radosław Wiśniewski potrafi sprzęgnąć tę wojenną poetykę (a czasem też retorykę) z obrazami z zupełnie innej sfery: ze sfery Księgi. Tak czytane „Albedo” jest dla mnie dziwnym polem bitwy: o poetyckie ja, ale tez o wartości, o których dziś już w wierszach rzadko się – taki trend, niestety – wspomina. Wiśniewski pisałby inaczej, ale, przykra sprawa, nie może pisać inaczej. Wiśniewski mógłby – potencjalnie – nie widzieć we wszystkim wojny na śmierć i życie, jednak, cóż zrobić: Wiśniewski widzi we wszystkim wojnę na śmierć i życie. Bez złośliwości zadam retoryczne pytanie: Jakiż to byłby piękny, żarliwy poeta w czas wojny, z tego Radosława? Skoro jednak żadnej wojny, poza tymi pokazywanymi w telewizji, nie ma: co zrobić? Poeta Wiśniewski wyżywa się konstruując światy, w których wojna trwa permanentnie. A jeśli nawet nie ma w nich całej wojny, on znajdzie jej szczątki, fragmenty, elementy składowe, z których stworzy narrację taką, jak gdyby gdzieś – w tym jego świecie konkretnie – trwała nieustająca walka. Dobra ze złem. Dobrych ze złymi. Teraźniejszości z pamięcią. Kultury z naturą. Człowieczeństwa ze zezwierzęceniem... Wszystko to wstawione w ramy alchemicznego procesu ma przypominać o wiecznej przemianie ducha i materii: od nigredo do albedo, od albedo – może kiedyś – do rubedo. I przypomina.
Radosław Wiśniewski, „Albedo”, Zielona Sowa, Kraków 2006.
Jakub Winiarski
Anna Kałuża: Dwugłowe dziecko
To książka niewątpliwie dwugłowa. Podobnie dwugłowa – bo na pomyśle duetu rozwiązana – była książka Pawła Lekszyckiego i Pawła Sarny, dwóch śląskich przyjaciół. Raj/Jar tylko pozornie korzysta z tamtej formuły. To prawda, że dwóch autorów maczało w niej swoje palce. Jeśli jednak śląscy autorzy w swojej książce dali dwie odrębne formuły wierszy i pokazali zupełnie inne zainteresowania światem w swoich tekstach, o tyle zbiorek tandemu Pado i Wiśniewski stanowi niezaprzeczalnie doskonale pomyślaną całość. I Dariusz Pado, i Radosław Wiśniewski dogadali się niewątpliwie w kwestii wspólnych zainteresowań. Obaj postawili na tematykę historyczną. Obaj też postarali się, by stanowiła ona podstawę dla obrazu cywilizacji, postępującej w eksterminacji wszystkiego, co inne.
Pomysł na tę książkę jest więc zupełnie niecodzienny. Jeśli w ostatnich latach w poezji wracamy do historii, to zwykle poprzestajemy na tej rodzinnej, tło jedynie oddając duchowi większego oddechu. Tak dzieje się na przykład u Tomasza Różyckiego w Dwunastu stacjach. W ostatniej książce Tkaczyszyna-Dyckiego także mamy historię ograniczoną do rodzinnego umierania. Nieco inaczej postępuje Jerzy Jarniewicz w Oranżadzie. Na tle peerelowskiej Polski umieszcza przygody dorastającego chłopca. Wszystkie te mariaże z historią przyjmują osobistą perspektywę i opowiadają o świecie w pierwszej osobie. Inaczej w Jarze/Raju. Autorzy wcale nie uintymniają dziejów pojedycznych osób, biorących udział w wielkiej zawierusze. Zachowują też do swoich lirycznych obrazów względny dystans.
Nawet jeśli tytuł można by uznać za ludyczne skłonności autorów, nic z żartobliwych gierek tu nie znajdziemy. Opisane spotkania ludzi z historią i w historii – zwykle unieważniające jednostkową ważność podmiotu – rozgrywają się w przestrzeni języka „solidnego”, rzadko tylko podmywanego ironią. Jeśli ona jest, to przyklaskuje tonowi nienaiwnemu, a mimo to ciepłemu. O co chodzi?
Wiśniewski i Pado napisali książkę o doświadczeniu, które na wielką skalę pojawiło się pod nazwą totalitaryzmu, holocaustu, masowych eksterminacji. Piszą o zmiataniu z powierzchni ziemi wszystkiego, co inne, a co – dlatego, że inne – może stanowić zagrożenie dla homogenicznych społeczeństw. Zajmuje ich porządek cywilizacyjny oparty nie na altruizmie, ale na podsycaniu nienawiści. Kontynuują w swojej książce myślenie Waltera Benjamina. Takie oto, że postęp cywilizacji polega głównie na postępie w coraz wymyślniejszych torturach.
