/
Marek Krajewski

Biogram

 

Marek Krajewski (1966) – z wykształcenia filolog klasyczny, były wykładowca Uniwersytetu Wrocławskiego. Opublikował m.in. "Śmierć w Breslau" (1999), "Koniec świata w Breslau(2003), "Erynie" (2010), "Liczby Charona" (2011) oraz dwie powieści wspólnie z Mariuszem Czubajem. Laureat Paszportu Polityki w 2005 roku. Jego książki zostały przetłumaczone na kilkanaście języków. Mieszka we Wrocławiu.

 

Twórczość

 

"Śmierć w Breslau" (1999);
"Koniec świata w Breslau" (2003);
"Widma w mieście Breslau" (2005);
"Festung Breslau" (2006);
"Dżuma w Breslau" (2007);
"Głowa Minotaura" (2009).
"Erynie" (2010);
"Liczby Charona" (2011);
"Rzeki Hadesu" (2012);
"W otchłani mroku" (2013);
"Władca liczb" (2014);
"Umarli mają głos" (współautor Jerzy Kawecki, 2015);
"Mock" (2016);
"Mock. Ludzkie zoo" (2017).

 

 

 

/
Próbka

 

BRESLAU, CZWARTEK 15 MARCA 1945 ROKU, JEDENASTA RANO

 

Aż do stanowiska porucznika Lehnerta nigdzie nie napotkali sanitariuszy, mimo że wzywali ich przez radiostację już z punktu strażniczego kaprala Hellmiga. Eberhard prowadził bardzo wolno motocykl i rozglądał się dokoła. Za nim siedział Franz, a w wózku leżała zwinięta w kłębek dziewczyna, opatulona śmierdzącym smarami kolejarskim szynelem.

W podziemnym mieście błyskały brudnożółte latarnie na ścianach i palniki acetylenowe. W ich świetle Eberhard zauważył dreszcze przebiegające przez twarz dziewczyny. Dodał gazu i zastanawiając się, jak dalece starł nosek swojego eleganckiego włoskiego buta, wrzucił trzeci bieg.

Nie zważając na zasadę prawego, która jako jedyna z zasad ruchu drogowego działała w podziemnym Breslau, pędził przez Sadowastrasse ku stanowisku porucznika Lehnert, gdzie przed godziną widział sanitariuszy. Teraz w tym miejscu nie było nikogo poza wartownikiem.

Eberhard zatrzymał motocykl, sypiąc spod kół obłoki kurzu.

– Wzywaj lekarza! – krzyknął do wartownika.

– To rozkaz! – wrzasnął, widząc jego nieskoordynowane ruchy.

Bracia wynieśli w kołysce dziewczynę i ułożyli ją na plecach, zakrywając jej pudenda zasłoną. Opaska uciskowa z krawata lepiła się od krwi. Dziewczyna zajęczała i podniosła powieki. Wpatrywała się przez chwilę w Eberharda.

Pod jej delikatną i cienką skórą przebiegł kolejny dreszcz. Źrenice rozszerzyły się gwałtownie. Płuca ciężko pracowały, pompując bąbelki krwi do jej ust. Krew coraz węższym strumieniem zasilała żyły. Na ciało wystąpiły czerwone plamy. Zwieracz odbytu się rozluźnił. Zdrowa dłoń dziewczyny chciała zacisnąć się na łokciu Eberharda. Ten poczuł jedynie lekkie muśnięcie – jakby pieszczotę. Bąbelki krwi pękały na wargach, szorstkich i suchych, serce przestawało pracować. Pochylił się nad dziewczyną. Z jego wyłupiastego oka spłynęła łza.

Kiedy dziewczyna umierała, kapitan Eberhard Mock po raz pierwszy dzisiaj nie myślał o swojej zniszczonej garderobie.

 

 

BRESLAU, NIEDZIELA 8 KWIETNIA 1945 ROKU, TRZECIA PO POŁUDNIU

 

Mock obudził się w lodowatej wodzie. Na brzegu wanny siedziała Waltraut Hellner i burzyła wysmukłymi palcami powierzchnię wody. Gnerlich stał nieco dalej i przyglądał się obojętnie całej scenie.

– Och, jaki miły widok – powiedział Gnerlich. – Starszy pan w wannie, a obok niego jego opiekunka, pielęgniarka, anioł miłosierdzia.

– Nie jestem pielęgniarką tego starucha, Hans – warknęła Hellner.

– I nigdy nie będę. Mogę mu jedynie zamknąć oczy po raz ostatni. – Po chwili jej usta rozciągnęły się w słodkim uśmiechu.

– I co, bobasie, chcesz kąpiel z pianką? – mówiąc to, wysypała do wanny szufelkę jakiegoś proszku.

Mock z przerażeniem zauważył leżącą obok wielką puszkę ługu, używanego przez służącą Martę do czyszczenia urządzeń sanitarnych. Spojrzał na wodę w wannie i czekał na pieczenie ciała. Na razie nie czuł niczego oprócz dreszczy zimna i obrzydzenia na widok swego pomarszczonego przyrodzenia.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytał strażniczki. – Powiem wszystko i jeszcze będę żałował, że tak mało wiem.

