Z tomu Product Placement
Obóz kulinarny
Jak to możliwe, że chodzisz – stojąc?
Pozwalasz chlebakowi wejść sobie na głowę,
z wrodzonej dobroci użyczając schronienia
uchodźcom ze sklepowych półek.
Obiecując im świetlaną przyszłość – ona trwa
tyle, ile wahanie człowieka co do potrzeb.
Dziś spotyka się z chłodniejszym przyjęciem – w końcu
czego się nie robi dla dobra wędlin.
Lecz kto z nowo przybyłych przypuszczał,
że kolorowe naklejki, magnesy, to zwykła propaganda,
przekroczenie terminu ważności okaże się
wyzwaniem, a codzienność niektórych będzie
wyglądała tak: najpierw selekcja, potem kąpiel i do gazu
(ma na niego monopol rosyjska kuchenka)?
Nikt więc nie wychyla się przed szereg,
wszyscy zgodnie podpierają ścianę
w obliczu zagrożenia ze strony wyciągniętej ręki.
Aż dziw, że nie są polskimi specjałami.
Uchwycone na leżąco
Przypadkowo ułożone książki
nie świadczą o przypadkowości wiedzy,
raczej o szerokim kręgu zainteresowań –
jakby nie patrzeć, na drodze do takich wniosków
zawsze staje centralnie położony budzik,
wielkością przyćmiewający dokonania führera
(kilkaset stron świadectw w grubej, czarnej okładce).
Prócz nich jest jeszcze kurz, który powinienem
dawno stąd wykurzyć, tak jak tony poezji –
przez nie półka zaczęła zdradzać objawy załamania.
A ja nawet nie mam tylu dzieł nihilistów,
żeby podtrzymać ją przy życiu –
wszyscy dali złapać się w sieć.
Książki wciąż naciskają na półkę.
To ich zemsta zza grobu.
Wertując Empik
Być może istnieje równoległa rzeczywistość,
w której Polska to mocarstwo ze stolicą w Moskwie.
W której najlepsze drużyny oddają mecze walkowerem,
pozwalając każdorazowo wywalczać tytuł mistrza świata i Europy.
W której mistrzostwa są organizowane tylko u nas, jak igrzyska,
a otwarcie sprowadza się do czterogodzinnej mszy –
odprawianej na stadionie imienia tych, co zginęli
walcząc z ludźmi o innych poglądach.
W której Matka Boska nie jest wcale Żydówką,
a Polką – dokładnie Matką Boską Częstochowską.
W której Finowie porzucili swój model edukacji na rzecz polskiego
i przestali przesiadywać w domach, lecz przed nimi.
W której nie ma surowca, jakiego byśmy nie mieli,
przez co Stany coraz głośniej mówią o konieczności interwencji.
W której Niemcy to państwo słabo rozwinięte
i w rocznicę bitwy pod Grunwaldem są zabijani naprawdę.
W której współczynnik przyrostu jest na tyle duży,
że postanowiono zlikwidować szpitale i uziemić karetki.
W której wszystkie dzieci świata uczą się patrzeć na siebie wilkiem
i wszystkie rodziny świata do sandałów zakładają skarpetki.
W której każdy poliglota mówi „kurwa” na powitanie
i „ja pierdolę” – na zakończenie dnia.
Być może jednak istnieje równoległa rzeczywistość,
w której sprawy mają się nieco inaczej. Lepiej?
Łazienkowe ewolucje
Woda wdziera się na pokład.
Bierze swój początek w kranie –
on posiada kurki do zadań specjalnych.
(Kiedyś w to wszystko wtrącał się prysznic
i w tym samym czasie tryskał energią,
odkąd jednak wymieniłem słuchawkę
potulnie czeka na swoją kolej.)
Wchodzę powoli; grunt to mieć
go pod nogami. Wciąż dolewam.
Ciepła, zimna? Nie mogę się zdecydować,
a ta leci – na łeb, na szyję.
