Krzysztof Stelmarczyk: Wilk, Fuks i Nalewajek. Odrobina szczęścia (fragmenty)
– To była dobra uroczystość – stwierdził Fuks.
Jechali głównym traktem na północ.
– Bardzo… Wilk, pomóż mi tutaj.
– Patetyczna – podpowiedział Wilk.
– Patetyczna? No może, w końcu tyś jest poeta-wojownik – Gilbert wzruszył ramionami.
Krystian popędził swojego wierzchowca.
– Co mu jest? Od pogrzebu jest drażliwy jak osa. Przecież to nie nasza wina, że chłopak dał się zabić. Dla mnie to było samobójstwo.
Kacper nie odpowiedział. Wyciągnął zza pazuchy bukłak o wiele większy niż ten, z którego korzystał do tej pory i pociągnął zdrowo.
– Jesteś sam?
Podał bukłak Fuksowi.
– Mocne, psia jucha. Włosy łonowe dziewicy?
Nalewajek uśmiechnął się.
– Możesz mi powiedzieć, gdzie zniknąłeś na dwie nocki? – zaciekawił się Gilbert.
Kacper milczał i nie przestawał się uśmiechać.
– Kiedyś zetrę ci ten twój uśmieszek z tej twojej zapitej mordy.
***
Książę Hamlet otworzył oczy. Musiał być w niebie, o którym mówił mu Wilk, bo patrzył na niego anioł o twarzy Ofelii.
– Czy…
– Ćśśś – anioł uciszył go. – Nic nie mów. Trucizna opuściła już twoje ciało, ale nadal jesteś bardzo słaby.
– Ale jak…
– Horacy, twój sługa, przywiózł cię na wozie nieprzytomnego, będzie ze dwa tygodnie temu. Zostawił jakiś lek dla ciebie i odjechał.
– Ale przecież ty…
– Utonęłam?
Książę skinął głową.
– Horacy.
Ofelia nie musiała mówić nic więcej. Spróbował usiąść, ale był zbyt słaby. Dziewczyna musiała mu pomóc, a potem poprawiła poduszkę za plecami.
– Co dalej?
– To zależy od ciebie.
– Ode mnie?
– Horacy dał mi dwie rady. Jeśli będziesz nadal chciał zostać królem, to mam odjechać i już nigdy nie wracać.
– A druga?
– To zależy od ciebie.
– Horacy… A czy powiedział ci, za co będziemy żyli?
– Powiedział.
Hamlet spojrzał na nią zaciekawiony. Ofelia wskazała ruchem głowy okutą skrzynię stojącą w kącie.
– Czy mówił coś jeszcze?
– Tylko twoje nowe nazwisko.
– Nazwisko? Jakie?
– Shakespeare.
Książę zaśmiał się.
– Czy rozbawiłam cię, mój panie?
– Nie jestem już twoim panem, moja ukochana Ofelio. Książę duński Hamlet zmarł otruty. Patrzysz na… Cedrica Shakespeare’a, szaleńczo w tobie zakochanego zwykłego mężczyznę, który już nigdy cię nie opuści, jeśli wybaczysz mu krzywdy, jakie ci wyrządził.
– To nie Cedric mnie skrzywdził, tylko książę Hamlet. I nie mnie, mój kochany, lecz Ofelię, córkę Poloniusza. Ja jestem zwykłą Ofką.
– Czyż róża pod inną nazwą nie będzie pachniała tak samo?
Ofelia nie odpowiedziała.
– Zostaniesz moją żoną?
Tym razem odpowiedziała. Ale nie takiej odpowiedzi spodziewał się H… Cedric.
– Kochany, śmiałeś się z nazwiska…
– Bo to dowcip. W języku Nordów oznacza tego, kto potrząsa włócznią.
– Nie ma w tym nic zabawnego – dziewczyna poprawiła mu poduszkę pod głową.
- Nordowie włócznią nazywają pewną część męskiego ciała.
- Którą?
- Kluczową.
