Danuta Saul-Kawka
Stromizna
nie patrz wieczorem
przez dziurawy garnek
tak skaleczony obraz
niełatwo potem sklecić
ból głowy pamięta
niezaspokojone rachunki
dla których nie masz
miejsca ani pierzyny
sufit się skrada
pod twoją poduszkę
tam przecież trzymasz
pułapkę na komara
umilkną echa mrozów
zapachnie ci więzienie
którego wciąż się trzymasz
przed którym wciąż uciekasz
koty wyjdą na ścieżki
myszy wyjdą na żer
noc się trochę zakaszle
zamkniesz ją rano w szufladzie
Nieustępliwie
jedyny mój przyjacielu
zimny dniu dzisiejszy
to ty ze mną nasłuchujesz
obiecujących kroków na schodach
to ja z tobą
gdy cieszę cię
swoją pracą
wleczesz mnie z sobą
i łąki obiecujesz
jak wielkie nadzieje
a tam nad rzeką
nie ma plaży
i ryby mówią
o niestrawnej wodzie
drzew za parkami
nie ma kto sadzić
i ptaki znoszą
zniechęcone potomstwo
na jednej nodze skacze bocian
druga umarła
w lodowatej wodzie
ty dniu uparty
ciągle mnie okrążasz
zostaw mi chwilę
zanim mnie nadepniesz
i powinnością nie mydl sobie oczu
pójdziesz do piekła
bo już nie ma dokąd
łagodnym myślom
ponalepiać furie
usiąść na tobie
nietrwałym motylu
i sen ci rzucić prosto w północ
za którą czesze swoje godziny
powtarzający mnie nieustępliwie
następny
Jak się ubrać
znowu rozstajny poranek
i moja głowa w pieszczotach
zostaje ściągnięta na parter
do wieczora zakurzona droga
i piasek w zębach
nawet te bolą więcej
im mniej przejaśnień
nic pewnego nie stoi
pod zielonym światłem
na skrzyżowaniu leżą
pijane drogowskazy
jak się ubrać
na taką pogodę
parasole odmówiły posłuszeństwa
nie chcą udawać bohaterów
przecież wolą
słoneczne podwórza
o wszyscy moi podobni
co dzień opuszczani
na niezbadane wody
w łupince nadziei
nie łamcie wioseł
zanim
nie ujrzycie brzegu
Nic
moje biurko podnosi się
z chwilowego upadku
a ja trwam w uporze
przeciw usypianiu
starych domów
na nowe znajdzie się
lepsze zapiecki
a lampa nad dachem
nie zgaśnie przed toastem
zanim wydamy rozkazy
odsłonięcia pomnika
jeszcze się zastanówmy
co nam przynosi
największy wiatr
co nam mówi
kawał papieru
tańczący z nim
życie nie jest takie śmieszne
jak całowanie przez kalkę
jednak nie straszmy plamami
na ubraniu i słońcu
czasem na pękniętym talerzu
może ukazać się księżyc
Na słonecznikach już wrzesień
przyjaciel wrzesień
uśpił moje kwiaty
teraz w doniczkach
panuje spokój
na świecie wojny
mają długie języki
i dużo śmierci
gotowej do wystrzału
urodzę jeden kwiat
dam mu długie imię
i zobaczę co mu los
przyniesie na gwiazdkę
urodzę mały zegar
wieczną klepsydrę
drugie wyzwanie
rzucone przeznaczeniu
zapomnę
że są akwarele
w odchodzącym lesie
kiedy ja boje się okna
za którym pole kamieni
usiądę wygodnie
napisze skargę na wiatr
podpalę śpiącego kota
i zacznę krzyczeć
Franciszek Kawka
Otwórz drzwi
żonie
otwórz drzwi
przyszedłem zewsząd
byłem tam gdzie tylko można
być
i przyszedłem do tego domu
bo tylko ty możesz otworzyć
drzwi
nie potrzebujesz klucza
znasz nieskończoność
kiedy wyszedłem jak wychodzi
człowiek
pozamykałaś drzwi i okna
odjechałem dziecinnym
wagonem
a teraz wróciłem bo jest
wieczór
boję się zimnych wieczorów
za oknami
wróciłem bo w zimie więdną
pelargonie
a tylko one dawały ogień
u ciebie na oknie siedzi
czerwona pelargonia
otwórz drzwi bo brak mi
ognia
zegary biją głośne godziny
od ucha do ucha tłucze się
wahadło
ucisz je zatrzymaj w mokrej
mojej głowie
otwórz drzwi szeroko
wniosę ze sobą wszystkie dnie
które przepłynąłem bez ciebie
***
jestem za krótko na
poziomie kreski
aby powiedzieć dobranoc twoim
chęciom
jestem za blisko
szeptu o nocy
jest rano
otwieram okno na podwórze
jesteś tam między koszem moich
odpadków
zapomniałem zabrać Cię
wczoraj
zapomniałem udekorować orderem
mojego JA
moje oczy powiedziały ci że możesz
ogrzać się w krzaku
pelargonii
jestem za krótko aby
urzec cię słowami
moje czyny zostały w lodówce
zamrożone na przyszłość
kiedy noce będą łagodniejsze
kiedy ryby zapłoną na
kartkach
***
ze skrzynki na listy
wyjąłem oko
ktoś podpatrywał moje
życie intymne
czytał listy przesyłane mi przez
paryską dziewczynę
prześladuje mnie
zagląda przez judasza
wyczuwa że schowałem się
między przeponą
podłącza mnie do wykrywacza
niemożliwości
i oto jestem
mały format w kopercie
chcą abym im służył jako oko
w skrzynce kontaktowej
sam ze sobą
Odpoczywający
najprościej jest odpocząć
po pierwszym synu
skłonić oczy ku ziemi
polatać nad drzewem które
ciągle rośnie
ten pierwszy już mieszka z nami
uczy się imion jakimi
nazywamy ruch
godzimy się na wolny sen
godziny spływające z nas
najprościej jest zepsuć
zegary
zatrzymajmy w miejscu
pierworodnego
niech się w nieskończoność
tworzy
niech się embrionem
gnieździ dalej w którymkolwiek
łonie
nie dodawajmy bólu
bezsensownym narodzinom
niech utknie w szyjce
niech nie zobaczy
odpoczywających przed swoim dokonaniem
Rachunek podany do stołu
samojeden po chodnikach płaskich
tropię miejsca na złożenie jaj na
siebie mrowia rozmnożenie
aby nie poczwarzać się
rozkształcać
roztrwaniać w pojedynkę każde
skinienie słowa
rozwikłałem już ręce z palców – lżej
teraz
zaginać nic nie muszę
i także prostować
wysiedzę tylko złożone w gnieździe
nadzieje
a wtedy wykluje się to zawsze zaczynałem
w poniedziałek
nie sam będę
gonić będą pobratymcy moi
drogami
uczniowie skazani na powieszenie w pokątnych
świątyniach
nie tylko sam jeden postawiony
w środku
każdy pomnoży przez siebie
otwieranie życia
i będę miał wtedy pełny
bilans świata
Danuta Saul-Kawka, Franciszek Kawka