Wszędzie wybory, prywatne, powszechne.
Prywatne, które można nazwać
powszechnymi.
Są tacy, co o tym nie myślą,
dzięki czemu zarabiają pieniądze.
Moje pokolenie jest właśnie od tego.
Wyciągnięty korek sprawia,
że odpływ w wannie
nabiera wody w usta.
Sytuacja wyjściowa
Kamieniu, czy naprawdę liczyłeś, że jeśli potknę się o ciebie,
to potknięcie będzie świadczyć o twoim istnieniu?
Z nowych wierszy
Księgarnia jako zemsta egzystencjalistów
Książki w kartonach leżą brzuchami do góry,
przygotowane na wzięcie spraw w nieswoje ręce
(sprzedawca imigrant to obcy kapitał; dokonał wywózki
samego siebie, żeby móc kłaniać się w pas
tym, co mieszczą się niżej). Część lektur już wyciągnął z niebytu,
aż nawierzchnia puściła parę z ust. A to kurz z półek
się uniósł, podczas gdy okoliczny alergik (drugi sprzedawca,
najbliższy emigrant, pomagający w dokładaniu węgla
do pieca coraz to gorętszych nazwisk) trze oko,
jakby chciał oddać je zdumieniu lub na przemiał. Może
w tym tarciu chodzi też o docieranie do miejsca
kaźni najtrudniejszych pytań? Księgarnia jako zemsta
egzystencjalistów, którzy, gdy wchodzisz, puszczają w ruch
pociąg towarowy, by ci przejeżdżał przed oczyma,
a ty licz wagony możliwości i nigdy się nie dolicz
bagaży, z jakimi powinieneś udać się do stacji docelowej.
A chodzi o to, by jechać przodem do kierunku jazdy,
na pożegnanie nie robić wymówek, że przez cały czas
(sprzedawca emigrant, sprzedawca emigrant)
nie potrafili pociągu w odpowiednim miejscu zatrzymać,
i para szła w gwizdek lękliwego maszynisty;
do końca nie zdołał wystawić go na słuch publiczny.
To nie pora na ciskanie ścierą o blat rutyny
- mówi do siebie księgarz na zmywaku
Woda z kranu zaszczyca swoją obecnością,
z hukiem wlewa się do zlewu, to mycie wychodzi
już bokiem: talerze nie chcą się domyć,
a pokrywy garnków odpierają szturm wysyłanych
na ich powierzchnię kropel na tyle skutecznie,
że koszulkę mam już rozstrzelaną (tu i ówdzie są ślady
po nabojach wodnych), tego nie da się obejść, ot tak,
jak można obejść się z psem; zgodnie słychać
nade mną i pod te same czynności. Każdy szoruje, ile wlezie
płynu na gąbkę, a woda nadal wykrada się z kranu
i wpada na wypitą kawę do sąsiadów. Zimny prysznic
dla brudnych kubków, które myślały, że już zawsze
będą gorące? Tak dzielimy się instrukcją obsługi
sumienia; co jakiś czas w tym zlewie zalega, strasząc
przechodniów wędrujących z kuchni do pokoju
(w myśl przysłowia – przez żołądek do serca),
przypominając o niedoszłych dietach, ostatnich
grzechach, choć najcięższe zalegają na samym spodzie.
Przełóż więc na wierzch, zrób samemu sobie
świński podkład, wywołując pokłady śmiechu u Boga.
Dokonaj tego bez wahań kursu stosu naczyń
raz w jedną, raz w drugą w stronę, zrób coś
niemożliwego, jak ziemia, co woła o pomstę do nieba
(to sąsiad ma dość: wali i krzyczy, jak potłuczony).
Księgarz wraca z przerwy obiadowej
Widziałem Niemców śmiejących się
z bezdomnego Polaka, który, gdy postanowili podejść,
instynktownie podniósł ręce do góry
w geście powitania.
Rafał Różewicz