– Patrz, Hans, na tego starucha. – Hellner spojrzała na Gnerlicha.

– Wciąż gada i gada. I jeszcze jaki dowcipny. Zaraz zepsujemy mu nastrój. – Znów spojrzała na Mocka.

– Za mało pianki w kąpieli, bobasie? – Nie, nie! – wrzasnął Mock. – Jest tyle, ile trzeba!

– Wszystko mi zaraz powiesz – warknęła grubym, męskim głosem. – Tak jak ja ci wszystko powiedziałam, wtedy przy szczurach.

– Co to znaczy wszystko? – Gnerlich pociągnął Hellner za włosy, zmuszając ją, aby na niego spojrzała. – Co mu powiedziałaś, Trauti? Czy o tym też?

W łazience zaległa cisza, przerywana jedynie monotonnym kapaniem wody do wanny i świstem „organów Stalina” za oknami. Gnerlich, trzymając ją wciąż za włosy, oparł się o ścianę w pozie dandysa, a Hellner wpatrywała się w niego z niepokojem.

– Tak, Hans – teraz głos strażniczki był pełen bólu – o tym też. Zmusił mnie, przykładał mi szczury. Ale przecież z nim kończymy. On już nic nikomu nie powie.

– Ale najpierw nam wszystko powie, prawda, Trauti? – Gnerlich pogłaskał ją po głowie. – Komu i co na mnie naszczekał.

– Słyszałeś, skurwysynu? – warknęła Hellner do Mocka i ku jego przerażeniu uniosła do góry puszkę.

– Twoja służąca zgromadziła trochę ługu. Zapobiegliwa kobieta. Mów, komu i co powiedziałeś o komendancie!

– Powiedziałem von Rodewaldowi, zastępcy szefa SS i policji w Breslau, i Krausowi z RuSHA, że jest pan Żydem. – Mock poczuł teraz lekkie pieczenie skóry i spojrzał na swoje ciało: było zaczerwienione, a z rany postrzałowej wypływały nitki krwi, które wiły się i rozpuszczały w brudnej wodzie. – A dowodem jest pańskie obrzezanie.

Gnerlich uśmiechnął się, lecz pod skórą coś się na jego twarzy poruszyło. Węzły mięśni zadrżały, opięte natychmiast czerwieniejącą gwałtownie skórą. Wyjął ręce z kieszeni i podniósł je do oczu. Patrzył uważnie, jak zaciskają się pięści i jak bieleją kostki dłoni.

– Nie jestem Żydem, Mock – powiedział cicho.

– Pochodzę z rzymskokatolickiej rodziny – jeszcze bardziej ściszył głos. – O przeklętym nazwisku Bresler. A to moje obrzezanie miało charakter zdrowotny, a nie rytualny. Miałem stulejkę, rozumiecie!

– Tak, wiem o tym, Hans – Hellner była przerażona. – I na pewno się łatwo obronisz przed zarzutami.

– Gdyby nie ty, stara kurwo – głos Breslera znów opadł – to by nie było żadnych zarzutów.

Hellner gwałtownie wstała. Wielka puszka z ługiem wpadła do wody. Mock, widząc to, usiłował wyleźć z wanny. Hellner rzuciła się na niego z pazurami. Huk wystrzału wstrząsnął łazienką, a kula, miotana rykoszetem, rozbiła kafelek z niebieskim wędrowcem maszerującym w sobie tylko wiadomym kierunku. Nad głową Hellner pojawiła się różowa mgła. Kiedy rzucała się na Mocka, w jej oczach malowało się bezbrzeżne zdumienie. Całym ciężarem runęła na niego i znaleźli się razem w wannie. Spośród jej skołtunionych włosów wypływała ciemna krew w regularnych pulsacjach.

Mock szybko wydostał się z wanny i wyjąc z bólu, przesunął dźwignię prysznica. Lał po sobie zimną wodę, a mokre siwe włosy na jego ciele układały się smugami jak wodorosty. W ługowej kąpieli ciało Hellner podrygiwało w agonii. W łazience rozeszła się woń spalenizny.

Gnerlich obojętnie obserwował Mocka i zupełnie się nie przejmował strumieniami wody, które pryskały po łazience, mocząc również jego świeżo odprasowane spodnie. Mock wyłączył prysznic i wyczołgał się w łazienki. Jego mokre czerwone ciało owiały podmuchy zimnego przeciągu. Gnerlich wyszedł również i nadepnął Mockowi na kark.

Kapitan leżał rozpłaszczony na brudnych kamiennych płytkach i zaczął bezgłośnie prosić o miłosierną kulę.

Nie zabiję cię, Mock – powiedział Gnerlich, jakby czytając w jego myślach. – Przecież wciąż musisz mnie ścigać. Wciąż musisz łaknąć sprawiedliwości. Znikam, ale ty mnie ścigaj. Przecież jeśli nie tropisz ludzi, nie istniejesz.

 

 

 

 

[w:] Marek Krajewski, Festung Breslau, WAB, Warszawa 2006.