/
Zbigniew Kruszyński

Biogram

 

Zbigniew Kruszyński (1957) – w latach 80. działacz opozycyjny, od 1984 roku na emigracji w Szwecji. Autor kilku powieści, m.in. "Schwedenkräuter" (1995), "Powrót Aleksandra" (2006), "Ostatni raport" (2009) oraz zbioru opowiadań "Na lądach i morzach" (1999). Za opowiadające o działalności opozycyjnej "Szkice historyczne" (1996) nominowany do Nagrody Literackiej Nike. Wykładał w Studium Literacko-Artystycznym na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Mieszka w Kotlinie Kłodzkiej.

 

Twórczość

 

Proza:

"Schwedenkräuter" (1995);
"Szkice historyczne" (1996);
"Na lądach i morzach" (zbiór opowiadań, 1999);
"Powrót Aleksandra" (2006);
"Ostatni raport" (2009);
"Kurator" (2014).

 

/
Omówienie

 

 

Marta Koronkiewicz: „Tłumacze niemoty” 

O obcościach i odległościach w prozie Zbigniewa Kruszyńskiego

 

Należałoby zacząć jak w leksykonie: Zbigniew Kruszyński – urodzony w 1957 w Radomiu, studiował polonistykę i romanistykę na Uniwersytecie Wrocławskim oraz w Lozannie. W czasie stanu wojennego aresztowany, w 1984 roku wyjechał do Szwecji, gdzie utrzymywał się, nauczając języka francuskiego.

Niemal taki sam zbiór faktów buduje historię każdego z bohaterów jego powieści. Nie oznacza to, że wszyscy są do siebie szczególnie podobni; ani że każdy z nich jest biograficznym odbiciem pisarza, jego prostym wcieleniem. „Wyjazd wymusza pisanie fikcji, która stwarza – także autora”[1] – Kruszyński w swoich czterech powieściach przeprowadza wyjątkowy eksperyment językowy i (auto)biograficzny, na swój szczególny sposób bada granice odpowiedzialności za tekst.

 

Schwedenkräuter

Wydana w 1995 roku powieść Schwedenkräuter została odebrana przez krytykę jako zapis dramatu emigracji, doświadczenia wykorzenienia i obcości. Jej bohaterem jest emigrant „znikąd”, choć w owym „nigdzie” można domyślać się Polski. Już pierwsze zdania  sygnalizują stosunek bohatera-narratora do jego pochodzenia: „Nazywam się… I tak nie wymówicie. Zjadłem zresztą swój paszport, smakował urzędowo”[2]; „Tam, dokąd mieliśmy płynąć – lepiej przyjechać znikąd – zapewniali przemytnicy. Żadnych papierów, przezroczysta pamięć, ani znaków szczególnych, ni języka w gębie”[5].  Zatarcie śladów swojego pochodzenia skazuje człowieka na poczucie obcości związane z byciem pozbawionym historii wśród innych, którzy historię posiadają. Przepaść między jednymi i drugimi pogłębia się, bowiem opowieść emigrantów jest nie do przyjęcia przez Szwedów, nie do uniesienia przez język szwedzki: „Nie uwierzyli, nie mogli uwierzyć. Nie wierzyć jest waszą konieczną obroną (…)Nie możecie uwierzyć, ponieważ unieważniłoby to cały wasz świat, wasze zdrowe jedzenie i nietrujące samochody, ubezpieczenia emerytalne i podatki na dziecko, lata walki o równouprawnienie i jedenastoprocentowy podatek od reklamy”[8]. Doświadczenie okazuje się być w pełni zależnego od języka, w którym się je przeżyło; nieuzgadnialość obrazów świata wyznacza granicę przekładalności. Wyczulony lingwistycznie bohater kpi ze sztywnej szwedzkiej składni, „drżącej o podmiot do tego stopnia, że rezerwującej mu miejsce na wypadek, gdyby się zapodział”, „monstrualnych germańskich złożeń, gotowych połknąć wszystko”, „wszechogarniającego passivum” z podmiotów czyniącego „bezwolne stado idące tam, dokąd zaprowadzi je totalitarna gramatyka”[24-25]. Obserwacje językowe przechodzą w społeczne: „ojciec ojca, ojciec matki, nie potraficie tego, jak my, zastąpić jednym słowem – dziadek. Nie wiem, po co rozdzielacie odpowiedzialność, skoro i tak spoczywa ona na służbach socjalnych”[45]. Zderzenie dwu języków, niosących w sobie różne doświadczenia i opisujących różne rzeczywistości wyznacza tkwiącemu na ich styku podmiotowi szczególną sytuację egzystencjalną, w której podstawową i prymarną czynnością staje się porównywanie. Nawet najprostszą wypowiedź konstytuuje słówko „jak”, stygmat przemieszczonych[3]. Komparatystyka i semiotyka[4] – każdy emigrant jest w tych dziedzinach znawcą-amatorem.