- Aaa… Rozumiem. W takim razie to trafne nazwisko.
Jacek Świłło: Erupcja (fragment)
Policzyłem wszystkie taryfy w naszym miasteczku. No bo kiedy piszę: „większość taryf w naszym miasteczku”, to dobrze byłoby, żeby czytelnik wiedział,
o jakich ilościach jest mowa. Żeby orientował się, jakiej wielkości miasteczko jest i jak rozwinięta jest komunikacja indywidualna, ruch samochodowy i tak dalej. Oczywiście, mógłbym podać nazwę mojego miasteczka, ale nie ma głupich.
W małych miasteczkach dobrze jest nie odsłaniać się zbytnio, to nie facebook, albo nasza klasa. Tu ludzie patrzą bezpośrednio, przez okno, przez ulicę. Mój tato,co prawda, już nie jeździ taksówką, siedzi w domu na emeryturze, ale sąsiedzi czuwają, ksiądz dziekan czuwa i urząd skarbowy czuwa.
Czuwa, nie czuwa – filmy na pewno ogląda. Gdybym chciał zostać przy literaturze, to co innego, mógłbym śmiało pisać, co tam u mnie słychać. W moim miasteczku nikt literatury nie czyta. Ale ja właśnie wkręcam się do filmu, zapłaciłem przecież niezłe frycowe. Dokładnie – pięć tysięcy złotych. Nie popełniłem żadnego przestępstwa lub wykroczenia, ale, tak na wszelki wypadek, lepiej nie ujawniać zbyt wiele. Zwłaszcza opowieści dotyczących pieniędzy.
Dziewięć. W naszym miasteczku jeździ dziewięć taksówek. Z tym, że pan Zbigniew pracuje tylko w okresie wiosenno-letnim, ponieważ liczy na kursy do oko-licznych wiosek, kiedy handlującym na bazarze wieśniakom ucieknie ostatni autobus, a taki pan Wiesław swojego mercedesa uruchamia co najwyżej raz na dwa tygodnie, kiedy mu się sprzykrzy siedzenie w domu. Pan Wiesław ma już siedemdziesiąt cztery lata, a jego mercedes niewiele mniej.
Jak już się pisze literackie kawałki, dobrze byłoby na nich zarobić. A z zara-bianiem pieniędzy sprawa ma się tak, że zarabianie jest przyjemne, kiedy pieniądze są duże, a nieprzyjemne, kiedy są małe. W związku z tym należało tak pisać, aby przyjemność z pisania była jak największa.Wysyłałem swoje opowiadania do czasopism. Tak poznałem Doświadczonego Redaktora. Pracował w magazynie, w którym próbowałem wydrukować swoje opowiadania science fiction. Jedno krótkie nawet udało się opublikować, tyle że honorarium było kiepskie. Na moje narzekania odparł krótko: chcesz zarobić na pisaniu – pisz scenariusze filmowe.
– Kiedy mnie to niespecjalnie leży – powiedziałem. – Jakoś nie mogę się zeb-rać…
– Co to znaczy: nie leży? – Zdziwił się redaktor. – Filmy lubisz?
– Każdy lubi.
– No więc popróbuj scenariuszy. Jak sprzedasz, kasa nieporównywalna.
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. To naprawdę mi nie leżało. Próbowałem się dokształcić – czytałem podręczniki pisania scenariuszy, czytałem scenariusze do wybitnych filmów. Próbowałem pisać. Efektów wyraźnych nie było – z czytania podręczników niewiele wynikało, same recepty, reguły kompozycyjne, katalogi trików i motywów nie przeradzały się w oryginalną nową jakość. Brakowało czegoś. Nie powiem, że brakowało mi talentu, bo takie rzeczy łatwo przez gardło nie przechodzą. Z kolei, kiedy czytałem scenariusz znanego filmu, w głowie przesuwały mi się obrazy zapamiętane wcześniej, bo zwykle wcześniej oglądałem film, którego scenariusz czytałem, a sama lektura tekstu była tylko nic nieznaczącym dodatkiem do wizualnych wrażeń w głowie. Warstwa językowa scenariusza wobec tych obrazów była jak szelest kostiumów podczas operowego
spektaklu. Kto na szelest kostiumów zwraca uwagę? Liczą się piękne pienia śpiewaków. To znaczy, liczą się dla tych, którzy lubią operę, ale wiecie, co mam na myśli.