Wiśniewski na opowiedzenie zajmujących go wydarzeń znajduje formułę nieco anachroniczną, ale skuteczną. Ożywia – jak sądzę – język katastrofistów z lat trzydziestych. Robi to nadzwyczaj sprawnie, bo jego wiersze są wiarygodne: bez patosu, bez tragizmu, nie ośmieszają, ani nie moralizują. Poeta nie zatrzymuje się jednak na jakimś jednym konkretnym momencie historycznym. W Ocalonej pisze o „pancernych karaluchach pełzających po śniegu wokół Groźnego”, w Idioten aus Hartheim o Fritzu Haberze, który wymyślił iperyt, w wielu innych wierszach otwiera raczej historiozoficzną perspektywę. Geografia służy za punkt wyjścia dla bardziej pojemnego obrazu świata. Jest to świat – zarówno w tekstach Radosława Wiśniewskiego i Dariusza Pado – którego nie sposób pomieścić tylko w liryczno-apokaliptycznej formie. Dlatego obaj dodają coś w rodzaju przypisów do swoich wierszy. Składają się na nie w przypadku Wiśniewskiego – na przykład – informacje historyczne o ewakuacji ludności Wrocławia na rozkaz Gauleitera Hankego lub przytoczone relacje Jana Nowaka, więźnia Gross Rosen o błędnych ewidencjach więźniów tegoż obozu. Ich funkcja polega najczęściej na dociśnięciu sensu wiersza, dookreśleniu wydarzeń, które są komentowane. Daje to efekt ciekawego skrzyżowania się w książce języka silnie metaforyzowanego z językiem dokumentu, jaki pojawia się w przypisach. W planie pierwszego – paradoksalnie – ludzkie sprawy nie dają się pomyśleć jako zależne od nich samych. Są pomniejszone, odsunięte wobec krajobrazu, któremu najwnikliwszą uwagę poświęca Wiśniewski. Tak w wierszu Rubedo. Breslau. Wiosna Gauleitera, gdy opisuje zakończenie ewakuacji „wtedy miasto pije/ bezimienną hemoglobinę z rozstępów ciszy, oddycha/ jakby jeszcze żyło i nic nie było zapisane w obcych alfabetach/ na wyczerpanej do białości/ ziemi”. Takie rozlegle, panoramiczne obrazowanie zapewnia uniwersalny wymiar językowi. Ale przy okazji pogrąża pamięć o cierpieniu jednostek w obrazie cierpienia ludzkości. Dopiero dociśnięcie języka – dzięki informacyjnemu charakterowi dodanych komentarzy – zapewnia Wiśniewskiemu opowiedzenie się po stronie indywidualnych, małych historii, tragicznie niepowtarzalnych i zapomnianych. Kontrapunktem dla tego wiersza jest bowiem notatka o jego bohaterze. Tu język poety jest mniej emocjonalny i chwyta się rzeczowości, by opowiedzieć nie tyle żałobę ziemi, ile indywidualne działanie podmiotu: „19 stycznia Gauleiter Hanke wydał rozkaz ewakuacji ludności cywilnej Festung Breslau”, czytamy w owym przypisie do wiersza ósmego. Paradoksalnie więc, to, co jednostkowe może przedostać się w archiwalnym, dokumentalnym, rzeczowym języku. I dopiero to połącznie elegijności poetyckiej ze stabilnością informacji tworzy małą kronikę ludzkich śmierci.
Nieco inaczej rzecz ma się w ramach układu wiersz i suplement, zawiązanym przez Dariusza Pado. Otóż ten autor w ogóle nie nawiązuje do języków przeszłości, by opowiedzieć o historii prześladowań, wykluczeń i masowych mordów. Mamy tu do czynienia z zupełnie odmienną poetyką: raczej skrótu niż rozległości, ironii niż elegijności, cięć językowych a nie płynnego frazowania. Nie zarysowuje też Pado tak obszernej, wieloznacznej i wielopoziomowej panoramy. U niego wydarzenia zachodzą między osobami, podczas gdy Wiśniewski uruchamia kontekst symbolicznej odpowiedniości między światem ludzkim i całą resztą. W świetnym wierszu, inicjującym cześć Pado, pisze poeta: „W oficynie bija kozły na mięso./ w ofierze na koźle bija do mięsa./ Ofiary takie składają Tobie Panie// Oficerze. Na stosik. Stosiku nakryj nas” (Spotkamy się w raju w pewien piątek). Językowa trafność tego połączenia dziecięcej fomułki bajkowej z grozą całopalenia pokazuje strategię Pado. Jeżeli Wiśniewski broni hierachiii języków w opowieści o doświadczeniach masowych zagład, to Pado opowiada o braku takiej hierarchii właśnie. U niego można usłyszeć o martwym, już nieistniejącym świecie, które język ożywić nie jest w stanie, bo sam padł ofiarą. W wierszu Zacieniona ogrodowa i co dalej – raj bez Mirona pisze: „To już nie żar, to żart, to/ żarcie. Nie ma juz piekła w ziemi, a raj mamy w gębie”. Oprowadza nas Pado po różnych uliczkach za przewodników wybierając raz Swena Czachrowskiego, raz Jerzego Ficowskiego, innym razem żydowskich martwych. Pokazując umarły świat, cały czas rozbija iluzję mozliwości przywrócenia tego świata w języku.
Szczególnie przewrotnie traktuje Pado obietnice rajskiego spełnienia i zadośćuczynienia wszystkim cierpiącym. W jednym z przypisów do wierszy wprowadza frazę: „’Cóż, jeśli mam streścić swoje doświadczenie III Rzeszy/ w jednym słowie , to będzie nim – Raj’ – Wilfried von Oven w rozmowie z Laurencem Reesem”. Jego przypisy nadwątlają jeszcze bardziej pewność języka co do swoich niewzruszonych podstaw, dzięki którym taką opowieść można inicjować.
Dwugłowe dziecko Pado i Wiśniewskiego jest zatem dzieckiem zwątpienia językowego i niewątpliwego, elegijno-żałobnego, czaru. Taki efekt możliwy jest chyba tylko dzięki podwójnej głowie dziecka. Autorom udało się też, jak sądzę, dosięgnąć w wielkiej historii cywilizacji pojedynczych losów. I udało im się ową pojedynczość pozostawić w miarę autonomiczną, nie podporządkowaną rytualnym formułom opowieści o zagładach.
Radosław Wiśniewski, Darek Pado: Raj/Jar, Wydawnictwo „Mamiko”, Nowa Ruda, 2005.
Anna Kałuża