Z uwagi na dogmat porównań, całą narrację zbudowano na opozycjach. Podstawową wśród nich jest opozycja „my/wy”, kluczowa dla sytuacji wrogiej obcości. „Wasze wysportowane kobiety”, „wasze natrętne zdania podrzędne”, „wasze niezdecydowane samogłoski” i „wasz słodki chleb” – to, co obce, nazywane jest cudzym; bohater czuje się nieswojo, bo nie chce uwspólnić reguł świata, do którego trafił. Opozycji jest jednak więcej. „Ja/wy” to schemat, według którego narrator opowiada o własnych, nie zbiorowych starciach z rzeczywistością nowego kraju. Pojawia się na przykład w opisach zajęć języka francuskiego, które bohater, nadal bezimienny, prowadzi: „zastępuję jedne obce słowa drugimi obcymi, ignotum per ignotum” [26]. Innym przykładem może być wykonywanie przezeń zawodu taksówkarza i wielkoduszne wybaczanie pomylonych adresów przez tego, który „pomylił kraje”.

Bycie emigrantem ustawia bohatera-narratora także w opozycji do „my”, wymusza na nim konieczność ratowania swojej jednostkowości przed utożsamieniem z mniej lub bardziej przypadkową grupą, którą łączy jedynie bycie nie-stąd. Aby nie zostać wchłoniętym, od samego początku bohater stara się być stroną podstawowego przeciwstawienia, niezależnego od pochodzenia i przynależności do kogo- i czegokolwiek, przeciwstawienia „ja” do „ty”. Oswajać znaczy tworzyć relacje z pojedynczymi osobami. Bohater Schwedenkräuter nawiązuje relację z kobietą mieszkającą vis-à-vis; podgląda ją, naśladuje rytm jej dnia, odpowiada gestem na gest: białym winem na jedzoną przez nią rybę. Wnika w jej życie, tym samym znajdując „grunt”, by zakotwiczyć w nim swoje. Poczucie zakorzenienia wynika również z uczestnictwa w cudzym doświadczeniu egzystencjalnym: w tym wypadku rozmowy z wdową o jej dopiero co zmarłym mężu. Śmierć, doświadczenie które nie wymaga porównania, tworzy relację z tymi, którzy pozostali, jak również – a może: przede wszystkim – z ziemią na której zdarzają się rzeczy tak uniwersalne; ziemią, w której pogrzebano kogoś znajomego. Warto jednak dodać, że – jak zauważa Anna Łebkowska[5] – wszystkie opozycje ulegną zachwianiu, gdy bohaterowi przyjdzie mieszkać z pokoju hotelowym z homoseksualistą. Wobec tej „innej – niż własna – inności” człowiek znikąd nagle stanie się członkiem większości i będzie musiał się z tym stanem, tak samo jak inni, uporać.

Choć krytycy zdawali się uważać inaczej, Kruszyński nie tyle opisuje sytuację emigrantów, co kpi ze stereotypów.  Schwedenkräuter to studium obcości wyolbrzymionej ad absurdum. Bohater, niepoprawny zgryźliwy mizantrop, narzeka na wszystko i wszystkich; jego nieodparty komizm podważa nieustannie patos sytuacji oraz języka, który zwykliśmy z tak dramatycznymi doświadczeniami łączyć. Kruszyński udziela swojemu bohaterowi własnej biografii, dzieli z nim doświadczenie przemieszczenia – ich obu dzieli jednak dystans śmiechu, ujawnionego stereotypu, dotkliwej, ale oswajającej autoironii: „Co za słowo: piegi. My nie mamy piegów”[10]. Schwedenkräuter nie jest powieścią autobiograficzną, bezimienny narrator stanowi natomiast jedną z możliwości realizacji pewnego typowego losu. Jedną wśród wielu, które polsko-szwedzki pisarz kolejno opisuje.