Potem wziąłem udział w konkursie na opowiadanie o pewnym mieście woje-wódzkim. Zdobyłem drugą nagrodę. Konkurs organizowany był przez ośrodek kultury w tymże mieście wojewódzkim, które było bohaterem konkursowych utworów, a jednym z jurorów był Doświadczony Redaktor. Po krótkiej uroczystości wręczania dyplomów i kopert z nagrodami pieniężnymi nastąpił recital zasłużonego Artysty. Artysta był znanym kulturalnej publiczności pieśniarzem, poetą i pisarzem aktorem i muzykiem. Akompaniował sobie na fortepianie i śpiewał własne utwory przy aplauzie zebranej widowni złożonej w większości z doświadczonych wiekiem znawczyń twórczości Artysty. Po recitalu nastąpiło nieformal-ne spotkanie laureatów konkursu z Artystą i Redaktorem przy lampce wina. Wła-ściwie przy wielu lampkach wina, które potem zostały zastąpione kieliszkami wódki, przez co atmosfera spotkania nabrała walorów wyjątkowo literackich. Literatura zresztą była głównym tematem rozmów.
– Charles Bukowski mawiał, że źli pisarze to tacy, którzy, gdy się przysiądą
w barze, to chcą gadać o literaturze. A dobrzy to tacy, którzy chcą gadać o wszystkim, tylko nie o literaturze – powiedział Redaktor.
– A o czym mu tu gadamy? – Zapytał Artysta.
– A my tu gadamy o wszystkim, łącznie z literaturą, żeby z góry się nie ograniczać.
Siedziało nas przy stole sześciu, czterech młodych adeptów i dwóch wyjadaczy. Knajpa była przytulna, w miarę elegancka, z pretensjami do artystycznej atmosfery, co poznałem po oryginalnych obrazach w abstrakcyjnym stylu wiszących na ścianie zamiast kiczowatych reprodukcji.
– Rozmawiamy na ten przykład o pieniądzach – kontynuował Redaktor. – Jeśli ktoś chce zarobić na pisaniu, to musi pisać bestsellery. Albo scenariusze filmowe. Z bestsellerami jest problem: nikt nie wie, która książka stanie się bestsellerem. Można żyły sobie wypruć, arcydzieło spłodzić i nic. Kiepski oddźwięk, nietrafienie w swój czas, marny nakład, przecena, wyprzedaż, makulatura, szlus. Pieniędzy jak na lekarstwo i jeszcze niesmak, zgorzknienie.
– Kryzys twórczy i depresja – wtrącił się Artysta.
– Właśnie. Ale w przypadku scenariusza filmowego, który zostanie kupiony
przez telewizję, lub innego poważnego producenta, sytuacja przedstawia się ina-czej. Stoją za tym niezłe pieniądze. Ile wyniosła pierwsza nagroda w naszym konkursie?
– Dwa tysiące – powiedziałem z westchnieniem. Z westchnieniem, bo to nie ja zgarnąłem pierwszą nagrodę.
– No właśnie. A ile wynosi nagroda w konkursie na scenariusz filmowy? Tym konkursie, który miasto ogłosiło miesiąc temu? – Redaktor spojrzał na nas trium-fująco.
– Ile?
– Pięćdziesiąt tysięcy!
Pomyślałem sobie, że pięćdziesiąt tysięcy jako nagroda w konkursie na scenariusz to kwota godna zastanowienia. To kwota godna poświęcenia jej trochę uwagi. A nawet wysiłku.
– To jest właśnie ta różnica między literaturą a filmem – pokiwał głową Redaktor.