 

Tożsamość emigranta – stan nieodwracalny

Emigrant jest nieustannie wyeksponowany na języki, które „nie odpowiadają” – nie pasują, ale i nie udzielają odpowiedzi. „Wielojęzyczność nie jest moim żywiołem, raczej właśnie jednojęzyczność i nieprzekładalność”[6] – mówi pisarz. Stawką tej ekspozycji,  ryzyka podejmowanego przez przemieszczonych, jest tożsamość. Brygida Helbig-Mischewski (sama funkcjonująca na co dzień w dwóch językach) w artykule poświęconym prozie Polaków mieszkających w Niemczech zauważa, że „w procesie tożsamościowym, jaki przechodzi migrant, nie dochodzi do prostej syntezy obu kultur, lecz do ich zderzenia i przenikania się, w wyniku którego wypracowana zostaje trzecia, hybrydyczna jakość”[7]. Wydaje się, że to bardzo optymistyczne podejście, któremu doświadczenie bohatera Schwedenkräuter przeczy. Podobnie sam Kruszyński nie zgadza się z sugestią Helbig-Mischewski, jakoby słuszniej było używać pojęcia „migrant” na określenie osób mieszkających poza granicami Polski po roku 89., czyli po ustaniu przyczyn wyjazdu i trudności z powrotem. „Z mojej perspektywy – mówi Kruszyński – emigracja nie ustępuje z dnia na dzień, jak żółtaczka. Stan wygnania czynimy bardziej dotkliwym, odebrawszy mu motywację. Dlatego, kiedy upadł apartheid w Południowej Afryce, nie pobiegłem do sąsiada, aby mu oznajmić, że od tej pory wydaje mi się jakby mniej czarnoskóry”[8]. Migrant nie zamieszkuje nowej, trzeciej przestrzeni – migrant zamieszkuje w „nigdzie”, które kiedyś było jego krajem, i w „tutaj”, do którego nigdy nie będzie należeć.

Potwierdzenie tej intuicji znajdziemy w powieści Powrót Aleksandra, w której tytułowy powrót okazuje się czymś niemożliwym. Przyjazd emigranta do Polski to połączenie wycieczki sentymentalnej i krajoznawczej, wszystko wydaje się w równym stopniu znajome i obce, język jakby ten sam, ale czai się w nim jakaś odrębność. Bohater – z zawodu leksykograf – niby detektyw stara się wyśledzić istotę zmiany, wyłuskać z podsłuchiwanych rozmów nowe słowa, zmiany rejestru. Jego starania spełzają jednak na niczym; język jest inny, ale inność okazuje się nieuchwytna – tym bardziej wzmagająca poczucie obcości. Nie mogąc ściśle rozpoznać zmian – a tym samym nie mogąc włączyć ich do swojej świadomości językowej – emigrant staje się posiadaczem języka niczyjego. Jak zauważa Justyna Zimna – idiolekt się starzeje, a „ojczyzna, (…), przechowywana przez pamięć jak znaczek w klaserze, zaczyna oznaczać nieistniejące terytorium”[9]. Ostatecznie Aleksander wraca do Szwecji: paradoks wiecznego powrotu w przeciwstawnych kierunkach.

 

Wiele języków – wiele tożsamości

Przypomnijmy cytowaną na początku wypowiedź Kruszyńskiego: wyjazd domaga się tworzenia fikcji, która ma z kolei stworzyć autora. Sytuacja wykorzenienia podważa jednostkową tożsamość: czyni z prywatnej osoby reprezentanta narodu[10], odbiera imię – którego nagle nikt nie jest w stanie wymówić poprawnie. Bohater Szkiców historycznych opowiada: „Chodziliśmy do sklepów z używanym wszystkim, w nadziei, że spłynie na nas część nawyków”[11]. Przejmowanie tego, co materialne, łączy się z pragnieniem przejęcia lokalnej tożsamości, wpisania, wtopienia się – jest kompletowaniem niezbędnej scenografii. Tożsamość ma jednak charakter narracyjny, dlatego jedynie przejęcie określonego języka (czy też dyskursu) oznacza możliwość wykreowania nowego podmiotu. Wszystkim swoim bohaterom Kruszyński udziela własnej biografii. Wszyscy, oprócz narratora debiutanckiej powieści – człowieka znikąd – wychowali się w dużych, starych domach w Radomiu, mieli ojców lekarzy i półromańskie babki. Wykształcenie filologiczne zdobywali we Wrocławiu. Wszyscy wyjechali do Szwecji. Na takie rusztowanie faktów Kruszyński  nakłada różne dyskursy, z których każdy warunkuje i umożliwia kreację innego bohatera. Powieść Schwedenkräuter – przez swoje wyczulenie lingwistyczne – wydaje się grą ze stereotypem emigranta. Szkice historyczne podejmują próbę opowiedzenia historii w cudzym języku: pożyczonym z PRLowskiej prasy, kronik filmowych (stan wojenny opisywany językiem propagandowego filmu wojennego: Niemcy w czołgach, Niemcy na ulicach). Ponadto – jest to historia wyrażona w języku innego, którym jest w tym przypadku kobieta, żona głównego bohatera. Powrót Aleksandra to zaś konfrontacja własnej pamięci z językami nowej rzeczywistości – wolnej prasy, ogłoszeń ulicznych, reklam. Najciekawszym przedsięwzięciem wydaje się jednak najnowsza książka Kruszyńskiego, Ostatni raport.

 

„Kunktatorstwo autobiograficzne”[12]Ostatni raport

Bohaterem tej powieści jest student filologii, który, chcąc zwiedzić Paryż, zgadza się na współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Nie rezygnując z tej współpracy, po powrocie do Polski włącza się w działania studenckiego komitetu Solidarności. Z obu ról wywiązuje się równie skutecznie. W żadną nie angażuje się jednak w pełni, czego powodem nie są ani wyrzuty sumienia, ani głupota, ani też konformizm. Bohater Ostatniego raportu zaangażowany jest bowiem w jedną tylko czynność i jedną wiarę – obsesyjne notowanie, bałwochwalstwo pisma. Opisywanie, chwytanie rzeczywistości in crudo, wierność własnemu oglądowi i, przede wszystkim, tylko własnemu językowi – to dogmaty wiary tego egzystencjalnego grafomana. W ryzykownej grze, która wymusza naśladowanie konkretnych ról, bohater stara się niejako ocalić własną, jednostkową tożsamość – przez włączanie się ze swoim „darem obserwacji” i umiejętnością opisu do wszystkich grup, które mają władzę nad dyskursem i przez przemycanie do nich własnych (bo przejętych „od wroga” i wywłaszczonych) słów. Wobec wszystkich obcy (nie-swój), staje się emigrantem mowy. Ostatni raport problematyzuje języki, których używamy do mówienia o rzeczywistości PRL, a wagę tego gestu podkreśla prowokacja autobiograficzna, jakiej Kruszyński się w tej powieści dopuszcza. Do własnego, dość czytelnie zarysowanego życiorysu (który realizuje bohater), dołącza haniebną działalność agenturalną. Podejmuje zatem kwestie prawdy i prawdopodobieństwa, tworzy jaźń wobec siebie alternatywną, choć możliwą. Sama forma autobiograficzna okazuje się swego rodzaju językiem, pakt autobiograficzny paktem sterującym i manipulującym komunikacją. W ryzyku pozbawienia się własnej biografii, Kruszyński widzi szansę wypróbowania kilku równoległych, buduje coś na kształt językowego laboratorium jaźni.

Dyskursy narodowe, historyczne, medialne stają się w prozie Zbigniewa Kruszyńskiego pośrednikami myślenia o możliwym podmiocie – bohaterze własnego losu. Przekład (artykulacja) doświadczenia dokonuje się zawsze w języku przychodzącym z zewnątrz, dlatego – jak sugeruje pisarz – tylko wytworzenie wielu wariantów jednej wypowiedzi daje szansę wskazania na kształt i wagę przeżycia. Jak powiada bohater Ostatniego raportu, „tylko odstępując, możemy powiedzieć coś istotnego”.

 

Marta Koronkiewicz

 

[1]Zemsta na języku. Ze Zbigniewem Kruszyńskim rozmawiają Michał Larek i Jerzy Borowczyk, „Czas Kultury” 2008, nr 6,  s. 121.

[2] Z. Kruszyński, Schwedenkräuter, Kraków 1995, s. 5. Kolejne cytaty z tej książki lokalizuję, podając w nawiasie kwadratowym numer strony.

[3] „Tak, muszę porównywać. (…) Dla przemieszczonych wszystko pozostaje zagadką, nieodgadnioną. Każdy pies jest sfinksem, a zająknięcie przepowiednią. Nawet gdybyśmy opanowali wasz niemożliwy język (…) to i tak zdradzi nas małe słówko jak, stacja przesiadkowa.” [14]

[4]             

[5]Anna Łebkowska, Empatia. O literackich narracjach przełomu XX i XXI wieku, Kraków 2008, s.180.

[6] Elegancki strach na wróble. Ze Zbigniewem Kruszyńskim rozmawia Stanisław Bereś, „Odra” 2000, nr 9, s. 63.

[7] Brygida Helbig- Mischewski, Penis w opałach. Doświadczenia kastracji i strategie odzyskiwania mocy w literaturze kilku migrantów polskich w Niemczech, „Teksty Drugie” 2009, nr 6, s. 160-161.

[8]Elegancki strach na wróble. Ze Zbigniewem Kruszyńskim rozmawia Stanisław Bereś, „Odra” 2000, nr 9, s. 63.

[9] J. Zimna, Język do oclenia, „Czas kultury” 2008, nr 6, s. 133.

[10]B. Helbig- Mischewski, dz. cyt., s. 161.

[11]Z. Kruszyński, Szkice historyczne, Kraków 2008, s.191.       

[12]Zemsta na języku. Ze Zbigniewem Kruszyńskim rozmawiają Michał Larek i Jerzy Borowczyk, „Czas Kultury” 2008, nr 6, s. 129.